[Teatr] Teatry i spektakle w regionie
Wit - Pon Lut 08, 2010 7:10 pm
Świetny teatr od 6 lat prosi władze Katowic o lokal
Przemysław Jedlecki 2010-02-05, ostatnia aktualizacja 2010-02-05 11:09:54.0
Jeden z najlepszych teatrów w regionie od sześciu lat nie może się doprosić władz Katowic o pomoc w znalezieniu siedziby. - Jesteśmy dobrzy w tym, co robimy, urzędnicy myślą więc, że skoro tak, to powinniśmy radzić sobie sami - mówi Marcin Herich, twórca Stowarzyszenia Teatralnego A Part.
Stowarzyszenie Teatralne A Part powstało w 2004 roku, wcześniej jego twórcy z Marcinem Herichem na czele byli związani z katowickim Teatrem Cogitatur. A Part dorobił się opinii jednego z najlepszych teatrów w regionie - jego spektakle można było oglądać na festiwalach teatralnych od Rosji po Brazylię. Herich co roku przygotowuje także Międzynarodowy Festiwal Teatrów A Part - odbyło się już 15 edycji imprezy. Wpisano ją także do kalendarza imprez związanych ze staraniami Katowic o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Co więcej, utworzona przez prezydenta Katowic rada programowa chce, by w 2016 roku odbył się tu Europejski Rok Teatrów Ulicznych.
Tymczasem ceniony teatr wciąż nie ma lokalu. - W tej chwili naszą siedzibą jest internet i moje prywatne mieszkanie. Nie mamy miejsca, do którego moglibyśmy zaprosić widzów, nie mamy warunków do normalnej pracy - mówi Herich. Próby odbywają się zwykle w jednej z sal Górnośląskiego Centrum Kultury. - Nie możemy jednak tam rozstawić scenografii i instalacji. Sprzęt trzymamy w magazynie, który wynajmujemy na Janowie - mówi Herich.
Od sześciu lat prosi katowickich urzędników o pomoc w znalezieniu odpowiedniego lokalu. - Niestety, bez skutku. Wcześniej myślałem, że skoro od lat robimy coś cennego dla miasta, to możemy liczyć na wsparcie - mówi Herich.
Do tej pory oglądał dwa miejsca, które mógł wynająć od miasta. Dawny młyn na ulicy Staromiejskiej jest jednak tak zniszczony, że na początek trzeba by w niego zainwestować 7 mln zł. Teatr oczywiście nie ma takich pieniędzy. Idealny był lokal na ul. 3 Maja. - Mieścił się w bramie dawnego domu towarowego Pedant. Nie wiem, co się stało, ale gdy byliśmy już zdecydowani, dowiedzieliśmy się, że to nieaktualne - mówi.
Właśnie wysłał do urzędników kolejne pismo. Liczy na to, że przy okazji starań o ESK, Katowice znajdą w końcu dobre miejsce dla teatru. O problemach artystów dowiedzieli się także urzędnicy wojewody. Już zaczęli szukać dla A Partu odpowiedniego budynku, który należy do skarbu państwa.
Miejscy urzędnicy zaklinają się, że chcą pomóc Herichowi. - I to jak mało komu. Niestety, A Part sam zrezygnował z siedziby przy Staromiejskiej, bo artyści stwierdzili, że byłaby dla nich zbyt droga - mówi Waldemar Bojarun, rzecznik magistratu. Wyjaśnia też, że lokal na 3 Maja Herich znalazł sam, ale miasto nie mogło mu pomóc. - Tam już był najemca. W dodatku brama prowadząca do tego miejsca jest zamykana na noc - mówi Bojarun. Mimo to nie odżegnuje się od kolejnej próby pomocy teatrowi.
- Jestem sceptyczny. Żeby nam pomóc, miasto musi naprawdę tego chcieć. Tymczasem mam wrażenie, że tak nie jest. Chyba brakuje świadomości, że robimy coś dobrego dla miasta - mówi Herich.
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... lokal.html
Ponury - Śro Mar 17, 2010 10:41 am
Witam i zapraszam na niezwykły wieczór do katowickiego Kinoteatru Rialto
W dniu 28 marca/niedziela o godzinie 17.00 na Scenie Kabaretowej Rialto zaprezentujemy spektakl pt.: "Chlip Hop" z udziałem Magdy Umer, Andrzeja Poniedzielskiego i Wojciecha Borkowskiego.
CHLIP HOP to „widowisko” parateatralne, raczej muzyczne. Magda Umer i Andrzej Poniedzielski przygotowali wyjątkowy program, inteligencja i poczucie humoru okraszone jest w tym widowisku szczyptą melancholii. Oboje zatopieni w poezji próbują znaleźć azyl w świecie bezdusznej techniki. Ona i on rozmawiają. „Grają”, że są w odrębnych, oddalonych od siebie pomieszczeniach swojej codzienności. Rozmowa tych dwojga ma odcień swobodnej pogawędki, nieśpiesznej pogaduszki. Na przeróżne tematy. Ale nie utyskują! Korzystając, z przynależnego ich wiekowi „rozkwitu dojrzałości” - z żartobliwym dystansem próbują sprawdzić, które z ich „najważniejszych mniemań” można by (gdyby ktoś chciał) przenieść w nowe czasy. Jako znaki „ich” epoki – przywołują piosenki. Śpiewają je. Sobie nawzajem i w wyimaginowanych w (z racji konwencji osobności) duetach. Pojawią się utwory Magdy Czapińskiej, Jeremiego Przybory, Wojciecha Młynarskiego i Andrzeja Poniedzielskiego. Będą piosenki oryginalne oraz pastisze światowych przebojów. Magda Umer zachwyca interpretacją piosenek, Andrzej Poniedzielski - nie tylko przewrotnym poczuciem humoru, ale też nowym znakomitym tłumaczeniem jednego z największych utworów Cohena "Dance me to the end of love"
No i oczywiście te rewelacyjne gry słów Poniedzielskiego:
"opowieści o pisaniu do szuflady to mitologia rozpuszczana przez lobby stolarzy"
"mężczyzna szukając kobiety swojego życia, czasem trafia na kobietę cudzego życia"
"kobiety nie zmienisz, ale możesz zmienić kobietę, choć to niczego nie zmienia"
"środki musowego przekazu - jest oglądalność, słuchalność, ale brak poczytalności."
Bilety: 50 zł (parter), 45 zł (balkon)
Wit - Wto Mar 30, 2010 9:55 pm
Złota Maska dla umierającego króla
Aleksandra Czapla-Oslislo 2010-03-30, ostatnia aktualizacja 2010-03-30 18:07:17.0
Umierający król wg wizji francuskiego reżysera najlepszym spektaklem roku w regionie. Po raz 42. przyznano teatralne wyróżnienia Złota Maska
Kiedy ogłoszono nominacje do tegorocznej nagrody dla artystów związanych ze sztuką teatru wydawało się, że najwięcej Złotych Masek trafi do Chorzowa. Tymczasem ex aequo z twórcami z Teatru Rozrywki trzy z dziewięciu statuetek otrzymali artyści z Bielska-Białej. Tam też, w Teatrze Banialuka, odbędzie się przyszłoroczna gala, którą organizuje zawsze teatr nagrodzony za najlepszy spektakl.
W tym roku odebrała ją bowiem dyrektor Banialuki Lucyna Kozień, która po raz kolejny zaprosiła do współpracy francuskiego reżysera François'a Lazaro. Jego interpretacja sztuki "Król umiera" Eugene Ionesco została wyróżniona spośród kilkudziesięciu przedstawień zgłoszonych do konkursu przez16 teatrów. Kolejne dwie Złote Maski otrzymali aktorzy bielskiego Teatru Polskiego: Anna Guzik za rolę na Małej Scenie w "Królowej piękności z Leenane" oraz Rafał Sawicki za gogolowskiego Chlestakowa oraz kreację Sawy w "Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami".
Osobną aktorską nagrodę otrzymała Ewa Zawada za dwie role w lalkowym Teatrze Dzieci Zagłębia. Reszta nagród przypadła twórcom związanym z projektami muzycznymi na scenach naszego regionu. Spektaklem roku dla młodych widzów został "High School Musical" z Gliwickiego Teatru Muzycznego. Trzy Złote Maski przyznano za pracę nad musicalami Rozrywki: Michał Znaniecki odebrał statuetkę za reżyserię spektaklu "Producenci", Marcel Sławiński i Katarzyna Sobańska za scenografię do spektaklu "Oliver!" zaś Dariusz Niebudek za podwójną rolę (w zależności od obsady) producenta Maxa Białystoka lub ekscentrycznego reżysera Rogera de Billa w teatralnym przeboju Mela Brooksa. Tegoroczna Złota Maska w kategorii Nagroda Specjalna przypadła Henrykowi Konwińskiemu za inscenizację i choreografię baletu "Romeo i Julia" w Operze Śląskiej w Bytomiu. Tradycyjnie z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru śląski oddział ZASP-u przyznał Nagrodę im. Leny Starke. Tegorocznym laureatem jest Grzegorz Przybył, aktor Teatru Śląskiego.
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... krola.html
Wit - Śro Cze 09, 2010 9:47 pm
Bytomska reaktywacja "Strasznego dworu"
Marcin Mońka 2010-06-06, ostatnia aktualizacja 2010-06-06 23:29:58.0
Po 20 latach do repertuaru Opery Śląskiej w Bytomiu powróciło arcydzieło Stanisława Moniuszki. Jubileuszowy spektakl wyreżyserował Wiesław Ochman, legenda bytomskiej sceny.
Opera Śląska świętowała w sobotę swoje 65-lecie. Wystawiła z tego powodu już po raz 665. w swej historii "Straszny dwór", tym razem w reżyserii Wiesława Ochmana, dla którego jest to siódma realizacja reżyserska na bytomskiej scenie. Prawie pół wieku temu, w 1962 roku, wcielił się on w tej samej operze w rolę Stefana.
Bytomska opera ma w tej chwili w swoim repertuarze około 30 dzieł i choć nie stroni od nowatorskich i awangardowych projektów (by wspomnieć choćby "Muzeum histeryczne Mme Neurozy" Piotra Schmidtke), najlepiej czuje się w klasyce. Na jubileusz postanowiono przypomnieć więc "Straszny dwór", który po raz ostatni wystawiono tam 20 lat temu. Naturalne było też zaangażowanie Ochmana jako reżysera. - To opera, której słuchałem już w wieku pięciu lat. Śpiewała mi ją mama - w całości, łącznie z arią Skołuby - wspominał po przedstawieniu legendarny śpiewak.
Ta opera Moniuszki jest narodowym skarbem, pewnie też dlatego realizatorzy przygotowali spektakl, który może trafić do jak najszerszego grona odbiorców. Nikt tutaj nie silił się na nowatorstwo czy oryginalność za wszelką cenę. Najpopularniejsze arie muszą zabrzmieć klasycznie, a widownia musi nieustannie odczuwać krążącego nad sceną ducha polskości, z całym sztafażem tradycji i narodowych symboli. Na szczęście Ochman umiejętnie wyważył proporcje i obok patriotycznych wzlotów z wyczuciem wkomponował fragmenty żartobliwe, niestroniące nawet od groteski.
Najnowszy "Straszny dwór" jest na wskroś polski, ale oglądany już z perspektywy XXI wieku. Symboliczna scenografia, a wraz z nią nawiązanie do narodowych mitów to całkiem niezła lekcja historii dla najmłodszego pokolenia. Choć oczywiście akcja "Strasznego dworu" nie ma konkretnej lokacji w czasie, aż nadto sugestywne są fragmenty powstałe "ku pokrzepieniu serc". Stąd też dzieło Moniuszki w inscenizacji Ochmana zbliża się do rozmaitych adaptacji "Pana Tadeusza" Mickiewicza, pełnych odniesień do polskości. "Straszny dwór" dał pole do popisu wszystkim zespołom Opery: solistom, orkiestrze i baletowi. Gościnnie na bytomskiej scenie w roli Stefana wystąpił Arnold Rutkowski, który stworzył najciekawszą kreację wokalną spośród wszystkich solistów (szczególne oklaski za arię "Cisza dookoła" z III aktu). Jednak szczególnie mogli podobać się bohaterowie drugiego planu: Bogdan Desoń w roli Damazego urzekł aktorstwem, z kolei Paweł Kajzderski jako Maciej potrafił i wzruszyć, i doprowadzić do niewymuszonego śmiechu. I choć opera to sztuka ułudy, kobiece postaci z krwi i kości stworzyły Ewelina Szybilska (jako Hanna) oraz Renata Dobosz (jako Jadwiga).
Spektakl z pewnością przyciągnie melomanów do teatru, ale nie tylko tam. Już w poniedziałek 14 czerwca przedstawienie zostanie wystawione w plenerze - w parku Kościuszki w Katowicach. Początek o godz. 19, wstęp wolny.
* "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki. Inscenizacja i reżyseria: Wiesław Ochman; scenografia i kostiumy: Jan Polewka; choreografia: Jarosław Świtała. Występują: Arnold Rutkowski, Zbigniew Wunsch, Ewelina Szybilska, Renata Dobosz, Adam Szerszeń, Paweł Kajzderski, Bogdan Desoń i in. Premiera 5 czerwca.
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... woru_.html
Wit - Śro Cze 09, 2010 9:49 pm
Gliwicki "Hair" nie powala, ale sukces i tak będzie
Anna Wróblowska 2010-05-25, ostatnia aktualizacja 2010-05-25 17:09:54.0
Kipiący energią "High School Musical" zaostrzył apetyty na świetne musicale w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Niestety, najnowszy "Hair" nie spełnił wysokich oczekiwań. Ale sukces frekwencyjny ma raczej zapewniony, choćby dzięki sławie samego tytułu
Musical "Hair" należy przecież do najbardziej kultowych spektakli wszech czasów. Mimo wątłej fabuły podbija on świat od ponad 40 lat, głównie dzięki fantastycznej muzyce Galta MacDermota oraz niesłabnącej popularności hippisowskich ideałów. "Hair" nastręcza jednak pewnej trudności - realizatorzy muszą podjąć decyzję, czy spojrzeć na materiał w perspektywie historycznej i rekonstruować hippisowski mit, czy może zastanowić się, co dziś zostało z ideałów tamtych lat, jak wpisują się w rzeczywistość globalizacji i konsumpcjonizmu. I na tym poziomie gliwicki spektakl rozczarowuje. Realizatorzy pod wodzą reżysera Wojciecha Kościelniaka nie mogli zdecydować się, czy akcja dzieje się w Ameryce lat 60., czy we współczesnych Gliwicach.
Zabrakło także ogólnej wizji reżyserskiej. Kościelniak, który już wcześniej inscenizował "Hair" w Gdyni, tym razem nie znalazł sposobu na załatanie fabularnych dziur musicalu. Ekspozycja postaci zajmuje lwią część pierwszego aktu, a i potem spektakl jakoś nie może nabrać tempa i spójności. W efekcie powstała hybryda musicalowych piosenek przeplatana scenkami dramatycznymi o dość słabym ładunku emocjonalnym. Reżyserowi nie udało się także zarazić rewolucją publiczności hippisowskiej. Piękna, acz naiwna wiara w miłość, pokój i wolność nie zdołała przekroczyć granicy scenicznej rampy.
W gliwickim spektaklu znalazło się jednak kilka ciekawych rozwiązań. Dobrze "zagrało" wykorzystanie teatru cieni, który komentuje sceniczne wydarzenia. Do jednych z najlepszych scen przedstawienia należy też sekwencja pokazująca wrodzoną skłonność człowieka do zabijania, odgrywana trzy razy w coraz szybszym tempie. Atrakcyjny okazał się także pomysł "rozmnożenia" rodziców Claude'a. Trójka aktorek jako matka i troje aktorów w roli ojca sprawiają wrażenie osaczenia młodego pacyfisty, a jednocześnie wnoszą do spektaklu element groteskowy. Groteskowo ujęta została także postać Margaret Mead, badającej komunę hippisów niczym ludy pierwotne w Oceanii. "My conviction" w stylizowanym na operowe wykonaniu Wioletty Białk wzbogacone zostało o zabawny, metateatralny gadżet.
W "Hair" Kościelniaka nie zabrakło także kilku dobrych kreacji wokalno-aktorskich. Wspomniana już Białk urzeka różnorodnością wcieleń. Andrzej Skorupa jako Claude i Oksana Pryjmak jako Sheila zdobywają serca publiczności brawurowymi popisami wokalnymi. Aleksandra Adamska w roli Jeanie wzrusza swą niespełnioną miłością. Łukasz Szczepanik (Berger) zjednuje sobie z kolei publiczność urokiem osobistym, choć brakuje mu bezczelności i zawadiackiego błysku w oku, którymi cechowała się jego postać w filmie Milosza Formana.
"Hair" jako wyraz młodzieńczego buntu powinien być grany głośno, niczym krzyk zwracający na siebie uwagę. Tak też się stało w Gliwicach - w trakcie premierowego przedstawienia cały teatr aż dudnił świetną muzyką. Nie może jednak być tak, jak w GTM, że można zrozumieć tylko co drugie słowa wyśpiewywane przez wykonawców. Na tym polu ekipa realizatorska poniosła klęskę. Ponadto na tle tego trzygodzinnego, głośnego koncertu, dość słabo wybrzmiewa finałowe "Let the sunshine in". Spektakl zdecydowanie wymaga poprawek w warstwie akustycznej.
Gliwicki "Hair" przynosi w zasadzie smutne spostrzeżenie - era wodnika dawno się skończyła, a prawdziwych hippisów można zobaczyć już tylko w teatrze. I ta nostalgia za minionym światem dociera do widza znacznie lepiej niż mocno dziś już przetrawione przez popkulturę ideały kontrkultury.
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... edzie.html
Wit - Śro Cze 09, 2010 9:57 pm
Korez bawi a nie nudzi od 20 lat
Aleksandra Czapla-Oslislo 2010-05-21, ostatnia aktualizacja 2010-05-21 16:49:53.0
Zrobili jak starożytni Rzymianie, palący za sobą statki przed atakiem na nowy ląd. 20 lat temu założyli teatr i poświęcili mu się bez reszty, bo i tak nie mieli gdzie wrócić. Po tłumach na każdym spektaklu katowickiego Korezu widać, że było warto. W piątek ten niezależny teatr świętował urodziny
Dwadzieścia lat temu byli bezdomni. Trzyosobowy, amatorski teatr w składzie: Bogdan Kalus, Grzegorz Wolniak i Michał Bryś grał tam, gdzie go chciano, nawet w szkołach czy sanatoriach. Bez siedziby, niejedną sztukę próbowali w kuchni, a premierę ich pierwszego spektaklu 21 maja 1990 roku przygarnął chorzowski Dom Kultury. Aktorskie trio, zafascynowane krakowskim wykonaniem "Scenariusza dla trzech aktorów" i po warsztatach z Andrzejem Grabowskim, też postanowiło zmierzyć się z improwizowanym tekstem Bogusława Schaeffera. Autor, o dziwo, za wstawiennictwem Grabowskiego, zgodził się, by trzech zupełnie mu nieznanych amatorów wystawiło jego sztukę. Nieszczęśliwie i jednocześnie szczęśliwie dla teatru Korez (na próżno szukać wytłumaczenia nazwy, która miała być skrótem od czegoś, czego najstarsi górale nie pamiętają), Bryś dostał się do szkoły aktorskiej i trzeba było szukać dla niego zastępstwa. W pewien wrześniowy czwartek egzemplarz "Scenariusza..." dali Mirkowi Neinertowi, a w poniedziałek grali już kolejny spektakl w nowym składzie.
Dziś Neinert jest bez wątpienia korezowym spiritus movens (oficjalna funkcja: dyrektor artystyczny). Aktor jak dotąd nie zagrał tylko w jednym korezowym spektaklu - "Meczu" o angielskich kibicach. Dopiero po kilkunastu latach odważył się we własnym teatrze przygotować monodram, który napisał dla niego specjalnie Tomasz Jachimek ("Kolega Mela Gibsona"). Neinert powołał także do życia dwa teatralne festiwale.
Największy jednak sukces to 20 lat samego Korezu. - Raz po raz powstają prywatne sceny powoływane najczęściej przez aktorów, ale wiele z nich równie szybko się zamyka. My postąpiliśmy jak starożytni Rzymianie, którzy zdobywając nowy ląd, palili za sobą własne statki, by nie uciekać. Spaliliśmy swoje statki i nie rozeszliśmy się do innych teatrów czy na plany filmowe - mówi Neinert.
W męskim świecie Schaeffera (po "Scenariuszu..." zagrali "Kwartet dla czterech aktorów") brakowało jednak kobiet. Niebawem w zespole pojawiła się Renata Spinek. - Ale to się nie do końca liczy, bo przecież ją w spektaklu mordowaliśmy - Neinert robi aluzje do jej roli w "Lekcji". Wkrótce w zespole pojawiły się dwie kolejne kobiece osobowości: Elżbieta Okupska, z którą Neinert konkurował na pierwszych konkursach recytatorskich, oraz Grażyna Bułka. Ta ostatnia narodziła się aktorsko w Korezie po raz drugi - jako Świętkowa w "Cholonku" mogła na scenie powrócić do czasów dzieciństwa i śląskiej godki.
Z tych, którzy w Korezie zostali na dłużej, nie sposób pominąć Dariusza Stacha. Najpierw zajmował się światłem i muzyką. Aż nagle, tuż przed krakowskim Światowym Festiwalem Schaefferowskim w 1997 roku, w "Kwartecie..." zabrakło Wolniaka. Stach zaś znał spektakl i zastąpił go na scenie. Do legendy przeszedł rachunek, który zapłacił za szampana, świętując po spektaklu z zespołem i samym Shaefferem w jednym z krakowskich prestiżowych hoteli.
Korez to także drugi dom Roberta Talarczyka, który do teatru trafił z płytą Nicka Cave'a i sprawił, że na afiszu pojawiły się "Ballady kochanków i morderców". To on też kupił egzemplarz książki Janoscha, nie przewidując, jak wyśmienicie potoczą się losy scenicznego "Cholonka".
Po dwudziestu latach można odnotować, że Korez dorobił się: kameralnej sceny z nietypowym układem w kształcie litery "L", półki z nagrodami (tylko te zbiorowe, indywidualne trzymają w domach), jednego podarowanego ptaszka w klatce i tresowanej muchy Stefana (ważna postać sceniczna ze "Scenariusza..." powołana do życia w drodze improwizacji). Nie dorobili się: teatralnego bufetu, szatniarza (widz zobowiązany jest zawsze pamiętać numer wieszaka) ani bileterki.
W doborze repertuaru niezmiennie przyświeca im hasło ” Teatr dla ludzi, który bawi, a nie nudzi ” programu „Akademia Techniki” i w kategorii „rozrywka na poziomie” są bezkonkurencyjni od lat. To na ich scenie zdarzył się teatralny cud - „Cholonek” nie tylko odniósł artystyczny i frekwencyjny sukces, ale też sprawił, że do teatru przyszli ludzie, którzy wcześniej nigdy lub rzadko przekraczali progi tego przybytku.
We wczorajszy wieczór Korez świętował swoje 20. urodziny i - tak jak przed laty - dał popis w "Scenariuszu dla trzech aktorów" (część spektaklu, obok Neinerta i Kalusa, zagrał Stach, kolejną część Wolniak). Był tort, a gdyby w tym dniu Neinert dostał też złotą rybkę, prosiłby ją o: nieco większą salę (ale nie za dużą), stały budżet 350 tys. zł na rok (bo przepisy często utrudniają finansowe życie prywatnej sceny), i jeszcze specjalny taki fundusz, który mógłby przeznaczyć na zaproszenie do Korezu np. Janusza Gajosa. O Melu Gibsonie już nie wspominając.
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... 0_lat.html
Wit - Wto Cze 15, 2010 9:52 pm
Rusza Festiwal A Part. Czy pomoże Katowicom w walce o ESK 2016?
Dodane 2010-06-15 08.00
16. Międzynarodowy Festiwal Teatrów A Part to wydarzenie z listy tych wielkich, którymi Katowice promują się jako kandydat do ESK 2016.
Spektakle plenerowe i w tradycyjnej przestrzeni. Najlepsze teatry eksperymentalne z Polski i zagranicy. Gdzie? W Katowicach. W "Mieście Wielkich Wydarzeń".
- Międzynarodowy Festiwal Teatrów A PART jest przeglądem najciekawszych zjawisk artystycznych z obszaru teatru autorskiego, niewerbalnego, eksperymentalnego i innowacyjnego - wyjaśniają jego pomysłodawcy.
W Katowicach A Part istnieje od kilkunastu lat i od zawsze kojarzy się z wydarzeniem niszowym, zaspokajającym gusta wąskiego grona odbiorców. Czy ma szanse pomóc w walce o zaszczytne miano Europejskiej Stolicy Kultury?
- Właśnie takimi wydarzeniami, które przyciągają zagranicznych artystów chcemy pokazać, że Katowice jako kandydat do miana Europejskiej Stolicy Kultury 2016 są miastem otwartym na kulturową różnorodność - tłumaczą urzędnicy.
Tej ostatniej podczas tegorocznej edycji festiwalu A Part z pewnością nie zabraknie. Wszystko za sprawą trudnej tematyki, jaką podejmują w swych spektaklach artyści.
- Motywem przewodnim 16. Festiwalu jest transgresyjność rzeczywistości, przekraczanie kolejnych granic - wyjaśniają organizatorzy imprezy.
Nie powinien więc dziwić fakt, że wiele z przekraczających granice spektakli będą mogli obejrzeć jedynie widzowie pełnoletni.
Jednym z najbardziej oczekiwanych przedstawień jest to przywiezione przez teatr Societas Raffaello Sanzio z Włoch. "Hey Girl!" Autorem sztuki jest Romeo Castellucci, który przez krytykę postrzegany jest jako prekursor "nowej plastyczności teatru". Spektakl zaczyna się sceną, w której młoda naga kobieta wydostaje się spod czegoś na kształt kokonu i spogląda w lustro. Scena przypomina narodziny bogini...
Wśród zaproszonych teatrów znalazły się także: Ansambl Miraż z Serbii, rosyjsko-czeski Teatr Novogo Fronta, rosyjsko-niemiecki Do Theatre oraz zespoły polskie: Teatr Figur, Teatr A Part, Teatr Strefa Ciszy, Unia Teatr Niemożliwy, Teatr Malabar Hotel, Teatr Porywacze Ciał i Teatr Biuro Podróży.
Marcin Herich, dyrektor festiwalu i założyciel katowickiego teatru A Part uważa, że organizowany przez niego przegląd doskonale wpisuje się w hasło promujące starania Katowic w walce o ESK 2016.
- Połączenie hasła "Katowice, miasto ogrodów" z transgresyjnością festiwalu nadaje nowy, głębszy sens temu stwierdzeniu - uważa dyrektor festiwalu. Zdaniem Hericha, Katowice mają szansę przekroczyć granicę niesprawiedliwych stereotypów.
Więcej informacji o 16. Międzynarodowym Festiwalu Teatrów A Part znajdziecie na jego oficjalnej stronie: http://www.apart.art.pl/16fest.htm
Początek festiwalu już w czwartek, 17 czerwca.
http://www.mmsilesia.pl/10728/2010/6/15 ... anged=true
mark40 - Nie Cze 20, 2010 8:34 pm
"Skrzypek na dachu" przyciągnął do WPKiW tysiące ludzi
Na jedną noc na Polach Marsowych Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie stanęła carska wieś z początku XX wieku - Anatewka. Teatr Rozrywki wystawił w sobotni wieczór swój największy przebój - "Skrzypka na dachu".
- To był zupełnie inny rodzaj gry. Inne dekoracje i akustyka. I przede wszystkim publiczność. Taki "Skrzypek na dachu" był wyzwaniem - powiedział po spektaklu Rafał Gajewski, który jako jedyny z całego zespołu chorzowskiej Rozrywki wystąpił we wszystkich realizacjach tego musicalu. A trzeba dodać, że "Skrzypek..." nie schodzi z afisza już od 17 sezonów. Zainteresowanie nim zawsze było bardzo duże. Nie inaczej było i w sobotni wieczór, gdy na Pola Marsowe przyszło kilka tysięcy osób. Blask księżyca i gwiazd dodawał musicalowi niepowtarzalnego uroku. Noc była jednak dość chłodna, toteż niektórzy widzowie oglądali "Skrzypka..." otuleni kocami lub popijali ciepłą herbatę przyniesioną w termosach. Była potrzebna, dopóki nie rozgrzała ich muzyka i liczne oklaski, którymi nagradzali kolejne piosenki i sceny. "Skrzypek..." także w plenerze okazał się doskonałym widowiskiem. Aktorzy się nie oszczędzali, nawet dobrze znane żarty wciąż bawiły ("Najgorszy mąż jest lepszy niż żaden mąż"), a muzyka jak na warunki plenerowe brzmiała zadziwiająco wyraźnie. Niejeden widz zabrał po spektaklu kawałek musicalu ze sobą, nucąc melodię przebojowej piosenki "Gdybym był bogaty".
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... ludzi.html
mark40 - Nie Cze 20, 2010 8:46 pm
Tysiące osób spędziło sobotni wieczór w Dolomitach - Sportowej Dolinie
Bytomska Noc Świętojańska udowodniła, że mieszkańców regionu interesują nie tylko festyny z udziałem gwiazd muzyki pop. Tysiące osób spędziło sobotni wieczór w Dolomitach - Sportowej Dolinie, słuchając opery "Nabucco" Giuseppe Verdiego. I byli zachwyceni.
Na godzinę przed rozpoczęciem opery w Suchej Górze, gdzie położona jest Dolina, były już gigantyczne korki. Kierowcy z różnych miast regionu parkowali samochody przy drodze. Niektórzy musieli pokonać kilka kilometrów do narciarskiego ośrodka, ale nikt nie narzekał. Wszyscy liczyli na wielkie widowisko.
- Nie jestem wielką miłośniczką opery, ale wiem, że "Nabucco" to wyjątkowy spektakl. Jestem też ciekawa scenografii i tego, jak zabrzmi opera w dolinie, wśród wzgórz i zieleni - mówiła Dorota Skoczylas z Katowic.
Niezwykły był tłum ciągnący w stronę Dolomitów. Ludzie obładowani składanymi krzesełkami i karimatami. Niektórzy nieśli koce, pod pachą ciepłe kurtki (mieli rację, bo wieczorem temperatura spadła do 10 stopni!), a w torbach termosy z gorącymi napojami. Średnia wieku trudna do oceny - opery przyszli posłuchać i młodzi, i starsi.
Scenę ustawiono u podstawy stoku narciarskiego, między zalesionymi wzgórzami. Publiczność zaś rozsiadła się na wzgórzu. Ale ilu! To był prawdziwy tłum. Początkowo ochroniarze pilnowali, by nie siadać na miejscach wyłożonych igielitem ("To drogi materiał, nie chcemy, żeby się zniszczył" - przepraszali), ale z minuty na minutę, gdy publiczności przybywało, zrezygnowano z ochrony narciarskiego podłoża.
Przy stoiskach, na których można było kupić piwo i kiełbaski, nie było tłumów. - Widać, że to tylko dodatek. Nikt tu nie przyszedł tylko na piwo. Ludzie kupują i szybko zmykają na swoje miejsca na widowni - mówił Bartek Kempa, którego spotkaliśmy w kolejce.
Kiedy rozległy się pierwsze dźwięki opery, publiczność na wzgórzu zamilkła. Zwracano uwagę, gdy ktoś próbował głośniej rozmawiać, proszono, by nie zasłaniać dwóch telebimów, które przekazywały obraz ze sceny. Dla wielu osób był to pierwszy kontakt z operą. - Nie było wcześniej okazji. Szkoła nie organizowała wycieczek do opery, a sam jakoś nie mogłem się zebrać. Na razie mi się podoba. Może też dlatego, że jest piękny czerwcowy wieczór, a to miejsce jest po prostu stworzone do koncertów - mówił Michał Majeranek z Zabrza.
Dźwiękom opery towarzyszyła również gra światłem. Lasery i sztuczne ognie pojawiały się w odpowiednich scenach "Nabucco". Gdy w trzecim akcie artyści zaintonowali słynną "Va pensiero", wzniosłą pieśń Żydów, a w niebo pomknęły laserowe ogniki, na reakcję publiczności nie trzeba było długo czekać. Całe wzgórze zaczęło klaskać. - Dla widzów taka interpretacja jest niezwykle atrakcyjna. W budynku opery nie można by grać światłem w taki sposób. Nie można by też wprowadzić żywych koni - oceniała Magdalena Mikrut, recenzentka operowa z "Dziennika Teatralnego". Ludzie chwalili też nagłośnienie. Udała się sztuka, że z jednego głośnika np. słychać było wyraźnie tenor, a z kolejnego chór. Wrażenie robiły też stroje artystów.
- To wydarzenie pokazuje, że ludzie chcą nie tylko komercyjnej papki - podkreślali Ewa i Krzysztof Chojnaccy z Tarnowskich Gór. - My lubimy operę, ale obok nas siedzieli ludzie, którzy przyszli z ciekawości. Każdy jednak słuchał muzyki. To bardzo budujące, bo obala tezę, że żyjemy w głupich czasach, w których ludzie chcą oglądać ogłupiające konkursy telewizyjne i płytkie seriale.
Warto przypomnieć, że dzięki wsparciu Unii Europejskiej "Nabucco" można było oglądać za darmo. Wielkie brawa dla organizatorów, a w szczególności dla Urzędu Miasta w Bytomiu. Udało się stworzyć imprezę, która urasta do rangi jednego z najważniejszych wydarzeń kulturalnych regionu.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,8040222,Interesuja_nas_nie_tylko_festyny_z_popowymi_gwiazdkami.html
Fajnie, że odbywają sie tego typu imprezy, ale znowu imprezy się zdublowały w jeden weekend (w jedna sobotę w Chorzowie i Bytomiu). Czy nasza Metropolia Silesia nie mogłaby sie zająć ustalaniem "grafiku" wydarzeń by się nie pokrywały?
mark40 - Nie Sie 01, 2010 6:55 pm
Robią ostre spektakle. Wszystkie pokażą w Chorzowie
Teatr klasy A z Polski B przeprowadza się na cztery dni do Chorzowa. Cztery głośne, niepoprawne estetycznie i politycznie przedstawienia duetu Monika Strzępka - Paweł Demirski z Teatru Dramatycznego im. Szaniawskiego w Wałbrzychu od piątku w Rozrywce
Wałbrzyska scena to osobne zjawisko socjologiczne i artystyczne. Za dyrekcji Piotra Kruszczyńskiego w mieście zapomnianym dotąd przez Boga i wszystkie muzy debiutowali Jan Klata i Maja Kleczewska, a sztuki pisał Michał Walczak. W rezultacie kolejne spektakle zdobywały świetne recenzje i trafiały na najważniejsze festiwale. Kruszczyński słynął też z oryginalnej metody angażowania twórców. Zanim podpisywał z nimi umowy o pracę, wysyłał ich na obowiązkowy spacer po mieście, by poczuli dokładnie, jaki jest Wałbrzych. Teraz Teatrem Dramatycznym kieruje Sebastian Majewski i zaskakuje widzów np. teatralnymi telenowelami.
Dlatego trudno nie pochwalić dyrektora Dariusza Miłkowskiego, który zamiast raczyć widzów rozrywką ze stolicy, na XII Wakacyjny Przegląd Przedstawień zdecydował się zaprosić cztery przedstawienia z Wałbrzycha niezwykłego duetu reżysersko-dramaturgicznego, czyli Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Startujący w piątek przegląd będzie więc maratonem bulwarowej kpiny i politycznych aluzji, ale przede wszystkim - nowoczesnego teatru, jakim możemy bez kompleksów chwalić się w Berlinie czy Londynie.
Demirski to dramatopisarz i dramaturg, absolwent dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Od 2007 roku pracuje razem z Moniką Strzępką - młodą reżyserką zaliczaną do pokolenia "siedmiu wspaniałych", które obecnie wyznacza nowe kierunki reżyserii w polskim teatrze. O ten duet zabiegają dyrektorzy liczących się scen w kraju. My obejrzymy ich cztery wałbrzyskie realizacje. Najstarsza - "Był sobie Polak, Polak, Polak i Diabeł" z podtytułem "W heroicznych walkach narodu polskiego wszystkie sztachety zostały zużyte" (niedziela, godz. 17 i 20) - to spektakl, po którym nie należy się spodziewać ani poprawności politycznej, ani wyrafinowanych metafor. Druga propozycja w kolejności chronologicznej to "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty" z 2008 roku (sobota, godz. 17 i 19.30). Sztuka zaczyna się tam, gdzie Czechow skończył "Wujaszka Wanię", a kończy w polskich realiach prowincjonalnego miasteczka. Trzecia realizacja to gratka dla miłośników przygód "Czterech pancernych i psa", tym razem bez gloryfikacji i cenzury - "Niech żyje wojna!!!" w poniedziałek o godz. 20. Wreszcie ostatnia, najnowsza premiera z maja tego roku - "Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej" (piątek, godz. 17.30).
- "Był sobie Andrzej..." jest najbardziej dojrzałym spektaklem w myśli i w formie. Nasza pierwsza wałbrzyska sztuka - "Był sobie Polak..." to było totalne szaleństwo uzupełnione naszą energią i energią aktorów. Kto zobaczy "Andrzeja...", powinien wybrać się też na "Niech żyje wojna!!!", bo te spektakle wzajemnie się komentują. Wszystkie cztery pełnymi garściami czerpią z gatunków niskich, są tragikomiczne i komiczne - mówi Demirski.
Cztery spektakle to cztery bezlitosne i tragikomiczne komentarze na temat polskiej rzeczywistości tu i teraz. - Nie dajemy żadnych gotowych rozwiązań. Gdybyśmy je znali, pracowalibyśmy nie w teatrze, ale w sztabie wyborczym prezydenta. Mam jednak poczucie, że widzowie, wychodząc z nich z wypiekami na twarzy, chcą raczej coś w otaczającej ich rzeczywistości zmienić niż się z niej na dobre wypisać - mówi Strzępka.
Możliwe, że przegląd nie będzie ostatnim spotkaniem Strzępki i Demirskiego w Chorzowie. Trwają bowiem wstępne rozmowy na temat ich pracy nad musicalem w Rozrywce.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Katowice/1,104 ... zowie.html
mark40 - Sob Wrz 04, 2010 12:46 pm
"Carmina burana" w katowickim Spodku!
25 września 2010 roku o godzinie 19.00 w hali widowiskowej Spodek w Katowicach zostanie zaprezentowana kantata sceniczna Carla Orffa Carmina Burana w reżyserii Roberta Skolmowskiego. Spektakl przygotowany przez Operę Śląską odbędzie się w ramach Kongresu Kultury Województwa Śląskiego.
Carmina Burana to nazwa trzynastowiecznego zbioru świeckich pieśni i poezji, głównie o tematyce miłosnej, na podstawie których w XX wieku Carl Orff skomponował kantatę sceniczną â utwór na orkiestrę, chór i głosy solowe, z dominującym rytmem i prosto zharmonizowanymi partiami chóralnymi. Najsłynniejszym fragmentem kantaty jest rozpoczynająca i kończąca utwór pieśń chóru O Fortuna.
25 września 2010, godz. 19.00
Hala widowiskowa Spodek w Katowicach
http://www.opera-slaska.pl/index.php?news=316zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl romanbijak.xlx.pl
Strona 4 z 4 • Wyszukano 218 wypowiedzi • 1, 2, 3, 4
Wit - Pon Lut 08, 2010 7:10 pm
Świetny teatr od 6 lat prosi władze Katowic o lokal
Przemysław Jedlecki 2010-02-05, ostatnia aktualizacja 2010-02-05 11:09:54.0
Jeden z najlepszych teatrów w regionie od sześciu lat nie może się doprosić władz Katowic o pomoc w znalezieniu siedziby. - Jesteśmy dobrzy w tym, co robimy, urzędnicy myślą więc, że skoro tak, to powinniśmy radzić sobie sami - mówi Marcin Herich, twórca Stowarzyszenia Teatralnego A Part.
Stowarzyszenie Teatralne A Part powstało w 2004 roku, wcześniej jego twórcy z Marcinem Herichem na czele byli związani z katowickim Teatrem Cogitatur. A Part dorobił się opinii jednego z najlepszych teatrów w regionie - jego spektakle można było oglądać na festiwalach teatralnych od Rosji po Brazylię. Herich co roku przygotowuje także Międzynarodowy Festiwal Teatrów A Part - odbyło się już 15 edycji imprezy. Wpisano ją także do kalendarza imprez związanych ze staraniami Katowic o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Co więcej, utworzona przez prezydenta Katowic rada programowa chce, by w 2016 roku odbył się tu Europejski Rok Teatrów Ulicznych.
Tymczasem ceniony teatr wciąż nie ma lokalu. - W tej chwili naszą siedzibą jest internet i moje prywatne mieszkanie. Nie mamy miejsca, do którego moglibyśmy zaprosić widzów, nie mamy warunków do normalnej pracy - mówi Herich. Próby odbywają się zwykle w jednej z sal Górnośląskiego Centrum Kultury. - Nie możemy jednak tam rozstawić scenografii i instalacji. Sprzęt trzymamy w magazynie, który wynajmujemy na Janowie - mówi Herich.
Od sześciu lat prosi katowickich urzędników o pomoc w znalezieniu odpowiedniego lokalu. - Niestety, bez skutku. Wcześniej myślałem, że skoro od lat robimy coś cennego dla miasta, to możemy liczyć na wsparcie - mówi Herich.
Do tej pory oglądał dwa miejsca, które mógł wynająć od miasta. Dawny młyn na ulicy Staromiejskiej jest jednak tak zniszczony, że na początek trzeba by w niego zainwestować 7 mln zł. Teatr oczywiście nie ma takich pieniędzy. Idealny był lokal na ul. 3 Maja. - Mieścił się w bramie dawnego domu towarowego Pedant. Nie wiem, co się stało, ale gdy byliśmy już zdecydowani, dowiedzieliśmy się, że to nieaktualne - mówi.
Właśnie wysłał do urzędników kolejne pismo. Liczy na to, że przy okazji starań o ESK, Katowice znajdą w końcu dobre miejsce dla teatru. O problemach artystów dowiedzieli się także urzędnicy wojewody. Już zaczęli szukać dla A Partu odpowiedniego budynku, który należy do skarbu państwa.
Miejscy urzędnicy zaklinają się, że chcą pomóc Herichowi. - I to jak mało komu. Niestety, A Part sam zrezygnował z siedziby przy Staromiejskiej, bo artyści stwierdzili, że byłaby dla nich zbyt droga - mówi Waldemar Bojarun, rzecznik magistratu. Wyjaśnia też, że lokal na 3 Maja Herich znalazł sam, ale miasto nie mogło mu pomóc. - Tam już był najemca. W dodatku brama prowadząca do tego miejsca jest zamykana na noc - mówi Bojarun. Mimo to nie odżegnuje się od kolejnej próby pomocy teatrowi.
- Jestem sceptyczny. Żeby nam pomóc, miasto musi naprawdę tego chcieć. Tymczasem mam wrażenie, że tak nie jest. Chyba brakuje świadomości, że robimy coś dobrego dla miasta - mówi Herich.
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... lokal.html
Ponury - Śro Mar 17, 2010 10:41 am
Witam i zapraszam na niezwykły wieczór do katowickiego Kinoteatru Rialto
W dniu 28 marca/niedziela o godzinie 17.00 na Scenie Kabaretowej Rialto zaprezentujemy spektakl pt.: "Chlip Hop" z udziałem Magdy Umer, Andrzeja Poniedzielskiego i Wojciecha Borkowskiego.
CHLIP HOP to „widowisko” parateatralne, raczej muzyczne. Magda Umer i Andrzej Poniedzielski przygotowali wyjątkowy program, inteligencja i poczucie humoru okraszone jest w tym widowisku szczyptą melancholii. Oboje zatopieni w poezji próbują znaleźć azyl w świecie bezdusznej techniki. Ona i on rozmawiają. „Grają”, że są w odrębnych, oddalonych od siebie pomieszczeniach swojej codzienności. Rozmowa tych dwojga ma odcień swobodnej pogawędki, nieśpiesznej pogaduszki. Na przeróżne tematy. Ale nie utyskują! Korzystając, z przynależnego ich wiekowi „rozkwitu dojrzałości” - z żartobliwym dystansem próbują sprawdzić, które z ich „najważniejszych mniemań” można by (gdyby ktoś chciał) przenieść w nowe czasy. Jako znaki „ich” epoki – przywołują piosenki. Śpiewają je. Sobie nawzajem i w wyimaginowanych w (z racji konwencji osobności) duetach. Pojawią się utwory Magdy Czapińskiej, Jeremiego Przybory, Wojciecha Młynarskiego i Andrzeja Poniedzielskiego. Będą piosenki oryginalne oraz pastisze światowych przebojów. Magda Umer zachwyca interpretacją piosenek, Andrzej Poniedzielski - nie tylko przewrotnym poczuciem humoru, ale też nowym znakomitym tłumaczeniem jednego z największych utworów Cohena "Dance me to the end of love"
No i oczywiście te rewelacyjne gry słów Poniedzielskiego:
"opowieści o pisaniu do szuflady to mitologia rozpuszczana przez lobby stolarzy"
"mężczyzna szukając kobiety swojego życia, czasem trafia na kobietę cudzego życia"
"kobiety nie zmienisz, ale możesz zmienić kobietę, choć to niczego nie zmienia"
"środki musowego przekazu - jest oglądalność, słuchalność, ale brak poczytalności."
Bilety: 50 zł (parter), 45 zł (balkon)
Wit - Wto Mar 30, 2010 9:55 pm
Złota Maska dla umierającego króla
Aleksandra Czapla-Oslislo 2010-03-30, ostatnia aktualizacja 2010-03-30 18:07:17.0
Umierający król wg wizji francuskiego reżysera najlepszym spektaklem roku w regionie. Po raz 42. przyznano teatralne wyróżnienia Złota Maska
Kiedy ogłoszono nominacje do tegorocznej nagrody dla artystów związanych ze sztuką teatru wydawało się, że najwięcej Złotych Masek trafi do Chorzowa. Tymczasem ex aequo z twórcami z Teatru Rozrywki trzy z dziewięciu statuetek otrzymali artyści z Bielska-Białej. Tam też, w Teatrze Banialuka, odbędzie się przyszłoroczna gala, którą organizuje zawsze teatr nagrodzony za najlepszy spektakl.
W tym roku odebrała ją bowiem dyrektor Banialuki Lucyna Kozień, która po raz kolejny zaprosiła do współpracy francuskiego reżysera François'a Lazaro. Jego interpretacja sztuki "Król umiera" Eugene Ionesco została wyróżniona spośród kilkudziesięciu przedstawień zgłoszonych do konkursu przez16 teatrów. Kolejne dwie Złote Maski otrzymali aktorzy bielskiego Teatru Polskiego: Anna Guzik za rolę na Małej Scenie w "Królowej piękności z Leenane" oraz Rafał Sawicki za gogolowskiego Chlestakowa oraz kreację Sawy w "Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami".
Osobną aktorską nagrodę otrzymała Ewa Zawada za dwie role w lalkowym Teatrze Dzieci Zagłębia. Reszta nagród przypadła twórcom związanym z projektami muzycznymi na scenach naszego regionu. Spektaklem roku dla młodych widzów został "High School Musical" z Gliwickiego Teatru Muzycznego. Trzy Złote Maski przyznano za pracę nad musicalami Rozrywki: Michał Znaniecki odebrał statuetkę za reżyserię spektaklu "Producenci", Marcel Sławiński i Katarzyna Sobańska za scenografię do spektaklu "Oliver!" zaś Dariusz Niebudek za podwójną rolę (w zależności od obsady) producenta Maxa Białystoka lub ekscentrycznego reżysera Rogera de Billa w teatralnym przeboju Mela Brooksa. Tegoroczna Złota Maska w kategorii Nagroda Specjalna przypadła Henrykowi Konwińskiemu za inscenizację i choreografię baletu "Romeo i Julia" w Operze Śląskiej w Bytomiu. Tradycyjnie z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru śląski oddział ZASP-u przyznał Nagrodę im. Leny Starke. Tegorocznym laureatem jest Grzegorz Przybył, aktor Teatru Śląskiego.
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... krola.html
Wit - Śro Cze 09, 2010 9:47 pm
Bytomska reaktywacja "Strasznego dworu"
Marcin Mońka 2010-06-06, ostatnia aktualizacja 2010-06-06 23:29:58.0
Po 20 latach do repertuaru Opery Śląskiej w Bytomiu powróciło arcydzieło Stanisława Moniuszki. Jubileuszowy spektakl wyreżyserował Wiesław Ochman, legenda bytomskiej sceny.
Opera Śląska świętowała w sobotę swoje 65-lecie. Wystawiła z tego powodu już po raz 665. w swej historii "Straszny dwór", tym razem w reżyserii Wiesława Ochmana, dla którego jest to siódma realizacja reżyserska na bytomskiej scenie. Prawie pół wieku temu, w 1962 roku, wcielił się on w tej samej operze w rolę Stefana.
Bytomska opera ma w tej chwili w swoim repertuarze około 30 dzieł i choć nie stroni od nowatorskich i awangardowych projektów (by wspomnieć choćby "Muzeum histeryczne Mme Neurozy" Piotra Schmidtke), najlepiej czuje się w klasyce. Na jubileusz postanowiono przypomnieć więc "Straszny dwór", który po raz ostatni wystawiono tam 20 lat temu. Naturalne było też zaangażowanie Ochmana jako reżysera. - To opera, której słuchałem już w wieku pięciu lat. Śpiewała mi ją mama - w całości, łącznie z arią Skołuby - wspominał po przedstawieniu legendarny śpiewak.
Ta opera Moniuszki jest narodowym skarbem, pewnie też dlatego realizatorzy przygotowali spektakl, który może trafić do jak najszerszego grona odbiorców. Nikt tutaj nie silił się na nowatorstwo czy oryginalność za wszelką cenę. Najpopularniejsze arie muszą zabrzmieć klasycznie, a widownia musi nieustannie odczuwać krążącego nad sceną ducha polskości, z całym sztafażem tradycji i narodowych symboli. Na szczęście Ochman umiejętnie wyważył proporcje i obok patriotycznych wzlotów z wyczuciem wkomponował fragmenty żartobliwe, niestroniące nawet od groteski.
Najnowszy "Straszny dwór" jest na wskroś polski, ale oglądany już z perspektywy XXI wieku. Symboliczna scenografia, a wraz z nią nawiązanie do narodowych mitów to całkiem niezła lekcja historii dla najmłodszego pokolenia. Choć oczywiście akcja "Strasznego dworu" nie ma konkretnej lokacji w czasie, aż nadto sugestywne są fragmenty powstałe "ku pokrzepieniu serc". Stąd też dzieło Moniuszki w inscenizacji Ochmana zbliża się do rozmaitych adaptacji "Pana Tadeusza" Mickiewicza, pełnych odniesień do polskości. "Straszny dwór" dał pole do popisu wszystkim zespołom Opery: solistom, orkiestrze i baletowi. Gościnnie na bytomskiej scenie w roli Stefana wystąpił Arnold Rutkowski, który stworzył najciekawszą kreację wokalną spośród wszystkich solistów (szczególne oklaski za arię "Cisza dookoła" z III aktu). Jednak szczególnie mogli podobać się bohaterowie drugiego planu: Bogdan Desoń w roli Damazego urzekł aktorstwem, z kolei Paweł Kajzderski jako Maciej potrafił i wzruszyć, i doprowadzić do niewymuszonego śmiechu. I choć opera to sztuka ułudy, kobiece postaci z krwi i kości stworzyły Ewelina Szybilska (jako Hanna) oraz Renata Dobosz (jako Jadwiga).
Spektakl z pewnością przyciągnie melomanów do teatru, ale nie tylko tam. Już w poniedziałek 14 czerwca przedstawienie zostanie wystawione w plenerze - w parku Kościuszki w Katowicach. Początek o godz. 19, wstęp wolny.
* "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki. Inscenizacja i reżyseria: Wiesław Ochman; scenografia i kostiumy: Jan Polewka; choreografia: Jarosław Świtała. Występują: Arnold Rutkowski, Zbigniew Wunsch, Ewelina Szybilska, Renata Dobosz, Adam Szerszeń, Paweł Kajzderski, Bogdan Desoń i in. Premiera 5 czerwca.
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... woru_.html
Wit - Śro Cze 09, 2010 9:49 pm
Gliwicki "Hair" nie powala, ale sukces i tak będzie
Anna Wróblowska 2010-05-25, ostatnia aktualizacja 2010-05-25 17:09:54.0
Kipiący energią "High School Musical" zaostrzył apetyty na świetne musicale w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Niestety, najnowszy "Hair" nie spełnił wysokich oczekiwań. Ale sukces frekwencyjny ma raczej zapewniony, choćby dzięki sławie samego tytułu
Musical "Hair" należy przecież do najbardziej kultowych spektakli wszech czasów. Mimo wątłej fabuły podbija on świat od ponad 40 lat, głównie dzięki fantastycznej muzyce Galta MacDermota oraz niesłabnącej popularności hippisowskich ideałów. "Hair" nastręcza jednak pewnej trudności - realizatorzy muszą podjąć decyzję, czy spojrzeć na materiał w perspektywie historycznej i rekonstruować hippisowski mit, czy może zastanowić się, co dziś zostało z ideałów tamtych lat, jak wpisują się w rzeczywistość globalizacji i konsumpcjonizmu. I na tym poziomie gliwicki spektakl rozczarowuje. Realizatorzy pod wodzą reżysera Wojciecha Kościelniaka nie mogli zdecydować się, czy akcja dzieje się w Ameryce lat 60., czy we współczesnych Gliwicach.
Zabrakło także ogólnej wizji reżyserskiej. Kościelniak, który już wcześniej inscenizował "Hair" w Gdyni, tym razem nie znalazł sposobu na załatanie fabularnych dziur musicalu. Ekspozycja postaci zajmuje lwią część pierwszego aktu, a i potem spektakl jakoś nie może nabrać tempa i spójności. W efekcie powstała hybryda musicalowych piosenek przeplatana scenkami dramatycznymi o dość słabym ładunku emocjonalnym. Reżyserowi nie udało się także zarazić rewolucją publiczności hippisowskiej. Piękna, acz naiwna wiara w miłość, pokój i wolność nie zdołała przekroczyć granicy scenicznej rampy.
W gliwickim spektaklu znalazło się jednak kilka ciekawych rozwiązań. Dobrze "zagrało" wykorzystanie teatru cieni, który komentuje sceniczne wydarzenia. Do jednych z najlepszych scen przedstawienia należy też sekwencja pokazująca wrodzoną skłonność człowieka do zabijania, odgrywana trzy razy w coraz szybszym tempie. Atrakcyjny okazał się także pomysł "rozmnożenia" rodziców Claude'a. Trójka aktorek jako matka i troje aktorów w roli ojca sprawiają wrażenie osaczenia młodego pacyfisty, a jednocześnie wnoszą do spektaklu element groteskowy. Groteskowo ujęta została także postać Margaret Mead, badającej komunę hippisów niczym ludy pierwotne w Oceanii. "My conviction" w stylizowanym na operowe wykonaniu Wioletty Białk wzbogacone zostało o zabawny, metateatralny gadżet.
W "Hair" Kościelniaka nie zabrakło także kilku dobrych kreacji wokalno-aktorskich. Wspomniana już Białk urzeka różnorodnością wcieleń. Andrzej Skorupa jako Claude i Oksana Pryjmak jako Sheila zdobywają serca publiczności brawurowymi popisami wokalnymi. Aleksandra Adamska w roli Jeanie wzrusza swą niespełnioną miłością. Łukasz Szczepanik (Berger) zjednuje sobie z kolei publiczność urokiem osobistym, choć brakuje mu bezczelności i zawadiackiego błysku w oku, którymi cechowała się jego postać w filmie Milosza Formana.
"Hair" jako wyraz młodzieńczego buntu powinien być grany głośno, niczym krzyk zwracający na siebie uwagę. Tak też się stało w Gliwicach - w trakcie premierowego przedstawienia cały teatr aż dudnił świetną muzyką. Nie może jednak być tak, jak w GTM, że można zrozumieć tylko co drugie słowa wyśpiewywane przez wykonawców. Na tym polu ekipa realizatorska poniosła klęskę. Ponadto na tle tego trzygodzinnego, głośnego koncertu, dość słabo wybrzmiewa finałowe "Let the sunshine in". Spektakl zdecydowanie wymaga poprawek w warstwie akustycznej.
Gliwicki "Hair" przynosi w zasadzie smutne spostrzeżenie - era wodnika dawno się skończyła, a prawdziwych hippisów można zobaczyć już tylko w teatrze. I ta nostalgia za minionym światem dociera do widza znacznie lepiej niż mocno dziś już przetrawione przez popkulturę ideały kontrkultury.
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... edzie.html
Wit - Śro Cze 09, 2010 9:57 pm
Korez bawi a nie nudzi od 20 lat
Aleksandra Czapla-Oslislo 2010-05-21, ostatnia aktualizacja 2010-05-21 16:49:53.0
Zrobili jak starożytni Rzymianie, palący za sobą statki przed atakiem na nowy ląd. 20 lat temu założyli teatr i poświęcili mu się bez reszty, bo i tak nie mieli gdzie wrócić. Po tłumach na każdym spektaklu katowickiego Korezu widać, że było warto. W piątek ten niezależny teatr świętował urodziny
Dwadzieścia lat temu byli bezdomni. Trzyosobowy, amatorski teatr w składzie: Bogdan Kalus, Grzegorz Wolniak i Michał Bryś grał tam, gdzie go chciano, nawet w szkołach czy sanatoriach. Bez siedziby, niejedną sztukę próbowali w kuchni, a premierę ich pierwszego spektaklu 21 maja 1990 roku przygarnął chorzowski Dom Kultury. Aktorskie trio, zafascynowane krakowskim wykonaniem "Scenariusza dla trzech aktorów" i po warsztatach z Andrzejem Grabowskim, też postanowiło zmierzyć się z improwizowanym tekstem Bogusława Schaeffera. Autor, o dziwo, za wstawiennictwem Grabowskiego, zgodził się, by trzech zupełnie mu nieznanych amatorów wystawiło jego sztukę. Nieszczęśliwie i jednocześnie szczęśliwie dla teatru Korez (na próżno szukać wytłumaczenia nazwy, która miała być skrótem od czegoś, czego najstarsi górale nie pamiętają), Bryś dostał się do szkoły aktorskiej i trzeba było szukać dla niego zastępstwa. W pewien wrześniowy czwartek egzemplarz "Scenariusza..." dali Mirkowi Neinertowi, a w poniedziałek grali już kolejny spektakl w nowym składzie.
Dziś Neinert jest bez wątpienia korezowym spiritus movens (oficjalna funkcja: dyrektor artystyczny). Aktor jak dotąd nie zagrał tylko w jednym korezowym spektaklu - "Meczu" o angielskich kibicach. Dopiero po kilkunastu latach odważył się we własnym teatrze przygotować monodram, który napisał dla niego specjalnie Tomasz Jachimek ("Kolega Mela Gibsona"). Neinert powołał także do życia dwa teatralne festiwale.
Największy jednak sukces to 20 lat samego Korezu. - Raz po raz powstają prywatne sceny powoływane najczęściej przez aktorów, ale wiele z nich równie szybko się zamyka. My postąpiliśmy jak starożytni Rzymianie, którzy zdobywając nowy ląd, palili za sobą własne statki, by nie uciekać. Spaliliśmy swoje statki i nie rozeszliśmy się do innych teatrów czy na plany filmowe - mówi Neinert.
W męskim świecie Schaeffera (po "Scenariuszu..." zagrali "Kwartet dla czterech aktorów") brakowało jednak kobiet. Niebawem w zespole pojawiła się Renata Spinek. - Ale to się nie do końca liczy, bo przecież ją w spektaklu mordowaliśmy - Neinert robi aluzje do jej roli w "Lekcji". Wkrótce w zespole pojawiły się dwie kolejne kobiece osobowości: Elżbieta Okupska, z którą Neinert konkurował na pierwszych konkursach recytatorskich, oraz Grażyna Bułka. Ta ostatnia narodziła się aktorsko w Korezie po raz drugi - jako Świętkowa w "Cholonku" mogła na scenie powrócić do czasów dzieciństwa i śląskiej godki.
Z tych, którzy w Korezie zostali na dłużej, nie sposób pominąć Dariusza Stacha. Najpierw zajmował się światłem i muzyką. Aż nagle, tuż przed krakowskim Światowym Festiwalem Schaefferowskim w 1997 roku, w "Kwartecie..." zabrakło Wolniaka. Stach zaś znał spektakl i zastąpił go na scenie. Do legendy przeszedł rachunek, który zapłacił za szampana, świętując po spektaklu z zespołem i samym Shaefferem w jednym z krakowskich prestiżowych hoteli.
Korez to także drugi dom Roberta Talarczyka, który do teatru trafił z płytą Nicka Cave'a i sprawił, że na afiszu pojawiły się "Ballady kochanków i morderców". To on też kupił egzemplarz książki Janoscha, nie przewidując, jak wyśmienicie potoczą się losy scenicznego "Cholonka".
Po dwudziestu latach można odnotować, że Korez dorobił się: kameralnej sceny z nietypowym układem w kształcie litery "L", półki z nagrodami (tylko te zbiorowe, indywidualne trzymają w domach), jednego podarowanego ptaszka w klatce i tresowanej muchy Stefana (ważna postać sceniczna ze "Scenariusza..." powołana do życia w drodze improwizacji). Nie dorobili się: teatralnego bufetu, szatniarza (widz zobowiązany jest zawsze pamiętać numer wieszaka) ani bileterki.
W doborze repertuaru niezmiennie przyświeca im hasło ” Teatr dla ludzi, który bawi, a nie nudzi ” programu „Akademia Techniki” i w kategorii „rozrywka na poziomie” są bezkonkurencyjni od lat. To na ich scenie zdarzył się teatralny cud - „Cholonek” nie tylko odniósł artystyczny i frekwencyjny sukces, ale też sprawił, że do teatru przyszli ludzie, którzy wcześniej nigdy lub rzadko przekraczali progi tego przybytku.
We wczorajszy wieczór Korez świętował swoje 20. urodziny i - tak jak przed laty - dał popis w "Scenariuszu dla trzech aktorów" (część spektaklu, obok Neinerta i Kalusa, zagrał Stach, kolejną część Wolniak). Był tort, a gdyby w tym dniu Neinert dostał też złotą rybkę, prosiłby ją o: nieco większą salę (ale nie za dużą), stały budżet 350 tys. zł na rok (bo przepisy często utrudniają finansowe życie prywatnej sceny), i jeszcze specjalny taki fundusz, który mógłby przeznaczyć na zaproszenie do Korezu np. Janusza Gajosa. O Melu Gibsonie już nie wspominając.
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... 0_lat.html
Wit - Wto Cze 15, 2010 9:52 pm
Rusza Festiwal A Part. Czy pomoże Katowicom w walce o ESK 2016?
Dodane 2010-06-15 08.00
16. Międzynarodowy Festiwal Teatrów A Part to wydarzenie z listy tych wielkich, którymi Katowice promują się jako kandydat do ESK 2016.
Spektakle plenerowe i w tradycyjnej przestrzeni. Najlepsze teatry eksperymentalne z Polski i zagranicy. Gdzie? W Katowicach. W "Mieście Wielkich Wydarzeń".
- Międzynarodowy Festiwal Teatrów A PART jest przeglądem najciekawszych zjawisk artystycznych z obszaru teatru autorskiego, niewerbalnego, eksperymentalnego i innowacyjnego - wyjaśniają jego pomysłodawcy.
W Katowicach A Part istnieje od kilkunastu lat i od zawsze kojarzy się z wydarzeniem niszowym, zaspokajającym gusta wąskiego grona odbiorców. Czy ma szanse pomóc w walce o zaszczytne miano Europejskiej Stolicy Kultury?
- Właśnie takimi wydarzeniami, które przyciągają zagranicznych artystów chcemy pokazać, że Katowice jako kandydat do miana Europejskiej Stolicy Kultury 2016 są miastem otwartym na kulturową różnorodność - tłumaczą urzędnicy.
Tej ostatniej podczas tegorocznej edycji festiwalu A Part z pewnością nie zabraknie. Wszystko za sprawą trudnej tematyki, jaką podejmują w swych spektaklach artyści.
- Motywem przewodnim 16. Festiwalu jest transgresyjność rzeczywistości, przekraczanie kolejnych granic - wyjaśniają organizatorzy imprezy.
Nie powinien więc dziwić fakt, że wiele z przekraczających granice spektakli będą mogli obejrzeć jedynie widzowie pełnoletni.
Jednym z najbardziej oczekiwanych przedstawień jest to przywiezione przez teatr Societas Raffaello Sanzio z Włoch. "Hey Girl!" Autorem sztuki jest Romeo Castellucci, który przez krytykę postrzegany jest jako prekursor "nowej plastyczności teatru". Spektakl zaczyna się sceną, w której młoda naga kobieta wydostaje się spod czegoś na kształt kokonu i spogląda w lustro. Scena przypomina narodziny bogini...
Wśród zaproszonych teatrów znalazły się także: Ansambl Miraż z Serbii, rosyjsko-czeski Teatr Novogo Fronta, rosyjsko-niemiecki Do Theatre oraz zespoły polskie: Teatr Figur, Teatr A Part, Teatr Strefa Ciszy, Unia Teatr Niemożliwy, Teatr Malabar Hotel, Teatr Porywacze Ciał i Teatr Biuro Podróży.
Marcin Herich, dyrektor festiwalu i założyciel katowickiego teatru A Part uważa, że organizowany przez niego przegląd doskonale wpisuje się w hasło promujące starania Katowic w walce o ESK 2016.
- Połączenie hasła "Katowice, miasto ogrodów" z transgresyjnością festiwalu nadaje nowy, głębszy sens temu stwierdzeniu - uważa dyrektor festiwalu. Zdaniem Hericha, Katowice mają szansę przekroczyć granicę niesprawiedliwych stereotypów.
Więcej informacji o 16. Międzynarodowym Festiwalu Teatrów A Part znajdziecie na jego oficjalnej stronie: http://www.apart.art.pl/16fest.htm
Początek festiwalu już w czwartek, 17 czerwca.
http://www.mmsilesia.pl/10728/2010/6/15 ... anged=true
mark40 - Nie Cze 20, 2010 8:34 pm
"Skrzypek na dachu" przyciągnął do WPKiW tysiące ludzi
Na jedną noc na Polach Marsowych Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie stanęła carska wieś z początku XX wieku - Anatewka. Teatr Rozrywki wystawił w sobotni wieczór swój największy przebój - "Skrzypka na dachu".
- To był zupełnie inny rodzaj gry. Inne dekoracje i akustyka. I przede wszystkim publiczność. Taki "Skrzypek na dachu" był wyzwaniem - powiedział po spektaklu Rafał Gajewski, który jako jedyny z całego zespołu chorzowskiej Rozrywki wystąpił we wszystkich realizacjach tego musicalu. A trzeba dodać, że "Skrzypek..." nie schodzi z afisza już od 17 sezonów. Zainteresowanie nim zawsze było bardzo duże. Nie inaczej było i w sobotni wieczór, gdy na Pola Marsowe przyszło kilka tysięcy osób. Blask księżyca i gwiazd dodawał musicalowi niepowtarzalnego uroku. Noc była jednak dość chłodna, toteż niektórzy widzowie oglądali "Skrzypka..." otuleni kocami lub popijali ciepłą herbatę przyniesioną w termosach. Była potrzebna, dopóki nie rozgrzała ich muzyka i liczne oklaski, którymi nagradzali kolejne piosenki i sceny. "Skrzypek..." także w plenerze okazał się doskonałym widowiskiem. Aktorzy się nie oszczędzali, nawet dobrze znane żarty wciąż bawiły ("Najgorszy mąż jest lepszy niż żaden mąż"), a muzyka jak na warunki plenerowe brzmiała zadziwiająco wyraźnie. Niejeden widz zabrał po spektaklu kawałek musicalu ze sobą, nucąc melodię przebojowej piosenki "Gdybym był bogaty".
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... ludzi.html
mark40 - Nie Cze 20, 2010 8:46 pm
Tysiące osób spędziło sobotni wieczór w Dolomitach - Sportowej Dolinie
Bytomska Noc Świętojańska udowodniła, że mieszkańców regionu interesują nie tylko festyny z udziałem gwiazd muzyki pop. Tysiące osób spędziło sobotni wieczór w Dolomitach - Sportowej Dolinie, słuchając opery "Nabucco" Giuseppe Verdiego. I byli zachwyceni.
Na godzinę przed rozpoczęciem opery w Suchej Górze, gdzie położona jest Dolina, były już gigantyczne korki. Kierowcy z różnych miast regionu parkowali samochody przy drodze. Niektórzy musieli pokonać kilka kilometrów do narciarskiego ośrodka, ale nikt nie narzekał. Wszyscy liczyli na wielkie widowisko.
- Nie jestem wielką miłośniczką opery, ale wiem, że "Nabucco" to wyjątkowy spektakl. Jestem też ciekawa scenografii i tego, jak zabrzmi opera w dolinie, wśród wzgórz i zieleni - mówiła Dorota Skoczylas z Katowic.
Niezwykły był tłum ciągnący w stronę Dolomitów. Ludzie obładowani składanymi krzesełkami i karimatami. Niektórzy nieśli koce, pod pachą ciepłe kurtki (mieli rację, bo wieczorem temperatura spadła do 10 stopni!), a w torbach termosy z gorącymi napojami. Średnia wieku trudna do oceny - opery przyszli posłuchać i młodzi, i starsi.
Scenę ustawiono u podstawy stoku narciarskiego, między zalesionymi wzgórzami. Publiczność zaś rozsiadła się na wzgórzu. Ale ilu! To był prawdziwy tłum. Początkowo ochroniarze pilnowali, by nie siadać na miejscach wyłożonych igielitem ("To drogi materiał, nie chcemy, żeby się zniszczył" - przepraszali), ale z minuty na minutę, gdy publiczności przybywało, zrezygnowano z ochrony narciarskiego podłoża.
Przy stoiskach, na których można było kupić piwo i kiełbaski, nie było tłumów. - Widać, że to tylko dodatek. Nikt tu nie przyszedł tylko na piwo. Ludzie kupują i szybko zmykają na swoje miejsca na widowni - mówił Bartek Kempa, którego spotkaliśmy w kolejce.
Kiedy rozległy się pierwsze dźwięki opery, publiczność na wzgórzu zamilkła. Zwracano uwagę, gdy ktoś próbował głośniej rozmawiać, proszono, by nie zasłaniać dwóch telebimów, które przekazywały obraz ze sceny. Dla wielu osób był to pierwszy kontakt z operą. - Nie było wcześniej okazji. Szkoła nie organizowała wycieczek do opery, a sam jakoś nie mogłem się zebrać. Na razie mi się podoba. Może też dlatego, że jest piękny czerwcowy wieczór, a to miejsce jest po prostu stworzone do koncertów - mówił Michał Majeranek z Zabrza.
Dźwiękom opery towarzyszyła również gra światłem. Lasery i sztuczne ognie pojawiały się w odpowiednich scenach "Nabucco". Gdy w trzecim akcie artyści zaintonowali słynną "Va pensiero", wzniosłą pieśń Żydów, a w niebo pomknęły laserowe ogniki, na reakcję publiczności nie trzeba było długo czekać. Całe wzgórze zaczęło klaskać. - Dla widzów taka interpretacja jest niezwykle atrakcyjna. W budynku opery nie można by grać światłem w taki sposób. Nie można by też wprowadzić żywych koni - oceniała Magdalena Mikrut, recenzentka operowa z "Dziennika Teatralnego". Ludzie chwalili też nagłośnienie. Udała się sztuka, że z jednego głośnika np. słychać było wyraźnie tenor, a z kolejnego chór. Wrażenie robiły też stroje artystów.
- To wydarzenie pokazuje, że ludzie chcą nie tylko komercyjnej papki - podkreślali Ewa i Krzysztof Chojnaccy z Tarnowskich Gór. - My lubimy operę, ale obok nas siedzieli ludzie, którzy przyszli z ciekawości. Każdy jednak słuchał muzyki. To bardzo budujące, bo obala tezę, że żyjemy w głupich czasach, w których ludzie chcą oglądać ogłupiające konkursy telewizyjne i płytkie seriale.
Warto przypomnieć, że dzięki wsparciu Unii Europejskiej "Nabucco" można było oglądać za darmo. Wielkie brawa dla organizatorów, a w szczególności dla Urzędu Miasta w Bytomiu. Udało się stworzyć imprezę, która urasta do rangi jednego z najważniejszych wydarzeń kulturalnych regionu.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,8040222,Interesuja_nas_nie_tylko_festyny_z_popowymi_gwiazdkami.html
Fajnie, że odbywają sie tego typu imprezy, ale znowu imprezy się zdublowały w jeden weekend (w jedna sobotę w Chorzowie i Bytomiu). Czy nasza Metropolia Silesia nie mogłaby sie zająć ustalaniem "grafiku" wydarzeń by się nie pokrywały?
mark40 - Nie Sie 01, 2010 6:55 pm
Robią ostre spektakle. Wszystkie pokażą w Chorzowie
Teatr klasy A z Polski B przeprowadza się na cztery dni do Chorzowa. Cztery głośne, niepoprawne estetycznie i politycznie przedstawienia duetu Monika Strzępka - Paweł Demirski z Teatru Dramatycznego im. Szaniawskiego w Wałbrzychu od piątku w Rozrywce
Wałbrzyska scena to osobne zjawisko socjologiczne i artystyczne. Za dyrekcji Piotra Kruszczyńskiego w mieście zapomnianym dotąd przez Boga i wszystkie muzy debiutowali Jan Klata i Maja Kleczewska, a sztuki pisał Michał Walczak. W rezultacie kolejne spektakle zdobywały świetne recenzje i trafiały na najważniejsze festiwale. Kruszczyński słynął też z oryginalnej metody angażowania twórców. Zanim podpisywał z nimi umowy o pracę, wysyłał ich na obowiązkowy spacer po mieście, by poczuli dokładnie, jaki jest Wałbrzych. Teraz Teatrem Dramatycznym kieruje Sebastian Majewski i zaskakuje widzów np. teatralnymi telenowelami.
Dlatego trudno nie pochwalić dyrektora Dariusza Miłkowskiego, który zamiast raczyć widzów rozrywką ze stolicy, na XII Wakacyjny Przegląd Przedstawień zdecydował się zaprosić cztery przedstawienia z Wałbrzycha niezwykłego duetu reżysersko-dramaturgicznego, czyli Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Startujący w piątek przegląd będzie więc maratonem bulwarowej kpiny i politycznych aluzji, ale przede wszystkim - nowoczesnego teatru, jakim możemy bez kompleksów chwalić się w Berlinie czy Londynie.
Demirski to dramatopisarz i dramaturg, absolwent dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Od 2007 roku pracuje razem z Moniką Strzępką - młodą reżyserką zaliczaną do pokolenia "siedmiu wspaniałych", które obecnie wyznacza nowe kierunki reżyserii w polskim teatrze. O ten duet zabiegają dyrektorzy liczących się scen w kraju. My obejrzymy ich cztery wałbrzyskie realizacje. Najstarsza - "Był sobie Polak, Polak, Polak i Diabeł" z podtytułem "W heroicznych walkach narodu polskiego wszystkie sztachety zostały zużyte" (niedziela, godz. 17 i 20) - to spektakl, po którym nie należy się spodziewać ani poprawności politycznej, ani wyrafinowanych metafor. Druga propozycja w kolejności chronologicznej to "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty" z 2008 roku (sobota, godz. 17 i 19.30). Sztuka zaczyna się tam, gdzie Czechow skończył "Wujaszka Wanię", a kończy w polskich realiach prowincjonalnego miasteczka. Trzecia realizacja to gratka dla miłośników przygód "Czterech pancernych i psa", tym razem bez gloryfikacji i cenzury - "Niech żyje wojna!!!" w poniedziałek o godz. 20. Wreszcie ostatnia, najnowsza premiera z maja tego roku - "Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej" (piątek, godz. 17.30).
- "Był sobie Andrzej..." jest najbardziej dojrzałym spektaklem w myśli i w formie. Nasza pierwsza wałbrzyska sztuka - "Był sobie Polak..." to było totalne szaleństwo uzupełnione naszą energią i energią aktorów. Kto zobaczy "Andrzeja...", powinien wybrać się też na "Niech żyje wojna!!!", bo te spektakle wzajemnie się komentują. Wszystkie cztery pełnymi garściami czerpią z gatunków niskich, są tragikomiczne i komiczne - mówi Demirski.
Cztery spektakle to cztery bezlitosne i tragikomiczne komentarze na temat polskiej rzeczywistości tu i teraz. - Nie dajemy żadnych gotowych rozwiązań. Gdybyśmy je znali, pracowalibyśmy nie w teatrze, ale w sztabie wyborczym prezydenta. Mam jednak poczucie, że widzowie, wychodząc z nich z wypiekami na twarzy, chcą raczej coś w otaczającej ich rzeczywistości zmienić niż się z niej na dobre wypisać - mówi Strzępka.
Możliwe, że przegląd nie będzie ostatnim spotkaniem Strzępki i Demirskiego w Chorzowie. Trwają bowiem wstępne rozmowy na temat ich pracy nad musicalem w Rozrywce.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Katowice/1,104 ... zowie.html
mark40 - Sob Wrz 04, 2010 12:46 pm
"Carmina burana" w katowickim Spodku!
25 września 2010 roku o godzinie 19.00 w hali widowiskowej Spodek w Katowicach zostanie zaprezentowana kantata sceniczna Carla Orffa Carmina Burana w reżyserii Roberta Skolmowskiego. Spektakl przygotowany przez Operę Śląską odbędzie się w ramach Kongresu Kultury Województwa Śląskiego.
Carmina Burana to nazwa trzynastowiecznego zbioru świeckich pieśni i poezji, głównie o tematyce miłosnej, na podstawie których w XX wieku Carl Orff skomponował kantatę sceniczną â utwór na orkiestrę, chór i głosy solowe, z dominującym rytmem i prosto zharmonizowanymi partiami chóralnymi. Najsłynniejszym fragmentem kantaty jest rozpoczynająca i kończąca utwór pieśń chóru O Fortuna.
25 września 2010, godz. 19.00
Hala widowiskowa Spodek w Katowicach
http://www.opera-slaska.pl/index.php?news=316
Strona 4 z 4 • Wyszukano 218 wypowiedzi • 1, 2, 3, 4