ďťż
[Sporty zimowe] Biathlon, skoki, biegi etc



Wit - Czw Lut 19, 2009 10:22 pm
joł joł

Katowice są dumne! Kowalczyk ma brąz!
Wojciech Todur2009-02-19, ostatnia aktualizacja 2009-02-19 21:40



Studentka AWF-u Katowice jest pierwszą Polką, który zdobyła medal mistrzostw świata w biegach narciarskich.

Rywalizacja w czeskim Libercu na dystansie 10 kilometrów techniką klasyczną była pasjonująca. 26-letnia Justyna Kowalczyk rozpoczęła bieg w imponującym stylu. Rywalki były jednak piekielnie mocne - ostatecznie lepsze okazały się Finka Aino Kaisa Saarinen oraz Włoszka Marianna Longa.

- Wytrzymałam narzucone przez siebie tempo biegu, miałam dobrze posmarowane narty - cieszyła się Polka.

Gdy Kowalczyk wbiegała na metę, życie na katowickiej uczelni zamarło. - Pani z sekretariatu powiedziała mi, że nasze łącze internetowe właśnie padło. Kto mógł, siedział przed monitorem. Jesteśmy dumni! - podkreśla Krzysztof Nowak, sekretarz rektora Zbigniewa Waśkiewicza.

Pochodząca z Kasiny Wielkiej Justyna jest na piątym roku studiów, po ich zakończeniu zostanie trenerką. - W półtora miesiąca musi opanować materiał, na który inni studenci mają dwa pełne semestry. Jest objęta specjalnym programem nauczania. Jej rok akademicki zacznie się dopiero w kwietniu - mówi Czesław Bzikot, sekretarz AZS-u AWF-u Katowice, w barwach którego startuje Kowalczyk.

Ci, którzy śledzili w telewizji bieg Kowalczyk, na pewno zauważyli, jak tuż przed startem wyszarpnęła kijek z ręki działacza, który dawał jej sygnał do startu. - Na trasie jest bardzo waleczna. Wtedy nie ma przebacz, ale na uczelni to zupełnie inna osoba - skromna, uśmiechnięta, rozluźniona - opisuje Justynę Bzikot.

Polski sport czekał na medal mistrzostw świata w biegach 31 lat! Ostatnim medalistą był Józef Łuszczek, który nie miał sobie równych w fińskim Lahti.

Przed Polką jeszcze przynajmniej dwie medalowe szanse: w biegu łączonym na 15 km oraz w maratonie na 30 km.


..............


NARCIARSTWO Justyna Kowalczyk trzecia w biegu na 10 km
wczoraj
Justyna Kowalczyk w pierwszym swoim występie w mistrzostwach świata w Libercu wywalczyła brązowy medal na 10 km stylem klasycznym.

To piętnasty w historii medal imprezy tej rangi dla Polski, ale dopiero pierwszy zdobyty przez kobietę.

- Dla polskiego narciarstwa to tak samo historyczna chwila jak lot pierwszej kobiety w kosmos- cieszył się na mecie Grzegorz Mikuła, sekretarz generalny Polskiego Związku Narciarskiego.

Przed inauguracyjnym startem w Libercu na Kowalczyk zwrócone były oczy całego narciarskiego świata. Bez żadnej przesady! Nie nazwiska Finek, Norweżek, Włoszek, ale właśnie Polki odmieniane było w wielu językach, gdy szukano głównej kandydatki do złotego medalu. Nawet w oficjalnej zapowiedzi biegu na 10 km przygotowanej przez organizatorów duży tytuł informował "Faworytką jest Kowalczyk", a poniżej autorzy przypominali, że to właśnie podopieczna Aleksandra Wierietielnego wygrała w tym sezonie w Pucharze Świata dwa biegi techniką klasyczną na 10 km (Otepää i Valdidentro) i jest liderką pucharowej rywalizacji na dystansach.

- Czujemy presję, ale Justyna jest dobrze przygotowana. Powinno być nieźle - asekurował się przed startem Wierietielny.

Kowalczyk na trasę biegu ruszyła przedostatnia, kilka minut po godzinie 12. Za plecami miała tylko Finkę Aino Kaisę Saarinen - liderkę Pucharu Świata i jak się później okazało także mistrzynię świata. Przed sobą wszystkie pozostałe rywalki. Polka od początku spisywała się świetnie - dobrze radziła sobie na stromych zjazdach, co do tej pory nie zawsze było jej mocną stroną, na równie stromych podbiegach jak zwykle forsowała tempo. Na całej trasie (dwie pętle po 5 km każda) mogła także liczyć na doping polskich kibiców.

- Justyna jest druga, będzie medal - krzyczał do słuchawki telefonu jeden z fanów z Ostrowa Wielkopolskiego, gdy Kowalczyk mijała punkt pomiaru czasu dwa kilometry przed metą.

Wtedy Kowalczyk traciła do Saarinen 6,4 sekundy, nad Marianną Longą miała 0,8 sekundy przewagi. Medal był pewny, ale w jakim kolorze?

Finka wytrzymała tempo na złoty medal, Włoszka niesamowicie przyspieszyła, Polka minęła linię mety z trzecim czasem. Kowalczyk cieszyła się jak dziecko. Widać było, że ten medal zdejmuje z niej ogromną presję, bo choć w czołówce jest już od kilku lat, ma medal igrzysk, to do mistrzostw świata na razie nie miała szczęścia.

To już jej czwarta impreza biegaczki z Kasiny Wielkiej. W 2003 roku było "przetarcie" w Val di Fiemme i m.in. 48. miejsce na 10 km st. kl., wyniki z 2005 roku zniknęły z tabel po wpadce z lekiem, który co prawda nie był zabroniony, ale Polka zapomniała jego zażywanie zgłosić w terminie i zaliczyła kilka miesięcy dyskwalifikacji. W 2007 roku w Sapporo przegrała z przeziębieniem i najlepszy wynik jaki osiągnęła to dziewiąte miejsce na 15 km w biegu łączonym.

- Chcieliśmy poprawić wynik z poprzednich mistrzostw świata i się udało. Teraz presja powinna być już mniejsza, co tylko pomoże Justysi - stwierdził Wierietielny, który zapowiedział już, że Kowalczyk nie wystartuje w sprincie.

- Oczywiście kwalifikacje byłyby bezproblemowe, ale później starty w grupach są bardzo ciężkie. Trzeba uważać, by się nie potknąć, by się z kimś nie zderzyć. Skupimy się na biegach, gdzie szanse na medal są większe - wyjaśnił trener.

Najbliższy start Justynę czeka w sobotę w biegu łączonym na 15 km, w czwartek sztafeta, a w następną sobotę bieg na 30 km.

--------------------------------------------------------------------------------

Z Justyną Kowalczyk rozmawia w Libercu Maciej Plich

Trudno było sprostać roli faworytki?

Bardzo, i dlatego jestem tak szczęśliwa. Było dziesięć bardzo mocnych dziewczyn, z których każda mogła wygrać. Przez 30 minut każda z nas walczyła z całych sił o każdą dziesiętną sekundy. Żadnej taktyki na ten start nie miałam, bo na mistrzostwach świata biegnie się od początku do końca z całych sił. Ja być może na początku miałam trochę skrępowane ruchy, gdy zobaczyłam na trasie tylu polskich kibiców, ale potem udało się opanować nerwy.

Przed biegiem trener Wierietielny mówił, że wiele będzie zależało od smarowania nart. Udało się trafić z przygotowaniem nart?

Zdecydowanie tak. Nartki miałam świetnie posmarowane. Chłopaki [testerzy pracujący dla Justyny Kowalczyk - red.] spisali się znakomicie, można powiedzieć na medal.

Trasa Pani odpowiadała?

Zdobyłam brązowy medal. To chyba znaczy, że trasa mi pasowała. Choć było trochę szybkich zjazdów, a ja, jak wiadomo, nie za bardzo je lubię. Można było zrobić coś głupiego i na przykład się przewrócić. Wszystko ułożyło się jednak bardzo dobrze. Warunki atmosferyczne także były w sumie dobre.

Myślisz już Pani kolejnych biegach i medalach. Teraz powinno być już chyba łatwiej walczyć o medal?

Na razie nie myślę o tym, co będzie w dalszej części mistrzostw. Jedno jest pewne, że nie wystartuję w sprincie. Uzgodniliśmy z trenerem Wierietielnym, że jeżeli w pierwszym starcie wywalczę medal, to nie będę biegła na najkrótszym dystansie. Cieszę się z tego, nie będę musiała się denerwować, czy dojadę do mety, czy ktoś mnie nie potrąci. Mam czas, aby trochę odpocząć, nacieszyć się medalem i znów skoncentrować.

Maciej Plich - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/sport/963788.html




Wit - Sob Lut 21, 2009 8:42 am
zapowiedzi weekendowych szans medalowych w Mistrzostwach Świata:



Skoki narciarskie: Małysz i spółka walczą o medale MŚ
dziś
- Jak ten czas szybko leci - nie mógł uwierzyć Adam Małysz, gdy usiedliśmy w zaciszu studenckiego kampusu Harcov, gdzie mieszka polska kadra, by przez chwilę powspominać czte-ry złote medale mistrzostw świata polskiego skoczka. - Dopiero co był rok 2001 i mistrzostwa świata w Lahti…

Osiem lat temu karty w czasie rywalizacji na skoczni w Finlandii rozdawał Małysz - wschodząca gwiazda skoków narciarskich i Martin Schmitt - wówczas skoczek numer 1 na świecie. Polak zgarnął złoty łup na skoczni normalnej, nokautując rywali w drugiej próbie, w której osiągnął 98 metrów. Niemiec był lepszy na dużym obiekcie.

Dwa lata później w Val di Fiemme Małysz nie miał już sobie równych. Na skoczni normalnej prowadził po pierwszej serii i wygrał z Norwegiem Tommym Ingebrigstenem z przewagą 13 punktów. Na dużym obiekcie walka była bardziej zacięta - po pierwszym skoku pierwszy był Matti Hautamaeki, ale druga seria należała do Polaka, który o 2,5 punktu okazał się lepszy od Fina.

Wreszcie przyszły mistrzostwa świata w Sapporo w 2007 roku. Złość Małysza po czwartym miejscu na dużej skoczni przerodziła się w wybuch radości po konkursie na skoczni normalnej, na której Polak okazał się lepszy od Szwajcara Simona Ammanna aż o 22 punkty.

- Gdy dzisiaj patrzę na te cztery złote medale, to zdecydowanie najbardziej cenię sobie ten ostatni. O wiele trudniej było potwierdzić przynależność do światowej elity, niż się do niej wedrzeć - mówił Małysz wczoraj w wiosce, gdzie mieszkają ekipy. - W Lahti to wszystko było takie nowe, działo się po raz pierwszy.

Val di Fiemme przyszło też szybko. Jechałem tak naładowany sportową złością. Nie wygrywałem w Pucharach Świata, ale zostałem wybrany Sportowcem Roku. Docierały do mnie zarzuty - dlaczego właśnie on, za co ten wybór? Bardzo chciałem pokazać wszystkim, że zasługuję na takie wyróżnienie. I udało się.

Na kolejne złoto musiałem czekać cztery lata. W tym czasie przeszedłem długą drogę - nie miałem medalu na mistrzostwach w Oberstdorfie i igrzyskach w Turynie. Zrozumiałem, że nie zawsze można być na szczycie, lecz bardzo chciałem tam wrócić. Pamiętam, że po konkursie na dużej skoczni byłem wściekły, nie chciałem z nikim rozmawiać, chciało mi się płakać. Za czwarte miejsce nikt przecież nie daje medalu. Jednak już na drugi dzień rano wstałem z wielką wolą walki i zwycięstwa na skoczni normalnej. Gdy się udało i Ammann z Morgensternem nosili mnie na ramionach po konkursie, to byłem bardzo szczęśliwy, choć wciąż uważam, że złoty medal mistrzostw globu powinien dostawać zwycięzca klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. To jest prawdziwy mistrz świata, który prezentuje równą, wysoką formę przez cały rok. W czasie mistrzostw świata wszystko zależy od jednego lub dwóch skoków i czasami mistrzem może zostać ktoś, do kogo uśmiechnie się los, a raczej wiatr.

W Libercu także nie musi wygrać faworyt. Przebudowana niemal całkowicie skocznia normalna jest ładnym, choć trudnym obiektem.

- Na papierze obiekt wygląda normalnie, jak profile wielu skoczni na świecie, ale w praktyce nie jest łatwo tutaj daleko skoczyć - uważa trener polskiej kadry Łukasz Kruczek. - Wszystko przez bardzo wysoka bulę, którą trudno przelecieć. W czasie treningów przekonał się o tym m.in. doświadczony Japończyk Takanobu Okabe, który zaliczył tylko 47,5 metra. Taka skocznia preferuje zawodników o mocnym odbiciu. Dla nas to akurat dobrze.

O medalu Małysza w Libercu nikt nie chce głośno rozmawiać, choć wszyscy marzą o sensacji i piątej perle w koronie dla "Orła z Wisły". Spotkany przeze mnie w drodze ze stołówki do hotelowego pokoju Hannu Lepistoe, od kilku tygodni osobisty trener Małysza, listę kandydatów do%07medalu zaczął od Norwega Andersa Jacobsena, choć ten w treningach spisywał się przeciętnie. Potem Fin wyliczał: Ammann, Schlierenzauer, Loitzl, Mor-genstern, Olli, Larinto, Wasiljew…

- Małysz? Dwa lata temu byłem zdecydowanie spokojniejszy o formę Adama, ale proszę, nie przekreślajcie go. Te warunki w Libercu - padający śnieg, tylni wiatr - mogą być jego sprzymierzeńcem - twierdzi Lepistoe, który w Libercu musi martwić się nie tylko o dyspozycję Małysza, ale i o swoje zdrowie, bo od kilku dni jest przeziębiony.

Pytanie tylko, czy pogoda "pod Małysza" utrzyma się do jutra, gdy mają zostać rozegrane kwalifikacje i konkurs. Oficjalnie ma nastąpić zdecydowana poprawa, ale patrząc na czeskie niebo, trudno w to uwierzyć. W czwartek w śnieżycy panującej na skoczni rywalizowały po raz pierwszy w czasie mistrzostw świata panie (organizatorzy umieścili tę konkurencję w programie w miejsce drużynowego konkursu na skoczni normalnej). Historyczną złotą medalistka została 24-letnia Amerykanka Lindsey Van (skoczyła 89,0 i 97,5 metra).

- Chyba jestem za stary na takie nowości - śmiał się Hannu Lepistoe poproszony o ocenę konkursu kobiet

Maciej Plich - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/sport/964265.html

Ostatnia szansa Tomasza Sikory
dziś
Jeśli na dwóch pierwszych strzelaniach będzie dobrze, to Tomek powalczy o medal - zapowiada trener naszych biatlonistów Roman Bondaruk przed dzisiejszym startem Tomasza Sikory w mistrzostwach świata w Korei Południowej.

- Bieg masowy to moja ostatnia szansa na medal w tej imprezie - przypomina polski lider Pucharu Świata.

Zapowiada się powtórka z igrzysk olimpijskich w Turynie, gdzie Sikora w ostatnim biegu wywalczył srebro.

- Odczuwam zmęczenie po poprzednich startach, a bieg w sztafecie mieszanej był dla mnie, jak do tej pory, najcięższy - mówi Sikora. - Jednak zawodnicy innych ekip, którzy brali udział we wszystkich biegach, też pewnie mają takie same odczucia. Mam nadzieję, że zdążę zregenerować siły. Muszę też pozbierać się na strzelnicy, bo za dużo straciłem przez te pudła.

- Tomkowi ciągle brakuje szczęścia w strzelaniu, lecz w sztafecie mieszanej trafił wszystko, a to dobry prognostyk - dodaje trener Bondaruk.

Dzisiaj oprócz biegu ze startu wspólnego mężczyzn na 15 km (godz. 9.15) odbędzie się też sztafeta kobiet (11.15).

W niedzielę na koniec MŚ w biegu masowym na 12,5 km powalczą biatlonistki (9), a biatloniści w sztafecie (11.15).

Tomasz Kuczyński - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/sport/964264.html

NARCIARSTWO Justyna Kowalczyk krótko świętowała, bowiem znów biegnie po medal
dziś
Niewiele czasu na odpoczynek i świętowanie brązowego medalu na 10 kilometrów stylem klasycznym miała w Libercu Justyna Kowalczyk.

Już dzisiaj drugi start Polki w MŚ - tym razem w biegu łączonym ze startu wspólnego (7,5 km stylem klasycznym + 7,5 km stylem dowolnym). Początek rywalizacji o godzinie 13.00.

Piątek był normalnym dniem pracy - i dla trenera, i dla zawodniczki, i dla serwismenów. Ci ostatni byli najbardziej zajęci, bo do biegu łączonego trzeba przygotować dwie pary nart - do stylu klasycznego i dowolnego. Pogoda w Libercu nie sprzyja specjalistom od smarów, klisterów i proszków.

Najlepsza polska zawodniczka w biegu na 15 km będzie musiała poradzić sobie po raz kolejny z rolą faworytki. W tym sezonie w rywalizacji o Puchar Świata rozegrano tylko jeden bieg łączony. W kanadyjskim Whistler Polka nie znalazła równej sobie.

- Bieg zapewne rozstrzygnie się na finiszu, więc trzeba będzie to jakoś sprytnie rozegrać. Muszę pomyśleć o jakiejś dobrej taktyce. Na pewno trasa będzie trudniejsza niż podczas rywalizacji na 10 km. Dla mnie to jednak tylko dobrze - twierdzi Kowalczyk.

Dziś w Libercu powinno się zjawić znacznie więcej fanów z Polski, niż miało to miejsce w czasie biegu na 10 kilometrów.

- Miałam nawet telefony od osób, które mówiły, że w czwartek nie dadzą rady przyjechać, ale w sobotę na pewno będą. Mam nadzieję, że nie będę już tak zdenerwowana jak w czasie pierwszego startu. To, oczywiście, nie wina kibiców, tylko moja, że nie potrafiłam sobie poradzić z emocjami - podkreśla polska biegaczka.

Bilety na trasy kosztują od 2500 do 1500 koron, czyli od 40 do 250 złotych. Podczas pierwszego startu biegaczek organizatorzy mistrzostw świata w Libercu sprzedali 5300 biletów. Dzisiaj liczą na znacznie większy zysk.

Maciej Pilch - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/sport/964261.html



Wit - Sob Lut 21, 2009 1:19 pm
Pięknie

Cudowny finisz i złoty medal Justyny Kowalczyk
Sport.pl2009-02-21, ostatnia aktualizacja 2009-02-21 14:08

Justyna Kowalczyk zdobyła złoty medal w biegu łączonym na 15 kilometrów podczas MŚ w narciarstwie klasycznym w Libercu. Polka cały bieg znajdowała się w czołówce, a dzięki świetnemu finiszowi tuż przed metą wyprzedziła Norweżkę Kristin Steirę. Trzecia była Finka Aino Kaisa Saarinen.

Justyna Kowalczyk od startu biegła w czołówce, która wraz z dystansem oddalała się od reszty stawki.

Na półmetku (7,5 km) Kowalczyk była czwarta. Trzy kilometry dalej w walce o medale pozostały już tylko cztery biegaczki, a na dwunastym kilometrze rozpoczęła się fascynująca walka o złoty medal pomiędzy Polką, a Kristin Steirą.

Sto metrów przed metą Kowalczyk wyprzedziła Norweżkę i z przewagą 1,7 sekundy zdobyła złoty medal Mistrzostw Świata. Trzecie miejsce zajęła Finka Aino Kaisa Saarinen. Polka 15 kilometrów pokonała w czasie 40:55.3. Po przekroczeniu linii mety nie kryła wzruszenia, a w jej oczach pojawiły się łzy szczęścia.

- Ten medal to spełnienie moich marzeń. Na 10 km, kiedy zdobywałam brąz, obecność kibiców trochę mnie paraliżowała. Dziś było inaczej, czułam ich wsparcie. Jestem przeszczęśliwa, na pewno dziś jakoś uczczę ten sukces - powiedziała po biegu Polka.

To drugi medal Kowalczyk podczas MŚ w Libercu. Wcześniej zdobyła brąz w biegu na 10 kilometrów.

Polka powtórzyła tym samym wyczyn Józefa Łuszczka, który 30 lat temu zdobył najpierw brązowy medal podczas MŚ w Lahti, a dwa dni później był już bezkonkurencyjny na 15 km

http://www.sport.pl/sport/1,65025,63037 ... lczyk.html
................


NARCIARSTWO Piorunujący finisz Kowalczyk po złoty medal
dziś
31 lat temu Józef Łuszczek zadziwił wszystkich, sięgając po złoty medal mistrzostw świata w Lahti w biegu na 15 kilometrów.

W Libercu wyczyn starego mistrza, i to na jego oczach, powtórzyła Justyna Kowalczyk, która po kapitalnym występie w biegu łączonym (7,5 km techniką klasyczną + 7,5 km techniką dowolną) także została mistrzynią świata.

Złoto wywalczone w sobotę to już drugi medal Kowalczyk w Libercu. Wcześniej sięgnęła po brąz na 10 kilometrów klasykiem. Przed Polką jeszcze jedna medalowa szansa - w najbliższą sobotę bieg na 30 kilometrów techniką dowolną.

- Justysiu, dasz radę, spokojnie, tylko nie oglądaj się do tyłu - to były ostatnie rady, które trener Aleksander Wierietielny dał Justynie Kowalczyk w czasie biegu łączonego.

Do mety zostawał kilometr. W walce o złoty medal liczyły się już tylko dwie zawodniczki - 26-letnia Polka i o dwa lata starsza Norweżka Kristin Steira. Przed nimi był ostatni morderczy podbieg, potem bardzo szybki zjazd, ostry zakręt na stadion i finałowa prosta. Kowalczyk czaiła się za plecami rywalki. Na podbiegu zrównała się z ze Steirą, sprawdziła, ile sił ma Norweżka, ale nie wyprzedziła jej. Atak Polski nastąpił dopiero tuż przed stadionem. Kowalczyk wyskoczyła jak z katapulty i pognała do mety ile sił w rękach i nogach. Nie oglądała się do tyłu, chociaż - jak przyznała - pokusa była wielka. Już wie, że słowa trenera są święte.

- Kilka razy miałam pomysł na bieg, na przykład ostatnio w Rybińsku, gdzie czułam się silna i postanowiłam uciec rywalkom. Skończyło się fatalnie. Na własnych błędach nauczyłam się nie robić głupot - przyznała Kowalczyk.

Finisz rozegrany przez Polkę na piątkę z plusem był ukoronowaniem biegu, który Kowalczyk także rozstrzygnęła po mistrzowsku.

- Taktyka była prosta. Po pierwsze nie szafować siłami, panować nad emocjami, nie wychylać się na początku, bo to nigdy nie kończy się dobrze. Dlatego prowadziłam w czasie biegu stylem klasycznym tylko na pierwszym kilometrze, gdy były ostre zjazdy i nie chciałam ryzykować ścigania się w tłoku, przepychania. Potem starałam się trzymać w czołówce, ale prowadzenie, nadawanie tempa oddać innym. Nawet na ostatnim podbiegu przed metą tylko zrównałam się ze Steirą. Chciałam, by utrzymała wysokie tempo, by nie dogoniła nas Saarinen, ale nie próbowałam jej wyprzedzać, uciekać. Mogłoby to kosztować za wiele sił, których zabrakłoby na finiszu - wyjaśniła mistrzyni świata, która w tym sezonie już raz triumfowała w biegu łączonym: w kanadyjskim Whistler, gdzie przed stadionem wyprzedziła Włoszkę Mariannę Longę.

Tempo sobotniego biegu było mocniejsze niż w Kanadzie. Już na drugim okrążeniu prowadząca grupa liczyła tylko pięć biegaczek: Saarinen, Longa, Steira, Kowalczyk i Szewczenko. W takiej kolejności wbiegły na stadion, by w połowie dystansu zmienić narty i kije ze stylu klasycznego na te do stylu dowolnego.

- Miałam czwarty czas zmiany? To dobrze, choć wielkiego znaczenia to nie ma. Lepiej 3-4 sekundy dłużej zmieniać, niż jak ostatnio Follis źle dopiąć nartę i potem stracić 20 sekund. Najważniejsze, aby zmiana nart była płynna, a mnie się to udało - cieszyła się Kowalczyk.

Kiedy zawodniczka z Kasiny Wielkiej wybiegała na drugą część dystansu, trener Wierietielny z kamienną twarzą stał na stadionie wpatrzony w wielki telebim. Reszta ekipy rozstawiona była na trasie. Jedni podawali Justynie napoje, inni czekali z zapasowymi kijami, głośno dopingowali, podobnie jak wielu kibiców z Polski, którzy pojawili się w Libercu. Nawet jednak dla tak doświadczonego szkoleniowca jak Wierietielny, który doprowadził przecież do mistrzostwa świata w biathlonie Tomasza Sikorę, emocje były zbyt wielkie. Nie wytrzymał i gdy wiadomo było, że wszystko rozegra się między Steirą i Kowalczyk, ruszył w kierunku trasy, by jeszcze ostatnimi uwagami pomóc podopiecznej. Zatem gdy Kowalczyk mijała linię mety, to Wierietielny dopiero wracał na stadion. Zapytał tylko Rafała Węgrzyna przez radiotelefon, która jest Justyna.

- Odpowiedziałem, że pierwsza, choć też nie do końca byłem pewny, bo podobnie jak trener nie byłem na stadionie i biegnąc, zobaczyłem tylko, że Justyna mija metę z rękami uniesionymi do góry - zwierzał się jeden z serwismenów. - Dobrze, że się nie pomyliłem.

Kowalczyk po biegu nie miała wiele czasu na cieszenie się, ale pewnie zdążyła wybaczyć serwismenom, którzy - jej zdaniem - wstali zbyt późno i moc-no podnieśli jej ciśnienie przed startem (sama Kowalczyk budzi się zazwyczaj około 5.30-6.00 rano).

Obowiązków mistrzyni miała w sobotę wiele. Najpierw wręczenie kwiatów na stadionie dla najlepszych biegaczek, potem wywiady, konferencja prasowa, kontrola antydopingowa, kąpiel, makijaż, dekoracja medalistów…

O godzinie 20.00 w pięknej zimowej scenerii, na centralnym placu Liberca, na który przyszło ponad dwa tysiące osób, Kowalczyk odebrała złoty medal z rąk prezydenta Światowej Federacji Narciarskiej Gian Franco Caspera oraz prezesa PZN Apoloniusza Tajnera. Do końca "Mazurka Dąbrowskiego" była twarda jak na biegowej trasie. Nie uroniła nawet łzy.

Mało brakowało, a na dekorację spóźniłby się szef polskiego związku. Wydostanie się po konkursie ze skoczni Jisted graniczyło z cudem, bo w jednej chwili chcieli to uczynić wszyscy - dziennikarze, oficjele, wolontariusze, kibice, ekipy. A można to było zrobić tylko jedną wąską drogą, na której panuje ruch wahadłowy.

- Na szczęście autobus wreszcie się pojawił i jakoś się do niego wepchałem - odetchnął prezes PZN po dekoracji, podczas której mocno wycałował Justynę Kowalczyk.

Złoto mistrzostw świata PZN wycenił na 30 tysięcy złotych, srebro na 20 tysięcy, a brąz na

15 tysięcy. Trener otrzyma do 40 procent wszystkich premii zawodnika, pozostałe osoby współpracujące do 25 procent wszystkich bonusów dla szkoleniowca. Premie wypłacane są aż do ósmego miejsca w mistrzostwach świata.

- Dla mnie pieniądze, które zarabiam, są sprawą drugorzędną - podkreśla Kowalczyk.

Mistrzyni świata trochę mogła wydać w niedzielę i poniedziałek w Szklarskiej Porębie, gdzie pojechała zaraz po dekoracji.

- Nie byłam dwa miesiące w Polsce, chcę iść na jakieś zakupy, chwilę odpocząć, pójść do sauny, której nie mamy w Libercu, potrenować na trasie w Jakuszycach i… wrócić na mistrzostwa, by walczyć dalej - obiecała pierwsza polska mistrzyni świata w biegach narciarskich.

--------------------------------------------------------------------------------

Z Justyną Kowalczyk rozmawia w Libercu Maciej Plich

Czy bieg po złoty medal mistrzostw świata można nazwać "biegiem życia Justyny Kowalczyk"?

Może zaskoczę odpowiedzią, ale nie. Mój bieg życia miał miejsce podczas mistrzostw świata w Oberstdorfie, gdzie na 30 kilometrów łyżwą zajęłam czwarte miejsce. Byłam wtedy zdecydowanie słabszą zawodniczką niż dzisiaj, a mimo to zajęłam tak wysokie miejsce. Dzisiaj byłam jedną z faworytek, która po prostu wygrała.

Kiedy w czasie trwającej już 10 lat kariery sportowej po raz pierwszy pomyślała sobie Pani: mogę być mistrzynią świata seniorów?

To było w czasie mistrzostw świata juniorów w szwedzkim Solleftea w 2003 roku, gdzie wywalczyłam srebrny medal i oczywiście przegrałam złoto na finiszu. Pomyślałam sobie %07- może być dobrze. I choć wtedy biegałam zdecydowanie słabiej łyżwą niż klasykiem, dawałam doganiać się rywalkom, do mojego trenera przychodzili inni szkoleniowcy i mówili - spokojnie ćwiczcie, za kilka lat Justyna będzie przybiegać na metę pierwsza.

A w sobotę, gdy szybko na czele biegu pojawiła się piątka zawodniczek: Steira, Saarinen, Longa, Szewczenko i Pani, jakie myśli kołatały się w Pani głowie?

Trochę się dziwiłam, że grupa jest taka mała. Obstawiałam raczej taką dziesięcioosobową. Najwyraźniej trasa była jednak dla wielu zawodniczek za trudna. Pomyślałam także, że Steira i Szewczenko są do ogrania na finiszu, a potem już tylko walczyłam do ostatniego metra.

Zdziwiła się Pani, że dość łatwo udało się Pani wyprzedzić Steirę na ostatniej prostej?

Nie jestem tym zaskoczona. Na ostatnim podbiegu widziałam, że Norweżka jest bardzo zmęczona. To ona nadawała tempo przez siedem kilometrów łyżwą, a to zawsze kosztuje więcej sił niż bieg za plecami liderki. Muszę jej za to bardzo podziękować. Poza tym to nie jest tak dobra zawodniczka na finiszu jak Aino Kaisa Saarinen czy Marit Bjoergen. Wiedziałam, że mam szansę, którą powinnam wykorzystać. Zaatakowałam tuż przed stadionem i pognałam do mety. Kusiło mnie, aby spojrzeć do tyłu, gdzie są rywalki, ale trener uczulał mnie jeszcze przed ostatnim podbiegiem, abym nie odwracała się, tylko biegła swoje.

Liczna polska publiczność tym razem Pani pomagała, czy znów krępowała ruchy jak podczas biegu na %0710 kilometrów?

Pomagała na całej trasie. Widziałam wielu kibiców z Polski i słyszałam ich. Szczególnie na stadionie było ich sporo. Wydawało mi się, że niektórzy krzyczą przez łzy.

A może mieli już tak zdarte głosy? Na pewno doping był bardzo pomocny. Nie sparaliżowało mnie to, tak jak na początku biegu na 10 kilometrów.

Do czego można porównać uczucia i emocje, które towarzyszyły Pani w sobotę?

To bardzo podobne uczucie do tego, jakie towarzyszyło mi, gdy po raz pierwszy wygrałam zawody Pucharu Świata. Spełnienie marzeń. Osiągnięcie celu, do którego od lat się kroczyło. Teraz będzie trzeba wyznaczyć sobie nowy cel.

Liczy Pani, że teraz wywalczy Pani także w tym sezonie Puchar Świata?

Myślę, że Saarinen i Majdić są w klasyfikacji pucharowej poza zasięgiem. Zresztą zdobycie Pucharu Świata nie było moim celem na ten sezon. Chciałam wypaść jak najlepiej w mistrzostwach świata i chyba się udaje. Oczywiście będę walczyć, ale raczej o utrzymanie trzeciego miejsca, bo Kuitunen także zrobi wszystko, aby być na podium klasyfikacji generalnej, oraz o małą kryształowa kulę na dystansach, bo tam jestem liderką.

Jak ten medal może odmienić Pani życie jako sportowca?

Pewnie większa będzie presja przed kolejnymi startami w Pucharze Świata. Większa będzie także presja za rok przed igrzyskami w Vancouver. A ja wiem już dzisiaj, że zdobyć medal będzie tam bardzo trudno. Trasy są płaskie, nie takie jak w Libercu, i będziemy musieli włożyć wiele pracy, aby się do nich przystosować.

Jak feniks z popiołów, czyli wzloty i upadki Justyny Kowalczyk

Biegaczka z Kasiny Wielkiej w Pucharze Świata zadebiutowała 9 grudnia 2001, a już 10 dni później zdobyła pierwszy - i jedyny w tamtym sezonie - punkt, zajmując 30. miejsce w sprincie we włoskim Asiago. Każdy kolejny rok potwierdzał prawidłowy rozwój jej talentu. W sezonie 2003/2004 w czołowej 30 zameldowała się już 10 razy, została też wicemistrzynią świata juniorek w sprincie.

W styczniu 2005 roku zdobyła złoto i srebro na Uniwersjadzie, a miesiąc później znakomicie spisała się na mistrzostwach świata w Oberstdorfie, gdzie po pasjonującym biegu zajęła 4. miejsce na 30 km. Wkrótce potem gruchnęła wieść o pozytywnym wyniku testu dopingowego. W organizmie Polki wykryto dexamethason. Komisja FIS nałożyła na nią karę dwuletniej dyskwalifikacji, na trasy miała wrócić 22 stycznia 2007 roku. Trener Aleksander Wierietielny przyznał, że zawodniczka zażywała lek zawierający niedozwolony środek, który miał zlikwidować stan zapalny w mięśniu nogi. Zwracał jednak uwagę, że specyfik ten nie jest "dopalaczem", który pomaga w osiągnięciu lepszego wyniku. W walkę o uniewinnienie włączył się też Polski Komitet Olimpijski i działania te przyniosły efekt - już w grudniu Kowalczyk ponownie stanęła na starcie i od razu wygrała bieg na %075 km techniką klasyczną w Czechach.

Na igrzyska olimpijskie w Turynie Polka jechała już jako dwukrotna mistrzyni świata juniorek i z pierwszym w karierze podium Pucharu Świata (7 stycznia 2006 była 3. w estońskim Otepaa na 10 km). Nic więc dziwnego, że media upatrywały w niej kandydatkę do medalu, a nadzieje podsyciło 8. miejsce w biegu łączonym. Tymczasem na jej koronnym dystansie, czyli 10 km, Kowalczyk zemdlała i nie ukończyła biegu. Nieoczekiwanie 8 dni później zdobyła brązowy medal na 30 km!

Mistrzostwa świata w Sapporo miały być jej popisem, ponieważ wcześniej wygrała swoje pierwsze zawody Pucharu Świata w ulubionym Otepaa, a skończyło się na rozczarowaniu. Polka przeziębiła się i nie odegrała znaczącej roli. Jej najlepszym wynikiem było 9. miejsce w biegu łączonym.

RM

Aleksander Wierietielny
trener Justyny

Tak przeżywałem ten bieg, że bolały mnie kciuki od zaciskania. Poszedłem na trasę, bo chciałem pomóc Justysi na ostatnim podbiegu. Krzyknąłem, żeby się nie odwracała, bo jest to sygnał dla rywalek, że jest jej ciężko. Wówczas dziewczyny z tyłu przyspieszają. Tak było w Turynie. Julia Czepałowa powiedziała przecież wtedy, że Justyna oddała im w prezencie złoty i srebrny medal. Sam bieg Justyna rozegrała świetnie. Wszystko, jak ustaliliśmy. Wyszła ze startu mocno i tak miało być. Na pierwsze zjazdy miała pójść w czołówce, bowiem były one niebezpieczne. Była tam wywrotka. Potem jak stawka się rozciągnęła, to cały czas trzymała się w pierwszej grupie. Wiem, że po biegu Justyna podziękowała Norweżce za poprowadzenie w biegu. Bardzo słusznie i ładnie postąpiła. W którym momencie ja uwierzyłem, że będzie medal? Kiedy zostały we trzy, Justyna ze Steirą i Saarinen. Był tylko jeden mały niepokój, bowiem do mety prowadził szybki i niebezpieczny zjazd, na którym w ubiegłym roku były wywrotki. Wszystko się jednak udało.

Dla mnie jej medal jest tak samo cenny jak złoto Tomka Sikory z Anterselvy [Wierietielny był jego trenerem - przyp. red.].

Józef Łuszczek
pierwszy polski mistrz świata w biegach

Na to złoto czekałem 31 lat. W Libercu pracuję dla TVP. Bardzo się ucieszyłem, gdy dostałem propozycję komentowania, bo byłem absolutnie pewien, że Justyna zdobędzie złoty medal. Na każdym dystansie! Teoretycznie za jej koronną konkurencję uchodzi bieg na 10 km klasykiem, ale tym razem warunki na trasie jej nie sprzyjały. Było zbyt miękko. Justyna ma bardzo mocne odbicie, przy miękkim śniegu to przeszkadza. W sobotę warunki były idealne, trasa twarda, lekki mrozek. Justyna rozegrała ten bieg po mistrzowsku. Do końca nie byłem pewien, czy pokona Steirę, lecz takie triumfy smakują najlepiej.
Co dalej? To dopiero początek jej wielkich sukcesów. Worek z medalami teraz się rozwiąże. Kolejne złoto może zdobyć już w sobotę. Podoba mi się bardzo ruch trenera i Justyny z wycofaniem Polki ze sprintu. To zbyt loteryjna konkurencja. Po co ryzykować upadek. Lepiej spokojnie przygotować się do biegu na 30 km.
Rady dla Justyny? Niech tylko dba o zdrowie. Ona jest kobietą, nie musi się więc martwić, że teraz wszyscy będą chcieli jej postawić kolejkę. Mnie to niemal zgubiło.

Edward Budny
słynny trener biegów narciarskich

Sobotni wyścig ułożył się dla Justyny idealnie. Przede wszystkim znakomicie rozegrała go taktycznie. Widać też, że poprawiła technikę. Czy można jej medale porównać z tymi zdobytymi przez Józefa Łuszczka? Wydaje się, że tamten sukces był jednak dużo większy. Kowalczyk już od jakiegoś czasu uzyskuje dobre wyniki, jej kariera jest profesjonalnie pilotowana. Dysponuje serwisem na światowym poziomie. Z Łuszczkiem pracowaliśmy w znacznie gorszych warunkach. Nawet narty smarowałem mu sam. W każdym razie bardzo się cieszę z jej wyników i jestem przekonany, że w biegu na 30 km też zdobędzie złoty medal. Dobrze, że Justyna nie wystartuje w sztafecie, bo przyda jej się chwila odpoczynku. Walkę o drugi tytuł stoczy zapewne z Norweżką Saarinen. Obie mają już po złotym i brązowym medalu, widać więc, że są najmocniejsze. Żałuję tylko, że śmietankę za sukcesy Kowalczyk spijać będzie prezes PZN Apoloniusz Tajner, który specjalnie nie przyłożył do nich ręki.

Maciej Plich - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/sport/964679.html



Wit - Śro Lut 25, 2009 11:15 pm


Tomasz Sikora wraca z Korei bez medalu
23.02.2009
Korea Południowa nie była dla mnie szczęśliwym miejscem - tak start w biathlonowych mistrzostwach świata podsumował Tomasz Sikora. Wodzisławianin pojechał do Pyeongchang po medal, a wrócił "tylko" z żółtym plastronem lidera Pucharu Świata.

W sobotę zawodnik Dynamitu Chorzów miał ostatnią szansę na podium. Znów znakomicie biegł i ponownie wszystko stracił przez pudła na strzelnicy (w sumie aż pięć karnych rund).

- W porównaniu do przystrzeliwania broni tuż przed zawodami, w czasie rywalizacji zupełnie zmieniły się warunki na strzelnicy - tłumaczy Sikora. - Wiatr wiał z innego kierunku. Robiłem korekty urządzeń celowniczych, ale widocznie zbyt małe. Po próbach na leżąco miałem już trzy karne rundy. Musiałem ciągle gonić. Na finiszu brakowało już sił, dlatego straciłem nawet piątą lokatę na rzecz Michaela Roescha.

Polak miał szansę na medal jeszcze przed ostatnim strzelaniem. Dwa razy chybił wtedy prowadzący Ole Einar Bjoerndalen.

- Nie miałem już pudła w ostatnim strzale, jednak i tak dwa razy nie trafiłem wcześniej - kręci głową Sikora. - Właśnie w momencie, gdy ustawiliśmy się do strzelania, znów zaczęło mocno wiać. Możliwe, że powinienem trochę poczekać, jednak górę wzięły emocje. Chciałem jak najszybciej wykonać strzelanie, aby odrabiać straty, no i zacząłem od dwóch pudeł.

Bieg masowy wygrał Austriak Dominik Landertinger przed swym rodakiem Christophem Sumannem.

Wielki Bjoerndalen przybiegł jako czwarty, ale wczoraj dorzucił do kolekcji czwarte złoto w Pyeongchang. Tym razem był jednym z ogniw mistrzowskiej sztafety Norwegii. Polacy, którzy plątali się koło 25. miejsca, głównie dzięki Sikorze, zajęli 13. lokatę.

O wiele lepiej spisały się ich koleżanki w składzie: Krystyna Pałka, Magdalena Gwizdoń, Weronika Nowakowska i Agnieszka Grzybek. Szóste miejsce oznacza kwalifikację na igrzyska olimpijskie w kanadyjskim Vancouver.

Z tego sukcesu cieszył się też Sikora, robiąc zdjęcia naszej żeńskiej drużynie. Potem jednak zasiadł przed komputerem i na swej stronie internetowej ocenił występ w MŚ: "Kluczowym startem był bieg sprinterski. Wybrałem złą grupę startową, do tego doszło słabe strzelanie. Wynik był mierny, przez co zmniejszyłem sobie szanse w biegu na dochodzenie. Pod%07względem fizycznym byłem przygotowany bardzo dobrze, lecz, niestety, zawodziłem na%07strzelnicy. Pozostały trzy edycje Pucharu Świata i mam nadzieję, że będą dla mnie bardziej szczęśliwe" - napisał.

Następne pucharowe zawody odbędą się w Vancouver od 11 do 15 marca.

- O formę biegową się nie martwię, muszę jednak popracować nad strzelaniem - kończy polski lider Pucharu Świata.

Bieg ze startu wspólnego mężczyzn:

1. Dominik Landertinger - 38.32,5 (3 karne rundy);
2. Christoph Sumann (obaj Austria) - strata 8,9 (3);
3. Iwan Czerezow (Rosja) - 13,9 (2);
4. Ole Einar Bjoerndalen (Norwegia) - 21,1 (3);
5. Michael Roesch (Niemcy) - 34,7 (4);
6. Tomasz Sikora (Polska) - 36,5 (5).

Klasyfikacja generalna Pucharu Świata:

1. Sikora - 696 pkt.;
2. Bjoerndalen - 673;
3. Maxim Czudow (Rosja) - 609.

Sztafeta mężczyzn:

1. Norwegia 1:08.04,1 (2 karne rundy + 9 niecelnych strzałów),
2. Austria - 12,6 (0+7),
3. Niemcy - 32,7 (0+10)

...13. Polska - 4.06,2 (0+10).

Bieg ze startu wspólnego kobiet:

1. Olga Zajcewa (Rosja) - 34.18,3 (2 karne rundy),
2. Anastazja Kuzmina (Słowacja) - 7,5 (2),
3. Helena Jonsson (Szwecja) - 12,3 (2).

Sztafeta kobiet:

1. Rosja - 1:13.12,9 (0 karnych rund + 9 strzałów niecelnych);
2. Niemcy - 1.15,1 (3+14);
3. Francja - 1.27,5 (1+13)

... 6. Polska 2.55,8 (4+12).

Tomasz Kuczyński - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/sport/964893.html




Wit - Sob Lut 28, 2009 9:10 am


NARCIARSTWO Liberec: Kowalczyk ścigać się będzie po koronę
dziś
To będzie ostatnia biegowa konkurencja pań podczas mistrzostw świata w Libercu. Która z zawodniczek pierwsza minie linię mety, ta okrzyknięta zostanie królową nart. Nie może być inaczej - 30 km łyżwą to dystans piekielnie trudny i tylko dla najlepszych.

W gronie faworytek jednym tchem obok Finek i Norweżek wymieniana jest Justyna Kowalczyk - mistrzyni świata na 15 km i brązowa medalistka na 10 km, choć sama Polka mówi, że bieg chce przede wszystkim… ukończyć.

- Wiem, że liczycie na medal Justysi, ale my nie nastawiamy się specjalnie na ten występ. Najważniejsze na mistrzostwach mamy już za sobą - od tygodnia studzi emocje kibiców i dziennikarzy trener Aleksander Wierietielny.

Pewnie lepiej pamięta dwie ostatnie "trzydziestki" nieukończone przez swoją zawodniczkę podczas mistrzostw świata w Sapporo w 2007 r. i w Oslo w czasie zeszłorocznego Pucharu Świata niż brązowy medal Justyny na tym dystansie na igrzyskach olimpijskich w Turynie w roku 2006.

W Japonii i Norwegii Kowalczyk schodziła z trasy, bo startowała chora lub nie była w pełni sił, a żeby pokonać taki dystans, trzeba być zdrowym jak ryba. Na szczęście w Libercu nic jej nie dolega.

Drugim niezbędnym warunkiem, który musi być spełniony, aby Kowalczyk stanęła dzisiaj na podium, jest właściwy dobór nart i smarów. W teamie Kowalczyk odpowiada za to Ulf Olsson. Szwedzki serwismen to światowa elita w swoim fachu (należy do niej także brat Olssona, który współpracuje z kadrą Norwegii). Nim Szwed podpisał w Polsce kontrakt wart kilkadziesiąt tysięcy euro za sezon, odpowiadał za przygotowanie nart m.in. Kateriny Neumannovej - czeskiej gwiazdy biegów, która obecnie jest szefową komitetu organizacyjnego mistrzostw świata w Libercu.

Olsson latem podróżuje do fabryki produkującej narty i z setek - dla zwykłego śmiertelnika identycznych desek - wybiera te najlepsze i najbardziej odpowiednie dla Kowalczyk. Jesienią każdą z 80 par nart testuje na śniegu - na lodowcu lub w specjalnym tunelu. Tam numeruje i oznacza, który sprzęt i w jakich warunkach spisuje się najlepiej. Zimą, już w czasie sezonu, najwcześniej pojawia się w budzie serwisowej i ostatni z niej wychodzi. Aby praca szła sprawniej, ma do pomocy dwóch testerów nart - Mateusza Nuciaka i Rafała Węgrzyna. W trójkę tworzą doskonale rozumiejący się zespół działający zgodnie z zasadą: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jutro będzie podobnie. Solidarnie wstaną o 7.30, zjedzą śniadanie i pojadą na trasy, by sprawdzić, która z kilku testowanych dzień wcześniej koncepcji smarowania jest najlepsza.

- W Libercu smarowanie nart przypomina trochę grę w ruletkę - przyznaje Ulf Olsson. - Szczególnie teraz, gdy śnieg jest brudny, jego górna warstwa sypka jak cukier, a temperatura kręci się w okolicach zera.

Na szczęście, po raz pierwszy w historii mistrzostw świata, w biegu na 30 km będzie można… zmienić narty w czasie biegu. Pit stop - jak w Formule 1 - przewidziany jest po pokonaniu 7,5 km trasy.

- Oczywiście przygotujemy narty do zmiany, ale czy Justyna z nich skorzysta - zobaczymy po tym, gdy pokona pierwszych kilka kilometrów. Będziemy tak-że obserwować taktykę rywalek - wyjaśnia szwedzki serwismen. - Niewykluczone, że Polka zmieni narty nawet wtedy, jeżeli trafimy ze smarowaniem, bo zawsze co nowe smary, to nowe. Szczególnie na tak długim dystansie.

- Rywalek mogących jej zagrozić nie ma za wiele. Nie jest wykluczone, że tempo będzie mocne i po 10 km w czołówce zostanie już tylko kilka zawodniczek. Justyna przez 20 km nie powinna jednak wychylać się zza pleców rywalek. Na to przyjdzie czas na ostatnich pętlach. Czuję, że może być to atak na medal - nie kryje Olsson, który z Justyną Kowalczyk chciałby pracować przynajmniej do IO w Vancouver.

Z Justyną Kowalczyk w Libercu rozmawia Maciej Plich

Jakie jest Pani nastawienie przed ostatnim startem w tych MŚ?

To, co miałam wywalczyć na tych mistrzostwach, już wywalczyłam. Nie nastawiam się na nic. Oczywiście, przygotowuję się do tego startu, jak do poprzednich występów. Wiem jednak, że dodatkowo muszę mentalnie nastawić się na ból i cierpienie na trasie. 30 km to bardzo trudny dystans, szczególnie, gdy rywalizuje się z najlepszymi dziewczynami na świecie.

Pierwszy wielki sukces przyszedł właśnie na tym dystansie - brązowy medal olimpijski w Turynie. Ostatnio jednak nie kończyła Pani startów na 30 km. Jaka jest tego przyczyna?

Kiedyś kochałam "trzydziestkę", lecz potem zmieniliśmy trening. Chodziło o to, by być dobrym na każdym dystansie. Chcieliśmy walczyć o najlepsze miejsce w Pucharze Świata. No, ale 15 km wytrzymałam bez kłopotów, to może i na 30 się uda.

Czy jakaś taktyka jest przygotowana?

Na takim długim dystansie na pewno trzeba myśleć o tym, co się robi. Należy pilnować rywa7lek, patrzeć, co robią i do tego dostosowywać taktykę.

W tych mistrzostwach świata wprowadzono przepis o zmianie nart podczas biegu na 30 km. Wykorzystacie taką możliwość?

Zastanowimy się nad tym w czasie biegu. Zobaczymy, jak narty będą jechały na dwóch pierwszych pętlach i wtedy podejmiemy decyzję.

Znów będą nerwy przed startem? Ostatnio było tak nerwowo, że serwismenom oberwało się za to, że zbyt późno wstali…

Moim zdaniem pojawili się za późno, choć wstali zgodnie ze swoimi wewnętrznymi ustaleniami. Wyrobili się także ze swoją pracą. Narty jechały świetnie w biegu łączonym. Po zawodach wszystko sobie wyjaśniliśmy. Nerwy przed startem zawsze są. A co do tego, że komuś się czasem oberwie, to tak już bywa. Nie ukrywam, że potrafię czasami powiedzieć o pewnych rzeczach twardo, po męsku. Pracuję z samymi mężczyznami, więc jeśli byłabym miła, to często nie odniosłoby to skutku. Zwłaszcza w sytuacjach ekstremalnych.

Maciej Plich - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/sport/967376.html



Wit - Sob Lut 28, 2009 2:02 pm

Kowalczyk za słaba na nagrodę prezydenta
Anna Malinowska2008-02-28, ostatnia aktualizacja 2008-02-28 19:56



Prezydent Katowic przyznał jak co roku nagrody dla najwybitniejszych sportowców. W gronie laureatów jest np. pływak junior Mikołaj Machnik, a nie ma Justyny Kowalczyk, najlepszej polskiej biegaczki narciarskiej. Dlaczego?

W tym roku laureatami zostali: Magdalena Wójcik (mistrzyni Polski i Europy w karate kyokushinkai), Paulina Ligocka (brązowy medal na snowboardowych mistrzostwach świata), Rajnhold Bromboszcz (bokser, mistrz Polski juniorów i mistrz juniorów Unii Europejskiej), Michał Krzak (karate kyokushinaki, I miejsce w mistrzostwach Polski i V w mistrzostwach Europy), Mikołaj Machnik (wielokrotnie nagradzany w klasie juniorskiej w pływaniu) oraz za działalność sportowo-trenerską Ginter Płaza.

Mimo że katowicka Akademia Wychowania Fizycznego nominowała jedną ze swoich gwiazd - Justyna Kowalczyk, która zajmuje czwarte miejsce w klasyfikacji ogólnej Pucharu Świata, a styczniu osiągnęła swój historyczny sukces, wygrywając po raz pierwszy zawody o Puchar Świata, wyróżnienia nie dostała.

- Nagroda prezydenta przyznawana jest sportowcom, którzy w roku minionym mają najwięcej osiągnięć. Poza tym istnieją kryteria regulaminu, które mówią, że najbardziej punktowane są mistrzostwa świata, Europy i Polski - mówi Waldemar Bojarun, rzecznik katowickiego magistratu.

- Powiedzmy sobie szczerze: w Katowicach nie mamy zbyt wielu zawodników, którzy wygrywają zawody tej rangi. Dzięki takim sportowcom jak Justyna Kowalczyk o uczelni i mieście, w którym się znajduje, jest głośno na całym świecie. Jeśli oglądamy w telewizji transmisję z biegu, cały czas komentator powtarza: "zawodniczka AZS-u AWF-u Katowice". Czy to nie jest wspaniała promocja miasta? - pyta Krzysztof Nowak, rzecznik AWF-u.

Andrzej Zydorowicz, radny, a wcześniej wieloletni komentator sportowy, nie ukrywa swojego zażenowania. - Dramat polega na tym, że pominięto sztandarową postać katowickiego sportu. Nazwisko Kowalczyk jest rozpoznawalne. Każdy laik, nawet osoba, która nie interesuje się zimowymi dyscyplinami, wie o dokonaniach tej biegaczki. Regulamin konkursu traktowany jest w sposób mechaniczny przez komisję, której nie stać na jakąś głębszą analizę. Zresztą zasiadają w niej w większości urzędnicy. Krótko mówiąc, o nagrodach decydują ludzie, którzy nie mają najlepszej orientacji w sporcie - uważa Zydorowicz.

Zgodnie z ustawą o kulturze fizycznej w każdej gminie powinna funkcjonować Rada Sportu. To ciało doradcze, w skład którego wchodzą wybitni sportowcy, trenerzy i działacze. Choć kilka miesięcy temu władze miasta zadeklarowały, że niebawem zostanie powołana, do tej pory jej nie ma. - Szkoda, bo w takich sprawach jak nagrody za osiągnięcia sportowe powinni decydować fachowcy, a nie urzędnicy - kwituje Zydorowicz.
.........................................
Luzik...w przyszłym roku są MŚ w narciarstwie klasycznym, Justana pokaże na co ją stać...a czy wtedy ucieszy się nagrodą z UM?


cytuję artykuł dokładnie sprzed roku...ciekawe, jak tym razem zareaguje prezydent Uszok
Drugi złoty medal Justyny

Musicie to wiedzieć o Justynie Kowalczyk
Piotr Zawadzki, Wojciech Todur2009-02-22, ostatnia aktualizacja 2009-02-23 01:56



Po porywającej walce z Norweżką i Finką Justyna Kowalczyk została mistrzynią świata w narciarskim biegu na 15 km. - Ale jestem z niej dumny! - promieniał Zbigniew Waśkiewicz, rektor katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego, gdzie studiuje złota medalistka. Wszystko, co o niej wiemy, zebraliśmy w porządku alfabetycznym.

AZS AWF Katowice. To klub, który reprezentuje Kowalczyk. Justyna studiuje na piątym roku. Jest objęta specjalnym programem nauczania. W półtora miesiąca musi opanować materiał, na który inni studenci mają dwa pełne semestry.

Bieg łączony. Konkurencja, w której Polka została w Libercu mistrzynią świata, została wprowadzona do programu MŚ w 1993 roku. Połowę dystansu zawodniczki biegną stylem klasycznym, zmieniają narty oraz kijki i pędzą do mety tzw. łyżwą.

Codzienny trening. Ponad 300 dni w roku Kowalczyk spędza na zgrupowaniach za granicą. Wstaje wcześnie rano, najpóźniej o godz. 6. Biega dwa razy dziennie po 4,5 godziny. Po południu dochodzi jeszcze siłownia.

Darfur. Justyna - jak wielu sportowców związanych z naszym regionem - przyłączyła się przed dwoma laty do akcji pomocy dla Darfuru, zachodniej prowincji Sudanu. Akcję organizują "Gazeta" i Polska Akcja Humanitarna.

Ekipa. Na sukces Justyny pracuje sztab ludzi. Narty przygotowuje dla niej np. Szwed Ulf Olsson, a sprzęt przed zawodami testują Mateusz Nuciak i Rafał Węgrzyn.

Fińskie biegaczki. Aino Kaisa Saarinen i Virpi Kuitunen miały być największymi rywalkami Kowalczyk w Libercu. Na razie świetnie spisuje się tylko ta pierwsza - zdobyła złoto na 10 km i brąz na 15 km.

Gwiazda. Polka jest nią już od kilku lat. Większą popularność osiągnęła w Skandynawii niż w Polsce. Prezydent Katowic w zeszłym roku nie uznał za zasadne przyznać jej nagrody za osiągnięcia sportowe.

Hobby. Kowalczyk uwielbia dobre książki. Nic dziwnego, bo mama i siostra Justyny są polonistkami. Z filmów preferuje komedie. Żadnych thrillerów czy horrorów.

Kubalonka. Jedyne miejsce w Beskidach, gdzie można organizować zawody w biegach narciarskich. Kowalczyk sięgała tu po tytuły mistrzyni Polski. Od 18. roku życia nie przegrała z żadną krajową rywalką.

Limanowa. W 1983 roku Justyna przyszła tam na świat. W akcie urodzenia ma wpisany dzień 19 stycznia, ale urzędnik popełnił błąd i we wszystkich dokumentach jest 23 stycznia. Niedaleko leży Kasina Wielka, gdzie jest dom rodzinny Kowalczyków. Jak dojechać do Kasiny? To banalnie proste: z Katowic o 15.10 codziennie odjeżdża pospieszny PKS do Limanowej. Trzeba wysiąść w Mszanie Dolnej i stamtąd złapać bus do Kasiny Wielkiej.

Maraton. Przed Kowalczyk jeszcze jedna medalowa szansa w Libercu - maratoński bieg na 30 km techniką dowolną. W przyszłą sobotę.

Niedozwolony doping. Po mistrzostwach świata w 2005 roku Kowalczyk została zdyskwalifikowana, bo w jej organizmie wykryto niedozwolony środek - dexamethason. - O matko, co ja narobiłam... Poszłam do zwykłego szpitala powiatowego, bo bolało mnie ścięgno Achillesa. Dostałam lekarstwo i je zażywałam... - tłumaczyła dziennikarzom. Dano wiarę wersji zawodniczki i skrócono jej karę.

Otepaa. Ulubione miejsce startów Justyny. W estońskiej miejscowości są trasy, które wyjątkowo jej pasują. Kowalczyk wygrała tam w 2007 roku swoje pierwsze zawody Pucharu Świata.

Puchar Świata. Cykl zawodów, w których przez cały zimowy sezon startują najlepsze zawodniczki. Suma zdobytych punktów daje pozycję w klasyfikacji generalnej. Kowalczyk wygrała dotąd pięć biegów pucharowych, zajmuje trzecie miejsce w punktacji sezonu 2008/09.

Rektor. Zbigniew Waśkiewicz, rektor katowickiego AWF-u, ściskał kciuki za Kowalczyk w koreańskim Pyeongchang, gdzie towarzyszył polskim biatlonistom podczas ich mistrzostw świata. - Koreańska telewizja nie pokazuje mistrzostw w Libercu, zostają tylko SMS-owe relacje znajomych. Ale jestem dumny z Justyny! Jeżeli ktoś zasłużył na złoto, to właśnie ona. Każdą godzinę swojego życia potrafi podporządkować sportowej rywalizacji. Nigdy nie narzeka. Gdy przegrywa, stawia sobie pytania: "Dlaczego zawiodłam? Co zrobiłam źle?" - chwali rektor.

Steira Krisitin. Najtrudniejsza, jak się okazało, rywalka Justyny na trasie sobotniego biegu. Norweżka i Polka najpierw zgubiły rywalki, a na ostatnich kilkuset metrach stoczyły walkę o złoto. Lepsza była Justyna! - Całą robotę odwaliła za mnie Steira, która pociągnęła stawkę. Ja tylko trzymałam się jej cienia i pilnowałam, żeby nie dogoniła nas Saarinen - mówiła Polka po biegu.

Turyn. Miejsce olimpijskiego sukcesu Kowalczyk, zdobyła tam niespodziewanie brązowy medal w biegu na 30 km. Długo prowadziła, ale na finiszu przegrała z Czeszką Kateriną Neumannovą i Rosjanką Julią Czepałową.

Uśmiech. Szeroki, promienny, nie do podrobienia. Znak firmowy Justyny. Nie zawsze jednak jest tak pięknie. - Mam władczy i złośliwy charakter. Czasem ciężko mnie znieść. Szybko się nakręcam i złoszczę - mówiła "Gazecie".

Wierietielny Aleksander. Trener Justyny, od 26 lat mieszka w Polsce. Jego rodzice byli Białorusinami z Hrubieszowa, on urodził się w Finlandii, a młodość spędził w Kazachstanie. W 1995 roku doprowadził Tomasza Sikorę, biatlonistę z Wodzisławia, do złotego medalu mistrzostw świata.

Złoto olimpijskie. To z pewnością cel, który stawia sobie teraz Justyna. Okazja już za rok w Vancouver!



Wit - Pon Mar 02, 2009 10:31 pm


NARCIARSTWO Kowalczyk z drugim złotem
dziś
Najpierw był ból i cierpienie. Potem szalone "Jeeesssttt!!!" i radość na mecie. Justyna Kowalczyk - wygrywając na mistrzostwach świata w Libercu bieg na 30 km techniką dowolną, sięgnęła po koronę królowej nart.

To był już trzeci medal Kowalczyk w Libercu, w tym drugi złoty! Polka zwyciężyła także w biegu łączonym na 15 km i była trzecia na 10 km techniką klasyczną. W tydzień przeszła do historii polskiego sportu.

Przez 31 lat, od zwycięstwa na 15 km podczas mistrzostw świata w Lahti, ikoną polskich biegów narciarskich był Józef Łuszczek. W sobotę mistrz, obecny w Libercu w roli eksperta telewizji, z radością przekazał pierwszeństwo Kowalczyk.

- Jestem szczęśliwy, że wreszcie pojawił się ktoś lepszy. Życzyłem Justynie zwycięstwa, bardzo przeżywałem jej bieg. Wziąłem nawet krople na serce, aby się tak nie denerwować - mówił Łuszczek. - Jestem pewny, że teraz w światowych biegach nadchodzi era Justyny Kowalczyk, a w Polsce czeka nas biegomania i kowalczykomania. Już po pierwszym złotym medalu Justyny dzwonił do mnie Edek Przybyła z Zakopanego, który w Imperialu ma wypożyczalnię nart, i powiedział, że w dwie godziny ludzie zabrali 40 par biegówek, które wcześniej przez miesiące stały zakurzone.

To, co Kowalczyk robiła w Libercu, musiało porywać i zachwycać. W otwierającym rywalizację na mistrzostwach biegu na 10 km poradziła sobie ze stresem i presją medalowych oczekiwań. W kolejnych startach nie miała już sobie równych.

30 km na nartach to ból i cierpienie - tak mówiła sama Kowalczyk kilka dni przed startem. Szybko dodała, aby niczego sobie po jej sobotnim występie nie obiecywać (choć na 30 km technika dowolną jest aktualną brązową medalistką olimpijską). Przebieg wydarzeń na trasie pokazał, że jej słowa były tylko zasłoną dymną. Polka okazała się doskonale przygotowana do biegu i fizycznie, i taktycznie. Od startu kontrolowała wydarzenia na trasie. Gdy trzeba było przyspieszyć, aby zgubić rywalki dysponujące groźnym finiszem (np. Włoszkę Ariannę Follis), przyspieszała. Gdy trzeba było oddać prowadzenie - oddawała. Gdy należało zmienić narty (a taką możliwość po raz pierwszy w Libercu dawały przepisy), zmieniała i to dwukrotnie.

- Dziś zmiana nart dawała dużo, bo śnieg był brudny, mokry i smary szybko traciły właściwości. Było trochę nerwów i bieganiny, bo po porannych testach wybraliśmy z pięciu par nart tylko dwie. Gdy Justyna na jednych pokonywała trasę, musiałem drugie szybko przygotować w kontenerze i dostarczyć z powrotem na stadion - tłumaczył serwismen Ulf Olsson.

Pozostali członkowie ekipy też mieli swoje zadania. Testerzy nart Rafał Węgrzyn i Mateusz Nuciak stali w wyznaczonych strefach z napojami i jedzeniem. Fizjoterapeuta Tomasz Zagórski czekał na trasie z zapasowymi kijami. Trener Aleksander Wierietielny czuwał na stadionie, aby jego podopieczna nie pomyliła stanowiska, na którym miała zmieniać narty. Na decydujących kilometrach Kowalczyk musiała już radzić sobie sama. Zaatakowała na ostatnim podbiegu i zrobiła to w mistrzowskim stylu. Rosjanka Jewgienia Miedwiediewa (druga na mecie), Ukrainka Walentina Szewczenko (trzecia), Norweżki Therese Johaug i Kristin Steira, Finki Riitta-Liisa Roponen i Aino Kaisa Sarinen oraz Włoszka Arianna Follis, które przez 28 km biegły obok Kowalczyk, mogły tylko popatrzeć na plecy uciekającej Polki.

Kowalczyk minęła linię mety i padła na śnieg. Gdy okazało się, że na podium znalazła się Szewczenko, szybko wstała i pierwsza pobiegła do 34-letniej przyjaciółki z gratulacjami. Bo Kowalczyk nie ma gwiazdorskich manier. Przyjaźń ceni wyżej niż sławę i pieniądze (choć za medale z Liberca powinna otrzymać z Polskiego Związku Narciarskiego 75 tys. zł premii, do tego dojdą premie od sponsorów i nagrody z Ministerstwa Sportu).

Gdy na szyi Kowalczyk zawisł trzeci na tych mistrzostwach medal, przyszedł czas na powrót z rodzicami do domu, do Kasiny Wielkiej. Odpoczynek nie będzie długi. Przed Kowalczyk starty w Pucharze Świata, w którym zajmuje obecnie 3. miejsce.

Wierietielny pojechał do Wałbrzycha. Towarzyszyło mu stado pluszowych osłów na tylnym siedzeniu. - I co ośle, chyba nieźle - rzucił do towarzyszy podróży, opuszczając Liberec.



--------------------------------------------------------------------------------

Rozmowa z Justyną Kowalczyk, dwukrotnie złotą i brązową medalistką mistrzostw świata z Liberca

Jak 30 km wyglądało z perspektywy mistrzyni świata?

Pierwszych 15 km było wolnych. Denerwowało mnie to. Za dużo nas biegło w czołowej grupie. Było za duże zamieszanie i ryzyko, że ktoś komuś złamie kijek, spowoduje upadek. Dlatego wcześniej niż planowałam wyszłam na prowadzenie. Gdy wbiegałyśmy na stadion i można było zmieniać narty, taktycznie trzymałam się na szóstym-siódmym miejscu. Na decydujących kilometrach zaatakowałam na ostatnim podbiegu, bo wiedziałam, że jeżeli pójdę swoim mocnym tempem, to mało która z rywalek jest w stanie to wytrzymać. To samo było na igrzyskach, ale wtedy byłam zbyt młoda i trochę za głupiutka, by wygrać.

Przed biegiem mówiła Pani, aby nie oczekiwać zbyt wiele. Zasłona dymna?

Ja nienawidzę sportowców, którzy przed startem mówią, że wygrają. Uważam, że wtedy nie mają szacunku dla innych. Poza tym biegi narciarskie to jest sport, w którym dużą rolę odgrywa sprzęt. W tym roku Ulf, Rafi, Mati i mój trener świetnie się spisują jeżeli idzie o smarowanie. Nie mieli wpadek, ale ta mogła być akurat w Libercu i byłoby po medalu. Mogłam także zachorować. W sobotę rano trochę kasłałam. Niby nic wielkiego, ale kto wie, w co ten kaszel może się zmienić.

W tydzień przeszła Pani do historii polskiego sportu. Jakie to uczucie?

O historii nie myślę, bo przede mną jeszcze bardzo wiele, chociażby w tym sezonie. Będę się nad tym zastanawiać, jak skończę z bieganiem. Na razie to wszystko jest niesamowite i dla mnie, dla trenera, i całej drużyny. Pokazaliśmy, że jesteśmy świetni i zgrani. A że czasem mamy jakieś problemy wewnątrz grupy, to chyba zdarza się każdemu, jak się 300 dni w roku mieszka praktycznie w jednym samochodzie.

Czeszka Katerina Neumannova mówi, że przyszłość należy do Pani i Norweżek…

Nie wiem, czy można skreślać Finki. Tam jest dość szerokie zaplecze. A czy do mnie będzie należała przyszłość? Moja jest teraźniejszość!

Który z medali w Libercu było najtrudniej wywalczyć?

Ten pierwszy, brązowy.

Gdzie trafią medale?

Mam w domu regał z długim gwoździem. Tam wszystko wisi.

A narty?

Narty, na których wywalczyłam medal w Turynie, na pewno nie zostaną nigdy oddane. Te z mistrzostw nie będą traktowane w jakiś szczególny sposób. Są bardzo dobre i jak będą pasować do warunków, to znów ich użyję. Obawiam się, że zginą w tłumie, bo mam strasznie dużo nart.

Czy teraz zaatakuje Pani pozycje liderki Pucharu Świata?

Jestem dobrze przygotowana na cały sezon i myślę, że ten miesiąc wytrzymam bez żadnych problemów. Będzie walka. Majdić czuje się lepiej po chorobie i jest bardzo zmotywowana. Saarinen jest cały czas bardzo mocna. Kuitunen na pewno nie odpuści i będzie atakować moją trzecią pozycję. Ja mam nadzieję, że się utrzymam na podium klasyfikacji generalnej i zdobędę małą kryształową kulę na dystansach.

Nie oddam jej za żadne pieniądze

Aleksander Wieretielny,
trener Justyny Kowalczyk

Cały czas bałem się, żeby nie było jakiejś kolizji, bo takie rzeczy się zdarzają. Saarinen złamała kijek, a Justyna nadepnęła na kijek Szewczenko. Ręce mnie bolą, bo do końca ściskałem mocno kciuki. Nawet, gdy Justyna uciekła, nie przestawałem, bo był jeszcze długi niebezpieczny zjazd. Mieliśmy respekt przed tym dystansem. Wszystkie biegi przeżywam czy to na mistrzostwach świata, czy na mistrzostwach Polski. Tyle, że w tych drugich Justysi nic nie grozi. Ona z roku na rok jest mądrzejsza. Chłonie wszystkie nowinki, o wiele lepiej podchodzi do taktyki, ogląda zawodników z innych drużyn. Lubi naśladować Estończyka Veerpalu, jest dla niej wzorcem w biegu klasycznym. Czasami na treningu stara się za nim kilka kroków pobiec - tyle jej się udaje. Mówi, że on biega w sposób niesamowicie lekki i ekonomiczny. Ona musi poprawić jeszcze zwinność na zakrętach i zjazdach. I zmianę techniki z jednej na drugą. Czego nam brakuje? Przydałby się serwismen, który pracowałby nad przygotowaniem nart do klasyka. Mam taką osobę na oku, ale nie zdradzę, bo ktoś mógłby go nam podebrać. I brakuje nam opieki medycznej na odpowiednim poziomie. Z Justyną jeździmy często na zgrupowania we dwójkę. Masażysta czy fizjoterapeuta to nie jest lekarz. Ona musi więc korzystać z porad telefonicznych. Zdajemy sobie sprawę, że nie znajdziemy lekarza, który jeździłby z nami ciągle, bo nikt nie jest w stanie mu tyle zapłacić, ile zarobi normalnie, pracując. Poza tym nikt się nie zgodzi być 300 dni poza domem. Po ostatnich tragicznych wydarzeniach pewnie nie tylko mnie głowa boli z tego powodu. Nie zostawiłbym Justyny nawet, gdyby ktoś oferował mi dużo pieniędzy. Ona zawsze powtarza, że pieniądze nie są najważniejsze i ja się z tym zgadzam. Dla mnie ważniejsza jest satysfakcja z pracy. Cieszyłem się z pracy w biathlonie i tego, co robię w biegach. Może na tym tracę, ale wolę mieć to niż te pieniądze.

Mistrzyni była szybsza nawet od swoich fanów

Prawie 300 mieszkańców Kasiny Wielkiej, rodzinnej wsi Justyny Kowalczyk, przywitało wczoraj mistrzynię świata przed jej rodzinnym domem. Uroczystość odbyła się kilkanaście minut po godzinie szóstej, chociaż dwukrotna mistrzyni świata przyjechała do domu z Liberca trzy godziny wcześniej.

- Mam wielką satysfakcję, że tym razem wyprzedziłam swoich fanów - śmiała się Justyna.

To była aluzja do igrzysk olimpijskich w Turynie. Kibice czekali wówczas na sportsmenkę kilka godzin. Teraz w środku nocy było spokojnie.

Godzina 2.40. Wjeżdżamy do Kasiny Wielkiej. Wszędzie cisza, spokój, chociaż można było się spodziewać, że o tej porze Kowalczyk zamelduje się w domu. Z Liberca wyruszyła przed godziną 21, po dekoracji. Do przejechania miała 480 km.

Jest nas piątka: dwóch dziennikarzy, dwóch fotoreporterów i kibic Justyny z Nowego Sącza, Krzysztof Pierzchała.

- Kiedy oglądałem z żoną Ewą złote biegi naszej mistrzyni, łzy spłynęły mi po twarzy - mówi Pierzchała.

5 minut później Justyna zajeżdża samochodem pod dom. Szybko, jakby chcąc być niezauważona, pod osłoną nocy wbiega do mieszkania. Ojciec Józef Kowalczyk zamyka samochód i z uśmiechem na twarzy wita pierwszych gości. Czekamy, kiedy nastąpi powitanie mistrzyni przez krajan. Nie spodziewaliśmy się jednak, że nastąpi to dopiero za trzy godziny...

Kibice, głównie sąsiedzi Justyny, chociaż dostrzec można było także samochody na tarnowskich rejestracjach, zaczęli zbierać się o godzinie 4.30.

- Macie jakieś informacje? - pytali się wzajemnie.

Po chwili wśród zebranych następuje konsternacja.

- Podobno Justyna została w Wałbrzychu...

Wyprowadzamy ich z błędu.

Chóralne śpiewy rozpoczynają się godzinę później... po przyjeździe dziennikarskiej ekipy TVP z Krakowa.

Słychać zachrypnięte głosy: Justyna! Justyna! Justyna! Ale też "Pijmy aż do rana, bo Justyna jest kochana". Kiedy odpalono petardy pojawiły się okrzyki: "Tak się bawi, tak się bawi, Kasina"! Podjechał wówczas wóz strażacki. Strażacy też chcieli witać złotą medalistkę.

Przed godziną 6 kibice dostrzegli przed domem tatę naszej mistrzyni.

- Justyna tylko się ubierze i zaraz do was wyjdzie - poinformował zebranych.

Kiedy przed domem pojawiła się mistrzyni świata - mocno zaspana - przywitały ją brawa i polał się szampan. Kibice zbiegli się przed wejście do domu. Wielu miało ze sobą trąbki. Trzymali wielki transparent: "Kasina Wielka wita Justynę Kowalczyk - mistrzynię świata". Przy wtórze miejscowej orkiestry rozległo się gromkie: "Dziękujemy! Dziękujemy! Dziękujemy!" Odśpiewano też "Sto lat!".

- Bardzo dziękuję za przywitanie. Obudziliście mnie zdrowo, ale... byłam przed wami. Uprzedziłam was, bo dojechałam do Kasiny o trzeciej - to pierwsze słowa uradowanej Justyny.

- Jest mi bardzo miło, że mieszkańcy zorganizowali tak sympatyczne przyjęcie. Mogłam się tego spodziewać, ale ja w tym momencie ledwo stoję na nogach. Jestem bardzo zmęczona. Emocje po mistrzostwach już opadły, chociaż muszę przyznać, że jestem bardzo szczęśliwa - mówił Kowalczyk.

Potem wpadła w objęcia sąsiadów, znajomych i rodziny. Radni, samorządowcy wręczyli jej kwiaty.

- Dziękuję, dziękuję sąsiadko... - mówiła szczęśliwa Justyna, rozdając buziaki.

Popularność dotknęła także Józefa Kowalczyka. Był nie mniej oblegany niż córka. Pozował do wspólnych zdjęć, udzielał wywiadów. - Jestem bardzo, bardzo szczęśliwy - powtarzał.

Zdobywczyni dwóch złotych medali i jednego brązowego w mistrzostwach świata w Libercu długo nie będzie odpoczywać w rodzinnej Kasinie Wielkiej.

- Jakie mam najbliższe plany? Przede wszystkim chcę w niedzielę się wyspać. Już we wtorek wyjeżdżam do Warszawy, a później wylatuję na zawody Pucharu Świata do Lahti - powiedziała biegaczka, zanim tuż przed godz. 7 wróciła do domu. - Przepraszam, ale chciałabym się wreszcie wyspać.

Kibice na szczęście doskonale to rozumieli. Rozeszli się świętować dalej do domów.

- Nasza Justysia to wielka osoba - mówili. - I jaka miła!

Maciej Pilch, Dariusz Grzyb - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/sport/967562.html



Wit - Pon Mar 02, 2009 10:38 pm


Medal drużyny skoczków był w zasięgu
dziś
Od kiedy wybuchła "małyszomania", każdy kolejny trener, gdy przejmował kadrę skoczków, zapowiadał, że dla niego ważniejsze od wyników Adama będą rezultaty, jakie osiągnie zespół.

Szkoleniowcy się zmieniali, Małysz raz latał daleko, raz blisko, ale jedno było pewne jak w banku. Zespół w każdym konkursie drużynowym walczył o "przeżycie" i awans do II serii.

Udało się dopiero Łukaszowi Kruczkowi. Czy ktoś stawiał na taki obrót sprawy? Z MŚ w Libercu jego podopieczni wracają z czwartym miejscem Kamila Stocha na średniej skoczni i czwartym miejscem drużyny. W obu przypadkach medal był w zasięgu!

W sobotę po pierwszej serii Polacy zajmowali trzecią lokatę i po raz pierwszy w historii liderem zespołu wcale nie był Małysz! To Stefan Hula, który nie "załapał się" do składu na piątkowy konkurs indywidualny latał najdalej. W pierwszym skoku osiągnął 127 m, co było najlepszym wynikiem w jego grupie. Pokonał m.in. Thomasa Morgensterna. Po jego skoku Polacy znaleźli się na drugim miejscu. Gdyby w swym pierwszym skoku Małysz zbliżył się do Huli, medal byłby pewny.

- Chciałem, ale nie dało się odlecieć [121 m - red.]. Nie byłem w tak dobrej formie jak Stefan %07- przyznał Adam, który zrehabilitował się w II serii.

Uzyskał 123,5 m. Najlepiej w swojej grupie, pokonał m.in. Gregora Schilierenzauera. Ale to było za mało, by wciągnąć drużynę na podium. Brązowy medal odebrał nam wcześniej najstarszy zawodnik zawodów Japończyk Takanobu Okabe.

39-letni mistrz świata ze skoczni normalnej z Thunder Bay z 1995 r. (Małysz tam debiutował i zajął 10. miejsce) w drugiej serii sobotniego konkursu w Libercu poszybował 135 m, co było drugą odległością dnia.

- I tak jestem z nich dumny. Do medalu zabrakło tylko pięć metrów. To jeden dobry skok. Okabe miał mnóstwo szczęścia. Wiało mu pod narty, a on potrafi wykorzystać dobre warunki - komentował po zakończeniu zawodów wyraźnie szczęśliwy Łukasz Kruczek.

Wyniki drużyny i Kamila Stocha utną zapewne spekulacje, czy nominowanie go na trenera kadry to był dobry wybór. Kruczek spokojnie może już zacząć robić plany przygotowań do igrzysk w Vancouver.

Oczywiście trzeba pamiętać, że gdyby nie zepsuty skok Harri'ego Oli, to Finowie staliby na podium, a my bylibyśmy piątą ekipą. Dawno tak słabi nie byli też Niemcy. Nie weszli do drugiej serii. Podobnie jak Rosjanie, którzy w ostatnich czasach regularnie nas bili. W Vancouver tak łatwo już nie będzie. A poza tym to sezon narciarski składa się jednak także, a może przede wszystkim z konkursów PŚ, a nie tylko jednej imprezy.

Zawody drużynowe w cuglach, co było do przewidzenia, wygrali Austriacy. Złoto trochę osłodziło im gorycz, po przerwaniu konkursu indywidualnego. Srebro dla Norwegii.

Robert Małolepszy - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/sport/968021.html
................

Po starcie beskidzkich skoczków na mistrzostwach świata
Marcin Hetnał2009-03-02, ostatnia aktualizacja 2009-03-02 16:54



Na Mistrzostwa Świata w Libercu pojechało trzech skoczków z Beskidów. Rafał Śliż był na czeskiej skoczni raczej statystą, ale Adam Małysz i Stefan Hula swymi skokami sprawili kibicom wiele emocji.

- Jest mi trudno ocenić jednoznacznie te mistrzostwa, na skoczni normalnej na pewno poniosłem porażkę. A na dużej - biorąc pod uwagę moją obecną dyspozycję - było nieźle - uważa Małysz. Po konkursie drużynowym uczucia były mieszane. - Gdyby nie Takanobu Okabe i jego 135 metrów, to byłyby duże szanse na medal. Ale próżne żale. Łatwo powiedzieć: "gdyby ktoś z nas dołożył kilka metrów", ale trudniej to zrobić. Więc z jednej strony była radość, bo to najlepszy wynik Polski w historii konkursów drużynowych na MŚ, z drugiej pozostał pewien niedosyt. Zawsze jest niedosyt, jak stoi się tuż obok podium. Ale taki rezultat daje też nadzieję na przyszłość. To jest dobry znak przed igrzyskami, ale spokojnie. Poczekajmy, nie podbijajmy bębenka - dodał Małysz. To najprawdopodobniej przedostatni sezon w karierze skoczka z Wisły. Trzy najważniejsze imprezy - Turniej Czterech Skoczni, zawody w Zakopanem i MŚ - zakończył bez sukcesów. W Pucharze Świata Małysz też jest daleko. - Nie ma się co załamywać, będę robił swoje. Ciężko pracuję i mimo docinków niektórych dziennikarzy nie żałuję, że zdecydowałem się na współpracę z Hannu LepistĂś. Czekam cierpliwie na efekty - mówi ze spokojem skoczek.

Niespodziewanie najlepszym skoczkiem w Polskiej drużynie był szczyrkowianin Stefan Hula. Skakał najdalej z Polaków, a w swojej grupie dwukrotnie pokonał m.in. Thomasa Morgensterna. W konkursie indywidualnym na normalnej skoczni awansował do finału. - Oceniam te mistrzostwa bardzo pozytywnie. Jestem zadowolony szczególnie z konkursu drużynowego. Moje skoki były po prostu super. Szkoda, że w indywidualnym konkursie na skoczni normalnej drugi skok był gorszy. Może awansowałbym do drugiej dziesiątki? Ale ogólnie cieszę się z moich występów. To były moje drugie mistrzostwa świata, ale w Sapporo byłem tylko skoczkiem rezerwowym. Czyli całkiem nieźle wypadłem w swoim debiucie. Najbardziej w pamięć zapadnie mi oczywiście konkurs drużynowy. To były moje najlepsze skoki w tym sezonie, a trener twierdził, że być może nawet w całej mojej dotychczasowej karierze. To bardzo dobrze, że szczyt formy przypadł na najważniejszą imprezę w sezonie - powiedział Hula.



Wit - Śro Mar 04, 2009 10:46 pm


NARCIARSTWO Mierzy w małą Kulę
dziś
Opromieniona podwójnym złotem z Liberca biegaczka Justyna Kowalczyk przyjmuje zasłużone gratulacje, ale utrzymuje treningowy rytm.

- Nie mam obaw, że to zamieszanie może jej zaszkodzić, to rozsądna dziewczyna - mówi trener Aleksander Wierietielny.

Zawodniczkę AZS AWF Katowice czekają teraz starty w ostatniej części Pucharu Świata. Pierwsze już siódmego i ósmego marca w Lahti, gdzie zaplanowano sprint i bieg na 10 kilometrów techniką dowolną.

- W sprintach w tym sezonie różnie bywało, to dużej mierze loteria, ale na dystansach Justysia nie przez przypadek jest liderką - dodaje szkoleniowiec.

Właśnie obrona tej pozycji jest głównym celem Polki na pozostałą część sezonu.

- W klasyfikacji generalnej moje straty są już chyba zbyt duże (od prowadzącej Aino Kaisy Saarinen Kowalczyk dzieli 109 punktów, a od wiceliderki Słowenki Petry Majdić 83 - przyp. red.), ale na dystansach chciałabym wygrać - nie ukrywa Kowalczyk.

W tym zestawieniu jej przewaga nad Saarinen wynosi 31 punktów.

- To dużo i mało. Mistrzostwa pokazały, że ostatnio to Justyna ma wyższą formę - komentuje Wierietielny.

Ostanie starty to także okazja do zarobienia pieniędzy. Na razie pod tym względem biegaczka z Kasiny Wielkiej jest czwarta i ma na koncie 107.125 franków szwajcarskich (1 frank to ok. 3,2 zł), podczas gdy najbogatsza jest Virpi Kuitunen, która "wybiegała" w tym sezonie równe 200.000 franków.

Finał Pucharu Świata odbędzie się w Falun 22 marca.

Rafał Musioł - POLSKA Dziennik Zachodni

http://www.katowice.naszemiasto.pl/sport/968729.html

Rozmowa z Justyną Kowalczyk, dwukrotną mistrzynią świata w biegach narciarskich
dziś
Do końca sezonu pozostały już tylko cztery imprezy Pucharu Świata. O co będzie pani w nich walczyć?

Zawsze chcę wypaść jak najlepiej, ale na pewno podejdę do tych startów na luzie. Przed mistrzostwami świata w Libercu mówiłam, że to dla mnie najważniejsza impreza w sezonie. Przygotowywałam się specjalnie do niej, a swoją robotę wykonałem świetnie. Mój organizm zasłużył więc na nagrodę.

Skoro odpuszcza pani Puchar Świata, to można powiedzieć, że sezon się już dla pani skończył?

Nie powiedziałam, że odpuszczam. Każdy, kto mnie zna, wie, że nawet bez nogi i chora będę walczyć do końca. Chodzi bardziej o luz psychiczny. Na tydzień przed mistrzostwami byłam już totalnie spięta, a teraz czuję się swobodnie.

Co zrobi pani po ostatnich pucharowych zawodach?

Ze Szwecji udam się na mistrzostwa Polski, gdzie najprawdopodobniej wystartuję we wszystkich biegach. Później wylatuję do Rosji na komercyjne zawody Sprint Tour. Jadę tam dla zabawy. Uwielbiam Rosjan. Trochę się pobawię, porobię zakupy i wrócę do domu w Niedzielę Wielkanocną.

Odczuła już pani zwiększoną popularność w Polsce po zdobyciu trzech medali na mistrzostwach?

Tak, ale najbardziej z tej złej strony. W poniedziałek chciałam spędzić sobie fajny, luźny dzień w Krakowie. W pewnym momencie spostrzegłam, że jestem śledzona. Przez pół dnia podążał za mną pan z aparatem

fotograficznym, który myślał, że go nie widzę. Odwołałam przez niego wszystkie plany, bo przecież nie będę narażała moich znajomych na jakieś nieprzyjemność. Wróciłam do domu i przynajmniej porządnie się wyleżałam.

A dostrzegła pani jakieś pozytywne strony popularności?

Dostałam informację, że w trakcie ostatniego tygodnia sprzedano w Polsce 300 proc. więcej biegówek niż w ostatnich dziesięciu latach. I to jest bardzo pozytywne.

W Libercu bez powodzenia skakał Adam Małysz. Czy Orzeł z Wisły pogratulował pani sukcesu? A może namaścił panią na swoją następczynię?

Nie mógł mnie namaścić, bo ja nie jestem jego następczynią. Piszę swoją własną historię, w swoim własnym sporcie, który nie ma prawie nic wspólnego ze skokami. A w Libercu pogratulował mi normalnie, jak sportowiec sportowcowi.

W tym sezonie Polska doczekała się drużyny biegaczek na przyzwoitym poziomie. Coraz lepiej biegają Kornelia Marek i Sylwia Jaśkowiec. Co sprawiło, że po latach zapaści polskie biegi narciarskie kobiet zaczęły się rozwijać. Czy to dzięki pani sukcesom?

Kiedy ja zaczynałam treningi, powszechna była opinia, że nie da się w naszym kraju wychować mistrza świata w biegach. Że to tak, jakby Polak był najlepszy w lekkoatletycznym sprincie na 100 m. Tymczasem Kola, Sylwia, a ostatnio także Paulina Maciuszek zobaczyły, że to możliwe. Mają blisko siebie kogoś, kto jest w ścisłej czołówce i dzięki temu uwierzyły w sens tego, co robią. Dzięki szóstemu miejscu sztafety dostaną stypendium. To dorosłe kobiety i muszą z czegoś żyć. Teraz będą mogły się skupić na biegach.

Jaki udział w pani sukcesach ma Polski Związek Narciarski?

Związek finansuje wszystkie obozy. Bez tego nie ruszyłabym z miejsca. Wiadomo, że prezes Tajner wyżej stawia skoki, ale trudno go za to winić, bo jest trenerem tej dyscypliny. Dlaczego miałby nagle zacząć faworyzować biegi? Ale nasza współpraca układa się doskonale.

Lubi pani chodzić własnymi ścieżkami. Trener Wierietielny to z kolei człowiek nieznoszący sprzeciwu. Jak się dogadujecie?

Zacznijmy od tego, że bardzo, ale to bardzo cenię trenera. Czasami faktycznie trochę się z Wierietielnym sprzeczamy, ale nie są to jakieś wielkie kłótnie. Po prostu obydwoje chcemy dla mnie dobrze.

Ma pani 26 lat, co nie jest zaawansowanym wiekiem dla biegaczki. Vancouver nie będzie prawdopodobnie dla pani ostatnią olimpiadą.

Właściwie, to zakładam, że złoto olimpijskie zdobędę w Soczi. Już wiem, że tam są porządne trasy, na których mogę wygrać. W Vancouver, gdzie są płaskie, niemal turystyczne trasy, może być różnie.

Rozmawiał Maciej Stolarczyk - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/sport/969383.html



Wit - Pon Mar 09, 2009 10:01 pm
Justynie została walka o Puchar ...z taką formą



NARCIARSTWO Justyna Kowalczyk jest już druga w Pucharze Świata
dziś
Justyna Kowalczyk już po pierwszych metrach niedzielnego biegu na 10 km stylem dowolnym w Lahti nabrała tempa, które dla jej rywalek było nieosiągalne.

- Może będzie dobrze, ale przez ostatnie dni Justysia walczyła z chorobą, miała gorączkę i pokasływała - studził oczekiwania trener Aleksander Wierietielny.

Powody od obaw pryskały jednak na kolejnych punktach pomiaru czasu. Już po 1500 m biegaczka AZS AWF Katowice wyprzedzała drugą w zestawieniu Jewgienię Miedwiediewą o niespełna sekundę, kilometr dalej miała blisko 3,5 s zapasu nad Kristin Steirą, na półmetku druga znów była Miedwiediewa, ale już z deficytem 13 s.

- Biegłam mocno i jakoś ta przewaga rosła i rosła - opowiadała później Polka.

Rywalkom do obsadzenia pozostały więc tylko niższe stopnie podium. Rywalizacja toczyła się pomiędzy Miedwiediewą i Szwedką Charlotte Kallą. Po 6,5 km od startu górą była Kalla (19,2 s za Kowalczyk), 1100 m dalej Rosjanka (23,1 s za Polką), ale ten zryw drogo ją kosztował. Na mecie cieszyła się Szwedka, a Miedwiediewa była dopiero czwarta, minęła ją jeszcze Norweżka Marthe Kristoffersen.

Polka takich zmartwień nie miała - przed metą wyraźnie zwolniła i kreskę minęła z firmowym uśmiechem na twarzy.

- Właściwie do końca trzymałam swoje tempo. Narty miałam dobrze posmarowane, nie było jakichś większych problemów - mówiła chwilę później.

To jej czwarty triumf w tym sezonie i ósme miejsce napodium.

- Ostatnie dni rzeczywiście były niepokojące ze względu na zdrowie, ale jak widać, nie miało to wpływu na moją formę - stwierdziła Kowalczyk.

Polka miała więc powody do zadowolenia, tym większe, że dzień wcześniej szczęścia jej nieco zabrakło. W rywalizacji sprinterskiej w finale B tuż przed nią upadła Celine Brun-Lie i Polka zajęła 11. miejsce, tracąc przez upadek dwie, trzy lokaty.

- I tak nie spodziewaliśmy się wiele więcej - przyznał spokojnie Wierietielny.

Po weekendzie w Lahti biegaczka AZS AWF Katowice, awansowała na drugie miejsce w klasyfikacji generalnej. Liderką, dzięki zwycięstwu w sprincie, została Słowenka Petra Majdić, natomiast na trzecie miejsce spadła nieobecna z powodu choroby Finka Aino-Kaisa Saarinen. Przewaga Majdić nad Polką po niedzielnym biegu zmalała do 71 pkt, natomiast Finka traci do Kowalczyk 15 oczek.

- Majdić będzie ciężko dogonić, tym bardziej że do końca sezonu zostały też jeszcze sprinty, w których w tym sezonie jest bardzo mocna. Finisz zapowiada się jednak ciekawie, a ja mam satysfakcję, że jestem w tej trójce, która gra o najwyższą stawkę - mówi Kowalczyk.

Starty pozostałych Polaków były kiepskie. Sylwia Jaśkowiec na 10 km była 40. Wśród panów Maciej Kreczmer zajął 76. miejsce w sprincie i 69. na 15 km, zaś Janusz Krężelok odpowiednio 67. i 79.

Kolejne zawody PŚ odbędą się w Trondheim: 12 marca zawodniczki czeka sprint, a 14 - bieg na 30 km ze startu wspólnego.

Wyniki sprintu: 1. Petra Majdić (Słowe-nia), 2. Arianna Follis (Włochy), 3. Pirjo Muranen (Finlandia), 4. Vesna Fabjan (Słowenia), 5. Charlotte Kalla (Szwecja), 6. Rikka Sarasoja (Finlandia)... 11. Justyna Kowalczyk (Polska).

Bieg na 10 km stylem dowolnym: 1. Justyna Kowalczyk (Polska) 24.38,6, 2. Charlotte Kalla (Szwecja) strata 22,4, 3. Marthe Kristoffersen (Norwegia) 27,1, 4. Jewgenia Miedwiediewa (Rosja) 27,2, 5. Arianna Follis (Włochy) 29,8, 6. Pirjo Muranen (Finlandia) 34,6... 40. Sylwia Jaśkowiec (Polska) 2.03,6.

Klasyfikacja generalna 1. Petra Majdić (Słowenia) 1362, 2. Justyna Kowalczyk (Polska) 1291, 3. Aino-Kaisa Saarinen (Finlandia) 1276.

Rafał Musioł - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/sport/970915.html



Wit - Wto Mar 10, 2009 6:52 pm
myślę, że warto przeczytać o fenomenie Justyny Kowalczyk:



NARCIARSTWO Mistrzyni Kowalczyk - polski Lance Armstrong
03.03.2009
- Jeśli do kogoś miałbym porównywać Justynę Kowalczyk, to chyba do Lance'a Armstronga - analizuje fenomen Polki dr Robert Śmigielski.

Jeden z najlepszych na świecie specjalistów medycyny sportowej przez kilka lat współpracował z biegaczką. To on jako pierwszy powiedział, że Kowalczyk jest fizjologicznym fenomenem. Dziś to zdanie rozwija.

- Jej parametry nie są na jakimś abstrakcyjnie wysokim poziomie, ale w połączeniu z niezwykłą determinacją, tolerancją na morderczy wysiłek i zdolnością regeneracji, stwarzają z niej sportowca fenomenalnego - dodaje lekarz.

O organizmie biegaczki na pewno nie można powiedzieć, że jest przeciętny. Gdyby jakiś nadopiekuńczy lekarz zbadał jej puls, gdy czyta wieczorem książkę, szybko wezwałby karetkę. Tętno Kowalczyk spada bowiem do 38 uderzeń na minutę. Serce przeciętnego człowieka bije w rytmie 70-80 skurczów.

Niskie tętno to dowód na wytrenowanie organizmu. Justyna wyczynową karierę zaczynała z wynikiem (55). Fascynujące jest jednak to, jak bardzo Polka jest w stanie rozpędzić swoje serce, by tłoczyło krew niosącą tlen do jej mięśni. W krytycznych momentach przyspiesza ono pięciokrotnie. Nie próbujcie tego w domu! Dla zwykłego człowieka jest to najprostsza droga do śmierci. Wystarczy policzyć: jeśli siedząc teraz na kanapie, chwycisz za przegub nadgarstka, wymacasz 75 uderzeń. Zmuszenie serca do trzykrotnego przyspieszenia bicia może zakończyć się tragicznie.

Myliłby się ten, kto sądzi, że to doładowanie to jedyna zaleta pompy tłoczącej krew Justyny. Normalny człowiek łapczywie chwyta powietrze po wysiłku przez kilka minut próbując uspokoić oddech i puls. Kowalczyk minutę po biegu będzie miała tętno rejestrowane u przeciętnego Iksińskiego podczas oglądania "M jak miłość".

Znakiem firmowym polskiej mistrzyni świata są jej piekielnie mocne ramiona. Bo właśnie mocą sięgającą 250 watów zaskakuje od 1999 r. Wtedy pojawiła się po raz pierwszy w zakładzie fizjologii warszawskiego Instytutu Sportu. Aby badać ją miarodajnie, polscy naukowcy zbudowali unikalny na świecie ergometr narciarski.

- Od pierwszych testów niezmiennie imponowała wysokim poborem tlenu. Jej wyniki są bardzo wysokie dla kobiet - tłumaczy dr Andrzej Klusiewicz.

VO2Max określa, ile paliwa dla mięśni może przyjąć organizm. Sztab medyczny pilnie strzeże wyników Kowalczyk. Dowiedzieliśmy się jednak, że są one zbliżone do rezultatów badanych w instytucie mężczyzn.

Jej płuca nie są wielkie. Mogą nabrać siedem litrów powietrza. To dwa razy więcej niż u normalnego człowieka, ale trudno je porównać do miechów pływaka Michaela Phelpsa (12 l). Z drugiej strony dobrze wykorzystane siedem litrów zawiozły Lance'a Armstronga po siedem tytułów mistrza Tour de France.

Tropienie śladów geniuszu w ciele zawodniczki z Kasiny Wielkiej prowadzi wprost do jej głowy. To tam czai się prawdziwa wielkość. Polka ma nieprzeciętną ambicję. Dr Klusiewicz zdradza, że nawet na testach potrafiła zmusić się do maksymalnego wysiłku.

- Widziałem kiedyś jej trening, gdy ciągnęła za sobą na rolkach oponę po ulicy. Kilkanaście kilometrów w górę i w dół. Morderczy wysiłek. Justyna nawet się nie poskarżyła - opowiada Śmigielski.

Jej obciążeń nie wytrzymał żaden polski biegacz. Panowie po kilku sezonach pracy z Justyną musieli stworzyć własną grupę.

- W najbardziej intensywnych sezonach na treningach spędzała 1400 godzin rocznie. Teraz nie przekracza 1200 - mówi trener Aleksander Wierietelny.

Żadna kobieta na świecie tyle nie trenuje. Najsilniejsze Polki ćwiczą po 500 godzin. Jej rywalki do medali olimpijskich - 800. Tylko w tym sezonie w zawodach Pucharu Świata Kowalczyk przebiegła 671 km. W ciągu ostatnich sześciu lat 1936. Z Polski mogłaby dobiec za krąg polarny.

- Nie jestem supermaszyną, ale wiem, że mogę osiągnąć sukces ciężką pracą. Więc zasuwam - przyznaje Justyna.

Pracuje z ogromną determinacją. Potrafi przyjść na trening ze zdartym do żywego biodrem po upadku dzień wcześniej i nie zgadza się na taryfę ulgową.

Lekarze próbowali pomóc jej w regeneracji po takim wysiłku, ale Kowalczyk, nawet bez dozwolonej farmakologii, wstaje rano wypoczęta.

- Trzeba ją za to widzieć wieczorem po zajęciach. Potrafi przysnąć przy stole, czekając na kolację w restauracji. Wycieńczona je ogromną porcję [do 6 tys. kalorii dziennie - red.] i idzie spać. Od lata żyje w takim rytmie - kończy trener Wierietelny.

Oskar Berezowski - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/sport/968231.html
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • romanbijak.xlx.pl



  • Strona 3 z 5 • Wyszukano 173 wypowiedzi • 1, 2, 3, 4, 5
    Copyright (c) 2009 | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.