ďťż
[Sporty zimowe] Biathlon, skoki, biegi etc



Wit - Wto Sty 12, 2010 5:38 am


Kowalczyk wygrała Tour de Ski!
Rafał Musioł

Wczoraj 20:47:49 , Aktualizacja dzisiaj 09:41:06

Justyna Kowalczyk zwyciężyła w Tour de Ski! Biegaczka AZS AWF Katowice na liczącej dziewięć kilometrów morderczej i legendarnej trasie pod Alpe Cermis w Val di Fiemme, którą w drugą stronę pokonują alpejczycy, odrobiła 31,4 sekundy do Petry Majdić i jako pierwsza pojawiła się na linii mety.
Dzięki temu wygrała TdS, rozbiła bank nagród, usadowiła się na szczycie klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, prowadzi w walce o małą Kryształową Kulę na dystansach, jest drugą wśród sprinterek, została także najlepiej zarabiającą zawodniczką sezonu. Krótko mówiąc Królowa Śniegu dzieli i rządzi, a przecież najwyższą formę ma mieć dopiero na igrzyskach olimpijskich w Vancouver...

- I nic się pod tym względem nie zmieniło. W Justynie nadal tkwią rezerwy, które chcemy wydobyć właśnie w Kanadzie - podkreśla trener Aleksander Wierietielny.

Zanim doszło do niedzielnego wielkiego finału Kowalczyk przeżyła sportowy dramat w sobotę, w biegu na 10 kilometrów ze startu wspólnego. Liderka cyklu, która Val d Fiemme nie lubi (po wczorajszym zwycięstwie należałoby pewnie traktować tę kwestię w czasie przeszłym) razem z Majdić kontrolowała wydarzenia na trasie przez 8,5 kilometra. Wtedy jednak doszło do kraksy. Polka upadła wraz z grupą rywalek, wśród których nie było Słowenki. Ta od razu podkręciła tempo i pomknęła w kierunku mety, podczas, gdy naszej reprezentantce pozbieranie się zabrało sporo czasu i bieg zakończyła na 23. miejscu, ze sporą stratą do Majdić, która zebrała też bonusy związane ze zwycięstwami na lotnych premiach.

- Przewróciłam się, każdemu się zdarza - mówiła potem Polka, która jednak była wyraźnie poirytowana tym wypadkiem.

- Spokojnie, spokojnie, strata 30 sekund jest do odrobienia - pocieszał ją jednak trener Aleksander Wierietielny i znów miało się okazać, że wiedział, co mówi.

Kowalczyk, w przeciwieństwie do Majdić, która na konferencji prasowej przyznała, że czuje stres przed niedzielną "wspinaczką", sprawiała wrażenie spokojnej. Podkreślała jedynie, że wszystko rozstrzygnie się na finiszowym podbiegu.

- Będzie ciężko coś odrobić na początku wyścigu. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że ostatnie dwa kilometry ze względu na nachylenie trasy można właściwie liczyć podwójnie, więc tam będzie czas, żeby jeszcze atakować. W ostatnich latach zawodniczki z czołówki potrafiły tracić na tym stoku po kilkadziesiąt sekund - przypomniał Wierietielny.

Pierwsza część dystansu rzeczywiście nie przyniosła wielkich zmian. Po przebiegnięciu 1,7 km Majdić miała nad zawodniczką AZS AWF Katowice 33,6 sekundy przewagi, po 3,5 km - 26,1, po 5,6 km - 27,4. I wtedy zrobiło się stromo, a polski ekspress nabrał tempa. Po 6,5 km różnica wynosiła 18,8 sekundy, a po 7,4 km biegły już razem. Słowenka nie miała już złudzeń, że zdoła skontrować Polkę, a ta spokojnie biegła za jej plecami, by tuż przed ósmym kilometrem objąć prowadzenie, a na ostatnim wypracować sobie blisko 20 sekund przewagi.

- Biegłam znakomicie, miałam nawet wrażenie, że moja przewaga nad Kowalczyk powinna wzrosnąć. Nagle jednak zobaczyłam ją tuż za swoimi plecami i chociaż walczyłam, to wiedziałam, że przede wszystkim muszę utrzymać drugie miejsce. Justyna lepiej pokonywała ciasne zakręty między bramkami, nie dałam rady utrzymać jej tempa - opowiadała później Majdić. - Nie mam sobie nic do zarzucenia, to, co osiągnęłam w Tour de Ski sprawiło mi radość. Myślę, że Polka była tym razem po prostu nie do pokonania - dodała Słowenka.

O tym, że ta pozorna lekkość Kowalczyk kryła w sobie morderczy wysiłek najlepiej świadczył upadek Polki w śnieg, tuż za linią mety. Tym razem rzeczywiście musiało upłynąć sporo czasu, zanim wstała i szeroko się uśmiechnęła, po czym zaczęła przyjmować należne Królowej hołdy.

W tym czasie rozstrzygały się też losy trzeciego miejsca. Po chwilowym kryzysie obroniła je - ku wielkiej radości rodaków - Włoszka Arianna Follis.

- Super, super! Zająć u siebie trzecie miejsce to fantastyczna sprawa. Przez chwilę bałam się, że Saarinen mnie dojdzie, ale kibice dodali mi sił - opowiadała zawodniczka, gdy już doszła do siebie. - Teraz już myślę tylko o igrzyskach, odpuszczam kolejne starty w Pucharze Świata, bo Tour de Ski pomógł mi znaleźć moje najsłabsze punkty, nad którymi muszę popracować, żeby marzyć o medalu w Vancouver. Jest dobrze, ale ma być jeszcze lepiej - podsumowała swój start Włoszka.

Starty w Tour de Ski rzeczywiście były dla zawodniczek okazją, by przyjrzeć się swojej formie.
- Myślę, że Puchar w Otepeaea i później w Rybinsku to już będą takie trochę szachy. Część biegaczek może je odpuścić, żeby spokojnie poszlifować formę na olimpiadę - nie ukrywa Wierietielny.

W przypadku Polki najbliższy start jest pewny, ale kolejny już nie. Ekipa ma podjąć decyzję na bieżąco, a decydujące zdanie będzie należało pewnie do samej zawodniczki.

- Wiemy, nad czym musimy jeszcze pracować. To naprawdę nie jest szczyt jej m0żliwości. Trzeba też pamiętać, że trasy w Vancouver nie za bardzo jej odpowiadają, więc mamy o czym także rozmawiać. Na pewno jest dobrze, nawet lepiej niż rok temu o tej samej porze, ale ciągle trzeba pilnować każdego szczegółu, bo przygotowania do igrzysk wchodzą już w ostatnią, decydującą fazę - spokojnie mówi szkoleniowiec Kowalczyk.

Po regeneracji sił ekipa Kowalczyk wyruszyła już w kierunku Tallina.

Wśród mężczyzn w Tour de Ski zwyciężył Czech Lukas Ba-uer.

Polacy nie startowali.

Radość i ulga
Rozmowa z Justyną Kowalczyk, triumfatorką Tour de Ski

Ależ łatwo minęła pani Petrę Majdić...
Proszę nie żartować. To był koszmarnie ciężki bieg, zresztą wiedziałam czego się spodziewać, bo nie startowałam w nim po raz pierwszy. Organizatorzy robią wszystko, by uatrakcyjnić te zawody, ale płacimy za to wysoką cenę.

Przewaga na mecie była spora, ale o łatwości nie ma mowy.
Tak jak przewidywał trener Aleksander Wierietielny wszystko rozstrzygnęło się na ostatnich dwóch kilometrach.
Proszę mi wierzyć, że chciałam Petrę dojść jak najwcześniej, ale to nie było takie proste, bo jej przewaga była duża. Dopiero na stromym, gdy zobaczyłam już jej plecy, czułam, że dam radę. Trochę biegłam za nią, a potem postanowiłam zaatakować.

Jak smakuje zwycięstwo w Tour de Ski?
Wspaniale. Przecież to najtrudniejszy cykl w narciarstwie biegowym, tu nie da się wygrać szczęśliwie, albo przez przypadek. Radość jest więc ogromna, ale tak samo wielka jest ulga, że to się wreszcie skończyło. Nie patrzę jednak na klasyfikację pucharową i nie liczę zarobionych pieniędzy, bo najważniejszy cel jest dopiero przede mną, czyli igrzyska w Vancouver. Wszystko inne jest "po drodze".

Sama jednak pani podkreśla, że igrzysk nie da się wygrać znienacka, że ta dobra forma musi dawać wcześniejsze sygnały.
To prawda. Dlatego na razie nie martwią mnie ani sukcesy (śmiech) ani wpadki. Dlatego na kolejne starty Pucharu Świata w Otepeaea też jadę z dużymi nadziejami. Tym bardziej, że lubię tam startować.

Ma pani w dorobku złote medale mistrzostw świata, teraz dorzuciła triumf w Tour de Ski...
Proszę nie kończyć tego pytania. Wiem, czego mi brakuje w dorobku, ale taki sam cel mają też inne zawodniczki. Mówić można wszystko, jednak przede wszystkim trzeba biegać.

Bieg masowy na 10 km
1. Petra Majdić (Słowenia) 34.06,4, 2. Elena Kołomina (Kazachstan) -strata 0,1, 3. Marianna Longa (Włochy) -1,0, 4. Rikkaa Sarasoja (Finlandia) -1,3, 5. Arianna Follis (Włochy) -2,4... 24. Justyna Kowalczyk -15-5.

Bieg pościgowy na 9 km i klasyfikacja generalna Tour de Ski
1. Kowalczyk 34.45,8, 2. Majdić -19,6, 3. Follis -1.12,1, 4. Aino Kaisa Saarinen (Finlandia) 1.34,7, 5. Kristin Stoimer Steira -2.08,0

Klasyfikacja generalna Pucharu Świata
1. Kowalczyk 1089 pkt, 2. Majdić 1022, 3. Saarinen 789, 4. Follis 672, 5. Steira 585.

Klasyfikacja Pucharu Świata na dystansach
1. Kowalczyk 446 pkt, 2. Steira 368, 3. Majdić 360, 4. Saarinen 354, 5. Follis 286.

Klasyfikacja Pucharu Świata w sprincie
1. Majdić 342 pkt, 2. Kowalczyk 243, 3. Saarinen 235, 4. Marit Bjoergen (Norwegia) 212, 5. Natalia Korostiejewa 194.

Najlepiej zarabiające zawodniczki w tym sezonie
1. Kowalczyk 203.750 franków szwajcarskich (1 frank to ok. 2,7 zł), 2. Majdić 159.750, 3. Saarinen 71.125, 4. Follis 66.250, 5. Bjoergen 56.250.

http://katowice.naszemiasto.pl/artykul/ ... egoria=679

Tomasz Sikora wreszcie na podium!
Tomasz Kuczyński

Wczoraj 09:44:55

W gęstej mgle, która towarzyszyła wczoraj biathlonistom w niemieckim Oberhofie, wyłoniło się światełko nadziei związane ze startem Tomasza Sikory na igrzyskach olimpijskich w Vancouver. Zawodnik AZS AWF Katowice w biegu ze startu wspólnego zajął trzecie miejsce, ustępując tylko liderowi Pucharu Świata Timowi Burke'owi z USA i legendarnemu Norwegowi Ole Einarowi Bjoerndalenowi.
Wreszcie polscy kibice, widoczni przy trasie i na trybunach ustawionych naprzeciw strzelnicy mieli powody do radości. Sikora był bezbłędny podczas dwukrotnego strzelania na leżąco. Tej samej sztuki dokonał Norweg Lars Berger i ta dwójka prowadziła na półmetku. Mimo jednego pudła przy pierwszym strzelaniu "na stojaka", wodzisławianin nadal był drugi. Berger zwany Pędziwiatrem pomylił się dwa razy, a jego miejsce na czele stawki zajął Bjoerndalen.

Ostatnie strzelanie było próbą nerwów Tomasza Sikory. Pomylił się raz, a potem długo mierzył, aby nie spudłować ostatniego strzału. Nic z tego! Próba była też nieudana, co oznaczało dwie karne rundy po 150 m. Walczący o odzyskanie żółtego plastronu lidera Burke wyprzedził Polaka, który musiał skupić się na obronie trzeciej pozycji.

Pierwszy do mety przybiegł Bjoerndalen, zaliczając 92. triumf w Pucharze Świata (w tym jest jeden w biegu płaskim, bez karabinu). Drugi był rewelacyjny w tym sezonie Amerykanin, a trzeci Sikora. Na ostatnich metrach Polak obejrzał się, czy nie zagraża mu finiszujący Rosjanin Jewgienij Ustjugow, tracący w niedzielę pozycję lidera PŚ, zdobytą w sobotnim sprincie. Sikora wreszcie w tym sezonie mógł się uśmiechnąć i podnieść ręce w geście triumfu. Ostatni raz stał na podium 21 marca ubiegłego roku w Trondheim. Wtedy, podczas biegu pościgowego również był trzeci. Wczoraj zainkasował nie tylko pucharowe punkty, ale również solidną premię - 5 tysięcy euro. Bjoerndalen otrzymał 10 tysięcy, a Burke - 7,5.

O tym jak wiele radości naszemu biathloniście sprawił 22. raz w karierze na podium PŚ świadczy wpis na jego blogu: "Bardzo się cieszę:))) Bieg był rozgrywany w ciężkich warunkach do strzelania. Mgła była tak gęsta, że czasem nie wiedziałem, czy oddaję strzał w czarne kółeczko, czy też w coś podobnego. Tym bardziej jestem zadowolony z pozycji leżącej ponieważ właśnie to strzelanie musi być bardziej dokładne. Oczywiście, do optymalnej formy jeszcze daleko, ale pojawia się światełko, że zmierzam w dobrym kierunku".

Dzień wcześniej Sikora rywalizował w sprincie, w którym zajął 30. miejsce. Sobotnie strzelanie sam określił loterią, tłumacząc dlaczego aż pięć razy chybił celu. Na szczęście nie było aż tak źle, aby wypaść poza czołową "30" biorącą udział w niedzielnym biegu ze startu wspólnego, lubianym przez najlepszego polskiego biathlonistę. To był pierwszy bieg masowy w tym sezonie.

W tej samej konkurencji kobiet wzięła udział jedna Polka - Agnieszka Cyl, choć była 31. w "generalce". Rezygnacja dwóch zawodniczek dała jej przepustkę do biegu, w którym zajęła 21. miejsce, zdobywając punkty do klasyfikacji PŚ.

Następne zawody Pucharu Świata odbędą się Ruhpolding, jednak Sikora chce odpuścić ten start. Przed igrzyskami zamierza pobiec jeszcze w Anter-selvie (21-24.01). W ostatnim dniu stycznia leci do Kanady, gdzie weźmie udział w zawodach biegowych w Canmore. Pierwszy start na olimpijskich trasach czeka go 14 lutego, gdy odbędzie się bieg sprinterski.

- Na pewno zrezygnuję ze startu w Ruhpolding, a na sto procent pojawię się w Anter-selvie. Zaplanowane tam mamy wysokogórskie zgrupowanie, na koniec którego wystartujemy w ostatniej przed igrzyskami edycji Pucharu Świata. Tam zazwyczaj biega mi się bardzo dobrze, dlatego też mam nadzieję, że podczas tych zawodów forma już będzie ustabilizowana na odpowiednio wysokim poziomie - powiedział Sikora w wywiadzie dla Eurosportu.

Bieg ze startu wspólnego mężczyzn na 15 km
1. Ole Einar Bjoerndalen (Norwegia) - 38.57,3 (1 karna runda), 2. Tim Burke (USA) - strata 1.02,9 (2), 3. Tomasz Sikora (Polska) - 1.40,6 (3)

Sprint mężczyzn na 10 km
1. Jewgienij Ustjugow (Rosja) - 28.45,0 (3 karne rundy), 2. Michael Greis (Niemcy) - strata 2,8 (2), 3. Carl Johan Bergman (Szwecja) - 8,2 (0)... 30. Tomasz Sikora - 1.44,8 (5), 69. Mirosław Kobus - 3.34,8 (5), 90. Łukasz Szczurek - 4.29,2 (4), 97. Adam Kwak - 5.14,5 (6)

Klasyfikacja generalna Pucharu Świata
1. Burke - 329 pkt, 2. Ustjugow - 326, 3. Simon Fourcarde (Francja) - 301... 18. Sikora - 149

http://katowice.naszemiasto.pl/artykul/ ... egoria=679




Wit - Wto Sty 12, 2010 4:32 pm
JUSTYNA KOWALCZYK - KRÓLOWA NART
Tomasz Brzoza, Wojciech Kania, 2010-01-11 17:53

Najpierw koszmar - potem radość, Królowa Justyna, Finisz Justyny. To tylko niektóre tytuły dzisiejszych sportowych gazet. To w jakim stylu dziewczyna z Limanowej pomknęła górą Alpe Cermis zrobiło wrażenie na wszystkich. Od urzędników po tych co biegają amatorsko.

Justyna Kowalczyk - królowa nart, która zawsze w tyle zostawia konkurencję. - Ona jest nie tylko Marysieńką Sobieską, ale i królem Janem Sobieskim, bo tak rozsławiła Polskę na całym świecie chyba - mówi Leszek Zawadzki, fan Justyny Kowalczyk. Nie chyba, a na pewno - mówi Janusz Boczek, który obserwując jej karierę sam kilka lat temu postanowił założyć biegówki. - Kondycję ma, ładna, młoda, zgrabna, no i co tu jeszcze o niej powiedzieć: najlepsza ze wszystkich biegaczy.

A, że biega najlepiej jak potrafi w barwach
AZS-u AWF Katowice miasto przyznało Justynie rok temu tytuł honorowej obywatelki miasta. Wzruszona i zaskoczona, dlatego do mikrofonu nieśmiało powiedziała wtedy: - Bardzo doceniam, bardzo jest mi z tego powodu miło i jestem bardzo zaskoczona tym odznaczeniem. Jeżeli zasłużyłam, jeżeli tak ktoś uważa, że zasłużyłam na to chciałabym jeszcze potwierdzić to w następnych latach. Piotr Kupicha zaśpiewał jej wtedy: Pokaż na co Cię stać, ale nie jeden raz... I pokazała - mówią Ci, którzy nagrodę przyznawali. - Nie spóźniliśmy się z przyznaniem tej nagrody. Ja myślę, że zrobiliśmy to w tym dobrym czasie, zresztą powiem szczerze też czekamy z nagrodą prezydenta na okres już po Olimpiadzie, bo myślę, że też będziemy mieli
za co wręczać - uważa Sławomir Witek, UM Katowice.

Rok temu Justyna Kowalczyk została podwójną mistrzynią świata i zdobyła Puchar Świata. W obecnym już prowadzi, a jej heroiczna walka w Tour de Ski przejdzie do historii biegów narciarskich. - Ja myślę te lata pracy jej ciężkiej pokazały, że mimo nie ma jakiś nadzwyczajnych predyspozycji fizjologicznych, to można dojść do takiego mistrzostwa i do takiego poziomu. Jest to o tyle istotne, że przy okazji tego jest skromna i jakby ten sport jest dla niej całą pasją - zachwala Zbigniew Waśkiewicz, rektor AWF-u w Katowicach. Za to kochają ją fani i są z nią zawsze na dobre i na złe. - Ja to przeżywałem wtedy jak ona kiedyś zeszła z trasy, bo zawsze trzymamy kciuki za naszych zawodników. Wydaje mi się, że każdy kibic to przeżywa i porażki tego zawodnika i zawsze liczy, żeby jak najlepiej wypadła - mówi Leszek Zawadzki, fan Justyny Kowalczyk.

Do startu w Vancouver pozostał miesiąc. Na pytanie jak wypadnie odpowiedzieć można jak kiedyś czeski biegacz Emil Zatopek. Sportowiec nie może biegać z pieniędzmi w kieszeni, musi biegać z sercem pełnym dumy i głową pełną marzeń. Patrząc jak robi to Justyna Kowalczyk o jej start w igrzyskach możemy być spokojni.

http://www.tvs.pl/informacje/20241/



Wit - Śro Sty 13, 2010 10:46 pm
Dynamit zamókł. Kto po Tomaszu Sikorze?
Wojciech Todur 2010-01-13, ostatnia aktualizacja 2010-01-13 23:23:46.0



Dzięki Tomaszowi Sikorze Dynamit Chorzów był najbardziej znanym polskim klubem biatlonowym. Teraz jest już tylko przeciętny, a na dodatek ze słabym szkoleniem. Następców na miarę najlepszego zawodnika w historii polskiego biatlonu nie widać.

16 lutego Dynamit będzie świętował ćwierćwiecze istnienia. To ewenement na skalę kraju - narciarski klub w centrum śląskiej aglomeracji! Lata temu ludzie pukali się w głowy słysząc o takim pomyśle. A jednak! Dynamit zmienił i na lata ukształtował polski biatlon. Zawodnicy śląskiego klubu zdobyli prawie 200 medali podczas mistrzostw świata, Europy czy Polski. To z Chorzowa wywodzą się tacy olimpijczycy jak: Agata Suszka, Halina Pitoń, Jan Ziemianin czy Krzysztof Sosna.

Największą, ale niestety i ostatnią gwiazdą Dynamitu był Tomasz Sikora, który podczas zbliżających się Igrzysk w Vancouver wystartuje już w barwach AZS AWF Katowice. W środowisku biatlonowym mówi się, że jego odejście przypieczętuje upadek zasłużonego klubu. - Słyszę to od dwudziestu lat - irytuje się Marcel Truchan, wiceprezes Dynamitu.

Osoba, która zna kulisy pożegnania Sikory z Dynamitem twierdzi, że ten "miał już dosyć klubu rodem z PRL-u". Pod koniec współpracy chorzowskiego klubu z najlepszym polskim biatlonistą Sikora miał być zatrudniony jako monter na pół etatu, ale na pieniądze czekał tygodniami.

Truchan denerwuje się, gdy pytam go o Sikorę. - Na jego przejściu do AZS-u nikt nie zyskał - odpowiada działacz. - Czy straciliście sponsora? A może cześć dzieci przestało przychodzić na treningi? Przecież taki zawodnik na pewno był dla nich wzorem - naciskam.

- Jacy sponsorzy? Tych nigdy nie było. Sikora też przecież pieniędzy do klubu nie przynosił. Staliśmy przy nim, gdy nie szło mu tak dobrze jak chociażby w ostatnim sezonie. To także dzięki nam w końcu odbił się od dna, a sponsora zyskał nie tylko on, ale i Polski Związek Biatlonu. My już na tym nie skorzystaliśmy - podkreśla Truchan.

Adam Zając, prezes AZS AWF Katowice zdradza, że Sikora sam poprosił o przyjęcie do akademickiego klubu. - Byliśmy zaskoczeni tą propozycją. Oczywiście bardzo nas to ucieszyło bo drugiego tej klasy zawodnika w Polsce nie ma - mówi i przypomina, że Sikora nie przeszedł do AZS AWF za darmo.

- Przystaliśmy na żądania Dynamitu i zapłaciliśmy 15 tysięcy złotych. Kolejne 25 tysięcy przekażemy w sprzęcie. Mam nadzieję, że to pozwoli chorzowskiemu klubowi poprawić pracę z młodzieżą - dodaje. A ta niestety kuleje. Dynamit już od dawna nie jest najlepszym klubem w województwie śląskim. Wynikami i szkoleniem bije go wspomniany AZS AWF Katowice, Biathlonowy Ludowy Klub Sportowy Żywiec czy UKS Lider Katowice. Nasz informator twierdzi jednak, że to Dynamit wciąż może liczyć na nieproporcjonalnie duże dotacje z Urzędu Marszałkowskiego, Wojewódzkiej Federacji Sportu czy od prezydenta miasta Chorzowa. Ma się tak dziać także dlatego, że Truchan jest jednocześnie prezesem Śląskiego Związku Biatlonu. - Co Pan opowiada?! Pan w to wierzy?! Myśli Pan, że inne kluby by na to pozwoliły? Zresztą decyzji o podziale środków nie podejmuje sam prezes tylko zarząd - ten odpowiada.

Adam Kołodziejczyk, prezes konkurującego z Dynamitem UKS-u Lider: - Narzekać to ja mogłem kilka lat temu. Teraz nie patrzę innym do kieszeni. Staram się szkolić młodzież najlepiej jak potrafię - mówi. Kołodziejczyk jest też jednocześnie trenerem młodzieżowej reprezentacji Polski, więc doskonale wie jak Dynamit pożytkuje pieniądze na szkolenie przyszłych biatlonistów. - Cóż mam powiedzieć... Szkolenie dzieci jest tam nędzne. Brakuje im trenerów z wykształceniem i pasją. Próbuje się ich jakoś reanimować, ale wciąż mocno to kuleje - podkreśla.

- Nie mamy zawodników na miarę Sikory, ale tragedii nie ma. Są Mateusz Jabłonka, Patryk Czakon - wylicza Truchan.

Zbigniew Waśkiewicz, rektor AWF-u Katowice i prezes Polskiego Związku Biatlonu przyznaje, że martwi się o przyszłość Dynamitu. - Wierzę, że działacze zmobilizują się i nie zmarnują tylu lat ciężkiej pracy sportowców i trenerów - mówi rektor.

http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... orze_.html



Kris - Śro Lut 03, 2010 7:51 am
W Radzionkowie można pobiegać na nartach


Chętnych do biegania po Księżej Górze nie brakuje (© Fot. Dorota Niećko)

Dziennik Zachodni Monika Pacukiewicz

2010-02-02 18:41:36, aktualizacja: 2010-02-02 18:41:36

Radzionków może stać się centrum narciarstwa biegowego aglomeracji śląskiej. W tamtejszym parku wytyczono już trasy, można również wypożyczyć odpowiednie narty.
Marian Prodlik, szef miejskiego ośrodka sportu działającego na Księżej Górze, kupił dziesięć par nart, do których można dobrać buty i kije.

- Mamy odpowiednie obuwie od numeru 36 do 45. Narty sprowadzaliśmy spod Cieszyna. To dwuletni sprzęt z Austrii - za komplet płaciliśmy w granicach trzystu złotych - zachwala Prodlik. Popularność wypożyczalni wiąże z sukcesami Justyny Kowalczyk. Już teraz zdarza się, że wszystkie komplety są wypożyczone (5 zł za godzinę), dlatego Prodlik planuje dokupić więcej sprzętu. - Z tego co się dowiadywałem, jesteśmy jedynym w okolicy ośrodkiem z wypożyczalnią biegówek - mówi Prodlik.

To nie koniec tamtejszych atrakcji. Raz w tygodniu, zazwyczaj w soboty o godz. 11, emerytowany instruktor narciarstwa biegowego, Jan Zoremba, za darmo uczy początkujących biegaczy.

- Kilka wskazówek zawsze się przyda. Ważne jest na przykład prawidłowe trzymanie kijów. Poza tym trzeba też trochę dowiedzieć się o technice: jest styl klasyczny i znacznie trudniejszy - dowolny, zwany łyżwą - wyjaśnia Zoremba. I zachwala, że w ośrodku są trasy dla każdego. - Dla początkujących mamy trasy płaskie, dla zaawansowanych z podbiegami i lekkimi zjazdami.

Park na Księżej Górze założył jeszcze przed II wojną światową Jerzy Ziętek. W Radzionkowie przekonał się, że do planowania parków ma talent i po wojnie wymyślił WPKiW w Chorzowie.
http://www.dziennikzachodni.pl/slask/21 ... ,id,t.html




Wit - Śro Lut 03, 2010 8:28 pm
Nie ma gdzie biegać na nartach, a to taki fajny sport
Ewa Furtak 2010-02-02, ostatnia aktualizacja 2010-02-02 11:42:07.0



W całej Europie w ośrodkach narciarskich czynne są także trasy biegowe. A Beskidy poza Kubalonką nie mają się czym pochwalić.

Na efekt wielkich sukcesów Justyny Kowalczyk nie trzeba było czekać: biegówki szybko znikają ze sklepów. - To sport dla każdego. Od dzieci po osoby w podeszłym wieku. W czasie uprawiania narciarstwa biegowego pracują wszystkie mięśnie, więc to idealna forma ruchu - zachęca Edward Dudek z Radziechowych-Wieprza, maratończyk i wielki pasjonat biegów narciarskich.

Jeśli tylko Dudek jest na miejscu i ma czas, przygotowuje na polach trasę dla rodziny i znajomych. Sam udeptuje na niej śnieg. - Ludzie przyjeżdżają do mnie pobiegać, bo naprawdę nie mają gdzie. Są co prawda nowoczesne trasy na Kubalonce, ale tam nie każdy amator da sobie radę - mówi Dudek.

W całej Europie w miejscowościach narciarskich powstają także trasy dla pasjonatów biegania. Od Francji przez Austrię po Czechy. I wszędzie cieszą się dużą popularnością. Ale nie trzeba wcale gór, żeby wytyczyć trasę dla biegaczy. W miastach świetnie nadają się do tego celu np. alejki w parkach czy łąki. - Nie trzeba wielkich przygotowań, wystarczy wytyczyć tory skuterem. Bardzo żałuję, że nie ma w Beskidach żadnego zainteresowania tym tematem. A przecież mogłaby to być atrakcja, która przyciągnie do nas turystów - uważa Dudek.

Takie samo zdanie ma Zbigniew Śliwiński, właściciel hotelu Cis i zajazdu Horolna w Przybędzy oraz działacz Beskidzkiej Izby Turystyki. Mówi, że wszyscy jego znajomi jeżdżą pobiegać na nartach za granicę. - A przecież piękne tereny do wytyczenia tras są na Żywiecczyźnie. Ale nie tylko. Na pewno wielką atrakcją byłaby trasa biegowa z Szyndzielni na Klimczok i Błatnią. Można by też wykorzystać zbocza Stefanki - wylicza Śliwiński.

Jego zdaniem, gdyby samorządy zainteresowały się przygotowaniem tras, na pewno udałoby się znaleźć kogoś, kto zainwestuje w takie przedsięwzięcie. - Jestem przekonany, że wiele osób zapłaciłoby za wstęp na profesjonalnie przygotowane trasy. Taka inwestycja by się zwróciła - mówi Śliwiński.

Bielsko-Bialski Ośrodek Sportu i Rekreacji zaczął tej zimy organizować w weekendy wspólne bieganie na nartach. Pasjonaci spotykają się w Cygańskim Lesie, towarzyszy im instruktor. Zainteresowanie jest bardzo duże. - Dlatego marzy mi się wytyczenie tras np. na terenach pod Dębowcem. Naprawdę warto propagować ten sport, dużo tańszy zresztą niż narciarstwo alpejskie, więc dużo bardziej dostępny - mówi bielszczanin Kamil Kumorek.

Bielski radny Przemysław Drabek uważa, że pomysł wytyczenia tras biegowych jest jak najbardziej warty realizacji. - Myślę, że właśnie takie trasy mogłyby stać się np. pomysłem na wykorzystanie do celów rekreacyjnych Szyndzielni. Nie wydaje mi się, żeby jak w przypadku budowy wyciągów, jakieś kwestie związane z ochroną przyrody stały tutaj na przeszkodzie - mówi Drabek.

Dodaje, że kilka lat temu miał pomysł wybudowania w Hałcnowie tras wyasfaltowanych, które zimą służyłyby właśnie narciarzom, a latem ludziom jeżdżącym na nartorolkach. Wtedy jego pomysł nie spotkał się z zainteresowaniem urzędników. - Uważam, że teraz warto do niego wrócić - mówi.

http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... sport.html



Wit - Czw Mar 11, 2010 8:20 pm
Polski król narciarskich sprintów kończy karierę
Rozmawiał Piotr Zawadzki 2010-03-11, ostatnia aktualizacja 2010-03-11 20:23:41.0



Przez kilka sezonów pochodzący z podżywieckich Lalik Janusz Krężelok był w elicie narciarskich sprinterów. Jako pierwszy z Polaków wygrał zawody Pucharu Świata.

Od czasów Józefa Łuszczka żaden z naszych biegaczy nie mógł pochwalić się podobnymi sukcesami. Po igrzyskach w Vancouver 36-letni zawodnik AZS-u AWF Katowice postanowił zakończyć karierę.

Piotr Zawadzki: Najbliżej medalu mistrzostw świata był Pan w 2007 roku. W sprincie drużynowym w Sapporo zajęliście z Maciejem Kreczmerem piąte miejsce. Do podium zabrakło 0,2 sekundy.

Janusz Krężelok, narciarz: Wszystko układało się dobrze do ostatniej zmiany. Na swoim "kółku" Kreczmer stracił jednak do rywali sześć, może siedem sekund. Musiałem ich gonić i na finiszu w walce z Czechem Koziskiem i Niemcem Teichmannem zabrakło już sił. Szkoda, bo były realne szanse na medal. To była dziwna trasa, firn leżał na niej do kostek. Na zjazdach przewrócili się faworyci: Norweg i Szwed.

Najlepsi biegacze narciarscy to bogaci ludzie?

- U mężczyzn nie ma tak wąskiej grupy faworytów jak w kobiecych biegach, dlatego w podziale premii uczestniczy wielu narciarzy. Każdy, gdzie tylko może, urywa więc dziesiątki sekund, w czołówce jest bardzo ciasno. Najlepsi, jak Petter Northugg czy Dario Cologna, mają jeszcze kontrakty ze sponsorami, więc na brak pieniędzy z pewnością nie narzekają.

Pan również sporo zarobił. W 2004 roku wygrał Pan przecież sprint w Pucharze Świata w Trondheim.

- Za zwycięstwo otrzymałem w przeliczeniu około 30 tysięcy złotych. Od 2001 do 2007 roku zajmowałem często miejsca w czołówce, bieganie było więc dla mnie opłacalne. Potem nabawiłem się kontuzji. Podczas letniego zgrupowania na Litwie graliśmy w piłkę, wpadłem stopą w dziurę. Rozerwałem torebkę stawową, to mi jeszcze do dziś dokucza.

W 2000 roku myślał Pan o końcu kariery.

- Skończyłem studia na katowickiej AWF, ożeniłem się. Miałem 26 lat i musiałem myśleć o przyszłości. Polski Związek Narciarski nie przedłużył mi stypendium. Z pomocą przyszła uczelnia. Dzięki profesorowi Stanisławowi Sosze dostałem etat w katedrze sportów indywidualnych, do tego były pieniądze z klubu. PZN namówił mnie, żebym wytrzymał do igrzysk w Salt Lake City. Na mistrzostwach świata w Lahti spełniłem kryterium olimpijskie, przywrócono mi stypendium z kadry.

Szansą okazały się dla Pana biegi sprinterskie.

- Już bodaj w 1996 roku biegałem sprinty na zawodach w Reit im Winkl. Startowaliśmy dwójkami, dalej awansował tylko zwycięzca biegu. Na MŚ Lahti miałem 16. czas kwalifikacji do sprintów, ale wspólnie ze słynnym Norwegiem Thomasem Alsgaardem. Reguły były takie, że zakwalifikował się tylko on, bo miał lepszy ranking. To wtedy jednak zdecydowanie postawiłem na sprinty. Miałem skuteczny finisz, byłem dobry w odpychaniu się kijkami na ostatniej prostej.

Na igrzyskach w Salt Lake City zajął Pan 9. miejsce.

- W ćwierćfinale Szwed zachował się nie fair, kopnął nartą w mój kijek i złamał go. Polska ekipa zgłosiła protest, który został uwzględniony. Zostałem dołączony do półfinału. To wszystko jednak odbywało się na wariackich papierach. Była nerwówka, czekałem na nowe kijki, zabrakło czasu na odpoczynek. Skończyłem zawody na 9. miejscu. Szkoda, bo przecież miałem 3. czas kwalifikacji, dobrze przygotowane narty.

W sprintach przepychanki na trasie to normalna rzecz.

- Jak jest ewidentna wina zawodnika, to jest i dyskwalifikacja. Przez te 10 lat walka zrobiła się jednak bardziej fair. Wiele zależy od trasy. Jeśli jest na niej dużo zakrętów, raptownych zmian kierunku jazdy, to trudno uniknąć kolizji. Nie tak dawno, po jednym ze sprintów Pucharu Świata, wściekły Szwajcar Christoph Eigenmann uderzył z "główki" Szweda Fredrika Bystroema. Ale to wyjątek. Emocje po biegu szybko opadają. Wszyscy zdają sobie sprawę, że akurat w tej konkurencji wszystko może się zdarzyć.

Debiutował Pan w MŚ w 1995 roku, mając niewiele ponad 20 lat.

- Piękne wspomnienie. Pojechaliśmy do Thunder Bay z Krzyśkiem Wańczykiem jako juniorzy. Po raz pierwszy rywalizowałem z takimi sławami, jak Bjoern Daehlie czy Władimir Smirnow. Wystartowałem na wszystkich dystansach, od 10 do 50 km.

W Vancouver nie kusiło Pana, żeby na koniec kariery pobiec jeszcze 50 km?

- Bez problemów przebiegłbym te 50 km. Tylko po co? Każdy teraz specjalizuje się w tym, co mu najlepiej wychodzi. W Vancouver byłem nastawiony na sprinty, do maratonu potrzebny byłby inny trening. Odkąd zacząłem biegać sprinty, skończyłem z maratonem. Od 2000 roku to już chyba ani jednego nie przebiegłem. Nigdy nie zrobiłem na "50" jakiegoś wyniku, nie miałem odpowiedniej wydolności. Maratony nie były mi do niczego potrzebne.

Igrzyska w Turynie to rozczarowanie. Zamiast medalu w sprincie drużynowym - tylko 7. miejsce.

- Było nas stać na 5. miejsce. O medalu nie mówię, byłoby o niego ciężko. Kolega Kreczmer puścił jednak finałowe "kółko", więc nie było szans dojść rywali.

W 2007 roku chciał Pan znowu kończyć karierę.

- Mogłem skończyć i pewnie bym tego nie żałował. Znowu mnie jednak namówiono. Za dwa lata miały być mistrzostwa świata w Libercu, zaraz potem igrzyska.

Warto było przedłużyć karierę o te trzy sezony?

- Czy ja wiem? MŚ w Libercu okazały się stracone, bo złapaliśmy grypę. W Vancouver była szansa na finał w sprincie drużynowym. Narty mieliśmy superprzygotowane. Kreczmer stracił 15 sekund na ostatnim "kółku". Odrobiłem 7 sekund do Słowaka, ale to nie wystarczyło. Maciek początek i koniec sezonu ma zawsze dobry. Na najważniejszej imprezie jednak zawodzi.

Chyba nie za dobrze między wami się układa?

- Normalnie rozmawiamy, ale nie mamy ze sobą dobrego kontaktu. Nigdy mu tego nie wytknąłem, ale chyba ma świadomość, że wielokrotnie spieprzył sprawę. Początkowo trenowaliśmy wspólnie. To było dobre dla nas obu, więcej z siebie wówczas dajesz. Kiedy trenerem kadry został Aleksander Wierietielny, to się skończyło. Maciek nie chciał ze mną trenować, jak jechałem w lewo, to on w prawo. Nawet gdy się zmienił trener, to już tak zostało. Przyzwyczaiłem się. Pewnie miał mi za złe, że zawsze ogrywałem go na finiszu. Nawet w jakimś wywiadzie o tym mówił. Nie mógł tego znieść.

Jak Pan przyjął wiadomość o dopingowej wpadce Kornelii Marek?

- Jestem bardzo zaskoczony. EPO to twardy środek, nie można więc mówić o żadnej omyłkowo wziętej witamince albo że doping znalazł się w napoju czy syropie. To się nie wzięło znikąd. Ktoś musiał jej to podać. Będzie jeszcze badana próbka B, ale jestem niemal na 100 procent pewny, że wynik będzie taki sam. Współczuję Kornelii, to przykre. Tym większy dramat, że w biegach kobiet zaczęło się coś dobrego dziać.

Jakie ma Pan plany po zakończeniu kariery?

- Mam nadzieję, że uda się zorganizować w kadrze grupę sprinterów. Liczę na młodych biegaczy, z którymi można byłoby popracować. W innych krajach taka specjalizacja to już standard. Rosjanie mają od niedawna kadrę sprinterów i proszę: w Vancouver indywidualnie sięgnęli po złoto i srebro. Problem w tym, że w Polsce jest tylko jedna trasa nartorolkowa - w Dusznikach. Latem trzeba więc ćwiczyć w Estonii albo na Białorusi. Kiedyś trenowaliśmy na beskidzkich serpentynach, ale ze względu na stan dróg i ruch samochodowy jest to po prostu niebezpieczne. Może w związku z sukcesami Justyny Kowalczyk powstanie teraz więcej tras dla narciarzy?

Największe sukcesy

Igrzyska Olimpijskie: 7. miejsce w sprincie drużynowym (2006), 9. miejsce w sprincie indywidualnym (2002)

Mistrzostwa świata: 5. miejsce w sprincie druż. (2007), 7. miejsce w sprincie ind. (2005)

Puchar Świata: 1. miejsce w Trondheim (2004), 3. miejsce w Reit im Winkl (2005)

http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... riere.html

......................

To u Panów robi się pustka...

Co do Kornelii, to fatalnie. Wyglądało, że rośnie nam perspektywiczna zawodniczka, a jak doping się ostatecznie potwierdzi, to kariera praktycznie załamana.

Cóż...pozostają ostatnie dwa zimowe weekendy. Justyna walczy o kule ( dwie ma hehe), Adam o pokonanie Simona w końcu i medale w lotach (których nie ma w karierze jeszcze) oraz Tomek Sikora też jeszcze się pokaże.

Mimo wszystko fajnie, że wraca Formułka



Wit - Wto Mar 23, 2010 8:34 pm
i zakończenie bardzo udanego sezonu zimowego:

Kowalczyk została królową zimy

Rafał Kamieński
Wczoraj 00:07:46



Choć w bezpośredniej walce Marit Bjoergen zwykle wygrywała z Justyną Kowalczyk i to Norweżka zdobyła pięć medali olimpijskich (w tym trzy złote), to dla polskich kibiców królowa zimy jest tylko jedna. W ostatni weekend szwedzkie Falun było biało-czerwone. Nieważna była świetna forma Marit Bjoergen, która nie miała szans na Puchar Świata, bo nie startowała w pierwszej części sezonu. Poszły w niepamięć niefortunne wypowiedzi okołoigrzyskowe.

Mało istotny był foliowy worek, a jak się później okazało papier ścierny, który oczami wyobraźni zwolenników spiskowej teorii dziejów ktoś podrzucił Justynie Kowalczyk na trasie sobotniego biegu łączonego w Falun. Kryształowe Kule należą do niej, i przywiezie je do Kasiny Wielkiej. Kibice z Mszany Dolnej, Kasiny Wielkiej i Kasinki Małej zamienili znaną już w całym kraju przyśpiewkę. Nowa wersja brzmi: Kowalczyk Justyna z kryształu dziewczyna. Bo że z Kasiny, to wie już cały świat.

Polską ekipę kibiców w Falun wspierał kapelan polskich olimpijczyków ks. Edward Pleń. Na kameralnych mszach, w których uczestniczyło ponad 30 kibiców z fanklubu Justyny, mówił, że pan Bóg rysuje czasem krzywe linie. Te linie były krzywe w sobotę, ale w niedzielę miały się wyprostować. Trzy kryształowe kule poparte krążkami olimpijskimi, w tym złotym, to wydarzenie w historii sportów zimowych bez precedensu. Nawet dumni Skandynawowie nie mogą się pochwalić zawodniczką z takim dorobkiem. Jedynie Finka Virpi Kuitunen zdobyła trzy Kryształowe Kule w jednym sezonie.

W sobotnim biegu łączonym z góry wiadomo było, że będzie ciężko, olśniewająca pogoda w Falun - 20 stopni z mocnym słońcem - rozmiękczyła niesamowicie trasy. Z tym, że trasa w Falun to ostre podbiegi, które faworyzowały Justynę. Mistrzyni świata, choć chora, w dobrym humorze pojawiła się w punkcie odpraw, gdzie zawodniczkom przypina się elektroniczne czujniki do nóg. Wszystko szło początkowo zgodnie z planem.

Żółty plastron liderki od razu pojawił się z przodu peletonu. Kowalczyk prowadziła stawkę, do czasu gdy grupa zniknęła w lesie i w związku z tym również z telebimów. Gdy kamery znów pokazały biegaczki, nie tylko polscy kibice oniemieli. Żółta koszulka zniknęła. Na prowadzenie wyszły Norweżki. Gdy w końcu Kowalczyk pojawiła się, była na początku drugiej dziesiątki. Wiadomo było, że stało się coś nadzwyczajnego. Polscy kibice dowiedzieli się pierwsi. Informacja przekazana przez trenera Wierietielnego była zaskakująca. Justynie do narty przykleił się papier ścierny, choć początkowo myślano, że to foliowy worek.
- Trener przed chwilą dzwonił - mówił Józef Kowalczyk. - Coś jej się przykleiło do narty, musiała to zdjąć, żeby biec dalej.

Zanim zawodniczka oczyściła nartę, reszta odskoczyła. Kowalczyk rzuciła się w pogoń, ale została zamknięta w środku stawki, na wąskich podbiegach drobiła wręcz w miejscu, bez szans na przebicie się do przodu. Bieg skończyła na 12. miejscu, odrabiając 10 pozycji od 3 km biegu, gdzie zaplątał się feralny papier. O słabszym dniu nie mogło być mowy, ale podium należało do Norweżek. Wygrała Bjoergen, przed Steirą i Johaug.

W niedzielę rozstrzygnięcie rywalizacji w finale PŚ nie przebiegało przy takiej pogodzie jak dzień wcześniej. Od rana sypał gęsty śnieg, więc o pościgu za Bjoergen nikt nie myślał poważnie. Jako pierwsza na trasę biegu na dystansie 10 km techniką dowolną wybiegła Marit Bjoergen. Justyna Kowalczyk na trasę wyruszyła 50 sekund później. Mając już zapewnione trzy kryształowe kule: w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, za sprinty i biegi długodystansowe, nie szarżowała i biegła spokojnie. Prócz śniegu zawodniczkom przeszkadzał jeszcze bardzo mocny wiatr.

Na pierwszym punkcie pomiaru czasu (2,8 km) Kowalczyk odrobiła kilka sekund i traciła do rywalki 43,8 s. Przy takiej pogodzie trudno się było spodziewać rewolucji w czasie biegu. Na półmetku przewaga Norweżki wzrosła do 52,1 s. Marit Bjoergen finiszowała z czasem 31.58, 0. 51,9 sekund później linię mety przecięła Justyna Kowalczyk. Trzecie miejsce wywalczyła Charlotte Kalla, która wyprzedziła na ostatnich metrach Kristin Steirę.

- To był na pewno najlepszy sezon w mojej karierze - mówiła Kowalczyk. - Wygrałam wszy-stko, co mogłam: Puchar Świata, Tour de Ski, zdobyłam złoty medal w Vancouver. Teraz wyjeżdżam na kilka dni do Rosji. Pobiegnę w pokazowych zawodach, a po nich już zasłużone wakacje. Po powrocie muszę znów zmobilozować się do ciężkiej pracy na treningach przed nowym sezonem - zakończy-ła Polka.

Podczas dekoracji kilkuset polskich kibiców zaśpiewało nie tylko Justynie. Obchodząca wczoraj 30. urodziny Marit Bjoergen doczekała się od Polaków gromkiego "Sto lat". Norweżka w generalnej klasyfikacji PŚ wyprzedziła Petrę Majdić.

--------------------------------------------------------------------------------

Siedem największych sukcesów "Justysi"

Brązowy medal na igrzyskach w Turynie
24 lutego 2006 polscy kibice przecierali oczy ze zdumienia, oglądając transmisję biegu na 30 km kobiet z igrzysk olimpijskich w Turynie. 23-letnia Justyna Kowalczyk, która kilka dni wcześniej zemdlała na trasie wyścigu na 10 km, na ostatnią prostą wpadła jako pierwsza. Dwie rywalki dopadły ją tuż przed metą, ale trzecie miejsce Justyny i tak było wielkim wydarzeniem. - Byłam trochę onieśmielona, że "idę" po złoto. Chyba przestraszyłam się tej myśli - opowiadała później.

Pierwsza wygrana w zawodach Pucharu Świata
Kiedy słyszy nazwę Otepää, od razu szeroko się uśmiecha. To jedno z jej ulubionych miejsc, w których organizowane są zawody PŚ. Trasy są tutaj takie, jak lubi. Trudne, wymagające, z dużą ilością podbiegów. I to właśnie w tej estońskiej miejscowości wygrała swój pierwszy bieg PŚ. 27 stycznia 2007 triumfowała na dystansie 10 km stylem klasycznym.

Zwycięstwo w mordeczym Tour de Ski
Nigdy więcej - powiedziała po morderczej wspinaczce na Alpe Cermis. To był jeden z najpiękniejszych triumfów w jej karierze, choć okupiony nadludzkim wysiłkiem. Dziewięć km to normalnie dla niej bułka z masłem, ale tym razem wyścig kończył się 3,5 kilometrowym podbiegiem pod stromą górę. Polka odrobiła na tym etapie 30 sek. straty do prowadzącej Słowenki Petry Majdić, minęła ją na kilometr przed metą i jako pierwsza zameldowała się na szczycie. W ten sposób wygrała całe Tour de Ski. Był 10 stycznia 2009.

Złote medale na mistrzostwach świata w Libercu
W lutym 2009 roku znowu wdarła się do historii. Tym razem zdystansowała legendę polskich biegów narciarskich - Józefa Łuszczka. On 31 lat wcześniej w Lahti zdobył na MŚ złoty i brązowy medal, Justyna przelicytowała go o jeden złoty. W wielkim stylu wygrała bieg łączony i na 30 km, a na 10 km była trzecia. - Przeszłam do historii? Nie zastanawiam się nad tym - mówiła wtedy.

Pierwsza Kryształowa Kula
22 marca 2009 roku Justyna odebrała kolejny dowód swojej dominacji - Kryształową Kulę za triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Wygrała z najlepszym wynikiem w dziejach: zdobyła 1810 punktów.

Złoty medal igrzysk w Vancouver
Przed wyjazdem do Kanady zarzekała się, że nie nastawia się na wielkie wyniki. Po pierwszych startach sprawiała jednak wrażenie bardzo rozczarowanej, mimo że w sprincie zdobyła srebro, a w biegu łączonym brąz. Na upragnione złoto doczekała się 27 lutego, w przedostatni dzień igrzysk. Wygrała na 30 km, pokonując po pasjonującym finiszu swoją wielką rywalkę Marit Bjoergen. - Jestem najlepsza. Wygrałam na mistrzostwach świata, w Pucharze Świata, Tour de Ski, a teraz na igrzyskach. Nikt wcześniej tego nie dokonał - cieszyła się Polka.

Trzy Kryształowe Kule
Wczoraj Justyna znów wyważała kolejne drzwi, przez które przechodzi się do historii. W Falun odebrała trzy Kryształowe Kule: za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej, za sprinty i biegi na dystansach. Jako pierwsza przekroczyła granicę dwóch tysięcy punktów wywalczonych w jednym sezonie (2064). - To bez wątpienia był na pewno najlepszy sezon w mojej karierze - mówiła Justyna.

Czekamy na następne.

http://katowice.naszemiasto.pl/artykul/ ... egoria=679

Skoki narciarskie: Mamut zrzucił Polaków z podium. I to dwa razy!
Marcin Czernek, Przemysław Franczak

Wczoraj 09:12:36

W piątek wydawało się, że Adam Małysz ma już w kieszeni pierwszy w karierze medal mistrzostw świata w lotach narciarskich. Zastanawiano się jedynie, jakiego koloru i głośno mówiono, że rzuci rękawicę prowadzącemu na półmetku rozgrywanych w Planicy zawodów - konkurs składał się z czterech serii - niezwyciężonemu Szwajcarowi Simonowi Ammannowi.
Dzień później stała się jednak rzecz niewytłumaczalna. Polak stracił nagle formę, rezon i miejsce na podium. Słoweński mamut zrzucił go z grzbietu na 4. miejsce, a żal był tym większy, że brązowy medal umknął mu o włos. O 0,4 punktu, czyli około 35 centymetrów. Wygrał - jak on to robi?! - Ammann.

Wkurzony Polak

Adam załamany przyglądał się radości rywali. W siódmym niebie był zwłaszcza ten, który na słabości Małysza zyskał najwięcej, czyli Anders Jacobsen. Norweg wskoczył na trzecie miejsce. Srebro zdobył Austriak Gregor Schlierenzauer.

- Jestem strasznie zawiedziony i wkurzony. Taka szansa na medal może już się nie powtórzyć - mówił po konkursie smutny Polak.

W swoich przewidywaniach nieco rozminął się z prawdą, bo wczoraj w konkursie drużynowym nasza reprezentacja chwilami przechodziła, a w zasadzie - przeskakiwała, samą siebie. Brązowy medal znów był na wyciągnięcie ręki - świetnie prezentował się Kamil Stoch, który wynikiem 222,5 metra pobił swój rekord życiowy w długości skoku - ale tym razem sukces zniknął z horyzontu po występie Łukasza Rutkowskiego. W drugiej serii zakopiańczyk nie poradził sobie z kiepskimi warunkami, osiągnął 143 metry i pogrzebał nasze nadzieje na podium. Skończyło się na... 4. pozycji.

- Po prostu sakramencki pech. Na pewno nie będę obwiniał Łukasza o to, że nie mamy medalu - mówił na gorąco Małysz.

Stoch: To manipulacja

Rutkowski nie został kozłem ofiarnym również dlatego, że skakał przy bardzo niekorzystnym wietrze. - W tych okolicznościach nie mógł dobrze skoczyć. Uważam, że sędziowie dopuścili się manipulacji, bo po Łukaszu miał skakać Fin Muotka i jego w tych warunkach nie puścili - pieklił się Stoch.

Moutka też skoczył słabo, ale i tak ponad 20 metrów dalej niż Rutkowski. W tym momencie szanse na dogonienie Finów zmalały niemal do zera i to oni cieszyli się z 3. miejsca. Zwyciężyli Austriacy przed Norwegami.

Co ciekawe, we wczorajszym konkursie Małysz znowu pokazał niezłą formę. Tym trudniej jest wyjaśnić jego zapaść dzień wcześniej. Mina jego trenera Hannu Lepistoe, który jeszcze w piątek przekonywał, że Adam powalczy z Ammannem o złoto, też przypominała wielki znak zapytania.

- Jeszcze seria próbna w sobotę nie wskazywała na to, że może stracić medal, ale już w pierwszym skoku konkursowym zabrakło odpowiedniego rytmu na progu. Jeszcze gorzej wyglądało to podczas drugiego skoku. Szkoda, bo Adam bardzo tu liczył na medal, ale cóż taki jest sport. Wszystkiego nie da się przewidzieć i zaplanować - stwierdził fiński szkoleniowiec. - Co zawiodło? Odbicie nie miało takiej siły jak wcześniej.

To sprawiło, że Małysz ledwie przeskakiwał 211. metr, gdy tymczasem jego najgroźniejsi rywale fruwali za 230. Niewiarygodny Ammann, który w tym sezonie zdobył niemal wszystko, był nawet bliski pobicia rekordu świata. Skoczył 236,5 metra i musiał lądować w głębokim przysiadzie. Do najlepszego wyniku w historii Bjoerna Einera Romoerena zabrakło mu 2,5 m.

Nadal z Lepistoe

Na otarcie łez Adamowi została informacja, że w przyszłym sezonie nadal będzie pracował z Lepistoe. Ich głównym celem będą MŚ w Oslo. Na razie jednak Małysz myśli o urlopie, choć zanim go rozpocznie, to 25 i 26 marca wystartuje w mistrzostwach Polski w Zakopanem.

--------------------------------------------------------------------------------

Wyniki MŚ w lotach w Planicy

Konkurs indywdualny:
1. Simon Ammann (Szwajcaria) 935,8 (215,5/216,5/227,0/236,5);
2. Gregor Schlierenzauer (Austria) 910,3 (209,5/205,0/222,5/230,5);
3. Anders Jacobsen (Norwegia) 894,0 (217,0/194,5/230,5/227,5);
4. Adam Małysz 893,6 (217,5/215,0/211,0/211,5);
5. Robert Kranjec (Słowenia) 873,5 (223,5/203,5/212,5/222,5);
6. Wolfgang Loitzl (Austria) 865,3 (207,0/211,5/213,5/200,0);

... 16. Kamil Stoch 770,0 (186,5/207,5/203,5/218,0).

Konkurs drużynowy
1. Austria 1641,4 pkt (Loitzl 183,5/206; Morgenstern 215,5/198; Koch 184,5/217,5; Schlierenzauer 226,5/231)
2. Norwegia 1542,3 (Jacobsen 202/217,5; Bardal 179,5/189,5; Evensen 197,5/193,5; Romoeren 214,5/201,5)
3. Finlandia 1474,3 (Happonen 202,5/213,5; Muotka 191/166,5; Hautamaeki 195,5/ 194,5; Olli 215/190,5)
4. Polska 1452,5 (Stoch 197,4/222,5, Rutkowski 188,5/143, Hula 192,5/179, Małysz 218,5/213,5).

--------------------------------------------------------------------------------

Adam Małysz: Byłem załamany swoimi skokami

Z Adamem Małyszem rozmawia w Planicy Marcin Czernek

Z Planicy wyjeżdża pan z dwoma czwartymi miejscami. Do medali w konkursie indywidualnym i drużynowym zabrakło niewiele. Rozgoryczenie jest duże?
Tak, bo przed mistrzostwami liczyłem zdecydowanie na więcej. W obu przypadkach były wielkie szanse na podium i strasznie żałuję, że żadna nie została wykorzystana.

Co się stało w sobotę? Miał pan walczyć z Simonem Ammannem o złoty medal, a skakał o wiele gorzej nie tylko od niego, ale i innych zawodników z czołówki.
Po prostu coś nie wyszło. Moje skoki w konkursie drużynowym pokazały jednak, że to był tylko wypadek przy pracy, choć szkoda, że zdarzył się akurat w takim momencie. Gdybym skakał tak jak dzień wcześniej i były podobne warunki, to była nawet szansa na walkę o złoto z Ammannem. Stało się inaczej... Byłem załamany moimi sobotnimi skokami. Liczyłem zdecydowanie na więcej.

Konkurs drużynowy?
Walczyliśmy ostro, ale trochę zabrakło. Szkoda tego zepsutego skoku Łukasza Rutkowskiego. Gdyby ściągnęto go z belki i zaczekano na lepsze warunki, to pewnie skoczyłby o wiele dalej i tych punktów byłoby o wiele więcej. To czwarte miejsce jakoś nas prześladuje.

Ma pan pecha jeśli chodzi o starty w mistrzostwach świata w lotach. Nigdy nie zdobył pan na nich medalu, choć akurat to czwarte miejsce jest dla pana najlepsze w karierze.
Zgadza się, ale powiedzmy sobie szczerze, że to miejsce z Planicy mnie zupełnie nie satysfakcjonuje. Niedosyt mam ogromny. Ammann był jednak nie do pokonania. Zresztą wszyscy tutaj bili swoje rekordy życiowe. A ja? Jeśli marzyłem o medalu, to powinienem skakać o wiele lepiej.

Jak pan ocenia swoje nowe zapięcia i funkcjonowanie nowego systemu punktacji skoków?
Zapięcia nie miały wpływu na moje skoki. Zdały swój egzamin, ale jeszcze muszę się nauczyć na nich skakać. Jeśli chodzi o system punktowania to uważam, że jeszcze dużo mu brakuje do doskonałości. Działa w miarę tylko wtedy, gdy warunki są dosyć równe. Gdy przychodzi większy wiatr, wówczas są błędy. Wydaje mi się poza tym, że te zmiany ustawienia wysokości belki sprawiają, że zawody tracą na atrakcyjności. My skoczkowie nie mamy jednak na to wpływu, więc zobaczymy jak to dalej się potoczy.

Jakie ma pan plany na najbliższe dni i czy myśli pan już o przygotowaniach do nowego sezonu?
Czekają mnie jeszcze ostatnie zawody w tym sezonie, czyli mistrzostwa Polski. Potem muszę przede wszystkim odpocząć i pobyć z rodziną. Nie ukrywam, że jestem zmęczony minionym sezonem, który był bardzo napięty i wymagał dużego wysiłku. Mimo niepowodzenia w Planicy to uważam, że ze względu na medale zdobyte na igrzyskach i dobre występy w Pucharze Świata to był to dla mnie bardzo udany sezon. Jeśli chodzi o przygotowania do nowego sezonu to jeszcze nie zastanawiałem się jak one będą wyglądać, ale na pewno wiem, że latem będę nadal testował nowe wiązania.

http://katowice.naszemiasto.pl/artykul/ ... egoria=679

.........................

Justyna - sezon marzenie,
Adam- gdyby nie Simon, to było by bardzo dobrze....mnie szkoda tego medalu w lotach, bo tego Małysz w karierze nie ma
Słabszy sezon Tomka Sikory - bez sukcesów



Wit - Czw Kwi 01, 2010 6:22 pm
Biatlon. Tomasz Sikora dla Sport.pl: Kończę karierę albo...
Jakub Ciastoń2010-04-01, ostatnia aktualizacja 2010-04-01 10:12

Trener Roman Bondaruk po ośmiu latach pracy opuszcza Polskę, bo ma dość podjazdowych wojenek działaczy. - Nie chcę polskiego szkoleniowca. Albo kończę karierę, albo będę trenował się sam - mówi Sport.pl i "Gazecie" Tomasz Sikora, który z Bondarukiem zdobył medal MŚ, olimpijski i stanął na podium PŚ.

Bondaruk nie chce jeszcze potwierdzić oficjalnie, że odchodzi. Powie to dopiero w połowie kwietnia na posiedzeniu zarządu Polskiego Związku Biatlonu. Tajemnicę odkryli jednak ukraińscy dziennikarze. Gazeta.ua podała, że pracujący u nas od 2002 r. ukraiński szkoleniowiec wraca do ojczyzny i od nowego sezonu będzie dyrektorem wykonawczym tamtejszej federacji. Ma odpowiadać m.in. za wybór trenerów.

- Spodziewałem się takiej decyzji. Widziałem zniechęcenie Romana, ale, niestety, nie udało mi się go zatrzymać. To wspaniały fachowiec. Problem polegał jednak na tym, że za granicą cieszył się większym szacunkiem niż w kraju. U nas była zawsze totalna krytyka wszystkiego, co robił. Prawda jest taka, że dla polskiego biatlonu zrobił bardzo dużo. Trzeba mu serdecznie podziękować za pracę - mówi Zbigniew Waśkiewicz, prezes związku biatlonowego.

Bondaruk, mimo dobrych wyników z Sikorą, był od lat krytykowany przez część regionalnych działaczy m.in. za to, że nie potrafi wychować jego następców. - Ale głównie za to, że był niezależny i nie kłaniał się im w pas, czego oczekiwali. To było tradycyjne polskie piekiełko - mówi nam anonimowo jeden z sojuszników Bondaruka ze związku.

Prezes Waśkiewicz nie potrafi odpowiedzieć, kiedy wyznaczony może być nowy trener ani kto mógłby nim zostać, bo formalnie Bondaruk ma ciągle umowę z Polakami. Nowy szkoleniowiec będzie jednak potrzebny na pewno. Nawet dwóch, bo razem z Bondarukiem odejdzie też jego żona Nadia Biłowa, która opiekowała się polskimi kobietami. Doprowadziła je do podium PŚ i miejsc w pierwszej dziesiątce na igrzyskach w Vancouver.

Na razie w związku szykuje się tradycyjna przedwyborcza wojenka. Pod koniec maja część działaczy spróbuje obalić obecnego prezesa Waśkiewicza, który Bondaruka bronił. Z wzajemnością. Opozycja to głównie przeciwnicy Ukraińca, którzy pewnie zgłoszą swojego trenera, Polaka Jana Ziemianina.

- Nie chcę polskiego trenera. To bez sensu. Mam już dość użerania się z działaczami. Przerabiałem to przez 20 lat i chcę na starość mieć trochę spokoju. Jeśli prezesem nie zostanie znów Zbigniew Waśkiewicz, to kończę w czerwcu karierę - mówi "Gazecie" Tomasz Sikora. Przy Waśkiewiczu się upiera, bo podkreśla, że to w polskim sporcie ewenement - prezes młody, wykształcony (rektor AWF Katowice), znający języki, sprawny menedżer. - Z trenerem Bondarukiem odniosłem największe sukcesy. Wprowadził w Polsce profesjonalny sztab, pojawili się klasowi serwismeni, czego wcześniej nie było. Dziękuję mu. Myślę, że odchodzi, bo był już zmęczony. Jeśli w czerwcu zdecyduję, że ścigam się dalej, to trenował będę się sam. Już kiedyś tak było, że sam opracowywałem plan przygotowań, a z trenerem tylko się konsultowałem. Poradzę sobie. Nie chcę tylko szarpaniny z działaczami - dodaje wicemistrz olimpijski z Turynu.

Decydujące zdanie w biatlonowej wojence o stołek prezesa, posadę trenera i przyszłość Sikory mogą mieć sponsorzy. Sikora jest umówiony na negocjacje z firmą Viessmann, która wykłada pieniądze na polski biatlon od dwóch lat i pewnie uzależni dalsze wsparcie dla związku od kontynuowania kariery przez najlepszego zawodnika.

http://www.sport.pl/zimowe/1,79264,7723 ... riere.html



benedykt - Pon Kwi 26, 2010 11:14 am
Tomasz Sikora: Chcę dotrwać do Igrzysk w Zakopanem!

AZS AWF Katowice podziękował swoim studentom za udział w Igrzyskach w Vancouver. Żadna uczelnia w Polsce nie może się równać ze Śląską pod względem liczby reprezentantów.

Władze AWF-u naliczyły w Kanadzie aż 21 osób, które przyznają się do katowickiej uczelni. To nie tylko sportowcy, ale i lekarze, technicy czy specjaliści od przygotowania nart.

- Nie wszyscy z nich są rodowitymi katowiczanami, ale zapewniam, że stopniowo się takimi staną. Ze mną było podobnie. Mieszkam tu i pracuję już od dwudziestu lat i powoli zapominam skąd pochodzę [z Wodzisławia] - żartował Zbigniew Waśkiewicz, rektor uczelni.

Od zakończenia Igrzysk minęły ponad dwa miesiące, ale spotkanie udało się zorganizować dopiero w piątek. - Zebranie w jednej sali takich sportowców jak Justyna Kowlaczyk czy Tomasz Sikora to niezwykle trudne wyzwanie. Ciągle są w rozjazdach - wyjaśnił Waśkiewicz.

Zawodnicy po kolei wychodzi na scenę i odbierali co raz to nowe wyróżnienia. Koperty z nagrodami finansowymi dostali już w gabinecie rektora. - Tak będzie bardziej dyskretnie i elegancko. Sponsorów i tak nie przebijemy - uśmiechał się Waśkiewicz.

Kowalczyk przyznała, że na równi z olimpijskim złotem stawia tytuł magistra, który też "zdobyła" w zakończonym sezonie. - Oby dalej wiodło mi się tak dobrze. Dalej w Katowicach! - podkreślała.

Sikora, najlepszy polski biatlonista zapowiedział, że nadal będzie startował! - Chcę dotrwać do Igrzysk w Zakopanem - stwierdził 37-latek co publika przyjęła gromkim śmiechem.

Tymczasem dla 36-letniego Janusza Krężeloka spotkanie w Katowicach było pożegnaniem z zawodowym sportem. Biegacz, który wziął udział w czterech olimpiadach ma teraz zająć się wychowaniem swoich następców. - Dziękuje za wspólnie przeżyte lata. Za okazaną pomoc - mówił zawodnik rodem z Lalik.

Waśkiewicz już planuje kolejne uroczystą akademię z olimpijczykami-studentami. - Wierze, że za cztery lata, po Igrzyskach w Soczi nie będzie nas mniej - zakończył.



Wit - Wto Cze 01, 2010 4:44 pm
Biathlon: Prezes zostaje, Sikora nie kończy kariery
Tomasz Kuczyński

Wczoraj 00:15:22



Zbigniew Waśkiewicz po raz drugi został wybrany prezesem Polskiego Związku Biathlonu. Poparło go 45 delegatów, a Leszek Stelmach otrzymał 22 głosy. W tej sytuacji Tomasz Sikora ogłosił kontynuację kariery. Zawodnik AZS AWF Katowice został wybrany do zarządu.

- Teraz mogę spokojnie wrócić na zgrupowanie do Zakopanego. Gdyby wynik wyborów był inny pojechałbym tylko po sprzęt i tak zakończyłaby się moja kariera - mówił Sikora. - Oddałem dla tego sportu już trochę zdrowia i ostatnie cztery lata była dla mnie najprzyjemniejszymi i najlepszymi. Nie musiałem się z nikim szarpać, tylko mogłem spokojnie przygotowywać się do zawodów. Chcę jeszcze startować co najmniej dwa lata, zobaczymy jak będzie.

Stelmach był do tej pory wiceprezesem ds. sportowych (do nowego zarządu już nie kandydował). W sobotę zarzucał małą aktywność Związku na arenie międzynarodowej , niezadowalającą współpracę z samorządami i wojskiem, brak starań o organizowanie w naszym kraju imprez wysokiej rangi.

Poinformował też, że wystąpił przeciwko Waśkiewiczowi na drogę sądową, zarówno cywilną, jak i karną. W pierwszym przypadku chodzi o domniemane pomówienia, co do drugiej kwestii Stelmach nie chciał podać powodów. Może jednak dotyczyć wypowiedzi Waśkiewicza w czasie igrzysk w Vancouver, gdy nasi biathloniści wystąpili w strojach z odwróconą flagą. Ta sprawa była w gestii Stelmacha, będącego jednocześnie przedstawicielem producenta strojów.

- Proszę bardzo, możemy się sądzić - odpierał Waśkiewicz. - Dla mnie to schizofrenia. Pan Stelmach przez cztery lata był w zarządzie i nie dostrzegał błędów, o których teraz mówi. To on reprezentował nas na kongresie IBU i zaproponował Brytyjczykom organizację mistrzostw ich kraju... w Zakopanem, z czego nie skorzystali.

--------------------------------------------------------------------------------

Miałem obawy , czy dalej działać w sporcie

Z prof. Zbigniewem Waśkiewiczem rozmawia Tomasz Kuczyński

Spodziewał się pan ponownego wyboru na prezesa Polskiego Związku Biathlonu?
Nie spodziewałem się, bo docierały do mnie głosy, że wręcz przegram te wybory, że część delegatów zdecydowało się nie popierać mojej kandydatury. Nie do końca wiedziałem dlaczego, bo nigdy nie padały konkretne zarzuty wobec tego co robimy. Podejrzewam, że była to typowa polityka i chęć zaistnienia. Miałem trochę obaw, czy warto dalej działać w sporcie, skoro człowiek działa dobrze przez cztery lata i musi potem udowadniać, że nie jest wielbłądem.

Mam pan więc satysfakcję z wygranej?
To satysfakcja oparta na tym, że działając w Związku wiedzieliśmy, że nie robimy nic złego, a wręcz przeciwnie. Nawet gdybym przegrał te wybory, czułbym się wygrany, ze względu na dobre słowa i poparcie zawodników, w tym Tomka Sikory, oraz działaczy.

Czy szykuje pan jakieś rewolucyjne zmiany?
O rewolucji nie może być mowy, bo zaprzeczylibyśmy sami sobie. Uchwaliliśmy ośmioletni program strategii dla biathlonu do 2014 roku i chcemy kontynuować te działania. Dziwiłem się słysząc, że nie mamy takiego planu, bo był uchwalany na walnym zgromadzeniu.

Czy można coś poprawić?
Trzeba zintensyfikować działania, celem pozyskania sponsorów. Należy też bardziej zastanowić się nad szkoleniem dzieci i młodzieży, bo sukcesy Sikory nie przekładają się na sport tych najmłodszych.

Leszek Stelmach mówił, że byliście mało aktywni na arenie międzynarodowej.
Dopóki nie zmieni się układ na forum światowej federacji IBU, czyli rządy grupy niemiecko-norweskiej, mamy tam niewiele do powiedzenia. Nie wyczułem na żadnym kongresie, żeby nas chcieli do jakichś funkcji. Jak nas nie chcą, to nie robimy nic na siłę.

http://katowice.naszemiasto.pl/artykul/ ... egoria=679



Wit - Śro Lis 10, 2010 2:18 pm
Soczi 2014: Bobslej w śląskich barwach
2010-11-10, Aktualizacja: dzisiaj 08:54
Tomasz Kuczyński


Sikora i Kowalczyk mają nowych kolegów w AZS AWF Katowice

Igrzyska w Soczi w 2014 roku. Po bobslejowym torze mknie bolid z polskim orłem i w... śląskich barwach! Taka wizja jest całkiem realna, ze względu na to, że jedyni seniorscy reprezentanci Polski w tej dyscyplinie trafili pod skrzydła AZS AWF Katowice. Uczelnia ma te same barwy, co województwo śląskie, czyli żółto-niebieskie.

AWF jest gotowy pomóc zawodnikom w zakupie czteroosobowego bobsleja, wartego 40 tys. euro. - Jest taki pomysł, aby pomalować ten bolid w nasze barwy - mówi Krzysztof Nowak, asystent rektora katowickiej uczelni.

Reprezentanci Polski, dzięki niezłym startom w Pucharze Świata, zakwalifikowali się do igrzysk w Vancouver. Czwórka zajęła 14. miejsce, dwójka była o dwie lokaty niżej. Właśnie w Kanadzie z naszymi bobsleistami spotkał się rektor Zbigniew Waśkiewicz.

- Tam padł pomysł, żeby zawodnicy przeszli do naszego AZS AWF i zostali studentami uczelni. Rektora zafascynowała pasja tych ludzi, którzy mimo wielu przeciwności wystartowali w igrzyskach - dodaje Nowak. - Chcemy skupić u nas najlepszych przedstawicieli sportów zimowych, mamy już ponad 20 olimpijczyków z Vancouver.

Sztandarowe postacie uczelni to Justyna Kowalczyk i Tomasz Sikora.

- Jesteśmy w niezłym towarzystwie - śmieje się najbardziej doświadczony z bobsleistów, Dawid Kupczyk. - Czy to prawda, że chcieliśmy już kończyć kariery? Ja się nigdy nie poddaję, ale zrezygnowali już Michał Zblewski i Marcin Płacheta. Oprócz mnie, do katowickiego AZS AWF trafili Marcin Niewiara, Paweł Mróz i Michał Kasperowicz. Szukamy jeszcze rezerwowego. Dzięki wsparciu uczelni, możemy nadal funkcjonować.

AWF Katowice podpisał z bobsleistami umowy wizerunkowe, ważne do igrzysk w Soczi w 2014 roku (takie same mają m.in. Kowalczyk i Sikora).

- Z tego tytułu będziemy przekazywać zawodnikom stypendia i partycypujemy przy zakupie bobsleja. Na pojeździe w naszych barwach będzie napis AZS AWF Katowice - informuje Nowak. - Przyjmowanie do nas olimpijczyków, daje konkretne efekty dla uczelni. Mamy najwięcej chętnych w Polsce.

- O napisie na bobie wiedziałem, lecz o barwach jeszcze nie - przyznaje Kupczyk. - Ale da się to zrobić!

Wiadomo już jaki pojazd stanie się własnością naszych bobsleistów, jeśli wszystko pójdzie po ich myśli. - Niemiecka czwórka pilotowana przez Thomasa Florschutza zajęła w nim czwarte miejsce w Vancouver - informuje Kupczyk. - Kosztuje 40 tys. euro, jest prawie nowy. Musimy kupić jeszcze płozy za 5-8 tys. Na razie mamy jedną czwórkę i dwójkę. Możliwe, że dzięki pomocy AWF-u uda się kupić jeszcze jeden dwuosobowy bob.

Polskie bobsleje opierają się na grupie zapaleńców. Załogę Kupczyka trenuje jego ojciec - Andrzej. Młodzieżą zajmuje się Andrzej Żyła. Zawodnicy reprezentowali do tej pory Śnieżkę Karpacz i AZS AWF Wrocław.

- Młodych chłopaków jest pięciu, nas czterech, czyli w sumie dziewięć osób trenuje w Polsce bobsleje - szybko podsumowuje Dawid Kupczyk, który wcześniej uprawiał lekkoatletykę. Trudno się zresztą dziwić, bo jego ojciec był biegaczem. Brał udział w igrzyskach olimpijskich w Monachium (1972 rok).

Bobsleje są drogą dyscypliną, stąd jej problemy w naszym kraju. - Trenowaliśmy latem w Spale, ale ze względów finansowych nie udało się nam pojechać na tor do Norwegii. Przystępujemy więc do sezonu bez ani jednego przejazdu - przyznaje Kupczyk. - Zaczniemy więc ostrożnie, od niedzielnego Pucharu Europy w Austrii. Potem pojedziemy na Puchar Świata do Kanady.

AZS AWF Katowice zaskoczył nie tylko sprowadzeniem bobsleistów. Do uczelnianiego klubu dołączyli kolejni olimpijczycy z Vancouver - saneczkarze Ewelina Staszulonek i Maciej Kurowski. Mistrzostwa Polski odbyły się niedawno na... Łotwie. - Staszulonek i Kurowski zdobyli złote medale już dla naszych barw - cieszy się Krzysztof Nowak.

W Polsce nie ma toru, a boby są bardzo drogie

Aby kupić używany bobslej dla polskiej czwórki trzeba wydać około 40 tys. euro.

Ceny bobów zależne są od materiałów, z których zostały zrobione. Dwuosobowy bolid kosztuje 45-55 tys. euro. Koszt zakupu nowego pojazdu dla czterech zawodników to 52-72 tys. Do tego należy doliczyć cenę za wymienne płozy - komplet kosztuje 5-8 tys. euro (na sezon potrzeba trzech takich zestawów). Polacy startowali w Vancouver na niemieckim bobsleju seryjnej produkcji. Sam ich udział w igrzyskach był sukcesem, bo w naszym kraju nie ma toru bobslejowego. W czasie letnich przygotowań trenują w Spale. Aby potrenować w bobsleju jeżdżą do Norwegii. Bobslej dla czterech zawodników waży 230-250 kg. Prędkości uzyskiwane przez ten pojazd to 130-150 km/h.

http://katowice.naszemiasto.pl/artykul/ ... egoria=679
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • romanbijak.xlx.pl



  • Strona 5 z 5 • Wyszukano 200 wypowiedzi • 1, 2, 3, 4, 5
    Copyright (c) 2009 | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.