ďťż
[Teatr] Teatry i spektakle w regionie



MefistoTT - Pon Kwi 06, 2009 12:19 am
artykuł z e-teatru na który natrafiłem.
Coś w tym jest

http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/70223.html

Śląską Czarną Maskę otrzymuje...

Zgryźliwi tetrycy powiadają, że polski teatr umiera. A może to tylko polska krytyka jest w stanie agonalnym? Intensywnej terapii z pewnością wymaga krytyka teatralna na Śląsku. Większość objawów chorobowych można zaobserwować na podstawie właśnie wręczonych nagród marszałka województwa śląskiego - Złotych Masek - przyznawanych środowisku artystów przez środowisko dziennikarzy. A raczej przyjaciołom przez przyjaciół. Pisze Igor Chmielewicz.

«Zgryźliwi tetrycy powiadają, że polski teatr umiera. A może to tylko polska krytyka jest w stanie agonalnym? Intensywnej terapii z pewnością wymaga krytyka teatralna na Śląsku. Większość objawów chorobowych można zaobserwować na podstawie właśnie wręczonych nagród marszałka województwa śląskiego - Złotych Masek - przyznawanych środowisku artystów przez środowisko dziennikarzy. A raczej przyjaciołom przez przyjaciół. Bo to, co najbardziej uderza w śląskiej krytyce, to towarzystwo wzajemnej adoracji na linii artyści - krytycy. Dawno już odeszli w niepamięć krytycy obserwujący i komentujący życie teatralne regionu, patrzący artystom na ręce, oceniający ich pracę. Pozostali tylko przyjaciele teatrów, utwierdzający artystów w ich i tak niezachwianym przeświadczeniu o własnej wielkości i wyjątkowości.

Dwunastoosobowe grono dziennikarzy prasowych, radiowych i telewizyjnych zbiera się co roku, by przyjrzeć się spektaklom roku minionego i nagrodzić te najciekawsze w dziewięciu kategoriach. Tak rzecz wygląda w teorii. Praktyka pokazuje odmienne tendencje - prześledzenie listy zwycięzców z ostatnich lat pokazuje, że najbardziej znaczące wydarzenia teatralne stanowią zaledwie niewielką część przyznanych nagród. Reszta wydaje się świadczyć o podejściu komisji, które można zatytułować "wszystkie dzieci nasze są". Nagrody przyznaje się nieadekwatnie do zasług, a raczej w myśl zasady "komu jeszcze nie daliśmy Złotej Maski". Czcigodna komisja najwyraźniej dba o to, by żaden twórca nie poczuł się pokrzywdzony brakiem nagrody, czy chociażby nominacji. Szkoda tylko, że nie o to w tych zawodach idzie. Żniwem takiego podejścia są kuriozalne pomyłki kapituły z ostatnich lat. Dwie największe porażki jurorów to spektakle: "Żyd" w reżyserii Roberta Talarczyka z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej (2008) i "Wampir" w reżyserii Marcina Sławińskiego z Teatru Nowego w Zabrzu (2003). Oba spektakle odbiły się szerokim echem w całym kraju, zdobyły nagrody na prestiżowych festiwalach i konkursach, tymczasem na rodzimym Śląsku otrzymały po zaledwie jednej nominacji. Odwrotną sytuacją była zeszłoroczna nominacja dla Łukasza Wylężałka za reżyserię spektaklu "Nowonarodzony" z Teatru im. Mickiewicza w Częstochowie. Częstochowski spektakl był najlepszym masowym lekiem na bezsenność, jaki pojawił się na śląskich scenach ostatnimi czasy. Może właśnie fakt, iż członkowie kapituły przespali cały spektakl, zadecydował o tej nominacji? To jedyne racjonalne wytłumaczenie, bo artystyczna wartość tego spektaklu dyskwalifikuje go w jakichkolwiek rankingach.

Istne kuriozum stanowi w tym roku kategoria Nagroda Specjalna. Oprócz nominacji dla Maćko Prusaka za ruch sceniczny i choreografię do spektaklu "Carmina Burana" w reżyserii Roberta Skolmowskiego z Opery Śląskiej w Bytomiu, podwójną szansę na nagrodę miał także Śląski Teatr Tańca: za organizację piętnastu już edycji Międzynarodowej Konferencji Tańca Współczesnego i Festiwalu Sztuki Tanecznej oraz za wyróżniający się spektakl baletowy "Panopticom albo/i Przypowieść o maku". Nagrodę otrzymał oczywiście Śląski Teatr Tańca za organizację festiwalu, co dziwi wobec konsekwentnie obniżających się poziomu i rangi tego przedsięwzięcia w skali krajowej, o międzynarodowej nie wspominając. Stąd też mam dwa postulaty. Jeden już na zasadzie post-factum: można było dać trzecią nominację dla ŚTT za otwarcie zamiejscowego Wydziału PWST w Bytomiu ze specjalnością aktor-tancerz - wtedy już w dniu ogłoszenia nominacji dyrektor Jacek Łumiński mógłby sobie zarezerwować w swoim, zapewne bardzo zajętym, kalendarzu wieczór na wręczenie nagród. Druga propozycja - na przyszłość - może w przyszłym roku do Nagrody Specjalnej nominować np. Teatr Śląski za przygotowywanie premier od ponad stu lat. Taki dorobek wymaga z pewnością większego wysiłku niż organizacja piętnastu edycji festiwalu.

Te i inne grzechy i grzeszki wokół Złotych Masek każą się zastanowić nad przyczyną zaistniałego stanu rzeczy. Czy śląscy dziennikarze są na tyle niekompetentni, że nie potrafią odróżnić szmiry od dzieła wybitnego? Czy mają problemy z pojmowaniem sensu i idei takiego konkursu jak Maski? A może kłopot pojawia się już na poziomie władania językiem i rozumienia znaczenia słowa "specjalny"? To tylko kilka domysłów w poszukiwaniu przyczyny. Jest jeszcze jeden - o tyle ryzykowny, że gdyby okazał się prawdą, rzeczywistość byłaby smutniejsza niż można by się spodziewać. A może nominacje i nagrody są takie, a nie inne, bo część kapituły w nosie ma faktyczny stan śląskiego teatru i w ogóle nie ogląda przedstawień, a nominacje zgłasza na podstawie przeczytanych recenzji? Nie, to nie może być prawdą, to się nawet w głowie nie mieści. Przecież wtedy część komisji byłaby jedynie grupą hipokrytów - a o to nawet nie śmiem podejrzewać członków Szanownej Kapituły!

Niestety, większość wymienionych grzechów śląskiej krytyki to nie tylko wypadki przy pracy, ale rzeczywistość nasza codzienna. A dolegliwości nękających dziennikarzy teatralnych jest o wiele więcej. Chociażby dziwna praktyka towarzyszenia recenzentów teatrom w ich spektaklach wyjazdowych. Dziennikarz wybiera się z teatrem dajmy na to do stolicy, a po powrocie entuzjastycznie opisuje jak to dobrze przyjęto naszych w stolicy. Czasami posuwa się nawet do naginania rzeczywistości i referuje, jakie świetne recenzje zebrał śląski teatr po stołecznych pokazach, a tu rzeczywistość skrzeczy - mimo usilnych poszukiwań nie można odnaleźć świadectw tego doskonałego przyjęcia.

Albo inny kwiatek - gdyby ktoś z zewnątrz poczytał recenzje śląskich spektakli, mógłby pomyśleć, że trafił do teatralnego Eldorado, w którym zdarzają się wyłącznie dobre przedstawienia. Śląska krytyka nie ma bowiem w zwyczaju negatywnego oceniania premier. Jest tak dobroduszna, że nawet w najgorszej szmirze potrafi znaleźć pozytywne aspekty. Bo przecież artyści się napracowali, więc trzeba ich docenić. A że efekty tej pracy marne? O tym cicho sza! O ile jakoś można zrozumieć taką postawę w przypadku dojrzałych recenzentów, uwikłanych w rozmaite stosunki towarzyskie i zawodowe z artystami, o tyle dziwi, że ludzie dopiero wchodzący w ten zawód już na starcie dostosowują się do panujących warunków i chwalą, chwalą, chwalą. Chociaż może to dobrze, bo korzyści są obustronne - artyści zadowoleni, że ich pochwalono, krytycy zadowoleni bo za to, że chwalą, mogą otrzymać zaszczytne miano przyjaciela teatru. I machina kręci się w najlepsze. Niestety, cierpi na tym teatr i widzowie.

Inna rzecz to lenistwo śląskich krytyków. Osoby, którym chce się ruszyć poza region i zobaczyć, jak inni robią teatr, można policzyć na palcach jednej ręki. Większości nie interesuje, co dzieje się poza Śląskiem, jak wygląda polski teatr. Swoją wiedzę o jego kondycji czerpią z trzech głównych festiwali, już samo pojawienie się jakiegoś spektaklu na jednym z nich poczytując jako wydarzenie wielkiej wagi. Pokutuje też myślenie, że skoro jakiś spektakl został zaproszony, to z góry można uznać, że musi być dobry - można wyłączyć samodzielne myślenie i zdroworozsądkową ocenę. Potem wystarczy napisać kilka ogólnych sentencji o świetnym aktorstwie, pochwalić ładną scenografię i dobrą reżyserię. I gotowe. Nieważne, że pisze się o reżyserze bzdury wyssane z palca, dowodzące totalnej ignorancji recenzenta. Ważne, że karawana idzie dalej.

W Łodzi także przyznaje się teatralne Złote Maski. Ale tam, oprócz nagród doceniających twórców, wręcza się także Czarną Maskę - za wyjątkowo nieudane spektakle czy inne działania szkodzące teatrowi. Chyba czas najwyższy, żeby Śląsk wziął przykład z Łodzi. Jako pierwszego laureata Czarnej Maski proponuję śląską krytykę teatralną. Wątpię jednak, żeby ktokolwiek kwapił się do odbioru tej nagrody, a co gorsza - wątpię, czy choć przez chwilę zachwiałaby ona świetnym samopoczuciem śląskich dziennikarzy teatralnych.»




Kris - Śro Kwi 08, 2009 10:44 am

Teatr Dzieci Zagłębia "i Śląska" - czyli zagłębiowsko-śląski zgrzyt
wczoraj


Dariusz Wiktorowicz chce, by teatr łączył ludzi, nieważne czy są z Zagłębia, czy ze Śląska (w tle kontrowersyjna reklama).

Nowa winieta na stronie internetowej Teatru Dzieci Zagłębia im. Jana Dormana w Będzinie oraz tablice reklamowe, które pojawiły się w tym mieście, w Sosnowcu i w Dąbrowie Górniczej, wywołały burzę w Zagłębiu, bo przy tabliczce z nazwą Teatr Dzieci Zagłębia dopisano "i Śląska".

Piotr Krawczyk ze Stowarzyszenia Forum dla Zagłębia Dąbrowskiego uważa, że taka zmiana nazwy teatru jest nie na miejscu.

- Myślę, że jest to teatr przede wszystkim zagłębiowski. Nie mam nic przeciw nazywaniu instytucji, które mają zasięg ogólnoaglomeracyjny nazewnictwem podwójnym tak jak np. Solidarność Śląsko-Dąbrowska. Ale przypadek będzińskiego teatru można porównać np. z ewentualną zmianą nazwy Opery Śląskiej w Bytomiu na Śląsko-Zagłębiowską - mówi Krawczyk.

Prawdziwą awanturę "śląski" dopisek wywołał na zagłębiowskich portalach internetowych.

Trochę to dziwi Dariusza Wiktorowicza, dyrektora TDZ, który zapewnia, że nikt nie zamierza zmieniać nazwy teatru.

- To raczej serdeczny gest, za pomocą którego chcieliśmy podkreślić, że nasza placówka nie alienuje się i jest ponad podziałami, sama te bariery między ślązakami a zagłębiakami łamie. Gramy na terenie całego województwa śląskiego, widzów mamy z Tychów, Bielska, Częstochowy i należymy do wszystkich dzieci - podkreśla Dariusz Wiktorowicz.

Dodaje także, że jego placówka jest doceniana przez urząd marszałkowski, od którego TDZ otrzymał Złotą Honorową Odznakę za Zasługi dla Województwa Śląskiego.

Tymczasem Iwona Dowsilas, córka Jana Dormana (założyciela TDZ) nie kryje oburzenia.

- Odebrałam już kilka telefonów w tej sprawie od mieszkańców. To jest przecież nazwa własna, nadana przez miasto, pochodząca od nazwy stowarzyszenia, w pewien sposób historyczna. Ważne jest to podkreślenie, bo oznacza ono skąd teatr pochodzi, a nie do kogo należy - mówi Iwona Dowsilas. Podkreśla także, że teatr nie jest firmą prywatną, która dowolnie zmienia się nazwy.

To jednak nie jest jedyna kontrowersja wokół teatru. Iwona Dowsilas zwraca uwagę na najnowsze przedstawienie o zbójniku Rumcajsie.

- Jest tam fragment, podczas którego Rumcajs pali fajkę przy wtórze piosenki o tym, że palenie rozprasza smutki. Myślę, że w dobie, kiedy walczymy z paleniem to trochę nie jest w porządku, że jego propagowanie pojawia się na scenie, w dodatku w spektaklu dla dzieci - mówi Iwona Dowsilas.

Dyrektor Wiktorowicz przyznaje, że fragment z paleniem fajki jest w przedstawieniu. Ale nie zgadza się, że ma on wpływ demoralizujący.

- Rumcajs zawsze palił fajkę, tak jest w oryginale, tak to przedstawił również Ernest Bryll. Absurdem jest sądzić, że promujemy palenie papierosów. Dowodem jest scena, w której palenie fajki przerywa Hanka, karcąc zbójnika, że to niezdrowe dla niego i środowiska - wyjaśnia Wiktorowicz.

Scena Dormana

Historię Teatru Dzieci Zagłębia rozpoczęła działalność artystyczna jego twórcy - Jana Dormana.

Był jego dyrektorem, kierownikiem artystycznym, reżyserem, scenografem przez 33 lata. Na początku była "zabawa w teatr" , którą wraz z żoną Janiną, prowadził w sosnowieckich szkołach w 1945 r. Tak powstał Międzyszkolny Teatr Dziecka. W 1946 roku zmienił nazwę na Eksperymentalny Teatr Dziecka. Oprócz dzieci, na scenie pojawili się pierwsi "dorośli" aktorzy. Od 1949 r., po przeniesieniu siedziby do Będzina, grają w nim tylko dorośli.

W 1951 r. aktorzy i przedstawiciele będzińskich zakładów pracy utworzyli Stowarzyszenie Teatralne pod nazwą "Teatr Dzieci Zagłębia". Pod tą nazwą, do której w 1996 roku dodano imię Jana Dormana, teatr działa do dzisiaj.
Magdalena Nowacka - POLSKA Dziennik Zachodni

http://sosnowiec.naszemiasto.pl/wydarzenia/983584.html



Wit - Nie Maj 03, 2009 5:57 pm
Przebojowy "Oliver!" w Teatrze Rozrywki
Anna Wróblowska 2009-04-27, ostatnia aktualizacja 2009-04-27 11:56:40.0



Magdalena Piekorz w pięknym stylu wraca do teatru. Na jej musicalu "Oliver!" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie świetnie bawić się będą młodsi, jak i dorośli widzowie.

"Oliver Twist" to historia biednego sieroty tułającego się po Londynie, którego los rzucił z przytułku do złodziejskiej szajki. Kiedy w XIX wieku Charles Dickens pisał swą powieść, wskazywał na społeczne problemy, dotychczas przez literaturę pomijane: tragiczne warunki życia biednych i brak społecznej odpowiedzialności bogatych. Ponad 120 lat później inny Brytyjczyk - Lionel Bart, wprowadził historię Olivera do musicalu. Wydawało się, że poważna tematyka "Olivera Twista" nie sprawdzi się w tak rozrywkowej konwencji. Tym większe było zdziwienie spektakularnym sukcesem, jaki odniósł "Oliver!" na londyńskiej, a potem także i na innych scenach musicalowych całego świata.

Magdalena Piekorz, podejmując się reżyserii musicalu, nie miała łatwego zadania. Dickens nie jest w Polsce tak uwielbiany, jak w świecie anglosaskim, a sam musical jest u nas raczej nieznany. Ponadto było to pierwsze spotkanie Piekorz z formą musicalu i pierwsza współpraca reżyserki z tak dużą grupą dzieci na scenie.

Ten podwójny debiut można uznać za udany. Reżyserka "Senności" perfekcyjnie opanowała zarówno konwencję musicalu, jak i dziecięcy żywioł. Czterdzieścioro dzieci i nastolatków pracuje na scenie niczym szwajcarski zegarek. Niektóre zawodowe trupy aktorskie mogłyby się uczyć gry zespołowej od młodej obsady "Olivera!". Najważniejsze jednak, że mimo premierowej tremy, energia i radość młodych artystów z obecności na scenie jest odczuwalna na widowni. Gołym okiem widać, że sprawia im to ogromną frajdę.

Młodzi soliści: Piotr Janusz jako Oliver, Roger Karwiński jako Szelma oraz Anna Buczkowska jako Betinka, zaprezentowali się znakomicie, zarówno pod względem wokalnym, aktorskim, jak i choreograficznym. To daje nadzieję, że rośnie nam nowe pokolenie zdolnych aktorów musicalowych.

Młodym wykonawcom towarzyszą liczni dorośli aktorzy, pojawiający się gościnnie na chorzowskiej scenie. Brawurowo zagrał i zaśpiewał Tomasz Steciuk, jako herszt złodziejskiej szajki Fagin. Swoim głosem i urokiem scenicznym zachwyciła także Marta Florek - jako Nancy. Duże wrażenie odmiennością w środkach ekspresji wywarła także Aleksandra Zawalska (na co dzień aktorka lalkowego Teatru Ateneum) - jako pani Sowerberry. Swoją bezbarwnością trochę rozczarował zespół aktorski Teatru Rozrywki, ale być może to wynik epizodyczności ról, w jakich został obsadzony.

W "Oliverze!" pojawia się największa w historii Teatru Rozrywki, ważąca 4 tony scenografia Marcela Sławińskiego i Katarzyny Sobańskiej. Rzeczywiście, dekoracje robią wrażenie, tyle że przytłoczenia. Scenografia jest za duża, jak na warunki chorzowskiej sceny. Maksymalne zapełnienie sceny obrotowej (zbudowane są na niej aż cztery pola gry, z których powstaje co najmniej osiem miejsc akcji) sprawia, że ta ledwo zipie przy zmianach dekoracji. Do ostatniego centymetra zabudowane zostały także boki sceny. Scenografowie nie oszczędzili nawet balkonów bocznych.

W tak wypełnionej przestrzeni operowanie tłumem było nie lada wyzwaniem. Choreograf Jacek Badurek wywiązał się z niego nadzwyczaj sprawnie. Sceny zbiorowe są dynamiczne, pozbawione efektu przeludnienia. Sceny z udziałem dzieci okraszone zostały elementami humorystycznymi, co przydaje choreografii energii i lekkości. Całość uzupełniają kostiumy Doroty Roqueplo, która ubrała artystów w różnorodne stroje z epoki, dobrze oddające rozwarstwienie klasowe XIX-wiecznej Anglii. Zachwycają urodą i precyzyjnym wykonaniem, a przy tym niepozbawione są akcentów humorystycznych (ogromne czepce na głowach kobiet czy "żałobny" strój pani Sowerberry).

Piekorz udało się stworzyć przedstawienie, na którym dobrze będą się bawić zarówno dzieci, jak i dorośli. Co prawda jest w "Oliverze!" kilka scen, bez których spektakl mógłby się śmiało obyć (jednominutowe pojawienie się Rady Starszych czy sceny z życia londyńskiej ulicy), jest kilka zabiegów budzących wątpliwości (scena w siedzibie Fagina, w której światło gaśnie tylko po to, by chłopcy mogli pobiegać z lampkami), ale są to kwestie na tyle drugorzędne, że nie zakłócają przyjemności oglądania. Bez wątpienia "Oliver!" to najlepsze przedstawienie dla dzieci i młodzieży w Teatrze Rozrywki.



Kris - Śro Maj 27, 2009 9:56 am
Festiwal Teatrów Lalek

24 spektakle, w tym 9 konkursowych, zostanie zaprezentowanych podczas 8. Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek "Katowice - dzieciom", który rozpocznie się w Dzień Dziecka i potrwa do 5 czerwca w Katowicach. Wystąpi 11 teatrów z Polski, Węgier i Chin.

Jak poinformowano podczas wtorkowej konferencji prasowej w Katowicach, w konkursie zmagać się będzie 5 inscenizacji węgierskich i 4 polskie. Ograniczenie do dwóch liczby krajów, których teatry uczestniczą w konkursie, to tegoroczna nowość.

"Zdecydowaliśmy o tej zmianie formuły, bo pozwala szerzej zaprezentować różnorodność gatunków w sztuce lalkowej danego kraju" - powiedział przewodniczący komisji kwalifikacyjnej festiwalu Karel Brożek.

Spektakle konkursowe będą się ubiegać o Nagrody Prezydenta Miasta Katowice za najlepsze przedstawienie festiwalu w wysokości 8 tys. zł oraz dwie równorzędne nagrody za najlepszą rolę kobiecą i męską w wysokości 4 tys. zł. Laureaci po raz pierwszy otrzymają honorowe statuetki, zaprojektowane przez Zygmunta Brachmańskiego, przedstawiające lalkarza ze "światem lalek" na głowie.

Pracami sześcioosobowego, międzynarodowego jury będzie kierować prof. Henryk Jurkowski, jeden z najbardziej cenionych historyków i znawców światowego teatru lalek.

Poza konkursem zaprezentuje się organizator festiwalu - Śląski Teatr Lalki i Aktora äAteneumĂś z czterema inscenizacjami oraz zespół chiński: The China Zhangzhou Puppet Troupe. Spektakle będą się odbywać na dwóch scenach Ĺą w teatrze oraz w Galerii Ateneum.

Ideą katowickiego festiwalu jest prezentacja najciekawszych spektakli, zrealizowanych na zawodowych scenach lalkowych z myślą o publiczności dziecięcej. Organizatorzy starają się tak dobierać przedstawienia, by widzowie mogli poznać różnorodne koncepcje i techniki, stosowane przez teatry lalkowe Ĺą zarówno te klasyczne, jak i wykraczające poza tradycyjne kwalifikacje.

W tegorocznej edycji przeważają spektakle dla widzów w wieku przedszkolnym, kameralne, z niewielką obsadą. W założeniu mają prowokować do twórczego myślenia i rozwijać wyobraźnię małych odbiorców.

(PAP)
http://ww6.tvp.pl/6605,20090526908921.strona




Wit - Śro Maj 27, 2009 7:28 pm
Każdy może robić teatr
Aleksandra Czapla-Oslislo2009-05-27, ostatnia aktualizacja 2009-05-27 17:19



Na świecie szaleje kryzys, ale na pewno nie widać go w ofercie 11. festiwalu Teatromania w Bytomiu. Niepostrzeżenie urósł nam niemal polski festiwal Fringe
Porównanie nie jest bezpodstawne, bo niektóre spektakle na ruszającej w piątek Teatromani albo były na Fringe pokazywane, albo wystawiają je teatry wielokrotnie tam oklaskiwane. W Bytomiu nie ma repertuarowych pomyłek.

- Na kilka przedstawień czekam już parę sezonów. Widziałam je w różnych miejscach na festiwalach za granicą, aż wreszcie możemy je pokazać po raz pierwszy w Bytomiu i Polsce! Mam tu na myśli przede wszystkim spektakl brazylijskiego teatru Lume. "She-Zen, 7 bols" - niewiarygodne połączenie wyciszonego tańca butoh i brazylijskiego temperamentu aktorów. Pokażemy też "Absence and Presence" - projekt tancerza i aktora Andrew Dawsona, który kilka lat temu zdobył prawie wszystko, co tylko mógł na festiwalu Fringe - mówi Dagmara Gumkowska, dyrektorka festiwalu.

Perełką będzie na pewno angielski spektakl przy stoliku, w którym zagra sama publiczność. "Etiquette" rozegra się nawet około 40 razy w herbaciarni Fanaberia (chętni muszą się wcześniej zarejestrować w Bytomskim Centrum Kultury, bilety - 10 i 15 zł). Wystarczą dwie osoby, które siądą przy stoliku i ze słuchawkami na uszach wykonają nagrane dla nich wcześniej instrukcje. W ten sposób zagrają spektakl wspólnie dla siebie.

Wydarzeniem będzie też na pewno irlandzki pokaz "Drinking Dust" zrealizowany we współpracy z zespołem Brokentalkers (uznanym za wykonawcę najbardziej seksownego spektaklu na festiwalu Dublin Fringe w 2006 roku). Artyści z Junke Ensamble przestudiowali zdjęcia z Elektrociepłowni Szombierki, bowiem ich pokaz zależy od przestrzeni, w której grają.

Na festiwalowej scenie pojawią się też Czesi w swojej cudownej teatralnej alternatywie. Divadlo Skutur, które robi w Czechach coraz większą karierę, pokaże w Bytomiu dwa projekty: "Płaczki", czyli urzekający spektakl z tradycyjnymi słowiańskimi pieśniami, choć niepozbawionymi czeskiej pogody ducha, oraz szalony "Mala smart" o szaleńczo zakochanych ludziach.

Polską scenę reprezentować będzie teatr Akademia Ruchu, który w pierwszy weekend Teatromanii pojawi się niespodziewanie w przestrzeni miasta. Między innymi na ul. Dworcowej artyści zaproszą publiczność do odkrywania nietypowych, porzuconych obiektów. Nie zabraknie też zaprzyjaźnionej z festiwalem Komuny Otwock, tym razem ze spektaklem "Mill/Maslow". Będzie też najnowszy międzynarodowy projekt teatru Pieśni Kozła "Macbeth" współtworzony z Royal Shakespeare Company.

Sześć polskich premierowych pokazów z zagranicy czy rarytasy polskiej sceny offowej to tylko część atrakcji Teatromanii. Dla zainteresowanych przygotowano cykl warsztatów teatralnych, które poprowadzą Jesser de Souza z Brazylii oraz Jolanta Krukowska i Janusz Bałdyga z Akademii Ruchu. A to wszystko za naprawdę niewielkie pieniądze, bo bilety na spektakle kosztują 10, 15 lub 20 zł, a na część imprez wstęp jest wolny. Festiwal trwa do 5 czerwca.



MephiR - Pią Maj 29, 2009 2:52 pm
Warto podkreślić, że w tym roku będzie dużo darmowych spektakli w plenerze. Kto był w zeszłym roku na pl. Sobieskiego gdzie wystawiano "Czas Matek" Teatru Ósmego Dnia, to wie czego można się spodziewać. Pierwszy duży spektakl na Rynku już dziś o 22:00. Więcej informacji na stronie www.teatromaniafestiwal.pl



mark40 - Wto Cze 23, 2009 5:20 pm


Teatr Rozrywki: Musical "Producenci" pierwszy raz w Polsce

W najbliższą niedzielę na deskach Teatru Rozrywki w Chorzowie po raz pierwszy w Polsce zobaczymy jeden najpopularniejszych broadway'owskich musicali - "Producenci" w reżyserii Michała Znanieckiego.



"Producenci" to przezabawna komedia o parze żydowskich hochsztaplerów, szykujących skok na kasę w niecodziennym stylu. Max Bialystok i Leo Bloom postanawiają wystawić na Broadway'u przedstawienie, które padnie w dniu premiery, dzięki czemu sprytni producenci zgarną majątek - cały budżet przedstawienia minus koszty premiery. Trzeba tylko znaleźć odpowiednio zły scenariusz. Szybko trafiają na właściwy materiał - napisaną przez faszystę Franza Liebkinda sztukę pt. "Wiosna Hitlera"...

- Z dużą radością pokazuję spektakl o tych tematach, z takim poczuciem humoru, z taką dozą inteligentnej złośliwości, który jednocześnie obnaża trochę naszą zaściankowość i nieumiejętność otwartego śmiania się z różnych rzeczy. Z drugiej strony pokazuje też Amerykę oczami Amerykanina, który z pełną polityczną niepoprawnością wyciąga im wszystkie paproszki i brudki, które w nich tkwią i obśmiewa je - mówił podczas konferencji prasowej przed polską prapremierą przedstawienia Dariusz Miłkowski, dyrektor Teatru Rozrywki.

Musical Mela Brooksa (według jego filmu z 1968 roku o tym samym tytule) miał broadway'owską premierę w 2001 roku, a trzy lata później - na West Endzie. Legendarny filmowiec podjął się samodzielnego napisania musicalu, namówiony przez przyjaciół. Nie była to dla niego zupełnie nieznana materia, wszak Mel Brooks jest autorem słów i muzyki do piosenek we wszystkich swoich filmach.

Filmowi "Producenci" to jego fabularny debiut, nagrodzony - pomimo kontrowersji - Oscarem za najlepszy oryginalny scenariusz. Nagroda była równie uzasadniona, co kontrowersje. Zwariowana opowieść jest bowiem ostrą satyrą na show-business. Nie tylko w amerykańskim wydaniu.

Niektóre powiedzenia z "Producentów" weszły do języka codziennego w USA. Największą, bo światową już karierę, zrobiło określenie „kreatywna księgowość” – raczej niefortunnie spopularyzowane poprzez spektakularne bankructwo przedsiębiorstwa Enron w 2001 roku. Tytuł znanej płyty zespołu U2, „Achtung Baby” pochodzi z dialogów w filmie. Dr. House – lekarz z serialu, woła po udanej rozmowie kwalifikacyjnej „Mamy Hitlera!”. To też Mel Brooks.

W 2005 powstał film muzyczny według... musicalu według filmu fabularnego. Tylko Mel Brooks mógł stworzyć coś podobnego!

Musical „Producenci” zdobył 12 nagród Tony – to rekord w historii Broadway'u!

źródło: www.teatr-rozrywki.pl



qlomyoth - Wto Cze 23, 2009 5:28 pm
Ooo "Producenci" w TR

[youtube]YCzd7rMiuD8[/youtube]



ethan - Pią Cze 26, 2009 1:04 pm
Festiwal Teatrów i Widowisk Ulicznych 2009

Żory

26 czerwiec 2009











Wit - Czw Lip 02, 2009 7:36 pm
Musicalowa klapa w Rozrywce to prawdziwy hit
Aleksandra Czapla-Oslislo 2009-06-30, ostatnia aktualizacja 2009-06-30 13:31:03.0



Dość kompleksów śląskiej prowincji! Mamy musicalowy hit, a dla ścisłości, pożądaną klapę. "Producenci" wg Mela Brooksa w chorzowskiej Rozrywce to trzy godziny świetnej zabawy.

Cholera, no to mamy hit i teraz jeszcze będą go pewnie grać przez następne dziesięć lat! - kwituje ze złością swój niepożądany sukces producent teatralny Max Białystok, którego życzeniem było stworzyć musicalową klapę i zarobić na tym miliony. Wybrał najgorszy scenariusz ("Wiosna Hitlera"), reżysera, który zgodnie ze swoimi preferencjami dodał do opowieści o Adolfie nieco homoseksualnych wątków, aktorkę, która nie mówi poprawnie po angielsku i najgorszych tancerzy w Nowym Jorku. Aha, a na widowni mieli zasiąść głównie Żydzi. Niestety - wbrew jego wszelkim staraniom, wyszedł hit. Hit wyszedł też Teatrowi Rozrywki w Chorzowie, którego "Producenci" mają zapewnioną dekadę na afiszu i prawdopodobnie niejedną Złotą Maskę.

Jak każdy sukces, tak i ten ma wielu ojców. Pierwszym z nich jest Dariusz Miłkowski, dyrektor chorzowskiej sceny. W ciągu ostatnich pięciu lat Teatr Rozrywki przygotował osiemnaście prapremier. Miłkowski wiele zaryzykował i podjął niepopularną wśród wielu dyrektorów instytucji kulturalnych decyzję, że pora skończyć z kompleksami o artystycznej, śląskiej prowincji. Wymarzył sobie i stworzył swój chorzowski Broadway, a przynajmniej najlepszy teatr muzyczny, na jaki go stać wykorzystując dostępne finanse i potencjał własnego zespołu. Okazało się, że stać nas na satyrę Mela Brooksa, którą na Broadwayu grano sześć lat (ponad 2500 wystawień!) i nagrodzono dwunastoma statuetkami Tony.

Stać nie tylko na tę wyjątkowo dochodową klapę, ale też chorzowski zespół stać na pełen profesjonalizm. Kiedy w niedzielę po prapremierze publiczność kolejny raz biła brawo zespołowi, połowa aplauzu była podziękowaniem za wyśmienitą rozrywkę, druga połowa zaś za ciężką pracę. Po trzech godzinach spędzonych w teatrze miałam wrażenie, że wszystkie kilkadziesiąt osób dało z siebie to, co najlepsze. Sprawiali przy tym wrażenie, że robią to bez ogromnego wysiłku. Ot, talent przerodził się w profesjonalizm.

Drugim ojcem sukcesu "Producentów" jest reżyser Michał Znaniecki. Po raz trzeci współpracuje z Teatrem Rozrywki i w pełni korzysta z danej mu swobody przy nielicencyjnej wersji musicalu (broadwayowską choreografię stworzył Piotr Jagielski zaś scenograficzne rarytasy przygotował Luigi Scoglio). Na konferencji prasowej reżyser przyznał, że dzieło Brooksa to "samograj i maszynka do robienia pieniędzy". Owszem, pod jednym jednak warunkiem - że spektakl będzie dobrze zrobiony i nie straci swojego zawrotnego tempa. A tego chorzowskiej inscenizacji nie brakuje.

Wszystko za sprawą doborowej obsady. W rolę bezdusznego show-biznesmena Białego wciela się Jacenty Jędrusik - bez wątpienia aktorska osobowość Rozrywki. W "Producentach" partneruje mu Paweł Strymiński (gościnnie z muzycznej Romy), który jest wręcz stworzony do roli Blooma - nieśmiałego i pedantycznego księgowego, który marzy skrycie by zostać producentem na Broadwayu.

Z połączenia tych dwóch wokalnych i scenicznych temperamentów wyszedł majstersztyk. Na drugim, trzecim, czwartym planie znajdziemy role równie świetne. Katarzyna Hołub bez zarzutu gra "szwietną Szwedkę", a do teatralnej historii przejdzie na pewno Adam Szymura z bawarskimi szlagierami (np.: "Haben Sie gehĂśrt das deutsche Band?"), nie wspominając o całej paradzie artystów-gejów, która przetacza się przez scenę u Brooksa (w tej wykpionej do granic kreacji Dariusz Niebudek, Sebastian Ziomek i Bartłomiej Kuciel).

Można bez końca mnożyć udane inscenizacyjne detale, songi czy sceny. Jednak "Producenci" to nie tylko rozrywka na najlepszym poziomie. Dla wielu musical to wciąż jedynie muzyczno-taneczna składanka sceniczna. Ale nie wolno zapominać, że nierzadko przybiera ostrą i wyjątkowo niepoprawną politycznie formę. Wiedzą o tym doskonale Anglicy i Amerykanie, którzy właśnie na West Endzie i Broadwayu szukają dobitnych komentarzy do współczesnych wydarzeń.

W czasach, kiedy kolejne biesiady kabaretowe przekraczają granice artystycznej przyzwoitości, szczęśliwie musical w Polsce ma się coraz lepiej. A wyjątkowo dobrze ma się na Śląsku. Wystarczy zerknąć na repertuar Rozrywki i Gliwickiego Teatru Muzycznego.

We wtorek czwarty i zarazem ostatni spektakl "Producentów" w tym sezonie. Ponownie na afiszu od września



mark40 - Sob Lip 11, 2009 10:47 am


11. Wakacyjny Przegląd Przedstawień
26.07.2009-1.08.2009
Teatr Rozrywki, WPKiW, Chorzów



Szykuje się Wakacyjny Przegląd Przedstawień niejednorodny, niejednoznaczny i bezpruderyjny. Organizatorzy odważyli się zaprezentować kilka zjawisk wzbudzających skrajnie różne opinie – jak choćby „Filozofia w buduarze” Markiza De Sade’a. W tekście tej sztuki znalazł się cały wachlarz umiejętności legendarnego klasyka porno z bardzo drobiazgowymi opisami bardzo drobiazgowych operacji, lecz tekst ten wywrócono na lewą stronę. Uczyniono z niego świadectwo ludzkiej bezradności wobec formy libertynizmu, w niczym nie lepszej od form pruderyjnych i pełnych hipokryzji, które libertynizm (poniekąd słusznie) negował.

Równie ciekawie zapowiada się spektakl „Głodnie” – przedstawienie muzyczne o luźnej strukturze wypełnionej wielką energią. Ten muzyczny projekt krąży generalnie wokół problemu nienasycenia i wynikającego z niego stanu permanentnego konfliktu. Polecane dla każdego, kogo nie irytuje estetyka porównywalna z mocnymi dźwiękami MassKotek.

Ukłonem w stronę bardziej powszechnych gustów jest spektakl „Dżdżownice wychodzą na asfalt” uroczego tandemu Stanisław Tym-Zofia Merle/ Joanna Kołaczkowska i współudziale Jerzego Derfela. Poczucia humoru Stanisława Tyma chyba nikomu przybliżać nie trzeba. W końcu kogo nazywać „marką”, jeśli nie jego? Jeśli więc zastanawiacie się, na jaki spektakl zabrać rodziców, dalszą rodzinę lub kolegę z Pułtuska razem z zamelinowanym w jego górnej lewej kieszeni na wpół wyliniałym kanarkiem – „Dżdżownice…” są wyborem idealnym, bo to naprawdę przedstawienie dla każdego i naprawdę trudno znaleźć osobę, która pożałuje w ten sposób spędzonego czasu.

Zresztą „To nie jest kraj dla wielkich ludzi” też za bardzo od tego ideału powszechności nie odstaje. Ten tekst to rasowe one man show znad Wisły. Przyznam, że nie podejrzewałam jego autora i reżysera, Michała Walczaka, „etatowego” specjalistę od dramatów onirycznych, o takie pokłady poczucia humoru. Wprawdzie nie wszystkie dowcipy trzymają poziom, a niektóre gwałcą poczucie dobrego smaku, ale z czystym sumieniem można powiedzieć, że jest to program pełen perełek i naprawdę nie mam tu na myśli naszyjnika, który wykonawca monodramu – Rafał Rutkowski – wkłada na szyję podczas skeczu o dyrektorce prywatnego przedszkola.

Anna Mentlewicz „w czasach przed naszymi czasami” była ikoną telewizji porównywalną jedynie z panami Zdzisławem Kamińskim i Andrzejem Kurkiem od wiecznie żywej (dzięki Youtube oczywiście) „Sondy”. Mentlewicz prowadziła absolutnie kultowy i zupełnie nieprawomyślny program „Luz”, który w siermiężnej telewizji robił za całkiem soczysty listek figowy. Zawsze też miała sprawne pióro, o czym łatwo się przekonać, ponieważ w programie chorzowskiego festiwalu znalazło się też miejsce na jej monodramat „Kochany synu” w wykonaniu Elżbiety Czerwińskiej.

Przegląd przedstawień smakowicie doprawiono też trzema apetycznymi kąskami muzycznymi. Pierwszym z nich jest koncert polskiego fenomenu The Complainer & The Complainers, drugim – występ śpiewającej doskonały czarny jazz Siggy Davis, a ostatnim – podwójna impreza plenerowa z muzyką z najlepszych musicali w tle.

26.07 niedziela, godz. 19.00 > Foyer Teatru
The Complainer & The Complainers
Na początku był The Complainer (czyli po prostu TC), znany chociażby z prowadzenia legendarnej wytwórni mik.musik.!, Mołr Drammaz, retro*sex*galaxy, współpracy z Felixem Kubinem i wielu innych akcji. TC&TC Nadają zupełnie nowa formę dla „zużytych” terminów: art-dance, discog-punk, nu-wave, tweet-pop, salsa-rave, folk-boss'a czy stary poczciwy rock’n’roll.
bilety 30 zł i 20 zł

27.07 poniedziałek, godz. 20 > Mała Scena
„Filozofia w buduarze” – Markiz de Sade – Teatr Nowy z Krakowa; reż. B. Hussakowski, scenogr. J. Braun, choreogr. D. Knapik. Wyst.: D. Knapik, G. Niedźwiedź, J. Falkowski, D. Nowak i in.
Najjaśniej jest w ciemnościach. Gdy pod koniec „Filozofii w buduarze” Donatiena Alphonse'a Fransoisa de Sade'a, tej przez Bogdana Hussakowskiego w Teatrze Nowym wyreżyserowanej orgii języka i gestów, gasną reflektory – ciała i rzeczy znikają. Cały świat przedstawiony w czerń obraca się na pstryknięcie. Spektakl dla dorosłych widzów.
bilety 45 zł

28.07 wtorek, godz. 20.00 > Mała Scena
koncert Siggy Davis pt. „The First Ladies Of Song”
Wspaniałe show z potężną dawką muzyki soul, gospel i jazzu. Największe przeboje Arethy Franklin, Elli Fitzgerald, Billie Holiday, Niny Simone i in. w wykonaniu artystki znanej nie tylko ze scen Broadwayu, ale również z kultowych filmów Spike'a Lee, Briana De Palmy i Mike'a Nicholsa.
bilety 75 zł

29.07 środa, godz. 17.30 i 20.00 > Mała Scena
„Dżdżownice wychodzą na asfalt” – Stanisław Tym – Teatr Polonia z Warszawy
Najnowszy spektakl Stanisława Tyma traktuje o naszej codzienności i polityce, przedstawionej w krzywym zwierciadle – jak tu zwykle u tego satyryka bywa. Proszony o autorecenzję Stanisław Tym powiedział: Sam program marny, ale bardzo drogie bilety. Nie wypada nie zobaczyć. Dlaczego Dżdżownice wychodzą na asfalt – też warto wiedzieć.
bilety 110 zł

30.07 czwartek
godz. 17.30 > Mała Scena
„Kochany synu” – Anna Mentlewicz – monodram Elżbiety Czerwińskiej
„Poruszające. Przez oszczędność środków, skupienie, eliminację, szlachetność środków wyrazu i prawdę, temat nabiera siły, koncentruje uwagę. Jednocześnie oglądając ten spektakl, wchodząc w historię, mamy przyjemność z obcowania z formą, konstrukcją, kompozycją, a nie relacją. A nie tylko dobrze zagraną opowieścią. Poruszające.” (Krystyna Janda)
bilety 40 zł

godz. 20.00 > Foyer Teatru
„Głodnie” – Katarzyna Nosowska, Lenon z Riczardsem, Szymki 2 – Grupa Rozczyny
Spektakl „Głodnie” grupy Rozczyny miał premierę w kwietniu 2008 r. na 29. Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, w ramach nurtu Off. Dla dorosłych widzów.
bilety 25 zł i 15 zł

31.07 piątek, godz. 20.00 > Mała Scena
„To nie jest kraj dla wielkich ludzi” – Michał Walczak – Teatr Montownia z Warszawy. Wyst. Rafał Rutkowski
Ilu ludzi mieści się w jednym Polaku? One-man show w wykonaniu aktora Teatru Montownia, Rafała Rutkowskiego, który wraz z dramatopisarzem Michałem Walczakiem przygotował w podziemiach kultowej Chłodnej 25 godzinę perwersyjnej, niepoprawnej politycznie rozrywki.
bilety 45 zł

1.08 sobota, godz. 16.00 i 20.00 > Duży Krąg Taneczny, WPKiW Chorzów
Zielony parkiet: Dance to the music(ale)
„Przeglądowe" Closing Party! Niecodzienna zabawa taneczna w rytm muzyki z światowych musicali w kultowym Dużym Kręgu WPKiW. Muzykę w dwóch setach: popołudniowym, dla tradycjonalistów i wieczornym dla żądnych wrażeń eksperymentatorów prezentuje The Complainer & D.A.
wstęp wolny

>>> więcej na stronie Teatru Rozrywki

Bilety:
karnety 300 zł

http://www.ultramaryna.pl/wydarzenie.php?id=12192



Wit - Pon Lip 20, 2009 7:47 pm
Niedosłyszący nie słyszeli, że mogą słyszeć w teatrze
Małgorzata Urbanek2009-07-20, ostatnia aktualizacja 2009-07-20 19:59



Bezprzewodowe słuchawki, w które wyposażonych jest już wiele teatrów regionu, pozwalają niedosłyszącym cieszyć się ze spektakli. Ale poza uczniami szkół specjalnych mało kto z nich korzysta. W Teatrze Śląskim w Katowicach nieużywany sprzęt zdążył się zdekompletować

Bezprzewodowe słuchawki widzowie mogą otrzymać w kasie. Podczas spektaklu dźwięk z mikrofonów nad sceną jest przekazywany do nich drogą radiową. Niedosłyszący może regulować sobie głośność. Dzięki słuchawkom usłyszy też ostrzeżenie, gdyby w teatrze wydarzyło się coś złego, np. wybuchł pożar.

W takie systemy wyposażyły się dwie sceny dla dzieci: Teatr Dzieci Zagłębia w Będzinie oraz Śląski Teatr Lalki i Aktora "Ateneum" w Katowicach. W Będzinie działa od 2006 roku. - Po pierwszym przedstawieniu dla dzieci niedosłyszących aż się rozpłakałem, zresztą nie tylko ja, kiedy zobaczyłem, jak dzieci pierwszy raz nie tylko widzą, ale i słyszą cały spektakl. Trącane mówiły, żeby im nie przeszkadzać - wspomina Dariusz Wiktorowicz, dyrektor TDZ.

Podobnie jak Ateneum, będziński teatr regularnie współpracuje ze szkołami specjalnymi. Gdyby nie one, sprzęt nagłaśniający nie byłby zbyt często używany. - Rzadko się zdarza, żeby ktoś podszedł do kasy i powiedział: "mam dziecko niedosłyszące, chcę wypożyczyć słuchawki na spektakl". Czasem ludzie się wstydzą i o tym nie mówią - mówi Wiktorowicz.

Potwierdza to dyrektorka Ateneum Krystyna Kajdan: - Nie wszyscy przyznają się do wad słuchu. Myślę, że jest to kwestia przełamania się.

Nie lepiej jest w teatrach dla dorosłej publiczności. Chorzowski Teatr Rozrywki ma 25 słuchawek dla niedosłyszących. Jak twierdzi Marek Kołbuk, specjalista ds. public relations teatru, nigdy podczas jednego przedstawienia ich nie zabrakło. Jeszcze gorzej jest w Teatrze Śląskim w Katowicach. Specjalistyczny sprzęt kupiono tam 12 lat temu podczas remontu teatru i również nie znalazł wielu chętnych użytkowników. Sprzęt z biegiem czasu starzał się, dekompletował i obecnie nie nadaje się do użytku. - Przygotowujemy scenę do remontu i planujemy wyposażyć salę w takie samo urządzenie, tylko nowszej generacji, mające więcej możliwości, - mówi Edward Wrzesień, główny inżynier Teatru Śląskiego.

Dyrektorzy teatrów zgodnie przyznają, że starają się jak mogą, by informacja o tym, że na ich spektakle mogą chodzić osoby niedosłyszące dotarła do zainteresowanych. Taka informacja jednak nie trafia do wszystkich. - Nie wiedziałam, że w naszych teatrach są takie urządzenia! Słyszałam o nich, ale myślałam, że są drogie, więc nikt ich nie kupi. Chętnie pójdę na jakiś spektakl. Chcę przypomnieć sobie, jak to jest przeżyć go w całości: z obrazem i dźwiękiem - mówi niedosłysząca Martyna z Bytomia.

Zaskoczony jest też prezes Śląskiego Oddziału Polskiego Związku Głuchych Krzysztof Kotyniewicz. - Pierwszy raz spotykam się z informacją o dostępie do słuchawek w teatrach. Gdyby wieść o możliwości korzystania z tego rodzaju udogodnień dotarła do związku, na pewno byłaby rozpowszechniona wśród naszych niedosłyszących członków - mówi Kotyniewicz, który przypomina jednak, że dla wielu niepełnosprawnych barierą w dostępie do kultury są też pieniądze.

W słuchawki dla niedosłyszących zamierzają w najbliższym czasie zaopatrzyć się też Teatr Nowy w Zabrzu oraz Gliwicki Teatr Muzyczny.



Wit - Pon Lip 20, 2009 7:55 pm
Teatralny ogród w kopalnianym magazynie
Aleksandra Czapla-Oslislo2009-07-19, ostatnia aktualizacja 2009-07-19 20:44



W postindustrialnej przestrzeni Magazynu Ciekłego Powietrza swój trzeci sezon zaczyna Chorzowski Teatr Ogrodowy

Termin "sezon ogórkowy" w teatrach przechodzi powoli do lamusa. Większość scen w Polsce ma już dawno ustalony terminarz gościnnych występów wakacyjnych w najróżniejszych, często sielankowych miejscach: ogrodach, zamkach, na plażach, w podcieniach budynków czy... w Magazynie Ciekłego Powietrza - postindustrialnej przestrzeni wśród zielonych terenów dawnej kopalni Prezydent w Chorzowie.

Wydaje się, że Polska oszalała na punkcie teatralnych ogródków. Wystarczy wspomnieć piętnaście edycji Konkursu Teatrów Ogródkowych w Warszawie, trzeci w tym roku Sopocki Ogród Teatralny czy nasze lokalne imprezy - młody Ogólnopolski Festiwal Teatrów Ogródkowych w Częstochowie czy z dziesięcioletnią już tradycją Letni Ogród Teatralny w Katowicach, od którego w naszym regionie wszystko się zaczęło.

- Chorzowski program jest tak układany, by nie był w kolizji z katowickim LOT-em. Nie chciałbym stawiać widza przed dylematem, tym bardziej że obserwuję jakąś setkę widzów, która regularnie odwiedza oba ogródki - mówi Sergiusz Brożek ze stowarzyszenia SZTYG.art, organizujący chorzowski przegląd.

I choć Chorzowski Teatr Ogrodowy startuje zawsze w sierpniu, z okazji 141. rocznicy Królewskiej Huty, już w sobotę w Magazynie Ciekłego Powietrza obejrzeliśmy monodram autorstwa Tomasza Jachimka "Kolega Mela Gibsona" w wykonaniu Mirosława Neinerta.

Reszta spektakli już tradycyjnie w sierpniowym cyklu co piątek (z małym wyjątkiem na "Dzień świra" Teatru Miejskiego w Gdyni, który zaplanowano na sobotę 8 sierpnia). Na teatromanów czekają w tym roku dodatkowe filmowe atrakcje. Po obowiązkowym "Scenariuszu dla trzech aktorów" (14 sierpnia), absolutnie nieśmiertelnym i mistrzowskim spektaklu w wykonaniu Mikołaja i Andrzeja Grabowskich oraz Jana Peszka, o godz. 23 będzie można obejrzeć krótkometrażowy film "Diabeł" Tomasza Szafrańskiego z główną rolą Andrzeja Grabowskiego.

Teatralny "Dzień świra" zakończy najmniej znany, pierwszy film Marka Koterskiego o Adasiu Miauczyńskim "Dom wariatów" z 1984 roku, zaś po "Konopielce" 21 sierpnia wieczór można zakończyć tylko "Żywotem Mateusza" - filmowym rarytasem Witolda Leszczyńskiego. - To kanon kina światowego. Wciąż szukam powodów i pretekstów, by go znowu oglądać i pokazywać innym - wyjaśnia Brożek.

Na scenie ChTO wśród tegorocznych "Komediantów" (pod takim szyldem odbywa się III edycja) zobaczymy m.in. aktorów warszawskiej Montowni, którzy z "Szelmostw Skapena" usunęli role kobiece, co nie przeszkadza im w żadnym stopniu. Wyzwaniem będzie krakowska "Skrzyneczka bez pudła". To niedawna premiera Teatru Ludowego, którą zespół zagra pierwszy raz poza macierzystą sceną. Wciąż trwają dyskusje, które części beskidzkiego świata (rzecz dzieje się w beskidzkiej wsi) przewieźć do Chorzowa.

Tym, którzy dobrze wspominają zeszłoroczną, w sporej części muzyczną edycję, przypadnie do gustu autorski recital Roberta Talarczyka "Słowa", który m.in. zaśpiewa dla publiczności "Komediantów".

Na młodszych widzów czekają po raz pierwszy niedzielne darmowe spektakle zawsze o godz. 16.



Wit - Pon Lip 27, 2009 12:47 pm
Chorzowska Rozrywka spełnia marzenia
Aleksandra Czapla-Oslislo2009-07-26, ostatnia aktualizacja 2009-07-26 23:01



Niepoprawność polityczna, erotyczna niegrzeczność, awangardowe brzmienia, jazzowa improwizacja, psychologiczny monodram - Teatr Rozrywki w Chorzowie spełnia różnorodne artystyczne życzenia.

Stwierdzenie, że w teatrze wszystko jest możliwe, to banał, ale na rozpoczętym wczoraj Wakacyjnym Przeglądzie Przedstawień zdarzy się naprawdę wiele. Do sierpnia w jednym foyer mijać się będą młodzi fani awangardowych brzmień, eleganccy miłośnicy jazzu, z ironiczną rezerwą nastawieni do świata fani Stanisława Tyma, bezpruderyjni wielbiciele prozy markiza de Sade czy teatralni tradycjonaliści, którzy w ciemno kupują bilety na psychologiczne monodramy. Przegląd to siedem dni i siedem spełnionych różnorodnych artystycznych życzeń. Do tego tylko w połowie teatralnych, co pokazał już rozpoczynający przegląd koncert The Complainer & The Complainers.

To nie koniec muzycznych doznań w Chorzowie. We wtorek czeka nas potężna dawka muzyki soul, gospel i jazzu. Usłyszymy największe przeboje Arethy Franklin, Elli Fitzgerald czy Billie Holiday w wykonaniu Siggy Davis w programie "The First Ladies of Song" (Mała Scena, bilety 75 zł). W czwartek zaś parkiet foyer należeć będzie do znanej już chorzowskiej publiczności z projektu Entree formacji Rozczyny. Damskie trio w czterech scenach przetykanych piosenkami wystąpi o godz. 20 (bilety 15 i 25 zł).

Na muzyczny finał plenerowa impreza w dwóch odsłonach poza teatrem. Organizatorzy zapraszają 1 sierpnia do Dużego Kręgu Tanecznego w chorzowskim parku na program "Zielony parkiet: Dance to the Music(ale)". Światowy repertuar musicalowy najpierw w tradycyjnej wersji, zaś wieczorem w bardziej elektronicznym wydaniu z miksami DJ-a. Wstęp wolny.

W części teatralnej jest równie różnorodnie. Teatr Rozrywki zaprosił na Małą Scenę zespoły z Krakowa i Warszawy. Na początek tytuł, na który nie odważyłaby się większość teatrów - "Filozofia w buduarze" według markiza de Sade, druga obok "120 dni Sodomy" prezentacja rozerotyzowanego libertynizmu. Spektakl odważył się zagrać Teatr Nowy z Krakowa. - Nie mamy nic do stracenia. Nie jesteśmy teatrem miejskim, nie może przyjść do nas dyrektor wydziału kultury i zabronić wystawienia tej sztuki. Jedyne, co możemy stracić, to dofinansowanie. Mamy nadzieję, że jednak tak się nie stanie - mówił w jednym z wywiadów Piotr Sieklucki z Teatru Nowego, który gra w sztuce. Spektakl w reżyserii Bogdana Hussakowskiego w poniedziałek o godz. 20 (bilety 45 zł, tylko dla widzów dorosłych!).

Oczywiście nie byłoby Wakacyjnego Przeglądu w Teatrze Rozrywki bez udziału teatru Polonia. Tym razem z programem satyrycznym Stanisława Tyma. Na "Dżdżownice wychodzą na asfalt" bilety sprzedają się najszybciej (choć kosztują 110 zł). Pewnie pomogła autorecenzja Tyma: "Sam program marny, ale bardzo drogie bilety. Nie wypada nie zobaczyć". Warto też wiedzieć, dlaczego dżdżownice wychodzą na asfalt. Choć tu Tym tłumaczy się w nieprecyzyjny sposób: najpierw twierdził, że tytuł wyjaśni się w trakcie spektaklu. Potem oświadczył, że jest "biznesowy", czyli przyciągający uwagę. Dopiero na końcu wyznał, że to obserwacja socjologiczna - dżdżownice wychodzą na asfalt, by się w deszczu umyć, bo to czyste stworzenia są. Stanisław Tym w towarzystwie Joanny Kołaczkowskiej i Jerzego Derfela w środę dwukrotnie - o godz. 17.30 i 20.

Pod koniec tego pełnego atrakcji tygodnia dwa skrajnie różne monodramy. "Kochany synu" Anny Mentlewicz to spowiedź 45-letniej Mai, z zawodu kardiochirurga, która próbuje zmierzyć się ze swoją traumatyczną przeszłością. Na scenie zobaczymy Elżbietę Czerwińską (bilety 40 zł).

Drugi monodram to gorzkie, ale niepozbawione dowcipu żale Polaka w sztuce "To nie jest kraj dla wielkich ludzi". O scenicznym talencie Rafała Rutkowskiego z Montowni i świetnym dramatycznym piórze Michała Walczaka nie trzeba specjalnie przekonywać. Niepoprawny politycznie finał przeglądu w piątek o godz. 20 (bilety 45 zł).

Podania z kolejną listą życzeń Teatr Rozrywki rozpatrzy za rok podczas kolejnego wakacyjnego przeglądu przedstawień.



mark40 - Wto Lip 28, 2009 8:50 pm


Drodzy Widzowie!

Oto już trzeci sezon Chorzowskiego Teatru Ogrodowego, niezmiennie w naszym sztygarkowym zaciszu w sercu Chorzowa, wśród zielonych terenów dawnej kopalni „Prezydent”.

Kryzys? Hm, na pewno nie zobaczycie go w naszym programie, bo tegoroczny Chorzowski Teatr Ogrodowy to 11 dni i 14 wydarzeń! Dzięki konsekwentnemu i serdecznemu wsparciu Miasta Chorzów pięknie rozwija się nasz wakacyjny festiwal. Na początek – i na 141-lecie nadania praw miejskich Królewskiej Hucie – Kolega Mela Gibsona w brawurowym wykonaniu Mirka Neinerta; specjalnie dla niecierpliwych, bo już w sobotę 18 lipca. A potem tradycyjnie pięć piątków i po raz pierwszy pięć sobót! 31 lipca Robert Talarczyk w nostalgiczno-muzycznym i na wskroś teatralnym recitalu, który będziemy nagrywać, w towarzystwie znakomitych muzyków zaśpiewa m.in. Komediantów – nasz tegoroczny tytuł. A potem sierpień i kolejni komedianci na scenie ChTO. Legendarne spektakle: Szelmostwa Skapena Teatru Montownia i Scenariusz dla trzech aktorów - ale jakich trzech - Andrzeja i Mikołaja Grabowskich oraz Jana Peszka. Teatralny Dzień świra Teatru Miejskiego im. W. Gombrowicza z Gdyni i niemniej teatralna Konopielka Teatru Polskiego z Bielska-Białej (Słyszeliście kiedyś Grażynę Bułkę – arcyśląską Świętkową – mówiącą ze wschodnim akcentem?). Skrzyneczka bez pudła - najnowsza premiera (majowa!) Teatru Ludowego z Krakowa czyli beskidzki kryminał na scenie. I nowości – nocne pokazy filmów i spektakle dla dzieci w sobotnie popołudnia, a także redagowana „na gorąco” copiątkowa gazetka czyli Sztajgerowy Cajtung …

Główna scena stanęła ponownie w Magazynie Ciekłego Powietrza i tam dzieją się wszystkie spektakle zaplanowane na godzinę 21:00. W drugim skrzydle, około 23:00, projekcje filmów. Galeria „Straż Pożarna” jest z kolei miejscem wystawy czarno-białych fotografii Krzysztofa Pileckiego. A przed „Sztygarkę” zaprasza ogródkowa Kawiarnia „Pod Wieżą”, tuż obok niej mała scena plenerowa na której będą się działy – w soboty o 16:00 – spektakle dla dzieci, więc...

Do zobaczenia!
http://www.sztygarka.pl/?id=84



Wit - Pon Sie 17, 2009 8:44 am
Pół tysiąca ludzi chciało oglądać Grabowskich i Peszka
cza2009-08-16, ostatnia aktualizacja 2009-08-16 21:49



Prawdziwe tłumy wybrały się na piątkowy spektakl Chorzowskiego Teatru Ogrodowego. Nic dziwnego, skoro w repertuarze był kultowy krakowski spektakl "Scenariusz dla trzech aktorów".

Choć grany od ponad dwudziestu lat, wciąż cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem. Setka ludzi spod Sztygarki odeszła z kwitkiem, bo zabrakło już miejsc na po brzegi wypełnionej widowni otaczającej scenę z trzech stron.

Kto zna "Scenariusz" w wykonaniu braci Mikołaja i Andrzeja Grabowskich oraz Jana Peszka zauważył pewnie mniejszą ilość interakcji z publicznością, na jaką śmiało pozwala tekst Schaeffera. Jednak teatromani niezmiennie mogli oglądać emocjonujący teatr i mistrzowskie aktorstwo.

- Jan Peszek, choć jest najstarszym z tria w "Scenariuszu", jest w doskonałej formie, a jego aktorstwo jest na światowym poziomie. Kto był u nas w piątek, mógł oglądać m.in. jak w scenie lotu prawie fruwał! - mówi Sergiusz Brożek, dyrektor artystyczny ChTO, który w najbliższy piątek zaprasza na polską wieś wg Redlińskiego. "Konopielka" Teatru Polskiego na scenie Sztygarki od godz. 21. Po spektaklu, o godz. 23 pokaz filmu Witolda Leszczyńskiego "Żywot Mateusza" (1967 r.) z rolą m.in. Franciszka Pieczki.

Nastolatki oszaleją na gliwickim musicalu
Anna Wróblowska 2009-08-12, ostatnia aktualizacja 2009-08-16 13:41:32.0

- Zróbcie mi tu mała anarchię! - zachęca swoich młodych aktorów reżyser Tomasz Dutkiewicz. Wszystko po to, żeby na wrześniowej premierze "High School Musical" Gliwickiego Teatru Muzycznego na widowni wybuchło szaleństwo. To w końcu jeden z najbardziej hitowych tytułów ostatnich lat

"High School Musical" to uwspółcześniona i dostosowana do młodego widza wersja szekspirowskiego "Romea i Julii". Opowiada o miłości pilnej uczennicy Gabrielli i kapitana szkolnej drużyny koszykówki Troya. Otoczenie żadnego z nich nie akceptuje tego uczucia, ale młodym udaje się w końcu zjednać przyjaciół dzięki muzyce. W szkole trwają bowiem przygotowania do musicalu, w którym wszyscy ochoczo biorą udział. Miłość i muzyka okazują się silniejsze niż wzajemne uprzedzenia i wszystko kończy się obowiązkowych happy endem.

Nastolatki na całym świecie oszalały na punkcie tego filmu telewizyjnego Disneya z 2006 roku. Tylko premierę obejrzało w Stanach Zjednoczonych 7,7 mln osób. Odtwórcy głównych ról, Vanessa Hudgens i Zac Efron, z miejsca stali się międzynarodowymi gwiazdami. Sukces filmu zachęcił twórców do kontynuacji przeboju. Powstał telewizyjny "High School Musical 2" i kinowa wersja trzecia. Na 2010 rok planowana jest kinowa premiera czwartej już części przygód Gabrielli i Troya. Do tego dochodzą trasa koncertowa, gry komputerowe i spektakle teatralne.

I właśnie polska prapremiera teatralnej wersji tego musicalu czeka nas 18 września w Gliwicach. Próby już trwają. Reżyser Tomasz Dutkiewicz jest zachwycony energią i entuzjazmem młodych wykonawców. Bo rzeczywiście werwy można im pozazdrościć. Pracują od rana do wieczora, na trzy ręce - jednocześnie odbywają się bowiem próby wokalne, choreograficzne i z reżyserem. Profesjonalni aktorzy już dawno zbuntowaliby się wobec takiego tempa pracy. Ale nie ta gromadka nastolatków, w większości amatorów wybranych podczas licznych castingów w całej Polsce. Kiedy reżyser ogłasza piętnastominutową przerwę, odpoczywa zaledwie kilka osób. Reszta biega, tańczy, śpiewa, ćwiczy kolejne sceny. Solo lub w grupach. Swoim zapałem rekompensują brak doświadczenia scenicznego. - To w 95 proc. amatorzy, którzy pierwszy raz występują na scenie. Przechodzą tutaj zintensyfikowaną szkołę teatralną. Muszą nauczyć się jednocześnie śpiewać, tańczyć i grać - mówi Dutkiewicz. Uczą się zachowań bardziej wyrazistych niż w życiu codziennym, wzajemnej kontroli, a także gry twarzą. Czasami młodych aktorów trzeba też nauczyć... luzu - Zróbcie mi tu małą anarchię! - zachęca reżyser, kiedy stoją zbyt wyprostowani i uładzeni.

Gliwicki "High School Musical" ma spore szanse powtórzyć sukces wersji filmowej i na to liczą też w Gliwickim Teatrze Muzycznym. - Mamy nadzieję, że "High School Musical" będzie takim samym sukcesem jak "Footloose. Wrzuć luz!", którego nie możemy zdjąć z afisza, bo wszyscy chcą go jeszcze oglądać. To będzie wspaniała zabawa dla młodzieży, ale i dla dorosłych, bo to rodzaj rewii w amerykańskim stylu - roztańczonej, rozśpiewanej i kolorowej, z nowoczesnymi efektami specjalnymi - mówi Krzysztof Piotrowski, kierownik artystyczny GTM-u. Wiernych fanów "High School Musical" przyciągną do teatru zapewne także dodatkowe atrakcje w postaci scen i piosenek, których nie było w wersji filmowej. Na stronie teatru (www.teatr.gliwice.pl) już można rezerwować bilety na spektakl. Od premiery do końca września będzie grany codziennie, i to po dwa razy!



Wit - Czw Paź 08, 2009 6:13 pm
Gliwicki "High School Musical" to wyższa szkoła musicalu
Anna Wróblowska 2009-09-22, ostatnia aktualizacja 2009-09-22 20:36:06.0



Szaleństwo, energia, żywioł - tak najkrócej można opisać "High School Musical" w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Nawet dorosła publiczność daje się porwać niesamowitej sile tego musicalu i entuzjazmowi młodych wykonawców.

High School Musical, czyli HSM to znana na całym świecie i uwielbiana przez nastolatki muzyczna opowieść o miłości Gabrielli Montez (w premierowym spektaklu Agnieszka Mrozińska, potem także Sara Chmiel) i Troya Boltona (Mateusz Cieślak i Rafał Szatan). Poznali się na sylwestrowym karaoke, a potem odnaleźli się w tej samej szkole. Na przeszkodzie młodzieńczej miłości stanęli jednak ich przyjaciele. Zarówno mózgowcy, do których należy Gabriella, jak i koszykarze, których kapitanem jest Troy, woleli, żeby zakochani skupili się na pracy zespołowej zamiast na wzajemnej fascynacji. Na szczęście wszystkie konflikty udaje się załagodzić dzięki musicalowi przygotowywanemu przez profesor Darbus (świetna, komediowa rola Katarzyny Wysłuchy). Uwieńczona happy endem miłość z przeszkodami i wpadające w ucho piosenki zagwarantowały "High School Musical" międzynarodowy sukces.

Sukces gliwickiego przedstawienia, który jest polską prapremierą musicalu, ma wielu ojców. Dobrą robotę wykonano już na poziomie tłumaczenia. Jackowi Mikołajczykowi, tłumaczowi libretta i piosenek, udało się uniknąć sztuczności, która bardzo często razi w przekładach młodzieżowej gwary. Nastolatki z East High School posługują się językiem, w którym dobrze wyważone zostały poprawna polszczyzna i slang. Ponadto Mikołajczyk zgrabnie wplótł w tekst kilka polskich akcentów (pojawia się np. aluzja do Pana Jaka To Melodia).

Taniec, scenografia kostiumy - wszystko zostało tak dobrane, żeby na pierwszy plan wybijała się niesamowita energia młodych wykonawców. Choreografia Sylwii Adamowicz jest nieskomplikowana, ale pełna dynamiki. Świetnie oddaje żywiołowość muzyki i temperament młodzieży. Czerpie z różnych stylów - odnaleźć w niej można elementy współczesnego tańca klasycznego, salsy, breakdance czy hip-hopu. Podobnie jest z kostiumami Ewy Gdowiok. To niby codzienne ubrania, jakie nosi młodzież na całym świecie, ale dzięki nim postać zostaje scharakteryzowana zanim jeszcze mamy okazję ją poznać. Tutaj też dominuje różnorodność, która rysuje szeroką perspektywę szkolnych osobowości - od radiowca w stylu emo, przez zakompleksioną kujonkę, aż po szkolną gwiazdę. Scenograf Wojciech Stefaniak postawił na funkcjonalność - za pomocą kilku ruchomych elementów łatwo zmienia się przestrzeń gry.

Młodym aktorom energii nie brakuje, ale to zasługa reżysera Tomasza Dutkiewicza, że udało mu się ją ujarzmić. Nie tylko nauczył ich prawideł rządzących musicalem, ale także doskonale potrafił wykorzystać ich pasję i potencjał. Pod jego wodzą czterdziestka, do niedawna w większości jeszcze amatorów, stała się profesjonalnym zespołem teatralnym. "Kochane bachory" - jak pieszczotliwie nazywał ich reżyser - zagrały spektakl o tym, co dla nich zwyczajne, a jednocześnie ważne. O zabawie, szkolnych problemach, ale przede wszystkim o młodzieńczej przyjaźni i miłości, które są w stanie pokonać uprzedzenia.

Aktorów gliwickiego HSM trudno oceniać indywidualnie. Ich siła tkwi bowiem w grze zespołowej. Każdy w równym stopniu pracuje na końcowy efekt. Naturalnością urzeka para głównych bohaterów: Agnieszka Mrozińska i Mateusz Cieślak, ale też Aleksandra Adamska jako charakterna liderka mózgowców Taylor, Andrzej Skorupa w roli niezbyt rozgarniętego koszykarza Chada czy Zeke Marcina Wojciechowskiego pracujący nad idealnym creme brulĂŠe. Moim osobistym odkryciem spektaklu okazała się Marta Florek znana z ról w chorzowskim Teatrze Rozrywki. Tutaj jako szkolna gwiazda Sharpay objawiła swój talent komediowy. Ale wszyscy po równo stworzyli perfekcyjne przedstawienie.



http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,3501 ... icalu.html

Bellmer to nie skandalista
Aleksandra Czapla-Oslislo2009-09-27, ostatnia aktualizacja 2009-09-27 22:05

Nie był tak oniryczny jak Dali, nie tak abstrakcyjny jak Mir?, nie tak subtelny jak Magritte. Za to Hans Bellmer był bardziej okrutny. Teraz w Teatrze Śląskim płaci za swoje surrealistyczne wizje wysoką cenę
Na powrót Bellmera do rodzinnych Katowic czekaliśmy niemal sto lat. Wciąż niegotowi na nadal krępującą nas jego sztukę. Wreszcie Teatr Śląski zamówił u dramaturga Tomasza Mana sztukę o Bellmerze - znanym na świecie artyście, który młodość spędził w domu przy dzisiejszej ulicy Kościuszki w Katowicach. Powstał "Świat jest skandalem". Przewrotnie spektakl nie o Bellmerze, a o tych, którzy choć raz spojrzeli na jego rzeźby, instalacje, rysunki czy fotografie.

Jest rok 1975, Paryż. W szpitalnym łóżku leży umierający mężczyzna. Lewa ręka opada bezwładnie wzdłuż sparaliżowanej części ciała. Bohater Mana ma coś z gombrowiczowskiego mężczyzny, który musi skonfrontować się z własnym dzieciństwem i trochę z głównej postaci "Kartoteki" Różewicza. Dramat Mana ma konstrukcję przenikających się scen, w której bohatera nawiedzają postaci z przeszłości i teraźniejszości. Co jednak ważne, Man nie pisze spowiedzi Bellmera tuż przed śmiercią. To raczej Ci, którzy przychodzą do niego, tłumaczą się z postawy wobec artysty i jego sztuki.

Bellmer grany przez Andrzeja Lipskiego jest małomówny, wycofany, zdystansowany, wręcz rozczarowany życiem i światem. Nie kto inny jak ekspresjonista Georg Grosz (udana kreacja Michał Rolnickiego) zachęca go przecież, by malował to, co czai się w najstraszniejszych zakamarkach jego głowy. Bellmer stosuje się do tej wytycznej. Tworzy z tego, co, jak mawia, jest pod ludzkim naskórkiem. Ale światu nie spodoba się ta konfrontacja. Najpierw odrzuca go ojciec (jedna z sugestywnych ról Grzegorza Przybyła w tym spektaklu), później kolejne kobiety: albo przerażone jego wyobraźnią (żona Celine oskarża go o pedofilię i ogranicza kontakt z dziećmi) albo zarażone jego wizją jak poetka Nora Mitrani czy kolejna kochanka i modelka jego fotografii Unica ZĂźrn. Dla tej ostatniej Man napisał całą przerażającą scenę, kiedy schizofreniczka przed popełnieniem samobójstwa krzyczy, że chciałaby stać się lalką, idealnym obiektem pożądania dla Bellmera. Bohaterowie wokół Bellmera zatracają się w tym, co pokazuje światu, lub brzydzą się nim. To spektakl o wstręcie do sztuki, o strachu przed jej wpływem na życie. Spektakl o widzu sprzed kilkudziesięciu lat i o współczesnym bywalcu galerii.

Reżyser z każdą minutą spektaklu przyspiesza tempo - im dalej, tym bardziej przedśmiertna wizja Bellmera staje się chaotyczna, nielogiczna, groźna. Może tylko niepotrzebnie na koniec dostajemy ckliwą puentę: Bellmer po śmierci spotyka siebie - dziecko. Man na siłę przekonuje, że stworzył portret zwyczajnego człowieka, który był artystą, a nie obraz zepsutego prowokatora. Tymczasem cały jego spektakl jest już dobrze przeprowadzonym dowodem na słowa Bellmera, że nie on jest skandalistą, tylko świat jest skandalem.

Pamiętam wystawę Bellmera kilka lat temu w Muzeum Śląskim, gdzie część prac odgrodzono kuriozalnie czerwonym sznurem, za który wchodziło się "na własną odpowiedzialność". Spektakl Mana opowiada właśnie o tej granicy, której kilkadziesiąt lat temu nie chciał przekroczyć Paryż i Berlin, a dziś, mam wrażenie, nadal nie chcą przekroczyć Katowice. Bellmer nie był tak oniryczny jak Dali, nie tak abstrakcyjny jak Mir?, nie tak subtelny jak Magritte - był bardziej okrutny i za to zapłacił i płaci wciąż swoją cenę.

Teatr Śląski, Scena Kameralna. "Świat jest skandalem". Tekst i reżyseria Tomasz Man. Scenografia: Anetta Piekarska-Man. Muzyka Igor Gawlikowski i Marek Otwinowski. Występują: Andrzej Lipski, Grzegorz Przybył, Bogumiła Murzyńska, Anna Kadulska, Dorota Chaniecka, Michał Rolnicki.

http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,3501 ... lista.html



mark40 - Pią Paź 09, 2009 3:11 pm


W Teatrze Rozrywki zespół PIN wystąpi z orkiestrą

Konferencja prasowa w wyremontowanych wnętrzach Teatru Rozrywki oraz różowy, pyszny tort są niezłą zapowiedzią tegorocznego sezonu kulturalnego w Chorzowie.



Już 17 października otworzy go koncert PIN klasycznie. To będzie wyjątkowe, jednorazowe wydarzenie. PIN, zespołowi z Chorzowa, towarzyszyć będzie Orkiestra Akademii Beethovenowskiej z Krakowa. Z muzykami PINu wystąpi też Katarzyna Oleś-Blacha - sopran koloraturowy, na co dzień także wykładowczyni Akademii Muzycznej w Krakowie. W trakcie tego koncertu Andrzej Lampert, lider grupy, będzie miał okazję przypomnieć się jako tenor.

Muzycy z PIN, tak jak i muzycy Orkiestry Akademii Beethovenowskiej, wiążą spore nadzieje z tym koncertem. Zresztą nie tylko oni. Także Dariusz Miłkowski, dyrektor Teatru Rozrywki ma nadzieję, że na jednym koncercie się nie skończy.

- Tu powstanie bardzo wyraźna jakość. Proszę popatrzeć: to będzie spotkanie Andrzeja Lamperta, z którego zresztą Chorzów jest słusznie dumny, z orkiestrą. Jeszcze jednej rzeczy jestem pewny - ten koncert będzie powtórzony, skoro już raz zespoły się spotkają i będą razem pracowały - mówi Miłkowski. Zresztą to właśnie "jego" Teatr Rozrywki będzie gościł muzyków PIN i orkiestrę.

Zdaniem dyrektora Miłkowskiego ta "nowa jakość" jest uzasadnieniem dla wydania przez nasze miasto całkiem sporych pieniędzy. Koncert będzie kosztował 55-60 tys. zł. Taką właśnie kwotę podał nam Rafał Zaremba, naczelnik wydziału kultury i sportu Urzędu Miasta w Chorzowie. Zaremba zaznacza, że ta kwota może się zmniejszyć, ponieważ koncert będzie biletowany (od 25 do 10 złotych).

Inaugurację sezonu zaplanowano na wysokim poziomie i można tylko mieć nadzieję, że publiczność nie wyjdzie z koncertu zawiedziona. Ta impreza powinna być zapowiedzią niezłego sezonu. Chorzowskie Centrum Kultury, które sezon kulturalny rozpoczęło jeszcze przed miastem (spektakl "The Poems od Chopin", który kosztował około 30 tys. zł) chce kontynuować cykle edukacyjne z historii PRL, jazzu, historii sztuki, podróżach i wiedzy o Śląsku. Mają tu wystąpić tacy artyści jak Tomasz Stańko, Leszek Możdżer czy Justyna Steczkowska, a w ga- lerii sztuki MM zobaczymy obrazy Teresy Pągowskiej.

Miejski Dom Kultury "Batory" proponuje bardziej specjalistyczny niż ChCK program. Duży nacisk jak zawsze będzie położony na bluesa - 15 listopada odbędzie się tu polski koncert Międzynarodowego Festiwalu Blues Alive, w ramach którego wystąpią gwiazdy czarnej muzyki, m.in. Lurrie Bell and Chicago Blues Band, Paul Lamb and The King Snakes. W przyszłym roku wystąpią tu także zespół Czesław śpiewa oraz Gaba Kulka, ostatnio wyróżniona Mateuszem, nagrodą muzyczną radiowej Trójki.

Bezdyskusyjnie najczęściej o Chorzowie będzie się jednak mówić dzięki Teatrowi Rozrywki. W listopadzie na afisz wchodzą "Producenci". Czeka nas też prapremiera "Kamyka w bucie", a w przyszłym roku - "Kumoszki z Windsoru".

Wydarzeniem będzie też koncert z okazji 45-lecia prapremiery "Operetki" Witolda Gombrowicza. Usłyszymy wtedy różne melodie, które towarzyszyły kolejnym inscenizacjom tej sztuki.

http://chorzow.naszemiasto.pl/wydarzeni ... ,id,t.html



Wit - Pon Lis 02, 2009 5:18 pm
Potrzebna nowa kategoria nagród: teledysk teatralny
Aleksandra Czapla-Oslislo 2009-11-01, ostatnia aktualizacja 2009-11-01 21:59:21.0



Scenograf zadbał o kostiumy i o wygląd sceny. Muzyk skomponował wpadającą w ucho melodię. Reżyser zgrabnie zmontował całość. Dramaturg okazał się być zbędny. Przynajmniej na dwóch propozycjach dla dzieci katowickiego Ateneum i Teatru Dzieci Zagłębia w Będzinie

Miniony sezon w teatrach dla dzieci nie był najlepszy. Tegoroczny, niestety, też zaczął się bez rewelacji. Kryzys? Owszem, ale nie ekonomiczny, bo ten nie może być powodem obniżenia artystycznych lotów. W zeszłym roku dwie Złote Maski trafiły do realizatorów "Pchły Szachrajki" w katowickim teatrze Ateneum. Na sukces złożyła się ascetyczna i wielofunkcyjna scenografia Evy Farkasovej w połączeniu ze świetnym aktorstwem (Złota Maska za rolę dla Katarzyny Kuderewskiej), muzyka i wreszcie przewrotność przygód Szachrajki spisanych przez mistrza języka dla dzieci Jana Brzechwę.

W pierwszym przedstawieniu w nowym sezonie Ateneum Farkasova też nie zawiodła. Przygotowała świat do "Tygryska Pietrka", nawiązując do estetyki jarmarcznego cyrku. Wytresowane dorosłe tygrysy, które grzecznie pokazują sztuczki ludziom, nie tracą swojego pierwotnego temperamentu - są groźne, dzikie i bez skrupułów rzucają wyzwanie małemu tchórzliwemu tygryskowi, który musi znaleźć w sobie odwagę.

Historia Hanny Januszewskiej "Tygrysek Pietrek", wychowawcza bajka z morałem z lat 60., początkowo była pomyślana jako seria przygód w trzech aktach, umożliwiająca zastosowanie różnych technik animacyjnych. To, co oglądamy w Ateneum, to niespełna 45-minutowa historia opowiedziana w tempie teledysku. To seria dobrze skomponowanych obrazów z powtarzającą się jak refren piosenką przewodnią. Całość jawi się jako twór atrakcyjny do oglądani i słuchania, tylko nieszczęśliwie gdzieś zapodziała się treść.

I może moje rozczarowanie nie byłoby tak duże, gdybym krótko po wizycie w Ateneum nie odwiedziła Teatru Dzieci Zagłębia w Będzinie. Tu powtórka z rozrywki: "Piesek, który był niebieski" to montaż piosenek z teatrem w tle (po raz kolejny z pomysłową scenografią, tym razem autorstwa Barbary Wójcik-Wiktorowicz).

Dzieci oglądają więc historię szczeniaka o niebieskiej sierści, który jest nieakceptowany nie tylko przez otoczenie, ale i przez własną rodzinę. Niemal opowieść o nietolerancji rasowej ze względu na kolor sierści. Piesek wyrusza zatem w świat w poszukiwaniu miejsca, gdzie inni też są niebiescy. Po drodze daje się wykorzystać sprytnemu kotu, gonią go policjanci, trafia do grona bandy buldogów, wraz z nimi bierze udział w kradzieży kiełbasy i trafia do więzienia, z którego ucieka. Szukając niebieskiej krainy, w końcu budzi się ze snu i doznaje olśnienia - po długiej podróży jest znów w domu, pośród najbliższych, którzy nagle zaczynają go akceptować. Konia z rzędem temu, kto uzasadni ten nagły happy end, w którym nie wiedzieć czemu wszyscy zaczynają w pełni akceptować niebieskość, której niedawno zupełnie nie tolerowali. Dariusz Wiktorowicz zmontował zestaw piosenek, gubiąc po drodze jasność fabuły napisanej przez Węgra Gyula Urbana.

Po tych dwóch muzycznych show obudziła się we mnie tęsknota za porządnym, pełnym dramatem w teatrze dla dzieci. Za dłuższą niż trwającą 50 minut i w pełni przemyślaną fabułą. Za tekstem, który nie jest przerywnikiem pomiędzy melodyjnymi przebojami. Liczę, że po przeciętnym inscenizacyjnie początku sezonu mimo wszystko czeka najmłodszych widzów jeszcze kawałek dobrego teatru. W przeciwnym razie w konkursie o Złote Maski kategorię "spektakl roku" zastąpi "teatralny teledysk".

http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,3501 ... ralny.html



Wit - Pią Lis 27, 2009 11:57 pm
Gerard Depardieu nie zdążył. Teatr Śląski zagra "Badenheim 1939" pierwszy
Aleksandra Czapla-Oslislo 2009-11-18, ostatnia aktualizacja 2009-11-18 22:20:24.0



Za ekranizację książki "Badenheim 1939" zabierał się nestor izraelskiego filmu Menahem Golan. W jednej z głównych ról miał wystąpić Gerard Depardieu. Wcześniej, bo już w piątek, spektakl na podstawie powieści Aharona Appelfelda zobaczymy jednak w Teatrze Śląskim

Nazywam ten spektakl "okrutną baśnią", bo choć jest przerażający, nie oglądamy na scenie okrucieństwa. Groźba wisi nieustannie w powietrzu - mówi Piotr Szalsza, reżyser, który przygotowuje w Katowicach inscenizację "Badenheim 1939".

Spektakl i książka oddają atmosferę ostatniego sezonu w austriackim kurorcie. Na początku uprzejmi mieszczanie będą plotkować po niemiecku, wymieniać grzecznościowe uwagi i rozprawiać o atrakcjach zbliżającego się festiwalu muzycznego. Niebawem jednak na murach pojawią się obwieszczenia po niemiecku, nakazujące wszystkim Żydom zarejestrować się na wyjazd do Polski. Język i tożsamość kuracjuszy oraz mieszkańców nie będą już bez znaczenia.

Na katowickiej scenie zabrzmi język niemiecki, polski i jidysz. "Badenheim 1939" to projekt międzynarodowy. Bierze w nim udział niemal cały zespół Teatru Śląskiego - 20 aktorów, kilkunastu słuchaczy Studium Aktorskiego i zagraniczni goście. Wystąpią Austriacy Andreas Kosek i Niki Brettschneider, Liliana Niesielska (polska aktorka i tłumaczka mieszkająca w Austrii) oraz Henryk Rajfer, aktor warszawskiego Teatru Żydowskiego.

- Wielojęzyczność wynika z samej powieści Appelfelda. Przyglądamy się grupie Austriaków żydowskiego pochodzenia, którzy wobec zaistniałej sytuacji muszą określić własną tożsamość. Obok kwestii po niemiecku u Appelfelda zaczyna brzmieć polski (cała sztuka ma silne powiązania z Polską) czy jidysz - mówi reżyser.

Równie wielojęzyczna i skomplikowana jest zresztą biografia autora książki Aharona Appelfelda. Urodził się w 1932 roku w Czerniowcach na Bukowinie (dzisiejsza Ukraina). Gdy miał osiem lat, naziści zabili jego matkę i babkę, a jego wraz z ojcem wysłano do obozu koncentracyjnego. Rodzinę rozdzielono i Aharon nie miał wieści o ojcu przez ponad dwadzieścia lat. Sam uciekł z obozu i przez trzy lata ukrywał się w lasach. W 1944 roku trafił do Armii Czerwonej, gdzie pracował w kuchni polowej. W końcu w 1946 roku dostał się do Palestyny. Jak przyznał w jednym z wywiadów, miał 14 lat i nie wiedział, kim jest. Musiał od początku układać swoją tożsamość i język. - Lata zajęła mi rekonstrukcja siebie - mówił autor.

Dziadkowie mówili w jidysz, ale matka posługiwała się niemieckim. Jako dziecko nie miał możliwości używania hebrajskiego, choć zna niemiecki, rosyjski, włoski i angielski. Teraz wykłada literaturę hebrajską na Uniwersytecie Ben Guriona, a jego powieści i eseje są tłumaczone z hebrajskiego na prawie 30 języków świata.

"Badenheim 1939" zainspirował izraelskiego reżysera Menahema Golana do nakręcenia filmu "Wielki festiwal". O swojej roli szefa festiwalu muzycznego opowiadał nawet w 2007 roku w Cannes Gerard Depardieu. Produkcja filmu stanęła jednak pod znakiem zapytania, co otworzyło drogę do katowickiej inscenizacji.

Pierwszy, przedpremierowy pokaz spektaklu w piątek o godz. 18.30 na Dużej Scenie Teatru Śląskiego. Po spektaklu otwarte spotkanie, które poprowadzi Łukasz Drewniak. W sobotę premiera (z napisami dla widzów) w międzynarodowej obsadzie.

http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... nheim.html



Wit - Wto Gru 29, 2009 11:50 pm
Kolejka do teatru po bilety już na... przyszły rok
Aleksandra Czapla-Oslislo 2009-12-23, ostatnia aktualizacja 2009-12-23 18:27:58.0



Jeśli ktoś w karnawale 2010 zamierza dobrze bawić się w teatrze, powinien jeszcze w tym roku stanąć do kolejki po bilet.

Teatr Korez i Teatr Śląski po raz trzeci w Katowicach urządzają Karnawał Komedii. Impreza rozpocznie się 22 stycznia i potrwa 11 dni. Od środy w sprzedaży są bilety na spektakle, które będą prezentowane na scenie przy katowickim rynku.

Wśród 17 scenicznych propozycji tegorocznego przeglądu na Dużej Scenie dominować będą spektakle ze stolicy, w większości premiery roku 2009.

Za obowiązkowy uważam wieczór z Krzysztofem Materną, który zdążył zahipnotyzować już trzydziestkę polskich aktorów od Adamczyka po Żaka w Teatrze Polonia. Materna nawiązuje do popularnego w Nowym Yorku i Londynie spektaklu "The Oak Tree" Tima Croucha, kiedy Crouchowi co wieczór towarzyszył inny aktor, nie wiedząc, co będzie grał. Próba techniczna trwa zaledwie 10 minut, a później na żywo przed widownią rozpoczyna się swoisty improwizowany seans. Kto się pojawi u boku Materny w Katowicach, pozostaje tajemnicą. Wiadomo, że spektakl ten powstanie specjalnie na potrzeby katowickiego Karnawału.

W programie także sensacyjna komedia "39 stopni", kinomanom znana ze szpiegowskiego obrazu Hitchcocka "39 steps" z 1935 r. Kinomani powinni też zakosztować w teatralnym Woodym Allenie - najnowszej premierze z katowickiej Sceny Kameralnej "Zagraj to jeszcze raz, Sam".

Na scenie Teatru Śląskiego zobaczymy ponadto polskie propozycje: "Niektóre gatunki dziewic" czy "Botox" Teatru Kamienica. Marta Klubowicz z Piotrem Cyrwusem zagrają małżeństwo, które za wszelką cenę chce się rozstać, ale nie potrafi ("Zimny prysznic" Teatr im. J. Kochanowskiego, Radom), zaś Artur Barciś i Cezary Żak zamieszkają pod jednym dachem ("Dziwna para" Teatr Capitol, Warszawa). Bilety na spektakle uzależnione są od miejsca na widowni Teatru Śląskiego i kosztują kolejno 50, 40, 30 i 20 zł.

W teatrze Korez sprzedaż biletów na kameralne spektakle Katowickiego Karnawału Komedii rozpoczęła się kilka dni temu. Po dwóch dobach przy większości propozycji repertuaru pojawił się komunikat: brak wolnych miejsc. Wytrwali mogą regularnie dzwonić i pytać, czy ktoś nie zrezygnował z rezerwacji, jednak na dziś pozostały tylko bilety na recitale: "Quriozum" Tomasza Jachimka, recital Elżbiety Adamiak "Trwaj, chwilo trwaj", gdzie gospodarzem wieczoru będzie kabaret Długi oraz recital kabaretowy Artura Andrusa (cena 40 zł).

http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... y_rok.html

Woody Allen jak żywy. A nawet lepszy
Aleksandra Czapla-Oslislo 2009-12-20, ostatnia aktualizacja 2009-12-20 23:03:00.0

Żadna sztuka Woody'ego Allena nie może się obejść bez seksualnych wielokątów. Dlatego w katowickiej inscenizacji "Zagraj to jeszcze raz, Sam" teatr romansuje z kinem, bohater filmowy flirtuje z rzeczywistością, reżyser zaś obnaża wszystkich i bez skrupułów zdradza sztukę.

U Woody'ego Allena nie ma krojenia cebuli w pierwszej scenie jego sztuki "Zagraj to jeszcze raz, Sam". No ale co, jeśli aktor nie potrafi płakać na zamówienie? Wtedy błyskotliwy reżyser dodaje cebulę i po problemie. Deus ex machina.

Po dwóch inscenizacjach "Boga" Allena reżyser spektaklu w Teatrze Śląskim Grzegorz Kempinsky nie mógł wybrać inaczej i jak Allen przekroczył granice reżyserii, samemu wchodząc w teatralną rzeczywistość. I choć nie oglądamy go fizycznie na Scenie Kameralnej, jest niewidzialnym, dodatkowym aktorem. Spiętrzenie zabiegu teatru w teatrze spowodowało, że nie otrzymaliśmy wiernej realizacji scenariusza Allena (najpierw była sztuka, potem adaptacja filmowa), ale fuzję puent i autokomentarzy wg Kempinsky'ego, zatopionych w lekko kiczowatej rzeczywistości lat 70.

Filmy Allena ogląda się dla Allena i jego kolejnego wariantu neurotycznego alter ego. Sztukę w Katowicach ogląda się dla Allana (to imię głównego bohatera), no i dla Humpreya Bogarta. Allanem - nowojorskim krytykiem filmowym, któremu nie układa się z kobietami (właśnie opuściła go żona) - został Maciej Wizner. Przylizał grzecznie włosy na bok. Założył charakterystyczne okulary, dodał nerwowe allenowskie ruchy rąk. W zasadzie mógłby na tym poprzestać. Tymczasem jego Allan (czyli w zasadzie Allen) dopracowany jest w szczególikach: w nieporadnym zakładaniu mokasynów, w spojrzeniu zza okularów, w którym strach łączy się z podekscytowaniem, w znerwicowanym tonie głosu, w postawie rachitycznego ciała, w której ramiona ciążą wciąż ku dołowi. Wizner wprost zapada się w sobie (tę trudną do zdefiniowania aktorską umiejętność opanował mistrzowsko Jan Peszek). I choć daleko jego bohaterowi do pozycji lidera (boi się kobiet, boi się świata, aż dziw, że nie boi się swojego psychoanalityka), to narzuca on tempo całemu przedstawieniu. Prawdziwie po męsku, jak mu się to marzy.

Bo i mężczyźni wiodą prym w tej inscenizacji. Wiznerowi partneruje Dariusz Chojnacki w roli przyjaciela, nieuleczalnego pracoholika. Jego rola Dicka zaplanowana jest w kontraście do Allana. Dick jest nadpobudliwy i w ciągłym ruchu. Między nimi staje Humprey Bogart, na życzenie Woody'ego Allena wprowadzony do sztuki wprost z "Casablanki" czy "Sokoła maltańskiego". Trudno rozstrzygnąć, czy Kempinsky w obsadzie lepiej trafił z Wiznerem w roli Allana, czy z Grzegorzem Przybyłem w roli dżentelmena brutala Bogarta. Obie role przylgnęły do nich idealnie jak druga skóra. Bez sztuczności, nie licząc tej teatralnej, umownej, z odpowiednią ilością dystansu.

W "Zagraj to jeszcze raz, Sam" Kempinsky znalazł miejsce na dobry teatr, ale i na teatr w teatrze. Jest kino (Allan jest krytykiem filmowym) i kino połączone z rzeczywistością (ożywiony Bogart). Jest Allan i Allen w jednym. Są wielokąty: damsko-męskie i artystyczny, między fikcją a rzeczywistością. Jest romans rozwodnika i mężatki, ale i flirt komedii z tragedią. Jest nagość i ciągła zmiana kostiumów. No i jest dowcipnie. Jak to u Allena - inteligentnie dowcipnie. Przy tak świetnej obsadzie jestem pewna, że zagrają to jeszcze nieraz.

Teatr Śląski w Katowicach. "Zagraj to jeszcze raz, Sam" Woody Allen. Reżyseria Grzegorz Kempinsky. Scenografia Barbara Wołosiuk. Obsada: Dariusz Chojnacki, Grzegorz Przybył, Maciej Wizner, Katarzyna Dudzińska, Karina Grabowska, Dominika Dzierżęga. Premiera na Scenie Kameralnej 18 grudnia.

http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... epszy.html



pppi - Czw Sty 07, 2010 5:40 pm
"Hrabina Marica" wciąż bawi ludzi
Alan Misiewicz 2010-01-03, ostatnia aktualizacja 2010-01-03 19:36:48.0

Niemal trzy godziny widowiska. Trzy akty komedii pomyłek i serii niespodziewanych wydarzeń. Bawi, zachwyca, oczarowuje - taka jest "Hrabina Marica" w Gliwickim Teatrze Muzycznym.

Fabuła operetki Emmericha Kalmana jest dość zawiła i dlatego właśnie zabawna. Tajemniczy Tasillo opiekuje się majątkiem hrabiny Mariki. Gdy przybywa ona do swojej posiadłości z informacją o planowanych zaręczynach, wywołuje zdumienie. Jej wybrankiem ma być niejaki Koloman Żupan. Okazuje się jednak, że to postać z operetki Straussa "Baron cygański", a hrabina wymyśliła całą sprawę. Wiadomość o zaręczynach ma odstręczyć adoratorów, którzy nieustannie ją osaczają. Sytuacja się komplikuje, gdy przyjeżdża ostatni żyjący na Węgrzech Żupan. Zabawne nieporozumienia stają się od tej chwili udziałem wszystkich postaci.

Anita Maszczyk w roli hrabiny wydobyła wszystko, co istotne, dla granej przez siebie postaci: beztroskie podejście do życia, kobiecą niedostępność i odwagę. Co ważne i nowatorskie - jej hrabina Marica ewoluuje, zmienia się.

Scenicznym partnerem śpiewaczki jest Adam Sobierajski wcielający się w rolę hrabiego Tassilo Endrody-Wittenburga. O ile jego umiejętności gry aktorskiej pozostawiają wiele do życzenia, o tyle zdolności wokalne (tenor) są na bardzo wysokim poziomie. Warto też zwrócić uwagę na występ Michała Musioła (Koloman Żupan). Każde jego wejście ożywiało akcję, czyniło operetkę zabawną.

Pierwszy raz operetkę Węgra Emmericha Kalmana wystawiono w roku 1924 na scenie Theater an der Wien. Odniosła spory sukces. W Gliwicach wyreżyserował ją Henryk Konwiński. Przypomnijmy, że w 1990 roku właśnie za realizację "Hrabiny Mariki" w Operetce Śląskiej otrzymał Złotą Maskę.

Orkiestra dyrygowana przez Rubena Silvę świetnie podkreśla muzyką emocje bohaterów: nagłą zadumę, nieoczekiwany smutek, gorzkie wspomnienia. Muzyka jest mocną stroną "Hrabiny Mariki". Wielu gości Gliwickiego Teatru Muzycznego po cichu nuciło najbardziej znane pieśni.

Śpiew, gra aktorska, gorące czardasze, urocze aktorki i przystojni aktorzy - "Hrabina Marica" oferuje wiele. Co ważne, mimo że trwa trzy godziny, nie nuży.

Najbliższy spektakl 9 stycznia

http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... ludzi.html
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • romanbijak.xlx.pl



  • Strona 3 z 4 • Wyszukano 208 wypowiedzi • 1, 2, 3, 4
    Copyright (c) 2009 | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.