ďťż
[Śląskie] Dzikie zwierzęta



Wit - Pią Paź 03, 2008 8:07 am
Głuszce wkraczają w Beskidy
Marcin Czyżewski2008-10-02, ostatnia aktualizacja 2008-10-02 21:03



W ciągu najbliższych dni do lasów w rejonie Istebnej trafi aż 95 głuszców. Dzięki temu liczba tych pięknych ptaków w Beskidzie Śląskim potroi się. A podglądać hodowlane sukcesy leśników przyjeżdża tu prawie cała Europa

W czasach, gdy Beskid Śląski znajdował się pod panowaniem Habsburgów, żyło tu około 400 głuszców. Nazywano je ptakami królewskimi i trubadurami beskidzkich lasów. Niestety, płochliwe i wrażliwe głuszce nie wytrzymały polowań i pędu cywilizacji. Pod koniec lat 90. żyło tu tylko 10 osobników.

Dlatego kilka lat temu Nadleśnictwo Wisła w specjalnym ośrodku w okolicach Istebnej rozpoczęło program odnowy głuszca. Początek hodowli dało kilka jajek przywiezionych z białoruskich lasów. Ale do ośrodka trafiały też jajka znalezione przypadkowo w Beskidach. Do ratowania gatunku przyczyniły się również dwa samce: jeden został znaleziony ranny w Zakopanem, drugiego odłowiono w Ujsołach, bo... upodobał sobie atakowanie rowerzystów i leśnicy bali się o jego bezpieczeństwo. W hodowli oba postarały się o potomstwo.

Gdy odhodowane w ośrodku pisklęta dorastały, leśnicy co roku wypuszczali do lasu niewielką partię. Kilka otrzymało nawet nadajniki satelitarne, aby można było śledzić ich los. Specjaliści szacują, że w Beskidzie Śląskim żyje ich teraz około 50. Ale ta liczba się potroi. - W najbliższych dniach wypuścimy na wolność aż 95 ptaków. To największa wyhodowana partia - cieszy się Zenon Rzońca, twórca programu odnowy głuszca.

Czteromiesięczne ptaki spędzą jesień na zajmowaniu swoich rewirów. Z zaaklimatyzowaniem się w lesie nie będą miały problemów, bo hodowla jest tak pomyślana, aby jak najbardziej przypominała naturalne warunki.

O dokonaniach beskidzkich leśników jest głośno w Europie. Ośrodek zwiedzali goście m.in. z Włoch, Węgier, Grecji, Francji, Bułgarii i Niemiec. Czechy, Litwa i Ukraina uruchamiają własne programy na wzór tego z Beskidów. Do ukraińskiego ośrodka rządowego pojedzie stąd pięć głuszców, które dadzą początek hodowli. - Właśnie finalizujemy formalności. Dla Ukraińców to bardzo ważna sprawa, jest w nią zaangażowana nawet ich ambasada - mówi Rzońca.


..............................................


Zakończyła się XXI Ogólnopolska Giełda Gadów i Płazów
Świętochłowice: Giełda Terrarystyczna po raz 21

Ptaszniki, gekony lamparcie i węże zbożowe... W Świętochłowicach mogliśmy podziwiać i zakupić egzotyczne zwierzęta oraz dowiedzieć się o problemach, jakie rząd zgotował polskim terrarystom.
Kolejny raz Śląskie Centrum Kultury w Świętochłowicach zamieniło się w jedno wielkie terrarium. Foyer na parterze oraz cztery sale na pierwszym piętrze wypełniły zwierzęta z całego świata. Sprzedający mieli w swoich ofertach niecodzienne ssaki, które można hodować w domu.

Najwięcej stanowisk zajmowały węże. Ten kto chciałby się zająć hodowlą węża, mógł nabyć np. młode zbożówki za 60 złotych. Z kolei dla zaawansowanych terrarystów czekały okazy, które kosztowały nawet 14 tys. złotych!

Węże

Sporo było również stolików w całości wypełnionych przez jaszczurki. Wśród tych zwierząt największą popularnością cieszą się coraz bardziej gekony lamparcie, które w licznych odmianach barwnych całkowicie zdominowały rynek jaszczurek. Ich ceny wahały się od 50 do 500 złotych w zależności od wielkości, płci i odmiany.

Najliczniejszą grupą zwierząt na giełdzie były bezkręgowce - pajęczaki z ptasznikami na czele. Za 5 złotych można było nabyć młode osobniki. Ceny dorosłych i rzadkich okazów dochodziły do 3000 złotych. - Czasami warto wydać te pieniądze bo gdy się rozmnoży taki gatunek, to na sprzedaży młodych można zarobić 30 razy więcej niż się wydało - wyjaśnia jeden z hodowców, który przyjechał 500 km na giełdę.

Pajęczaki

Witold Plucik, organizator giełdy, cieszy się z wysokiej frekwencji. - Było blisko 230 stoisk dla sprzedających, a odwiedziło nas w ciągu 5 godzin około 1000 osób. Wśród sprzedających znaleźli się hodowcy z odległych regionów Polski - Kujaw, Pomorza - jak również goście z Czech.

To co wszystkich trapiło na sobotniej giełdzie, to ustawa o Ochronie Przyrody. Od nowego roku zmieni się rozporządzenie Ministra Środowiska w sprawie gatunków lub grup gatunków zwierząt niebezpiecznych dla życia i zdrowia ludzi. - Na liście zwierząt niebezpiecznych, których nie będzie można już trzymać w domowych hodowlach znajdują się gatunki, które, paradoksalnie, nie zagrażają zdrowiu ani życiu człowieka - bulwersują się liczni właściciele ptaszników, które również są na owej liście. - Nie zdarzyło się na całym świecie, żeby jakikolwiek ptasznik uśmiercił człowieka - informują hodowcy.

- Jeżdżę na giełdy w całej Europie, w żadnym kraju nie ma tak bezsensownego prawa dotyczącego zwierząt niebezpiecznych jak u nas w Polsce, cały Świat śmieje się z nas - ubolewa nad polskim prawem pan Ryszard. - Zajmuję się wężami od 30 lat, moje zwierzęta są zdrowe, trzymane w bardzo dobrych warunkach, a teraz ktoś chciałby mi je odebrać i oddać do ogrodu zoologicznego, w którym nie ma odpowiednich warunków dla moich podopiecznych, nie wspominając o tym, że nie są to tanie zwierzęta, a rząd nie zamierza za nie zapłacić - wskazuje na prawne absurdy hodowca.

Jak twierdzą hodowcy, istnieje mnóstwo luk prawnych, które i tak pozwolą obejść nowe prawo. - Nadal będę sprzedawał zwierzęta egzotyczne, jak nie tu, to za granicą, wzbogacając tym samym tamtejszy rynek - wyjawia nam swoje plany na przyszłość właściciel sklepu zoologicznego.

- Wraz z gronem fachowców w dziedzinie terrarystyki sporządziliśmy profesijnalną listę zwierząt, które rzeczywiście są niebezpieczne dla zdrowia i życia człowieka, jesteśmy skorzy do współpracy z rządem, któremu tak samo jak nam - terrarystom - powinno zależeć, aby Polska na mapie Europy nie była postrzegana w kolejnej dziedzinie jako kraj zacofany - podsumowuje Witold Borkowski, wieloletni hodowca dusicieli






Kris - Śro Lis 05, 2008 8:37 pm


Recydywistów wywieziono z Katowic na Jurę
purz, pap
2008-11-05, ostatnia aktualizacja 2008-11-05 18:24

W Katowicach uśpiono i wywieziono do lasu ponad 40 dzików. Takie są efekty zainaugurowanej w czerwcu akcji, mającej na celu ograniczenie częstych "wizyt" tych zwierząt w stolicy śląskiej aglomeracji.


fot. Marta Błażejowska/AG
Dziki na ul. Rolnej w Katowicach

Dzięki kolczykowaniu schwytanych zwierząt wiadomo, że byli wśród nich "recydywiści", którzy po odespaniu dawki środka nasennego wracali znów na żer do miasta. Konsekwencje są w takim przypadku surowsze - za drugim razem zwierzęta są wywożone nie kilkanaście, ale kilkadziesiąt kilometrów dalej - do lasów na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej.

Specjaliści z zespołu powołanego do odławiania zwierząt przyznają, że bywa z tym problem, bo dziki trudno uśpić i czasem nietypowo reagują na podany środek. Zdarzało się też, że jeśli usypiany dzik był z innymi, to towarzysze próbowali mu pomóc, wyrywając ryjami strzykawki ze środkiem nasennym, zakończone kolorowymi lotkami.

Dziki to piekielnie inteligentne zwierzęta - przyznaje Bogumił Sobula, naczelnik Wydziału Zarządzania Kryzysowego Urzędu Miasta w Katowicach. - Każda interwencja to wydatek rzędu nawet 500 zł. Coś jednak musimy robić, bo zniszczenia powodowane przez dziki choćby w miejskich parkach są ogromne - dodaje.

Sobula przypomniał, że główną przyczyną wizyt dzików w mieście jest łatwo dostępne w śmietnikach jedzenie. Zwierzęta - mimo licznych apeli - są też dokarmiane przez mieszkańców. - Kiedy były upały, mieliśmy nawet telefony od mieszkańców z prośbami, żeby wystawić dla dzików poidła z wodą - powiedział.

Zorganizowany przez Urząd Miasta zespół składa się ze strzelca, weterynarza, osób transportujących zwierzęta oraz pracownika Wydziału Zarządzania Kryzysowego UM Katowice. Pracownicy przewożącej dziki firmy transportowej zostali pod tym kątem przeszkoleni, a klatki, w których transportowane są zwierzęta mają atest. Dawkę środka usypiającego za każdym razem określa weterynarz.

Powołany przez miasto zespół oraz działania ograniczających pogłowie dzików myśliwych to nie wszystko. Co kilka dni w blisko 10 miejscach w katowickich lasach wysypywany jest przysmak dzików - kukurydza, aby je tam zatrzymać.

Ponad 44 proc. powierzchni Katowic to lasy. Nadleśnictwo Katowice szacuje, że na jego terenie żyje około 440 dzików. W samych Katowicach jest ich około 200. Liczba dzików z roku na rok rośnie z powodu coraz lżejszych zim, dokarmiania przez ludzi oraz wysokiego przyrostu naturalnego.

Leśnicy i weterynarze uspokajają, że spotkanie z dzikiem rzadko może być dla człowieka niebezpieczne. Groźne nie są też pojawiające się w mieście zwierzęta - najczęściej, przestraszone hałasem i obecnością ludzi, same wracają do lasu.

W sytuacji, gdy dzik jest ranny, chory lub locha z młodymi znajdzie kryjówkę na terenach zamieszkałych, może wystąpić potencjalne zagrożenie dla ludzi. Takie zwierzęta powinny być przewiezione do lasu.

Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,3501 ... _Jure.html



Kris - Śro Lis 05, 2008 10:39 pm


Dziki do lasu

Ponad 40 dzików uśpiono i wywieziono do lasu w Katowicach w ramach zainaugurowanej tam w czerwcu akcji, mającej na celu ograniczenie częstych „wizyt” tych zwierząt w stolicy śląskiej aglomeracji.
Dzięki kolczykowaniu schwytanych zwierząt wiadomo, że byli wśród nich „recydywiści”, którzy po odespaniu dawki środka nasennego wracali znów na żer do miasta. Konsekwencje są w takim przypadku surowsze - za drugim razem zwierzęta są wywożone nie kilkanaście, ale kilkadziesiąt kilometrów dalej - do lasów na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej.

Specjaliści z zespołu powołanego do odławiania zwierząt przyznają, że bywa z tym problem, bo dziki trudno uśpić i czasem nietypowo reagują na podany środek. Zdarzało się też, że jeśli usypiany dzik był z innymi, to towarzysze próbowali mu pomóc, wyrywając ryjami strzykawki ze środkiem nasennym, zakończone kolorowymi lotkami. - Dziki to piekielnie inteligentne zwierzęta - przyznał naczelnik Sobula. - Każda interwencja to wydatek rzędu nawet 500 zł. Coś jednak musimy robić, bo zniszczenia powodowane przez dziki choćby w miejskich parkach są ogromne - dodał. Sobula przypomniał, że główną przyczyną wizyt dzików w mieście jest łatwo dostępne w śmietnikach jedzenie. Zwierzęta - mimo licznych apeli - są też dokarmiane przez mieszkańców. - Kiedy były upały, mieliśmy nawet telefony od mieszkańców z prośbami, żeby wystawić dla dzików poidła z wodą - powiedział.

Zorganizowany przez Urząd Miasta zespół składa się ze strzelca, weterynarza, osób transportujących zwierzęta oraz pracownika Wydziału Zarządzania Kryzysowego UM Katowice. Pracownicy przewożącej dziki firmy transportowej zostali pod tym kątem przeszkoleni, a klatki, w których transportowane są zwierzęta mają atest. Dawkę środka usypiającego za każdym razem określa weterynarz. Powołany przez miasto zespół oraz działania ograniczających pogłowie dzików myśliwych to nie wszystko. Co kilka dni w blisko 10 miejscach w katowickich lasach wysypywany jest przysmak dzików - kukurydza, aby je tam zatrzymać. Ponad 44 proc. powierzchni Katowic to lasy. Nadleśnictwo Katowice szacuje, że na jego terenie żyje około 440 dzików. W samych Katowicach jest ich około 200. Liczba dzików z roku na rok rośnie z powodu coraz lżejszych zim, dokarmiania przez ludzi oraz wysokiego przyrostu naturalnego.

Leśnicy i weterynarze uspokajają, że spotkanie z dzikiem rzadko może być dla człowieka niebezpieczne. Groźne nie są też pojawiające się w mieście zwierzęta - najczęściej, przestraszone hałasem i obecnością ludzi, same wracają do lasu. W sytuacji, gdy dzik jest ranny, chory lub locha z młodymi znajdzie kryjówkę na terenach zamieszkałych, może wystąpić potencjalne zagrożenie dla ludzi. Takie zwierzęta powinny być przewiezione do lasu. (PAP)

http://ww6.tvp.pl/6605,20081105822746.strona



Wit - Śro Lut 04, 2009 9:11 pm


Sąd wydał wyrok w sprawie niszczenia gniazd
29.01.2009
Sprawa zniszczenia gniazd jaskółek w chorzowskich blokach skończyła się sądowym wyrokiem. Winny jest, ale sąd odstąpił od wymierzenia kary. Zdaniem ekologów, to jednak dobry znak: nie można remontować bloków, nie zważając na żyjące w nich ptaki.

Sprawa zaczęła się w ubiegłym roku, kiedy Chorzowska Spółdzielnia Mieszkaniowa zaczęła ocieplać bloki na os. Irys. Część mieszkańców zauważyła, że podczas prac niszczone są gniazda jaskółek. Marek Sołtysiak, mieszkaniec osiedla i pracownik naukowy zajmujący się zawodowo ochroną środowiska, w kwietniu wysłał pisma do ChSM i chorzowskiego magistratu.

- Informowałem w nich, że w ocieplanych blokach są gniazda ptaków prawnie chronionych - opowiada. - Prace prowadzono w okresie lęgowym, również w miejscach, w których znajdowały się gniazda - dodaje.

Jego zdaniem z kilkudziesięciu gniazd jaskółek ocalało niewiele. - Na osiedlu bloków jest sześć, w jednym z nich było kilkanaście gniazd - wylicza Sołtysiak. - Po remoncie już ich nie było.

Po kilku interwencjach w wakacje prace zostały wstrzymane. - Przepisy wyraźnie mówią, że w okresie lęgowym nie wolno niszczyć ptasich gniazd i trzeba przerwać wszelkie prace, jeśli takie gniazdo się znajdzie - wyjaśnia Wiesław Chromik, ornitolog z Katowic.

- Te ptaki są pod ochroną i choć blok to nie jest ich naturalne środowisko, to mieszkały tam przecież kilkanaście lat. Jestem też zbulwersowany zachowaniem urzędników, którzy mimo że mają obowiązek odpowiedzieć mi w ciągu trzydziestu dni, nie zrobili tego - denerwuje się Sołtysiak.

Innego zdania są w chorzowskim magistracie.

- Odpowiedni wydział jeszcze tego samego dnia, kiedy otrzymaliśmy informację, przekazał sprawę policji - mówi Gabriela Kardas, rzecznik urzędu.

Policjanci przesłuchali nie tylko mieszkańców osiedla, ale i pracowników spółdzielni.

- Zeznania były różne, ale otrzymaliśmy dokumentację fotograficzną i przekazaliśmy sprawę do sądu - mówi Dariusz Paniczek, rzecznik policji.

To była pierwsza tego typu sprawa, która trafiła do sądu w Chorzowie. Kilka dni temu wydał on nieprawomocny wyrok.

- Za winnego nieumyślnego zniszczenia jednego gniazda uznano kierownika budowy - mówi Andrzej Czaputa, prezes Sądu Rejonowego w Chorzowie. - Ponieważ nie było to celowe zniszczenie, sąd odstąpił od wymierzenia kary - przyznaje. Jednak zgodnie z ustawą o ochronie przyrody za takie czyny grozi nie tylko kara grzywny, ale i, w cięższych przypadkach, pozbawienia wolności. Czy zainteresowane strony odwołają się od decyzji sądu, nie wiadomo, bo nie dotarły jeszcze do nich pisma z postanowieniem.

Trudno policzyć, ile takich sytuacji było na Śląsku. W 2008 roku wróble wstrzymały remont jednego z bloków w Zabrzu. Wówczas robotnicy... żywcem zamurowywali ptaki. Również w ubiegłym roku, w Sieradzu, para sokołów zastopowała remont kościoła - założyły gniazdo i wysiadywały jaja.

To dobry znak

Dr Mirosław Nakonieczny z katedry fizjologii zwierząt Uniwersytetu Śląskiego

Prawo wyraźnie zabrania prowadzenia prac w okresie lęgowym. Jeżeli tak się dzieje, to świadczy to o bezmyślności. Obowiązują już nas unijne przepisy i trzeba się do nich stosować. To, że tego typu sprawy trafiają do sądów, to dobry znak: oznacza, że jesteśmy bardziej wrażliwi na środowisko. Ale do społeczeństw zachodnich nam daleko: tam zarządcy mocują specjalne podpórki, które mają zachęcać ptaki do zakładania gniazd.

Magdalena Sekuła - POLSKA Dziennik Zachodni



http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/953810.html




Kris - Wto Lut 10, 2009 8:45 pm


Prokuratura nie chce zająć się żabami
Małgorzata Goślińska
2009-02-10, ostatnia aktualizacja 2009-02-10 21:01

Herpetolog wystąpił w obronie płazów ginących w Grodźcu Śląskim na drodze S-1 i teraz musi się ukrywać. Wszyscy zginiemy, gdy zabraknie ropuch.
Skargę do Prokuratury Rejonowej w Katowicach złożył herpetolog, który ujawnił masowe rozjeżdżanie płazów na S-1 (chce pozostać anonimowy). - Herpetolog nie jest w tej sprawie pokrzywdzony - mówi lekko rozbawiony prokurator Łabuzek.

- W takim razie kto? Żaba? - zastanawia się Jerzy B. Parusel, dyrektor Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska.

Prócz żab pokrzywdzone mogą być ropuchy, traszki, kumaki nizinne, rzekotki drzewne oraz inne płazy z Grodźca Śląskiego. Po obu stronach drogi ekspresowej S-1 Bielsko-Biała - Cieszyn żyje połowa gatunków występujących w Polsce. W marcu masowo wyruszają do stawów w rezerwacie Morzyk, sąsiadującym z drogą, by złożyć jaja. Wiele musi wtedy przejść przez S-1.

Narządy głosowe płazów związane są z oddechowymi. Niektóre żaby mają rezonatory (w pysku, w gardzieli bądź pod skórą), które wzmacniają dźwięki. Rechotanie samców słychać nawet na kilka kilometrów.

Trudno się jednak spodziewać, że płazy poskarżą się na S-1 prokuratorowi. Oszczędzają głos na czas godów.

Zresztą Łabuzek wcale na żaby nie czeka. - W tej sprawie nie ma pokrzywdzonego - powtarza.

Wojciech Gierasimiuk z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, która zbudowała trasę, mówi więcej: - Płazy nie giną na S-1.

I dodaje, że po obu stronach drogi inwestor zamontował specjalną siatkę z drobnymi oczkami. - Problem migracji płazów powstał w trakcie realizacji inwestycji - wyjaśnia Gierasimiuk.

Nie twierdzi przy tym, że żaby dopiero wtedy zaczęły chodzić do Morzyka. Ale "raport o oddziaływaniu na środowisko ocenił, że płazy nie będą zagrożone z uwagi na odległość stawu od drogi". Dopuszczono co najwyżej "niewielkie prawdopodobieństwo przemieszczania się".

Na początku budowy inwestor postawił tylko grubą siatkę, a także przejścia pod czterema wiaduktami dla saren i innych dużych zwierząt. Gęsta siatka dla żab stanęła dopiero po protestach herpetologa, który zbadał, że co roku w Grodźcu na S-1 giną tysiące płazów, bo potrafią wędrować na gody nawet trzy kilometry.

- Siatki na szczycie są wygięte, bo mało kto wie, ale płazy potrafią się wspinać - dodaje Gierasimiuk.

Co z tego, skoro przy ziemi siatka w wielu miejscach odstaje. - Na trzy palce! Żaba przejdzie - zauważył Parusel.

Jacek Bożek z klubu Gaja, który od początku zabiegał o zabezpieczenie S-1 dla zwierząt: - Jest lepiej, sarny nie przechodzą. Siateczki dla żab też lepsze niż nic. Ale dlaczego inwestor nie wykopie dla nich stawów po drugiej stronie drogi, przecież ma sprzęt. Płazy znalazłyby ciepłe miejsce na składanie skrzeku i przestałyby migrować.

Parusel: - Zabezpieczenia dla zwierząt wymagają finezji projektantów, podrożenia inwestycji.

Bożek: - Ale nie wyobrażam sobie takiej rozmowy w Niemczech czy innym kraju europejskim. Tam takie sprawy nie podlegają dyskusji.

Płazy z Morzyka podlegają ochronie polskiego prawa. - Nie jestem specjalistą od płazów ani od budowy dróg. Zajmowaliśmy się legalnością decyzji urzędu wojewódzkiego i odmówiliśmy wszczęcia postępowania. Nie złamano prawa - mówi lekko już zdenerwowany Łabuzek.

Baty zbiera za to herpetolog. Grożono mu, że występuje przeciwko drogiej inwestycji (chociaż nie był przeciwnikiem drogi), dlatego nie chce już występować w mediach pod nazwiskiem.

Czy ktoś jeszcze w tej sprawie jest pokrzywdzony?

- My jako społeczeństwo działamy przeciwko sobie, niszcząc przyrodę - mówi Parusel.

- Płazy są naturalną ochroną przed komarami i nośnikiem lekarstw - dodaje Bożek. Zjadają szkodniki lasów, pól i ogrodów, same będąc pożywieniem dla wielu ssaków, ptaków i gadów. Poza tym są wykorzystywane w badaniach laboratoryjnych z zakresu medycyny i farmakologii, a niektóre toksyny, które wytwarzają płazy, znalazły zastosowanie w leczeniu chorób człowieka.

Gierasimiuk twierdzi, że GDDKiA cały czas monitoruje migrację płazów. - Nie stwierdza się masowej migracji - oświadcza. Jednocześnie nie wyklucza budowy stawów.

Sprawa żab z Morzyka w Grodźcu trafiła już do Komisji Europejskiej. Za zagładę płazów Bruksela grozi inwestorowi żądaniem zwrotu dotacji na budowę S-1. To 15 mln euro.

Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,3501 ... abami.html



SPUTNIK - Pią Lut 13, 2009 10:47 pm
jak wyżej

http://www.kp.org.pl/pdf/inwestycje_drogowe.pdf



kiwele - Sob Lut 14, 2009 1:37 pm

jak wyżej

http://www.kp.org.pl/pdf/inwestycje_drogowe.pdf

Jak rzadko czym, jestem silnie poruszony rzetelnym dokumentem p. dra inz. Marka Soltysiaka i sposobem jego podejscia do sprawy ochrony zwierzat w zwiazku z budowa drog.
Najgorsze, ze nawet nie czuje zlej woli ze strony projektantow i wykonawcow. Oni po prostu nie wiedza a jesli, to nie domyslaja sie skali zjawiska szkod w przyrodzie. Musza byc wprowadzone nowe przepisy wymuszajace skuteczne rozwiazania ochronne dla zwierzat.

Staje sie bardziej wrazliwy w sprawie roznych Morzykow i Rospud.
Trzeba bedzie sledzic jak ewoluuje postawa roznych administracji i przynajmniej slownie wspierac takich obroncow przyrody.



Wit - Śro Mar 25, 2009 8:28 pm


Rolnicy gotują się do walki z tajemniczą bestią z Opola
dziś
Powiatowe Centrum Zarządzania Kryzysowego w Raciborzu ostrzega przed atakami tajemniczego drapieżnika, który zbliżać się już ma do granic Raciborszczyzny.

Zwierzę, prawdopodobnie puma, zaatakowało dotąd kilka gospodarstw rolnych w powiatach prudnickim, głubczyckim i kędzierzyńsko-kozielskim. Jego ofiarą padło kilkanaście zwierząt hodowlanych, w tym cielaki i warchlaki. Bestia przemieszcza się w zaskakująco szybkim tempie. W sobotę drapieżnik upolował sarnę na terenie Głubczyc, a w niedzielę, 30 kilometrów dalej, w miejscowości Łany w powiecie kędzierzyńsko-kozielskim, rozerwał klatkę i pożarł królika hodowlanego.

Wczoraj rano w starostwie powiatowym w Raciborzu zebrał się sztab antykryzysowy.

- W związku z licznymi atakami na zwierzęta hodowlane na obszarach graniczących z naszym powiatem apelujemy do mieszkańców o zachowanie ostrożności. W godzinach rannych i wieczornych należy unikać poruszania się w obszarach leśnych oraz słabo oświetlonych miejscach. Gospodarze powinni dobrze zabezpieczyć inwentarz - mówi Krzysztof Szydłowski, szef Powiatowego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Raciborzu.

O niebezpieczeństwie powiadomiono policję, straż pożarną, koła łowieckie oraz szkoły. Komunikat rozesłano do wszystkich gmin. Na mieszkańców padł blady strach.

- W telewizji mówiono, że niebezpieczny drapieżnik grasuje w Głubczycach. Jest coraz bliżej. Obawiamy się o zwierzęta - mówi Józef Strachota, gospodarz z Pietraszyna, który hoduje krowy. - Zamykamy drzwi do obory, ale nie wiem, czy to będzie skuteczna przeszkoda. Nie pojęcia jak się w razie ataku zachować i jak obronić bydło - dodaje.

Marek Szaciło, powiatowy lekarz weterynarii z Głubczyc, gdzie już wcześniej wydano zakaz wstępu do lasów, przestrzega, by nie prowokować drapieżnika. - Nie wolno do niego podchodzić. Mieszkańcy nie powinni wyprowadzać teraz swoich psów. Dziki kot może rzucić się na człowieka. Należy unikać jakiegokolwiek kontaktu z drapieżnikiem - mówi Marek Szaciło. Nikt nie jest w stanie określić, co to za bestia. - Najpierw nie wykluczaliśmy bezpańskich psów, bo ich tropy znaleziono w kilku miejscach. Jednak sarna, którą znaleziono ostatnio bezsprzecznie została zagryziona przez wielkiego kota - wyjaśnia Szaciło. - Jednak na pewno nie jest ryś, który jest dość charakterystyczny - dodaje.

Centra kryzysowe we wszystkich czterech powiatach dysponują amatorskim filmem nagranym przez jednego z mieszkańców. Obraz jest dość niewyraźny, sfilmowane tam zwierzę przypomina nieco pumę. Policja podejrzewa, że wieli kot uciekł z jakiejś hodowli bądź pochodzi z nielegalnego importu.

- Hipotez jest mnóstwo. Nie posiadamy jednak informacji z zoo ani cyrków, że komuś zginął duży kot. Podejrzewamy jednak, że zwierzę mogło uciec podczas transportu - mówi podinspektor Jarosław Dryszcz z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu. - Drapieżnik mógł przedostać się do nas z Czech. Z informacji jakie posiadamy wynika, że tam można legalnie hodować takie zwierzęta - dodaje.

Centrum Zarządzania Kryzysowego w Raciborzu prosi mieszkańców o kontakt w przypadku zauważenia zwierzęcia. Można dzwonić pod numer telefonu: 032 412-06-02 lub do straży pożarnej w Raciborzu: 032 415-21-07 albo alarmowy: 998.

To nie pierwsza sytuacja w Polsce, gdy urzędnicy i służby mundurowe uganiają się za tajemniczym zwierzęciem. Podobny przypadek miał miejsce w ubiegłym roku w Krakowie. W październiku przez kilka dni poszukiwano tam drapieżnika sfilmowanego przez mieszkańca wsi Jeziorzany. Film był niewyraźny, a zwierzę sfilmowano z dużej odległości. Podejrzewano, że może to być młody lew. Zorganizowano wielką akcję poszukiwawczą. W obławie uczestniczyło kilkudziesięciu policjantów. W końcu poszukiwania przerwano. Uznano, że bohaterem filmu mógł być duży pies. Rolnicy z Raciborza mają nadzieję, że i tym razem prawda nie będzie tak straszna.

- Puma, nie puma, myśliwi szybko powinni się z nią uporać. Bo przecież sami na tego drapieżnika nie zapolujemy - mówi Józef Strachota.

Bez procedur

Tragicznie zakończyła się obława na tygrysa, który w marcu 2000 roku uciekł z warszawskiego zoo.

Policja nie dysponowała wówczas żadnymi procedurami postępowania w takich przypadkach. Tygrys miał zostać uśpiony przez weterynarza. Jednak w wyniku bezładnej strzelaniny, policjanci przypadkiem zastrzelili lekarza, który znalazł się na linii strzału.

W sierpniu 2006 roku mieszkanka Jaworzna, podczas spaceru na osiedlu, znalazła dwa małe krokodyle.

Jeden z gadów miał na pysku ślad po uderzeniu ostrym narzędziem i wkrótce zdechł. Drugiego nie udało się złapać.



Aleksander Król - POLSKA Dziennik Zachodni

http://slask.naszemiasto.pl/wydarzenia/978370.html



Kris - Nie Kwi 05, 2009 5:03 pm
Groźna puma już na Śląsku? Jest świadek

Niedziela, 5 kwietnia (14:55)

Mieszkaniec Bytomia (Śląskie), który wybrał się dziś na poranny spacer z psem powiadomił policję, że widział tam duże czarne zwierzę, prawdopodobnie pumę. Na miejsce skierowano dodatkowe patrole policji, które ostrzegają mieszkańców.

Jak poinformował rzecznik bytomskiej policji Adam Jakubiak, do podjęcia takich działań skłoniły policję niedawne, wciąż niepotwierdzone doniesienia o drapieżniku grasującym najpierw na Opolszczyźnie, a potem w województwie śląskim.

- Policjanci ocenili, że mężczyzna, który złożył zawiadomienie, jest osobą wiarygodną, nie był też nietrzeźwy - powiedział.

Puma miała pojawić się w rejonie kompleksu sportowego Dolomity, w pobliżu którego znajduje się spory las. Skierowano tam dodatkowe patrole policji, która przestrzega mieszkańców przed spacerami w tej okolicy. Powiadomiono wojewódzki sztab zarządzania kryzysowego, a także służby miejskie. W dyspozycji są też łowczy ze środkiem usypiającym, którzy w razie potrzeby mogą uśpić zwierzę.

Na początku marca na południowej Opolszczyźnie zauważono grasujące dzikie zwierzę, najprawdopodobniej pumę. W miejscowości Łany, w powiecie kędzierzyńskim nieznany drapieżnik zniszczył solidną klatkę i pożarł znajdującego się w niej królika. Na miejscu zabezpieczono ślady dużego zwierzęcia nie występującego w Polsce na wolności. Wojewoda opolski uruchomił wówczas specjalną infolinię w sprawie drapieżnika.

Podobna sytuacja miała miejsce w październiku 2008 r. w Małopolsce. Tam też miał grasować duży kot - puma. Niestety, mimo szeroko zakrojonych poszukiwań, w czasie których użyto nawet helikoptera, policji nie udało się znaleźć tego drapieżnika.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
http://fakty.interia.pl/polska/news/gro ... ek,1286236



Wit - Wto Kwi 07, 2009 12:25 am


Pumy ślad?
Adam Sierak, 2009-04-06 16:24

Strach ma wielkie oczy. W tym wypadku kocie. Coraz więcej osób twierdzi, że widziało tajemniczą pumę, która przywędrowała do nas z województwa opolskiego. Drapieżnik w miniony weekend miał odwiedzić Bytom i Tarnowskie Góry. Przestraszeni mieszkańcy alarmują służby. Okazuje się jednak, że nie każdy ślad prowadzi do pumy.

Świeże ślady w nowym miejscu i najprawdopodobniej tego samego drapieżnika. Nieuchwytnego prawie od półtora miesiąca. Nieuchwytny pomimo tego, że za dzikim kotem wysłano list gończy. A kot jest spory, bo może mieć nawet 2 metry długości i około 50 kilogramów wagi. Cechy charakterystyczne to przede wszystkim mała głowa i smukły, gibki tułów. Ten rysopis jest dobrze znany myśliwym i mniej więcej pasuje do tego zwierzęcia, które sfilmowano na początku marca w województwie opolskim. A wędrówka, przynajmniej ta, o której wiadomo, rozpoczęła się w Dobieszowicach. Potem puma zapolowała na zwierzęta hodowlane we wsi Mokra. Zabiła kilkadziesiąt sztuk.

Od tego momentu drapieżnik straszył jedynie mieszkańców Opolszczyzny. Ponad dwa tygodnie temu wskoczył na dach jadącego samochodu w Głubczycach. Wbrew nadziejom leśników zwierzę nie przeszło naszej południowej granicy, tylko ruszyło na wschód. Puma pojawia się coraz częściej. Przeszło tydzień temu stanęła na drodze młodym ludziom, którzy pod Gliwicami jeździli quadami.

Od tej chwili wiadomości
o jej pojawieniu rozchodzą się lotem błyskawicy. W niedzielę puma pojawić się miała w Bytomiu. Obecnie może
być już parę kilometrów dalej. Tym razem nie jest jasne czy chodzi o pumę, czy tylko o wytwór zbiorowej wyobraźni. - Wszyscy lubimy sensacje i na dodatek wszyscy lubimy się tak troszeczkę bać. Już od dziecka. Dzieci też mówią: "powiedz mi straszną bajkę" - wyjaśnia prof. Katarzyna Popiołek, psycholog.

Czy rzeczona puma urosła już do rangi czarnego charakteru, którym straszy się dzieci - tego nie wiemy. Pewne jest to, że od czasu pojawienia się w internecie
nagrania z pumą w roli głównej niektórym przybyło pracy. - Te sygnały oczywiście wszystkie będą sprawdzane, tylko tak jak mówię mamy tez sygnały o wilkach, dzikach i z tym sobie jakoś radzimy - tłumaczy Grzegorz Kamienowski, Centrum Zarządzania Kryzysowego w Katowicach. Z kolejnym sygnałem o pumie poradzić musiała sobie rano policja z Tarnowskich Gór. Wszystko przez telefon zaniepokojonego kierowcy
. - Był to pies, czarny - prawdopodobnie labrador. Bardzo duży piesek, który podczas jazdy samochodem mógł sprawiać wrażenie, że jest to czarny kot - opowiada asp. Rafał Biczysko, KPP w Tarnowskich Górach.

W okolicach Tarnowskich Gór drapieżnego kota nie zauważono. Dostrzeżono jednak ślady, które po nim zostały. - On może robić w ciągu doby nawet kilkadziesiąt kilometrów bez jakiegoś większego kłopotu. Jeżeli on znajdzie pokarm, czyli na przykład zabije sarnę, czy jakiegoś słabszej kondycji dzika on w tym miejscu będzie bytował kilka-kilkanaście dni i potem znowu podejmie wędrówkę - wyjaśnia dr Sabina Nobis, ZOO w Chorzowie.

Choć większość wolałaby zwierza się pozbyć, są tacy którzy z jego obecności są zadowoleni. - Cieszy mnie to, bo to wzbudza atrakcję dodatkową dla naszego miasta - stwierdza Adam Ślepaczuk, mieszkaniec Tarnowskich Gór.

Atrakcję być może wątpliwą, bo takową kot sprawił już w kilku gospodarstwach. I tam na pewno go już nie chcą.

http://www.tvs.pl/informacje/10050/



Wit - Czw Kwi 09, 2009 6:30 pm


MM Silesia na tropie dzikiego zwierza
Wiemy, jak wygląda słynna "puma"! [Wideo]

"Puma z Opolszczyzny" to najprawdopodobniej irbis - twierdzi Marek Kocurek, opiekun dzikich kotów w chorzowskim ZOO. Z kolei obrońcy przyrody domagają się ochrony dla drapieżnika...

Jeśli wierzyć medialnym doniesieniom, zwierzak przewędrował już co najmniej trzy województwa, odwiedzając okolice Krakowa, Opola, a ostatnio Bytomia i Tarnowskich Gór. Wspólnie z Markiem Kocurkiem z chorzowskiego ogrodu zoologicznego zastanawiamy się, czy to w ogóle możliwe i czy przypadkiem w społeczeństwie nie rodzi się swego rodzaju "kocia histeria"...

- To zwierzę, które widać na filmie zrobionym komórką wygląda jak typowy drapieżny kot. Ze względu na długi ogon i sposób poruszania się możemy stwierdzić, że najprawdopodobniej jest to irbis, czyli tzw. pantera śnieżna - mówi MM Silesii Marek Kocurek ekspert od dzikich kotów w ZOO w Chorzowie.

W ogrodzie byli już dziennikarze wszelkich możliwych mediów, przynoszą zdjęcia śladów pozostawionych przez potencjalnego drapieżnika, konfrontują doniesienia świadków, którzy mieli go widzieć. Ilość informacji wskazuje jednak na to, że większość mija się z prawdą i może dotyczyć np. watahy wygłodniałych psów...

Kota ścigają, kot promuje

Jeszcze w niedzielę policja donosiła, że zwierzę pojawiło się w Bytomiu. Pan Zygmunt, miał być świadkiem, jak dziki kot przeskoczył przez drogę. - To jedyny "pewnik" w bytomskim epizodzie polowania na "pumę" - mówi MM Silesii asp. sztab. Adam Jakubiak, rzecznik KMP w Bytomiu. - Ten kot jest wszędzie. U nas był skaczący, w Lublińcu była "puma siedząca", a przecież mamy jeszcze śpiącego lwa - śmieje się policyjny rzecznik.

Sprawa może i śmieszna, ale najwyraźniej śląskim miastom na rękę są wizyty niezidentyfikowanego zwierzęcia. Można odnieść wrażenie, że to doskonała okazja do promocji i kto wie, czy kot, czymkolwiek jest, nie stanie się maskotką któregoś z miast. Może nawet znajdzie się dla niego miejsce w herbie?

- Nie myśleliśmy o tym, by używać pumy do promocji miasta. Bardziej skupiliśmy się na tym, by zwierzę nikomu nie wyrządziło krzywdy. I to nam się udało. Natomiast co do pomysłu umieszczania go w herbie miasta, to chyba jednak nie w Bytomiu - śmieje się Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzeczniczka UM Bytom. - Z tego co mi wiadomo, zwierzę wybrało się już w okolice powiatu lublinieckiego, więc może tam umieszczą je w herbie? - dodaje.

Przyjaciele przyrody domagają się bezpieczeństwa dla "pumy"!

Jest i drugie dno medialnej obławy na kota, nazywanego wcześniej "bestią z Mokrej". Niewykluczone, że komuś wpadnie do głowy pomysł, by na zwierzę zapolować.

- O ile policja i służby weterynaryjne zapewniają, że kota zastrzelić nie zamierzają, o tyle nie można mieć pewności, jak zachowają się wobec niego inni ludzie - twierdzi Joanna Śladowska, miłośniczka zwierząt, działająca na rzecz ochrony przyrody. - Tu wiele nie potrzeba, wystarczy, że napatoczy się jakiś domorosły myśliwy, który będzie miał chrapkę na "trofeum" - dodaje.

Dlatego obrońcy zwierząt postanowili wystosować w sprawie "pumy" petycję do wojewody. "My, niżej podpisani w trosce o los drapieżnego kota (pumy lub czarnej pantery), który pojawił się na terenie Bytomia, domagamy się od władz samorządowych podjęcia kroków zabezpieczających możliwość humanitarnego jego odłowienia i wydania odpowiedniego zakazu zastrzelenia zwierzęcia." - czytamy w petycji, którą podpisać może każdy, któremu nie jest obojętny los dzikiego zwierzęcia.

- Ten kot jest najprawdopodobniej zagubiony. Tereny, na których się znalazł są mu zupełnie obce i nie można pozwolić, by stała mu się krzywda. Fakt, że nie zbliża się do ludzi dobitnie świadczy, że nie zamierza nikomu robić krzywdy - uważa Śladowska. Podobnego zdania jest też ekspert z ZOO. - Dzikie koty znają swoją siłę, ale w swej naturze nie mają powodów, by ją eksponować. Używają jej zazwyczaj w sytuacji zagrożenia - nie ma wątpliwości Marek Kocurek. - My w porównaniu z tymi stworzeniami, jesteśmy po prostu prymitywni. Dziki kot, taki jak irbis, puma, czy lampart, na wieleset metrów przed dojrzeniem nas wie, że się do niego zbliżamy - dodaje.

Zwierzę, które widziano po raz ostatni 8 kwietnia na terenie Powiatu Lublinieckiego, opisywane jest jako duży kot, posiadający długi ogon i czarne cętki. - Na razie nie mamy kolejnych zgłoszeń. Mieszkańcy zachowują ostrożność, a sprawą odłowienia tajemniczego zwierzęcia zajmuje się obecnie Starostwo Powiatowe - mówi w rozmowie z MM Silesią mł. asp. Iwona Ochman, rzeczniczka Komendy Powiatowej Policji w Lublińcu. - Na pewno też nie zamierzamy tego kota zastrzelić - dodaje.


Irbis (pantera śnieżna)
Ma krępe, dość krótkie łapy i długi, gruby ogon. Głowa i tułów mierzą 75-140 cm, ogon 70-100 cm. Irbis waży 35-70 kg. Na białokremowej lub szarawej na grzbiecie i białej na brzuchu sierści widnieją czarne lub ciemnobrunatne rozetki i plamy. Długie i gęste futro doskonale kamufluje zwierzę.

[youtube]omlyiyuzGQg[/youtube]

http://www.mmsilesia.pl/4999/2009/4/9/w ... nterwencje



kiwele - Czw Kwi 09, 2009 6:55 pm
Bardzo strasznie podoba mi sie cala ta sprawa.
Oby tak dalej i bez konca.
Powoli dorobimy sie wlasnego Yeti , potwora z Loch Ness, czy tez francuskiego loup-garou.
Starannie dozowac marketing i dzialania promocyjne.
Mozeby w kinach na te okazje puscic serie odpowiednich filmow? Jakies Hitchcocki?

NB. Czy zmije w Jaworznie i w Parku Kosciuszki mialy jakis swoj epilog?



Kris - Wto Kwi 14, 2009 6:50 pm
Płazy, ludzie i samochody

Katarzyna Tomczyk, 2009-04-13 21:40
Eksplodująca na Śląsku wiosna sprawiła, że po zimowym śnie obudzili się drogowcy i... przyrodnicy. Ci pierwsi nadganiają działania na froncie autostradowych robót, ci drudzy patrzą im na ręce przez pryzmat ginących gatunków i tych, które już wkrótce może
czekać zagłada. Urzędnicy narzekają, że ekolodzy o zagrożeniach informują ich za późno, a przyrodnicy zarzucają im brak staranności i niekompetencję. Czy da się pogodzić największą śląską inwestycję drogową z troską o przyrodę?



Przyrodnicy penetrując rejon budowy autostrady ogłaszają "zielony alarm". To jest tylko pozoranctwo. Pewne działania, które mają na celu wskazanie, że niby coś jest robione, a tak na prawdę nie jest robione. Te zabezpieczenia
są nieszczelne, nieprawidłowo wykonane - stwierdza Jolanta Kaźmierczak, herpetolog-pasjonat. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad z zarzutami niekompetencji i braku dbałości o przyrodę się nie zgadza. W każdym nadzorze inwestorskim jest zatrudniona co najmniej jedna osoba z odpowiednim wykształceniem i odpowiednimi umiejętnościami, aby mogła prowadzić ten nadzór środowiskowy - deklaruje Wojciech Gierasimiuk. Nadzór, którego zdaniem Jarosława Wojtczaka z Górnośląskiego Klubu Ornitologicznego zabrakło: To jest niesamowite, bo miejsce pod względem ornitologicznym jest fenomenalne. My tu badamy drugi rok z rzędu i jest tu szereg gatunków, które na Zachodzie już wymierają, w Polsce są pod ochroną gatunkową, a także są w dyrektywie ptasiej. Ale niebawem teren, który od dawna powinien być chroniony zamieni się w plac budowy. Bez strat i tym razem się nie obędzie Nie jest możliwe zrealizowanie autostrady bez naruszenia przestrzeni przyrodniczej, bez naruszenia części populacji gatunków, nawet gatunków chronionych - tłumaczy Jolanta Prażuch, Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska.

A inwestor do przyrodników ma żal, że cennych przyrodniczo miejsc nie zgłosili na etapie planów budowy. Jeżeli takie zgłoszenia pojawiają się w tej chwili, to zadajemy sobie pytanie, czy te siedliska były wcześniej, a jak nie to dlaczego organizacje ekologiczne nam ich nie wskazywały tak, jak wskazywały inne. Bo dobra wola obu stron to podstawa - tłumaczy Andrzej Kotala, prezes WPKiW - Kwestia miesiąca i droga będzie otwarta. W tej chwili po godzinie 20 szlabany są opuszczane z tego powodu, że te płazy poruszają się godzinami wieczornymi. I nawet mały zbiornik wystarczy, aby żaby i ptaki zadomowiły się gdzieś na dobre. Gorzej jeśli ich dom ulegnie zniszczeniu lub stanie się pułapką.

I choć drogowcy i przyrodnicy powinni współpracować - zdaniem Marka Sołtysiaka ze Stowarzyszenia Przyrodników póki co takie rozwiązania idealnie wychodzą tylko na papierze: Nie rozumiemy się z wykonawcami i z inwestorami. Spojrzenie przyrodnika na wszystkie zagrożenia, jakie mają miejsce w pasie budowy jest całkowicie inne niż spojrzenie inżyniera, który tutaj wykonuje prace. Prace, które wykonać trzeba, bo Śląska bez autostrady wyobrazić sobie nie sposób. Ale bez spojrzenia obejmującego to, co poza pasami asfaltu Śląsk może stracić nie tylko bezcenną przyrodę, ale i równie cenne unijne pieniądze.
http://www.tvs.pl/informacje/10238/



Wit - Czw Kwi 16, 2009 3:26 pm
Zobaczyć sowy nad Równicą - bezcenne
mac 2009-04-14, ostatnia aktualizacja 2009-04-14 20:25:46.0



Spotkanie sowy w naturze jest niezwykle trudne. Teraz, by zobaczyć tego niezwykłego ptaka, wystarczy wybrać się do Ustronia

Na turystów wybierających się w tym sezonie w Beskidy czeka nowa atrakcja. Przygotowano ją w Leśnym Parku Niespodzianek, który działa na zboczach ustrońskiej Równicy. Do tej pory zwiedzający mogli tu spotkać różne gatunki leśnych zwierząt (m.in. muflony, żubry i żbiki) oraz zobaczyć pokazy lotów ptaków drapieżnych. Teraz dołączyły do nich sowy, które od kilku dni latają nad Równicą. - Trudno spotkać sowy w naturze. Dlatego postanowiliśmy pokazać naszym gościom jak wyglądają, latają i ich charakterystyczne cechy, np. to, że potrafią obracać głowę o 180 stopni. To pierwsza taka propozycja w Polsce - mówi Paweł Machnowski, szef LPN.

Z myślą o pokazach lotów sów przygotowano specjalny teren w górnej partii parku. Na gości czekają tu ławeczki, a na ptaki drewniane słupki, na których mogą siadać. Pracownicy parku prezentują pięć osobników: puchacza europejskiego, puchacza wirginijskiego, puszczyka brunatnego, puszczyka uralskiego i sowę śnieżną, która wzbudza największą sympatię widzów. Opiekunowie sów opowiadają o swoich podopiecznych, a te latają nad głowami ludzi lub chodzą koło nich. Czasami zdarza się, że któryś z ptaków siada na słupku lub drzewie i ani myśli latać, tylko przygląda się zebranym. Bo jak przyznają pracownicy parku, sowy, uchodzące za symbol mądrości, potrafią być oporne, także w nauce.






Wit - Sob Kwi 18, 2009 7:24 am


Czarna puma? Ale nie ma takiej
dziś
Nie ma dnia, by na Śląsku nie pojawiały się nowe informacje o tajemniczym kocie, który grasuje w naszych lasach. W ostatnich tygodniach służby wojewody odebrały kilkadziesiąt zgłoszeń od mieszkańców całego województwa. Najnowsze pochodzą z Czerwionki-Leszczyn.

Jeden z gospodarzy, za domem przy ul. Borowej we wsi Dębieńsko zauważył "dużego, ciemnego kota". Tak opisał zwierzę policjantom. Mieszkańcy niezbyt przejęli się tymi doniesieniami.

- Na spacery po lesie chodzimy, choć urzędnicy proponują, by się teraz od tego powstrzymać. Mieszkamy tu od 30 lat i nigdy jeszcze takiej hecy nie było - mówi Helga Wyrobek, mieszkanka domu przy ul. Borowej.

Władze gminy na swojej stronie internetowej zaapelowały do mieszkańców, by powstrzymali się od chodzenia do lasu.

- Postanowiliśmy potraktować to zgłoszenie poważnie, choć mieliśmy tylko jeden telefon - mówi Adrian Strzelczyk z wydziału zarządzania kryzysowego w czerwieńskim urzędzie. Urzędnicy zalecają, żeby na baczności mieli się zwłaszcza mieszkańcy Dębieńska i Bełku, gdzie w minioną sobotę znaleziono w lesie zagryzioną sarnę.

Zdecydowanie więcej zgłoszeń o drapieżniku trafiło do urzędników z Raciborszczyzny. - Mieliśmy osiem telefonów z informacjami o intruzie. Z Nędzy, Rud, Markowic - wylicza Jacek Kawulok z Powiatowego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Raciborzu.

Andrzej Szczeponek, zastępca dyrektora wydziału kryzysowego w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach przyznaje, że Ślązaków opanowała "panteromania", bo podobne sygnały docierają z całego Śląska. Ludzie różnie opisują tajemniczego kota. - A to że czarny, a to że w centki, albo szary. Musimy każde takie doniesienie traktować poważnie. Za każdym razem odpowiednie służby muszą sprawdzić takie miejsca. Eksperci ustalili tymczasem, że zwierzę mogło pojawić się w dwóch miejscach - w Dolinie Dolomitowej w Bytomiu oraz w Kochanowicach w pow. lublinieckim. Tam było naprawdę dużo śladów, które mogły należeć do pantery czy pumy - wyjaśnia Szczeponek.

Inne doniesienia to raczej wytwory wyobraźni.

- Na pewno fikcją jest, gdy ktoś poinformuje, że widział czarną pumę. To zwierzę nie występuje w takim ubarwieniu - wyjaśnia Marek Kocurek, ekspert w dziedzinie ssaków drapieżnych z zoo w Chorzowie, który oglądał zwierzę na filmie, zarejestrowanym przez mieszkańca Opolszczyzny.

Nie da się wykluczyć, że kotów może być więcej, bo nieoficjalnie mówi się o kilku drapieżnikach, które uciekły z hodowli w Czechach.

- Zwierzę na filmie to pantera śnieżna, inaczej irbis, który w naszym klimacie może przeżyć i zimę, i lato. Przebiegnięcie 50 kilometrów to dla niego żaden wyczyn. Stąd tak dużo doniesień z wielu miejsc - uważa Kocurek.

Kot wędruje

O wielkim kocie zrobiło się głośno zimą. Po raz pierwszy był widziany 5 lutego w Mokrym (na Opolszczyźnie).

Tam zwierzę miało zagryźć prosięta. Potem wędrowało w okolicy Dobieszowa, Głubczyc, Łanów, Gierałtowic, Twardawy, Kórnicy, Dobrej, Kromołowa. Niezidentyfikowane dotąd zwierzę, prawdopodobnie z rodziny kotowatych, zaatakowało dotąd kilka gospodarstw rolnych w powiatach prudnickim, głubczyckim i kędzierzyńsko-kozielskim. Jego ofiarą padło kilkanaście zwierząt hodowlanych. Centra kryzysowe dysponują amatorskim filmem nagranym przez jednego z mieszkańców. Obraz jest niewyraźny, zwierzę przypomina nieco pumę. Policja podejrzewa, że drapieżnik uciekł z hodowli bądź pochodzi z nielegalnego importu.

Jacek Bombor - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/988376.html
.................

Zwierzę nagrano pod Rogowem Opolskim
Puma z opolskiego wreszcie sfilmowana!

Jak informują nasi Koledzy z Nowej Trybuny Opolskiej, słynny drapieżnik został wreszcie sfilmowany na tyle dokładnie, że można go zidentyfikować! Dziki kot to na pewno puma.
Pewien mężczyzna, który przyjechał do Rogowa Opolskiego z wizytą do swojej rodziny nagrał kamerą film, na którym widać wielkiego dzikiego kota. Zwierzę zostało nakręcone z odległości 200 metrów, ale wyraźnie widać jego kształt i można niemal na 99 proc. potwierdzić, że to puma.

Oto film przedstawiający kota spędzającego sen z powiek mieszkańcom woj. opolskiego i śląskiego:

[youtube]m4X75DV0AoI[/youtube]

http://www.mmsilesia.pl/5093/2009/4/17/ ... ry=depesze



Kris - Pon Lip 27, 2009 9:21 pm
Jedyna w Polsce aguja trafiła do Leśnego Parku Niespodzianek

Aguja, ptak drapieżny z rodziny jastrzębiowatych, trafiła do Leśnego Parku Niespodzianek w Ustroniu. To jedyny okaz tego ptaka w Polsce. W Beskidy trafił z hodowli w Niemczech - poinformował w czwartek sokolnik z Parku Tomasz Zawadzak.


fot. arch.

Zawadzak powiedział, że ustrońska aguja to dwuletnia samica. ”Jest już troszkę ułożona, była wychowywana przez ludzi typowo do pokazów sokolniczych i właśnie zaczyna już latać w naszym parku” - powiedział.

Aguja jest dużym ptakiem drapieżnym z rodziny jastrzębiowatych. Rozpiętość skrzydeł sięga 190 cm i żyje do 30 lat. Upierzenie aguii jest identyczne bez względu na płeć: głowa i pierś są łupkowoszare, pierś biało nakrapiana, spód biały, szaro prążkowany. Ptak w naturze zamieszkuje Amerykę Południową. W Europie są tylko dwa miejsca ich hodowli, która jest wyjątkowo trudna. ”W tym roku w Europie na świat przyszła tylko jedna aguja” - dodał Tomasz Zawadzak.

Leśny Park Niespodzianek powstał na górze Równica w Beskidzie Śląskim. Powstał w lesie bukowym, który rozciąga się na południowym stoku góry. Część przyrodnicza parku pozostaje pod ścisłą ochroną. Turyści mogą w nim odpocząć na łonie przyrody i przede wszystkim obserwować dzikie zwierzęta. Na terenie parku znajdują się między innymi jelenie szlachetne, daniele, muflony, jelenie sicka, dziki, koza karłowata, sarny, a także stacja ptaków drapieżnych. (PAP)
http://ww6.tvp.pl/6605,20090723921047.strona

Aguja lubi postraszyć na Równicy
Marcin Czyżewski 2009-08-10, ostatnia aktualizacja 2009-08-10 11:08:16.0

Gdy potężny ptak rozkłada skrzydła i szybuje tuż nad głowami, ludzie czują na twarzach silny podmuch powietrza. Aguja to nowa mieszkanka Leśnego Parku Niespodzianek w Ustroniu

- Staraliśmy się o tego ptaka od dawna. Jest bardzo ciekawy, piękny i robi niesamowite wrażenie. To jedyny przedstawiciel tego gatunku w Polsce - mówi Paweł Machnowski, szef LPN.

Jak wyjaśnia Tomasz Zawadzak, sokolnik z parku, aguja to coś pomiędzy orłem a myszołowem. Jest nawet nazywana orłem kordylierskim. W naturze osiąga imponujące rozmiary - długość ciala to około 60-70 cm, a rozpiętość skrzydeł to nawet 190 cm! Aguje mieszkają m.in. w Andach, południowej Brazylii, Paragwaju, północnej Argentynie i Urugwaju. Gnieżdżą się na półkach skalnych, w ruinach wysokich budynków, na wysokich drzewach. Polują na średnie ssaki, ptaki, jaszczurki i węże. W ciągu roku składają po dwa-trzy jaja, które są wysiadywane przez około 25 dni przez obydwu rodziców. Po dwóch miesiącach młode opuszczają gniazda.

W Europie są dwie placówki, które zajmują się rozmnażaniem tych ptaków. W tym roku przyszło w nich na świat tylko jedno pisklę.

Dwuletnia samica Shella trafiła na Równicę z Niemiec i budzi zachwyt zwiedzających. Jej szerokie skrzydła mają rozpiętość 1,6 m. - Ma majestatyczny lot typowy dla orłów. Powoli uderza skrzydłami i żegluje w powietrzu, robiąc wspaniałe wrażenie. Podczas pokazów lubi postraszyć widzów, przelatując tuż nad ich głowami. Ale w rzeczywistości jest łagodna, spokojna i chętnie z nami współpracuje - dodaje Zawadzak.

Latającą aguję można tu zobaczyć trzy razy dziennie o godz. 11, 14 i 16.



http://miasta.gazeta.pl/bielskobiala/1, ... wnicy.html



Wit - Śro Sie 12, 2009 7:14 pm
Spokojnie, to tylko zaskrońce. Trzeba im pomóc
mac2009-08-12, ostatnia aktualizacja 2009-08-12 20:56



Urzędnicy w Czechowicach-Dziedzicach odbierają telefony od przerażonych mieszkańców, którzy alarmują, że w ich ogródkach pojawiają się węże. Okazuje się jednak, że są to zaskrońce i pomocy potrzebują one, a nie ludzie.
Jak wyjaśnia Bernadetta Klimek, naczelniczka wydziału ochrony środowiska i rolnictwa urzędu miasta, wszystko zaczęło się po ostatnich ulewnych deszczach. - Zaskrońce pojawiają się w przydomowych ogródkach, wchodzą do oczek wodnych, a nawet składają jaja. Ludzie dzwonią do nas przestraszeni, że obok ich domu pojawił się gad i nie wiedzą, co robić - mówi Klimek.

W takich przypadkach pomocy potrzebują jednak gady, nie ludzie. Niejadowite zaskrońce są bowiem całkowicie niegroźne dla człowieka. To bardzo pożyteczne węże, które znajdują się pod ochroną. Niestety, wiele osób nie potrafi ich rozpoznać. Urzędnicy obawiają się, że ludzie w panice mogą je zabijać. Dlatego nie tylko uspokajają ich przez telefon. - Gdy mieszkańcy nie wiedzieli, jak sobie poradzić, pojechaliśmy ze strażą miejską, żeby umożliwić zaskrońcowi bezpieczne wydostanie się z ogródka - opowiada Klimek.

Na stronie internetowej urzędu miasta pojawiła się specjalna informacja w tej sprawie. Urzędnicy zamieścili w niej zdjęcia i szczegółowy opis, aby wszyscy potrafili rozpoznać zaskrońca. Przypominają, że osiąga długość mniej więcej 1 m, choć samice mogą mierzyć czasem blisko 2 m. Cechą charakterystyczną tego gatunku są dwie żółte plamy symetrycznie umieszczone z tyłu głowy - "za skroniami" - stąd też pochodzi polska nazwa tych węży. Ich podstawowe ubarwienie to kolor niebieskawo-szary i ciemnozielony oraz jasnokremowy brzuch w przednim odcinku.



Wit - Śro Sie 12, 2009 9:54 pm
a DZ pisze, że ponoć pumy (było ich 3 lub 5) zastrzelono, jeden z artykułów:



Ministerstwo przyznaje: na odstrzał pum daliśmy zgodę 05.08.2009

Po artykule Polski Dziennika Zachodniego Pumy naprawdę grasowały pod Opolem, ale je wybito na temat wybicia pum, które wiosną grasowały na Opolszczyźnie i Śląsku, zawrzało w całej Polsce. Ekolodzy twierdzą, że takie rozwiązanie sprawy było barbarzyństwem i świadczy o słabości państwa.

Jacek Bożek, szef klubu ekologicznego Gaja w Bielsku-Białej, który od początku pilotował sprawę, uważa, że jeśli zwierzę zostało odstrzelone, ktoś powinien ponieść konsekwencje. - Odstrzał to najłatwiejszy sposób rozwiązania problemu, ale czy właściwym? Co to za państwo, które nie potrafi poradzić sobie z wielkim kotem inaczej, niż go rozwalając? - pyta zdenerwowany Bożek.

Magdalena Sikorska, rzecznik prasowy Ministerstwa Środowiska, przyznała, że resort zezwolił na odstrzał drapieżników. I jak mówi nasz informator - wyrok został wykonany.

Centra kryzysowe i służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo fatalnie zabrały się za sprawę złapania dzikiego kota - tak mówią ekolodzy po naszym wczorajszym artykule na temat odstrzelenia pum, które wiosną grasowały na Opolszczyźnie i Śląsku.

- Byłem pod Opolem, gdy przyszły sygnały, że ktoś widział pumę. I co zobaczyłem? Policjantów z psami i myśliwych, którzy przygotowali klatki na sarny. Tak chcieli złapać jedno z najszybszych, bezszelestnie poruszających się i bardzo sprytnych zwierząt! To wyglądało groteskowo - mówi Jacek Bożek, szef klubu ekologicznego Gaja w Bielsku-Białej.

Nasz informator, na którego powoływaliśmy się we wczorajszym artykule, podtrzymuje to co już powiedział: pum było kilka i wszystkie zostały zastrzelone. Sam uważa, że to dobrze, bo dzięki temu nikomu nic się nie stało. - Gdyby drapieżnik zagryzł jakieś dziecko, to wszyscy mieliby pretensję do państwa, służb kryzysowych i myśliwych - mówi. Ale w centrach kryzysowych na Śląsku i Opolszczyźnie nadal nie chcą przyznać, że pumy zostały odstrzelone. - Na terenie województwa opolskiego nie strzelano - ucina rozmowę Wojciech Plewka, łowczy wojewódzki z Opola.

Podobnie mówią w Świętokrzyskiem, skąd pochodziły jedne z ostatnich sygnałów o dzikim kocie grasującym w okolicach Kielc. Jednak tamtejszy wojewódzki komendant straży łowieckiej przyznaje, że podczas obławy na pumę na początku maja w ogródkach działkowych przy ul. Tarnowskiej w Kielcach nikt nie zakładał, że uda się schwytać żywe zwierzę.

- Pumy złapać się nie da. Może wybić się z miejsca na wysokość 5 metrów, a podczas biegu robi susy na odległość 10 metrów- mówi Michał Malarski, komendant straży łowieckiej w woj. świętokrzyskim.

Obławę w ogródkach koło bloków zorganizowano 9 maja rano. - Ewakuowaliśmy ludzi. Liczyliśmy się z tym, że trzeba będzie strzelać, a osaczone zwierzę zaatakuje. Mogło też przyjść nocą, więc użyliśmy sprzętu termowizyjnego - dodaje komendant. Przyznaje, że wkrótce po tej akcji koty zniknęły. - U nas nikt nie strzelał. Gdyby do tego doszło, bylibyśmy napiętnowani. Nie było precyzyjnych instrukcji z ministerstwa, tylko interpretacja przepisów, że w sytuacji bezpośredniego zagroże- nia można zabić agresywne zwierzę. Ale to nie była zgoda, o którą prosiliśmy - dodaje.

Magdalena Sikorska, rzecznik prasowy Ministerstwa Środowiska, przyznaje, że resort pozwolił strzelać. - Formalnej zgody na odstrzał wydawać nie trzeba było, bo pumy nie są w Polsce chronione. Mimo to minister wydał zezwolenie osobom uprawnionym, czyli myśliwym, na użycie broni, gdyby zagrożone było ludzkie życie lub zdrowie - mówi Sikorska.

Zdaniem ekologów, w Polsce nie ma specjalistów ani podstaw prawnych do postępowania z egzotycznymi zwierzętami. Dlatego właśnie w październiku 2008 r. na placu przy ul. Światowida w Warszawie od policyjnej kuli zginął weterynarz, który próbował uśpić tygrysa. Niepotrzebnie zginął też łoś w maju ub. r. w Ursusie.

- Jeśli nie było specjalistów, którzy potrafiliby uśpić pumę, należało zwrócić się do fachowca z zagranicy - mówi Bożek.

Jerzy Żagiell z Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Katowicach uważa, że kilku naszych łowczych doskonale radzi sobie z karabinem Palmera, nadającym się do strzelania nabojami usypiającymi.

- Jest kilka osób, które przeszły szkolenia. Działają w specjalnie powołanej grupie, która w centrum Katowic wychwytuje dziki. Pewnie daliby radę uśpić i pumę, gdyby tylko mieli z nią kontakt - mówi Jerzy Żagiell. Jego zdaniem w kraju powinna powstać podobna grupa, która potrafiłaby sobie poradzić np. z dzikimi kotami. - Jeśli pumy zostały zastrzelone, to było to karygodne. Żaden z naszych myśliwych by tego nie zrobił - mówi. A gdyby puma zaatakowała człowieka?

- No, po takim zdarzeniu pojechaliby polować - dodaje.

Mirosława Książek, Aleksander Król - POLSKA Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/1032556.html

http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/1032252.html



kiwele - Sob Sie 29, 2009 8:21 pm


Ministerstwo przyznaje: na odstrzał pum daliśmy zgodę 05.08.2009
Magdalena Sikorska, rzecznik prasowy Ministerstwa Środowiska, przyznała, że resort zezwolił na odstrzał drapieżników.
Nasz informator, na którego powoływaliśmy się we wczorajszym artykule, podtrzymuje to co już powiedział: pum było kilka i wszystkie zostały zastrzelone. Sam uważa, że to dobrze, bo dzięki temu nikomu nic się nie stało. Gdyby drapieżnik zagryzł jakieś dziecko, to wszyscy mieliby pretensję do państwa, służb kryzysowych i myśliwych - mówi. Ale w centrach kryzysowych na Śląsku i Opolszczyźnie nadal nie chcą przyznać, że pumy zostały odstrzelone.


Rozumiem, ze w czasie trwania akcji mozna bylo ze strony wladz wybrac taka czy inna taktyke filtrowania informacji dla utrzymania porzadku publicznego, by nie bylo jakiejs paniki.

Teraz jednak, gdy wszystko wydaje sie juz jednoznacznie po fakcie, to w praworzadnym demokratycznym panstwie chyba sie nalezy obywatelom pelny raport z przebiegu wydarzen.
Napewno nic dotad sie nie ukazalo?
Na zawsze pozostaniemy w plotkarskich domyslach, z nieufnoscia do tak czy inaczej okreslonych organow wladzy, ktore cos probuja ukryc?



Wit - Nie Sie 30, 2009 7:48 pm
poza artykułami z DZ nie spotkałem ostatnio innych wieści o pumach,troche dziwne to milczenie innych mediów



kiwele - Nie Sie 30, 2009 7:55 pm

poza artykułami z DZ nie spotkałem ostatnio innych wieści o pumach,troche dziwne to milczenie innych mediów

Od dzisiaj juz wiem wszystko!
Nie bylo nigdy zadnych pum, poza kilku zagubionymi domowymi kotkami.
To tylko jakis inny Artur Siwy je wyGIMPowal, a reszte musial zalatwic strach, ktory oczywiscie ma wielkie oczy.

Mozliwe zreszta tez, ze zostal dokonany na nie zapis cenzury, bo byly do nas wyslane przez Al-Kaide, albo w innej wersji przez bossow gangow narkotykowych z Kolumbii szykujacych sie do opanowania Europy.

Co tu mozna rzec, kiedy media o kazdej innej ... rozpisuja sie w nieskonczonosc.



psych - Sob Paź 24, 2009 8:12 am
poza artykułami z DZ nie spotkałem ostatnio innych wieści o pumach,troche dziwne to milczenie innych mediów



Bartek - Sob Paź 24, 2009 9:45 am

Proszę:
http://www.youtube.com/watch?v=WR0haDq-7aQ





macu - Wto Lis 17, 2009 11:54 pm
Przed momentem na Mikołowskiej przy Shellu widziałem lisa. I niech mi ktoś powie, że Katowice to nie zielone płuca Polski



Wit - Pią Lis 27, 2009 8:46 pm


Gołębi problem
Justyna Przybytek

Wczoraj 23:49:08 , Aktualizacja wczoraj 23:49:08

Karmić gołębie, czy nie? To pytanie, na które nie potrafią znaleźć odpowiedzi ani władze Katowic, nie regulując prawa miejskiego, ani mieszkańcy - jedni ptaki dokarmiają, inni montują na swoich balkonach i parapetach kolce, jeszcze inni karmić nie chcą, jednocześnie twierdzą, że montowanie szpikulców jest niehumanitarne.

Walkę z dokarmiającymi gołębie rozpoczęło Towarzystwo Przyjaciół Katowic.

- Mamy projekt uzupełnienia prawa miejskiego, między innymi o zapis, który zakazuje dokarmiania ptaków. Jednak w magistracie leży już miesiącami, a odpowiedzi brak - mówi Ryszard Łoboda, członek zarządu TPK. Dlaczego ptaków nie dokarmiać?

- Brudzą, potem nie ma komu tego sprzątać. Jak wygląda Rynek po wizycie setki gołębi? Oprócz tego roznoszą choroby zakaźnie - mówi.

W Urzędzie Miasta nie pozostawiają złudzeń. Takiego zapisu w prawie miejskim na pewno nie będzie, bo nie będzie go komu egzekwować.

- Nie możemy nikomu zabronić dokarmiania ptaków. Jak miałoby to funkcjonować? Proszę sobie wyobrazić, że strażnik miejski musiałby wlepiać mandat każdemu, kto rzuci kilka okruchów chleba na ziemię. Tu problem jest w świadomości społecznej tych, którzy dokarmiają - komentuje sprawę rzecznik magistratu Waldemar Bojarun.

Innego zdania są karmiący gołębie. - Przecież ja ten chleb znajduję, ludzie wyrzucają na śmieci, kto by pomyślał, że tak można. Co te ptaki winne, nic złego nie robią, to ludzie więcej krzywdy robią - pyta mężczyzna, który gołębie dokarmia na katowickim Rynku codziennie. Nie chciał jednak podać swojego nazwiska.

- W miejscach, w których ptaki są dokarmianie, zostają ich odchody, które mieszają się z resztkami pokarmu. To stanowi źródło zakażenia dla zwalnianych ze smyczy psów - tłumaczy Łoboda. Usuwanie ptasich odchodów, to także koszty.

- Płacić trzeba za odnawiane elewacje. A na przykład założenie kolców skutecznie eliminuje ptactwo - dodaje.

Jednak z montażem kolców sprawa też nie jest prosta, bo i owszem, pojawiają się na budynkach, między innymi w Rondzie Sztuki czy na oknach Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego. Ale jednak w Katowicach są nielegalne.

- Wycofujemy się z pomysłu zakładania kolców. Na pewno nie zaczniemy teraz demontować wszystkich tych, które przy budynkach się znalazły, ale nowych zakładać nie będziemy. To nie jest humanitarne rozwiązanie. Na pewno zostaną kolce przy Rondzie Sztuki, bo zamontowane są przy ekranach diodowych. Lepiej żeby ptaki odstraszały kolce, niż prąd - mówi Bojarun. - Znaleźliśmy inne rozwiązanie i udało nam się już skutecznie wypłoszyć gołębie z centrum - dodaje.

Chodzi o latające nad Rondem sokoła i jastrzębia. Miasto podpisało umowę z ich właścicielami, którzy wypuszczają ptaki nad miastem i te płoszą gołębie. Na tyle skutecznie, że w okolice, w której krążył jastrząb lub sokół, gołębie już nie wracają.

- Wystarczy się rozejrzeć, w okolicy nie ma gołębia - komentuje rzecznik.

Problem w tym, że wypłoszone z centrum gołębie dogodne warunki do bytowania znajdują katowickich dzielnicach.

- W Brynowie, na osiedlu Orkana, dawniej może było ich kilkanaście, teraz liczba ptaków dobija do setki. Nie tylko się tu osiedlają, ale i zaczynają rozmnażać. Sprzyjają im jeszcze ludzie, którzy zaczynają je dokarmiać. Sam doliczyłem się dziewięciu takich miejsc, gdzie nielegalnie wyrzuca się ptakom jedzenie - mówi Łoboda.

- Wiemy, że to jest problem i gołębie przenoszą się do innych części miasta. Skutecznym rozwiązaniem byłoby, gdyby spółdzielnie mieszkaniowe, zwłaszcza te duże, podjęły podobne do naszych działania. To znaczy podpisały umowę z sokolnikiem - ocenia Bojarun.

http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzen ... ,id,t.html



Wit - Czw Gru 03, 2009 7:34 pm
Remonty elewacji bloków zagrażają chronionym ptakom
PAP, ot 2009-11-21, ostatnia aktualizacja 2009-11-21 12:39:33.0



- Podczas remontów elewacji miejskich budynków mogą zostać zniszczone gniazda mieszkających tam ptaków, w tym znajdujących się pod ścisłą ochroną jerzyków, pustułek czy wróbli - przypomina Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Katowicach

W tym roku do katowickiej instytucji trafiło kilkanaście zgłoszeń o zniszczeniu ptasich gniazd ukrytych najczęściej w szczelinach, otworach i wnękach bloków z tzw. wielkiej płyty.

Wśród ptaków, które upodobały sobie życie w miastach są m.in. jerzyk, wróbel domowy, mazurek, pustułka, pójdźka, kopciuszek, sikora bogatka i sikora modra, szpak oraz gołąb miejski. Poza dwoma ostatnimi gatunkami, wszystkie podlegają ścisłej ochronie.

- Zgodnie z rozporządzeniem ministra środowiska w stosunku do dziko występujących zwierząt objętych ochroną gatunkową obowiązuje zakaz niszczenia ich gniazd i jaj oraz umyślnego ich płoszenia i niepokojenia - podkreśla wicedyrektor RDOŚ Jolanta Prażuch.

Przepisy rozporządzenia zezwalają na usuwanie ptasich gniazd z obiektów budowlanych od połowy października do końca lutego. W pozostałych przypadkach indywidualną zgodę na ich usunięcie musi wydać minister środowiska, a wszelkie prace remontowe budynków prowadzone podczas sezonu lęgowego chronionych ptaków powinny być prowadzone z zapewnieniem im bezpieczeństwa.

Negatywne skutki remontów najbardziej odczuwają jerzyki. W warunkach naturalnych swoje gniazda zakładają głównie w szczelinach skalnych. Na terenach zurbanizowanych schronienie znajdują w zagłębieniach murów, pod dachami i w szczelinach między płytami bloków mieszkalnych, do których wlatują przez otwory o średnicy zaledwie kilku centymetrów.

Dyrektor Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska dr Jerzy Parusel szacuje, że prawie cała populacja polskich jerzyków mieszka w środowisku zastępczym, jakim stały się dla nich miasta.

- Dawniej budowano domy bardziej przyjazne dla ptaków, które umożliwiały im tworzenie gniazd. W tej chwili praktycznie wszystkie nowe i odremontowane budynki są szczelne oraz nie mają gzymsów czy ozdobników umożliwiających budowanie ptasich siedlisk - mówi Parusel.

Zdaniem przyrodnika w rozwiązaniu lokalowych kłopotów jerzykom czy innym chronionym gatunkom ptaków mogłyby pomóc skrzynki montowane na budynkach. - Są to zwierzęta, które nie szkodzą ludziom. Cieszą oko i w odróżnieniu od gołębi mogą poprawiać nastrój mieszkańców miast podczas jesiennej depresji - podkreślił.

Jerzyki - mimo zewnętrznego podobieństwa do jaskółek - są spokrewnione z kolibrami. Uznawane za gatunek południowoeuropejski, w południowej i zachodniej Europie są jednak bardzo rzadkie.

Od jaskółek różnią się znacznie dłuższymi, sierpowato wygiętymi skrzydłami; są też od nich większe, a całe ich upierzenie, poza niewielką jasną plamką na podgardlu, jest czarno-brązowe. Ptaki te większość życia spędzają w powietrzu - w locie łapią owady, zbierają materiał na gniazdo, kopulują, a także śpią. Znane są też ze zdolności pokonywania ogromnych odległości w krótkim czasie.

Zdarza się, że dorosłe jerzyki uciekają kilkaset kilometrów przed nadchodzącym frontem atmosferycznym niosącym deszcze, które uniemożliwiają im łapanie owadów. W tym czasie młode jerzyki - by przetrwać - zapadają w częściową hibernację, obniżając temperaturę ciała z ok. 40 stopni do 20 stopni C. Oczekując na powrót rodziców, mogą wytrzymać bez jedzenia nawet kilkanaście dni.

http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... takom.html



kiwele - Czw Gru 03, 2009 8:53 pm
Ten artykul pozwala sie domyslac, ze jak budowa drog ma swoje Doliny Rospudy, zaby i slepowrony tak renowacje w miastach beda napotykac na podobne problemy.



Wit - Wto Sty 05, 2010 12:22 am
Leśniczy podrzuca lalkę i podstępem zdobywa nasienie
Marcin Czyżewski 2009-12-29, ostatnia aktualizacja 2009-12-29 20:34:00.0



Gdy leśniczy z Wisły zauważył, że głuszce nieskore są do amorów, uciekł się do podstępu. Podrzucił samcowi lalkę ze sztucznego tworzywa i zdobył nasienie. Pierwsze na świecie głuszce, które wylęgły się w efekcie eksperymentu, zostały już wypuszczone na wolność

Prowadzony przez Nadleśnictwo Wisła program odnowy głuszca ma doprowadzić do ponownego zapełnienia beskidzkich lasów tymi niezwykłymi i pięknymi ptakami. Za panowania Habsburgów w Beskidzie Śląskim żyło ich około 400. Nazywano je ptakami królewskimi albo - z powodu oryginalnych dźwięków wydawanych w czasie tokowania - trubadurami. W minionym stuleciu zostały wytrzebione prawie do ostatniej sztuki. Gdy wreszcie zaczęto się o nie troszczyć, okazało się, że bez pomocy człowieka same mogą sobie nie poradzić. Choć w specjalnym ośrodku w okolicach Istebnej mają do dyspozycji wygodne woliery i nikt już nie zagraża ich bezpieczeństwu, z jakichś powodów przestały się rozmnażać.

Aby je uratować przed wyginięciem, opiekunowie postanowili wykorzystać zdobycze nauki. We współpracy z prof. Ewą Łukaszewicz z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu przeprowadzili eksperyment: doprowadzili do wyklucia piskląt, wykorzystując metodę sztucznego zapłodnienia. - Zauważyliśmy, że kilka samiczek z naszego stada jest opornych na wdzięki samców. Znosiły jajka, ale nie wykluwały się z nich pisklęta. Tymczasem bardzo nam zależy, aby ptaków przybywało jak najwięcej, bo na tym polega istota programu - mówi Zenon Rzońca, zastępca nadleśniczego z Wisły i twórca programu odnowy głuszca.

Aby zdobyć materiał genetyczny od samca głuszca, podrzucono mu wykonaną ze sztucznego tworzywa sztuczną samiczkę. Pozyskane w ten sposób nasienie trafiło pod mikroskop, gdzie zbadano jego jakość. Potem podzielono je na porcje i zamrożono w ciekłym azocie. W ten sposób będzie można je przechowywać i wykorzystywać latami.

Część nasienia została podana samicy, z której jaj do tej pory nie wylęgały się młode. - Eksperyment się powiódł. Zniosła jaja, z których wykluły się cztery pisklęta. Odchowaliśmy je i jesienią wypuściliśmy do lasu. To pierwsze na świecie głuszce wyhodowane w ten sposób - mówi Rzońca.

W przyszłym roku leśnicy chcą zastosować tę metodę na większą skalę w stosunku do samiczek, które nie miały piskląt w normalny sposób. - Najlepiej, gdy wszystko dzieje się naturalnie, ale w razie problemów trzeba wykorzystywać dostępne sposoby - mówi opiekun programu.

Za sprawą hodowli do beskidzkich lasów trafiło już 297 głuszców. Dzięki danym z satelity wiadomo, co się z nimi dzieje po wypuszczeniu na wolność Leśnicy wspomogli też inne kraje - wyhodowane tu głuszce żyją na Litwie, Ukrainie i w Czechach.



http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... ienie.html

Ornitolodzy policzą strzyżyki, kosy i gile

W Pisarzowicach po raz drugi odbędzie się Zimowe Ptakoliczenie. Może to ostatnia okazja, żeby zobaczyć zimorodka, którego przepędza regulacja rzek. Pluszcz nie jest już tutaj widywany

Ptaki kojarzą się raczej z wiosną. Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków 1 marca również organizuje liczenie ptaków, żeby zobaczyć, co to do nas przylatuje z południa. Zimą sprawdza, które ptaki zostają. Wydaje się to mniej ciekawe, bo ptaków jest tyle co kot napłakał. Jednak też z tego powodu wypatrzenie każdego osobnika podwójnie cieszy. Głównie to wróble, sikory, gile, a także trznadle, dzięcioły, strzyżyki i kosy. Ale w Pisarzowicach można spotkać czaplę białą i zimorodka. - To ciekawa obserwacja, bo zimorodek lęgnie się w norach. No i z samego wyglądu: opalizuje na niebiesko-zielono, podgardle ma cynamonowe, jest egzotyczny - mówi ornitolog Stanisław Gacek, który po raz drugi będzie liczył ptaki w wilamowickiej wsi.

Zabawa jest otwarta. Każdy może z Gackiem wybrać się na poszukiwanie ptaków. Darmowa wycieczka wzdłuż rzeki Pisarzówki odbędzie się 30 stycznia, wystarczy wygodnie i ciepło się ubrać, znajomość ptaków nie jest konieczna, ornitolog rozda lunety. Być może to ostatnia okazja, żeby zobaczyć zimorodka, bo Pisarzówka jest kanałem. - Znikły urwiska i zimorodek nie ma się gdzie gnieździć - mówi Gacek. Z powodu regulacji rzeki w Pisarzowicach nie widuje się już pluszcza, krępego, ciemnobrązowego ptaszka z białym brzuszkiem. Ten lubił zakładać siedliska pod wymytymi korzeniami, na kamieniach spiętrzających wodę czy belkach mostów, bo stąd łatwo mu było nurkować za wodnymi owadami. W kanale woda płynie szybciej, co nie sprzyja połowom, jest brudniejsza, więc i pożywienia w niej brak.

W sumie Gacek naliczył zeszłej zimy tysiąc ptaków 18 gatunków. Pomagało mu w tym zaledwie sześć osób. - Rozwieszałem plakaty, ale może za mało była rozpropagowana ta akcja w naszej gminie - Gacek martwi się, jak to będzie w tym roku. Sam bierze udział w akcji wolontaryjnie, ale jego pasjonują ptaki.

- Celem akcji jest nie tylko nauka, ale aktywizacja ludzi - żeby nie siedzieli przed telewizorem, tylko wyszli z domu. Nie trzeba chodzić za ptakami po bagnach, wystarczy do parku miejskiego czy własnego ogródka - mówi Marcin Kozłowski z OTOP-u.

Patronem tegorocznego Zimowego Ptakoliczenia jest krogulec, to dlatego, że ten drapieżnik jest coraz częściej gościem miasta. - Ponieważ miasto rozszerza się na łowiska krogulca. Poza tym przyciąga go łatwy łup. Żywi się małymi ptaszkami, a w miastach są karmniki pełne sikorek bogatek i wróbli. Dokarmiamy sikorki i pośrednio krogulce - wyjaśnia Kozłowski. W zeszłym roku krogulec krążył również nad Pisarzowicami.

mag

Na wycieczki z ornitologami można zapisywać się w internecie na stronie: www.otop.org.pl. W województwie śląskim odbędą się one w Pisarzowicach, Knurowie i Częstochowie.

http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... _gile.html

Ptakoliczenie. Mysikrólik miał swoje pół minuty

Sikorki bogatki, sroki, sójki, wrony - w sumie 12 gatunków, głównie te pospolite, zaobserwowano wczoraj w czasie zimowego ptakoliczenia w katowickim parku Kościuszki. Akcja organizowana przez Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków przebiegała w ten weekend w całej Polsce.

Dla Łukasza Fugalewicza, ptasiego pasjonata, który prowadził wycieczkę ornitologiczną w Katowicach, ciekawostką już był gil. - Nasze gile odleciały na południe, te przyleciały z północnej Europy - mówi.

Ale prawdziwa atrakcja była ledwo dostrzegalna i miała na głowie żółty przedziałek. Przemykał, znikał, podfruwał, pobiegł, aż przysiadł na gałązce na pół minuty i można było wreszcie stwierdzić z całą pewnością, że to mysikrólik, najmniejszy ptak w Europie, niesamowicie ruchliwy. Krótki występ mysikrólika wynagrodził dzięcioł. Pozwolił się tak długo podglądać, że można było sprawdzić rodzaj (duży) i płeć (samica) za pomocą lornetek i atlasów oraz podyskutować o zwyczajach tego ptaka.

Na katowicką wycieczkę przyszło zaledwie siedem osób. Fugalewicz myśli, że to wina słabej reklamy. Sam powiesił sześć plakatów na mieście, ale następnego dnia większość została zaklejona. Następna ptasia akcja odbędzie się na wiosnę. Informacji szukajcie na www.otop.org.pl.

http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... inuty.html[/b]



Kris - Czw Sty 14, 2010 6:39 pm
Wiele gatunków roztoczy żyje także na śląskich hałdach

Nawet w tak ekstremalnych warunkach jak poprzemysłowe hałdy rozwija się bogate życie - wynika z badań naukowców Uniwersytetu Śląskiego. W zwałach węglowych, rud żelaza i cynku, a nawet chemicznych zidentyfikowali oni ponad 200 gatunków roztoczy z grupy Oribatida. Siedliska tych zwierząt znaleźli także w podziemnych wyrobiskach.


fot. arch.

Kojarzone zwykle z uciążliwymi alergiami roztocze (Acari) to niedoceniana grupa zwierząt, odpowiedzialna za zachowanie harmonii w biosystemie glebowym - przypomina dr hab. Piotr Skubała, profesor nadzwyczajny w Katedrze Ekologii Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego.

„Mówi się, że bioróżnorodność jest największym skarbem ludzkości i jednocześnie najmniej docenianym. Roztocze są jedną z grup, które warto poznać lepiej” - przekonuje naukowiec, który od lat bada tę bardzo bogatą gatunkowo grupę pajęczaków. Do tej pory oznaczono 45 tys. gatunków roztoczy, ale może ich być nawet milion.

Prof. Skubała wiele czasu poświęcił roztoczom glebowym na terenach poprzemysłowych. Intensywne badania, w których pomagali studenci, trwały około ośmiu lat. W tym czasie obserwowano życie na niemal 20 hałdach poprzemysłowych, położonych na terenie całego Śląska.

Podczas tych badań zidentyfikowano aż 205 gatunków roztoczy z grupy Oribatida (mechowce). Spośród znalezionych roztoczy, 32 gatunki były nowe dla fauny polskiej, a 43 po raz pierwszy zidentyfikowano na Górnym Śląsku. „Na zwałach poprzemysłowych, po kilku latach od czasu usypania, roztocze występują w liczbie kilku tysięcy osobników na metr kwadratowy. Po 30 latach ta liczba rośnie do kilkudziesięciu tysięcy osobników i niemal 50 gatunków” - mówi dr hab. Skubała.

Zwraca uwagę, że to i tak znacznie mniejsza liczebność, niż w warunkach naturalnych w glebie leśnej, gdzie zdarza się nawet milion osobników na metr kwadratowy.

Aby udowodnić, w jak zadziwiających miejscach mogą występować roztocze, swoje badania dr hab. Skubała wzbogacił o próby z podziemi w Tarnowskich Górach. Znajduje się tam system ponad 300 km chodników kopalnianych, których część powstała już w średniowieczu. Okazało się, że na głębokości 60 m, nawet w odległości 5 km od najbliższego wejścia, także znajdywano siedliska roztoczy glebowych.

Naukowcy zaobserwowali co prawda wpływ ludzi na przenoszenie się roztoczy, jednak nawet w miejscach, gdzie pojedyncze osoby docierają bardzo rzadko, roztocze również występowały. Jak na tak specyficzne warunki i tak wydawałoby się odcięte od życia miejsce, wyniki badań były zaskakujące - stwierdza naukowiec.

Roztocze są powszechnie kojarzone jedynie z alergennymi roztoczami występującymi w kurzu, tymczasem to tylko jedna z wielu grup. Znaczna ich część występuje w glebach i to tam widać ich najważniejszą w przyrodzie funkcję. Są one ważnymi katalizatorami aktywności grzybów i bakterii glebowych. Ekosystem glebowy i biosfera nie mogłyby funkcjonować bez nich - przekonuje Skubała.

Co roku opisuje się kilkadziesiąt nowych gatunków roztoczy z terenu Europy. Dla akarologa, czyli badacza tych zwierząt, wyzwaniem jest oznaczenie tych nowych gatunków, gdyż klasyfikacja gatunkowa wciąż nie jest dopracowana.

Badając roztocze na zwałach poprzemysłowych, badacze zdobywają wiedzę na temat ich przystosowania. Hałda jest dla naukowca świetnym laboratorium, dzięki któremu można obserwować, jak przyroda się rozwija.

Podczas badań naukowcy sprawdzali np., w jaki sposób na liczebność roztoczy wpływają zabiegi rekultywacyjne. Z obserwacji prof. Skubały wynika, że tylko w początkowym etapie po rekultywacji roztoczy jest dużo, ale po dłuższym czasie liczebność tych zwierząt na zwałach nierekultywowanych jest wyższa niż rekultywowanych.

„Sukcesja jest naturalnym procesem, który wymaga czasu. Przyroda najlepiej wie, jakie gatunki i w jakiej kolejności powinny się pojawiać. Staramy się przyspieszać tę sukcesję, ale najlepiej byłoby dać przyrodzie czas, aby sama w procesie naturalnej sukcesji mogła zasiedlić zwały poprzemysłowe” - podsumowuje naukowiec.
http://ww6.tvp.pl/6605,20100112953902.strona



Kris - Pią Lut 19, 2010 6:00 pm
Hałda przy węźle Sośnica tętni życiem.
Sebastian Klęk, GazetaGliwice.pl
2010-02-19, ostatnia aktualizacja 2010-02-19 11:35


Sarny na hałdzie w Sośnicy/ fot. Sebastian Klęk
Niewielu kierowców przejeżdżających przez węzeł Gliwice-Sośnica, czyli największe skrzyżowanie autostradowe w Polsce wie, że pobliska hałda jest siedliskiem wielu gatunków dzikich zwierząt. W odległości niespełna kilometra żyją sarny, dziki i zające.

Hałda w Sośnicy powstaje od lat 70-tych ubiegłego wieku. Do dziś zwożone są tu odpady przemysłowe z Kopalni Węgla Kamiennego "Sośnica-Makoszowy". W miejscach, gdzie od lat nie ingeruje człowiek zaczynają wyrastać pierwsze drzewa. Cisza, spokój oraz bliskość kompleksu leśnego sprawiły, że można tu zobaczyć wiele gatunków zwierząt. Nawet budowa, znajdującego się obok węzła Gliwice-Sośnica nie spłoszyła z tego miejsca dzikiej zwierzyny.
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... jecia.html



Maciek B - Sob Lut 20, 2010 3:27 pm
Widziałem sarnę w WPKiW, czy zająca w centrum czy u mnie, na Tauzenie, ale dzika to się nie spodziewałem. Tymczasem nie jest on sam, tylko cała rodzinka, która kręciła się ostatnio po parku koło przystanku "WPKiW - Wejście Główne". Jeden miał ochotę dostać się na osiedle przez Chorzowską, ale na szczęście kierowcy, mimo swojego zdziwienia, zachowali czujność i nie zakończyli jego żywota. Jestem ciekaw jak długo w parku "zabawią", bo myślę, że nie tylko ja nie chciałbym spotkać na jednej z parkowych alejek takich gości.



kiwele - Sob Lut 20, 2010 4:09 pm
Pare lat temu jeden wedkarz przy gliniance za Cmentarzem Wojskowym mowil mi, ze tu smierdzi w okolicy, bo bezdomni od strony Zgrzebnioka przy tym stadionie pod Aquapark upolowali jakiegos dzika i wyrzucili pozostale scierwa wlasnie blizej glinianki.
To bylby chyba jedyny przyklad, ze dzikie zwierzeta moglyby sie bac ludzi.
Tak normalnie to srodowisko ludzkie coraz bardziej im odpowiada, bo mozna sie latwiej pozywic. A dzikie zwierzeta sa dla nas jak swiete krowy w Indiach.
Jadac pod wieczor Zgrzebnioka kolo lasu kilkukrotnie widzialem cale rodziny dzikow, na pewno szukajace smietnikow, a z kolei z tylu mojej parceli, do potoku, lubialy przylatywac jakies dzikie kaczki.



Danziger - Sob Lut 20, 2010 6:52 pm
Już kilka razy w Rudzie Śląskiej, na nieużytkach pomiędzy ulicami Chorzowską a Katowicką widziałem dziki, ostatni raz przedwczoraj - stadko 5 sztuk przemknęło tuż za mną...
Na gdańskim osiedlu Niedźwiednik, które to osiedle graniczy z Trójmiejskim Parkiem Krajobrazowym (Lasy Oliwskie) już od kilku lat na klatkach schodowych widnieją kartki z napisem "prosimy o niedokarmianie dzikich zwierząt".



Bartek - Sob Lut 20, 2010 7:28 pm
Jak Żubra spotkamy to będzie atrakcja, a tak to inne dzikie zwierzęta to normalna fauna naszego regionu



Supporter - Czw Lut 25, 2010 4:57 pm
Za IKEA często biegają króliki, mój pies uwielbia za nimi gonić.
Na trzech stawach latem jest masę ptaków w tym łabędzi a na torowiskach obok trzech stawów żyją sarny, lisy itp. Sporo tego tam.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • romanbijak.xlx.pl



  • Strona 2 z 3 • Wyszukano 195 wypowiedzi • 1, 2, 3
    Copyright (c) 2009 | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.