[Śląskie] Środowisko przyrodnicze ...
Kris - Nie Kwi 15, 2007 7:53 pm
W Katowicach jak na wakacjach w górach
Magdalena Warchala
2007-04-15, ostatnia aktualizacja 2007-04-15 20:18
Rezerwat Ochojec to prawdziwy przyrodniczy skarb w samym sercu Śląska. Odkąd władze Katowic wymyśliły, że poprowadzą tędy drogę, jego przyszłość stoi jednak pod znakiem zapytania
Fot. Przemek Jendroska / AG
Wycieczka do rezerwatu w Ochojcu nie ustępuje atrakcjami wypadowi w góry
W obronie rezerwatu wystąpili ekolodzy i mieszkańcy. Wczoraj, z okazji 25-lecia objęcia obszaru ochroną, wybrali się na wspólną wycieczkę. Przyłączyć mógł się każdy, kto chciał się przekonać, jaką perełkę ma utracić region.
Wraz z kilkudziesięcioosobową ekipą wyruszyliśmy i my. Po przekroczeniu granicy lasu, znajdującego się w największym mieście regionu przemysłowego, poczuliśmy się jak na wakacjach w górach. Nic w tym jednak dziwnego, bowiem ekosystem rezerwatu ma górski charakter, a wiele z roślin tu występujących rzadko rośnie na nizinach. W Ochojcu znalazły sprzyjające warunki: niską temperaturę i dużą wilgotność. Dzięki specyficznemu mikroklimatowi to właśnie tutaj, nie w Sudetach czy Tatrach, rozwinęła się najliczniejsza na niżu Europy populacja chronionego gatunku - liczydła górskiego. Niestety, nie mogliśmy go zobaczyć, bo w kwietniu śpi jeszcze smacznie pod ziemią.
Jerzy Parusel z Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska, ojciec chrzestny rezerwatu, pokazał nam jednak inne ciekawe gatunki i opowiedział o żyjących tu zwierzętach: dzikach, sarnach, jastrzębiach. Zaapelował o społeczną mobilizację w obronie tych skarbów. - Przyroda nie ma głosu, więc to my, ludzie, powinniśmy być jej rzecznikami - mówił.
Niestety, urzędnicy planujący budowę czteropasmowej szosy, łączącej ulice Szarych Szeregów i 73. Pułku Piechoty, nie chcą słuchać apeli obrońców rezerwatu. Przez lata nie zatroszczyli się też o jego odpowiednie oznakowanie czy oczyszczanie ze śmieci.
Gdyby nie mieszkający w sąsiedztwie ludzie, pewnie wyglądałby on jak wysypisko.
- Kiedy tylko idę na spacer, a zdarza mi się to często, zbieram butelki, puszki, worki. Tak samo moje sąsiadki. Troszczymy się o rezerwat, a tu chcą go zniszczyć, budując jakąś drogę - wzdycha Maria Trzewik.
Jako że nie ma prawdziwych urodzin bez prezentów, uczestników wycieczki poproszono o deklarację, co podarują jubilatowi-rezerwatowi na jego 25-lecie. Pomysły były różne - od wykonania zdjęć do przygotowywanej monografii po ofertę pomocy przy sadzeniu drzewek. Na koniec wznieśliśmy toast sokiem domowej roboty.
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,4061610.html
salutuj - Nie Kwi 15, 2007 8:40 pm
www.pajacyk.pl - Wejdź i nakarm głodne dziecko
Kris - Pią Cze 08, 2007 9:20 pm
Arki Bożka: Żabie Doły
dziś
To raj dla przyrodników i miłośników wypoczynku na świeżym powietrzu – mówi Roland Dobosz.
Ptaki, szuwary, drzewa i oczywiście mnóstwo wody. To zespół przyrodniczo-krajobrazowy Żabie Doły, wyjątkowe miejsce. Taka zielona oaza między Bytomiem a Chorzowem. - To wyjątkowe miejsce dlatego, że leży w środku aglomeracji, w środowisku, w którym jest tak mało zieleni i tak mało wody, na terenach pogórniczych, poprzemysłowych - mówi Roland Dobosz z Działu Przyrody Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu.
Zespół przyrodniczo-krajobrazowy Żabie Doły powstał w 1997 roku. Zajmuje ponad 226 hektarów. - To niezwykle cenny teren ze względu na charakter wodno-błotny. Zagnieździły się tu gatunki ptaków wodno-błotnych. To siedlisko tak rzadkich ptaków, jak bączek i bąk, mewa śmieszka, różnych kaczek, jest kurka wodna, można spotkać łabędzie. Widziałem tutaj nawet gromady batalionów, które są bardzo barwnymi ptakami. I właśnie ze względu na bogactwo ptactwa wodno-błotnego Żabie Doły są terenem chronionym - informuje Dobosz. Na tym nie koniec przyrodniczych atrakcji. - Zbiorniki wodne mają bardzo duże znaczenie dla płazów. W aglomeracjach płazy są szczególnie zagrożone, a tu mają swoją ostoję i enklawę - stwierdza Dobosz. Żabie Doły to także raj dla roślin. - Można tu zobaczyć szerokie szuwarowiska, które na Górnym Śląsku należą do rzadkości - informuje Dobosz. I dodaje. - Żabie Doły to doskonałe miejsce do spacerów, biegów, jazdy na rowerze, łowienia ryb, przebywania w ciszy i spokoju, przyglądania się przyrodzie. W opiekę na Żabimi Dołami zaangażowały się szkoły. Kiedyś nawet polska młodzież wspólnie z niemiecką sprzątały ten teren. Młodzież pokazała, że ludziom nie wolno ot tak sobie śmiecić, gdzie im się chce.
Żabimi Dołami interesują się naukowcy. - Ten chroniony teren, jest terenem badawczym. Cały czas prowadzi się tu monitoring. Sprawdza się gatunki, ile ich jest. To teren wyjątkowy, więc jest i duże prawdopodobieństwo znalezienia gatunków szczególnie cennych - informuje Dobosz. - Zbiorniki wodne powstały w wyniku eksploatacji górniczej. To różne zapadliska pogórnicze. Dzisiaj nie ma tu już przemysłu, nie ma też infrastruktury, kolej już nie jeździ. To wszystko służy przyrodzie i trzeba to zachować - mówi Dobosz.
Rekreacja na Żabich Dołach? Tak, ale taka, która nie będzie ingerowała w środowisko naturalne. - Żabie Doły to miejsce obdarzone niezwykłym urokiem. Siłą tego miejsca jest jego dzikość. Wprowadzenie inwestycji zburzy ten charakter. Warto pomyśleć o ścieżkach rowerowych, a więc o takim wypoczynku i rekreacji, które nie zagrożą przyrodzie i nie zburzą porządku Żabich Dołów - mówi Damian Gaweł, dyrektor Ośrodka Sportu i Rekreacji w Bytomiu. Gaweł już jako nastolatek pływał po Żabich Dołach na kanadyjkach. - Żabie Doły to stare osadniki górnicze. Dno zbiorników wodnych trzeba by więc dokładnie zbadać, zrekultywować, bo jest tam grunt niewiadomego pochodzenia, muł, w którym nie wiadomo, co jest. To pociąga za sobą ogromne koszty. I podkreślam jeszcze raz, że duża inwestycja, utworzenie ośrodka rekreacyjnego, kąpieliska, zniszczyłoby charakter tego miejsca - twierdzi Gaweł. - Warto natomiast zainwestować w zbiornik wodny w Karbiu, w tak zwaną Brandkę. Powstał, gdy w wyniku działalności górniczej zapadła się łąka i cały czas się powiększa. Dno nie jest niebezpieczne. Do zbiornika spływają czyste wody z okolicznych lasów. Ale z czasem i ten zbiornik może zostać zanieczyszczony, a oczyszczenie go może kosztować więcej niż racjonalne zagospodarowanie i udostępnienie do rekreacji. Nie można więc dopuścić do degradacji tego, co jest czyste i jeżeli szukamy terenu rekreacyjnego z czystą wodą, to warto wziąć pod uwagę Brandkę i stworzyć dla niej program ochronny - podsumowuje dyrektor OSiR-u.
Powiedział nam
Adam Wilk,
zastępca komendanta Państwowej Straży Pożarnej
Strażacy w zbiornikach na Żabich Dołach mają ćwiczenia z nurkowania. To trudny teren do nurkowania, a to ze względu na mocne zanieczyszczenie wody. Szczególnie zanieczyszczony jest zbiornik, który leży najbliżej osiedla Arki Bożka. Nurkowanie tam jest bardzo niebezpieczne, bo na dnie leży mnóstwo śmieci. Zamulone są też dna co w bardzo dużym stopniu ogranicza widoczność. Zgadzam się z tym, Żabie Doły są pięknym miejscem, które zostałoby zniszczone, gdyby powstał tam ośrodek rekreacyjny. Moim zdaniem warto zagospodarować właśnie zbiornik przy Arki Bożka, ponieważ mieszkańcy osiedla, mimo zakazu i mandatów, i tak się tam kąpią, a tym samym narażają się na niebezpieczeństwo.
Agnieszka Klich - Dziennik Zachodni
http://bytom.naszemiasto.pl/wydarzenia/737404.html
Wit - Sob Cze 09, 2007 1:26 am
idealne miejsce na szlaki rowerowe
Kris - Pon Lip 16, 2007 3:47 pm
Rezerwat w Ochojcu: Liczydło owocuje
mag
2007-07-15, ostatnia aktualizacja 2007-07-16 08:20
Chcesz zobaczyć, co zniszczy szosa biegnąca przez rezerwat na południu Katowic? Teraz jest najlepszy moment, bo liczydło właśnie wydało pierwsze owoce
Fot.Marta Błażejowska/ AG
Liczydło górskie
Fot. Marcin Tomalka / AG
Jerzy B. Parusel zapowiada, że będzie walczył o zachowanie unikatowego charakteru rezerwatu
Na Śląsku jest 13 rezerwatów, trzy w granicach miast, z czego aż dwa w Katowicach, ale tylko ten w Ochojcu jest florystyczny. Teraz obchodzi 25. urodziny. Powstał na prawie 27 ha północno-zachodniego skraju lasów murckowskich. Rośnie w nim kilkadziesiąt rzadkich gatunków roślin: konwalia majowa, kruszyna pospolita, ciemiężyca zielona, kalina koralowa, bobrek trójlistny, kokoryczka okółkowa, siedmiopalecznik błotny, tojeść bukietowa. Ale rezerwat powstał przede wszystkim dla ochrony liczydła górskiego.
Ta tajemnicza roślina rzadko występuje na nizinach. Jej środowiskiem są Karpaty i Sudety. W 1973 roku liczydło odkrył w Ochojcu Jerzy B. Parusel, obecnie dyrektor Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska. Do dziś naliczył ponad 500 okazów. To najliczniejsza populacja na niżu Europy.
Zielonolistna łodyga ledwo wyrasta ponad trawę i jeżyny. Pojawia się na wiosnę, latem owocuje - białe kwiatki zamieniają się wtedy w czerwone kule - a przed jesienią gnije i zanika. Teraz jest więc najlepszy moment, żeby poznać liczydło. Właśnie wydało pierwsze owoce. Parusel, jedyny badacz liczydła w Polsce, oprowadza po rezerwacie wycieczki. Ostatnia odbyła się w sobotę, najbliższą zaplanowano na 11 sierpnia.
Wycieczki do rezerwatu to nie tylko świętowanie jubileuszu. Od kilku lat unikatowym roślinom grozi wyginięcie. Miasto zaplanowało drogę przez rezerwat. "Gazeta" śledzi sprawę od 2001 roku. Budowa zmieni górski mikroklimat w Ochojcu i liczydło zginie, bo nie da się go przesadzić.
W tej chwili trwają prace nad studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego wybranych obszarów Katowic. Projekty wykładane są w magistracie. Na razie nie dotyczą rezerwatu Ochojec, ale przyjdzie na niego kolej. Celem studium jest usprawnienie komunikacji, a droga przez rezerwat ma rozładować połączenie południa miasta z centrum.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,4316284.html
Emenefix - Pią Lip 20, 2007 10:26 pm
Zabrze. Stawy Makoszowskie. ładne uroczysko. Niestety umiera, wysycha i torfowieje...
Kris - Czw Lip 26, 2007 8:55 am
Śląski Ogród Botaniczny
Zarząd województwa śląskiego przekaże około 80 hektarów gruntów rolnych dla Śląskiego Ogrodu Botanicznego. Ewa Gębicka - Matusz z Urzędu Marszałkowskiego w Katowicach podkreśla, że grunty zostaną przekazane najprawdopodobniej jesienią...
(fot. arch.)
Zdaniem Kazimierza Dula z Wydziału Ochrony Środowiska w Urzędzie Marszałkowskim, Śląski Ogród Botaniczny pozwoli zachować najbardziej unikatowe gatunki roślin...
Tereny na utworzenie ogrodu botanicznego zostały nieodpłatnie przekazane Samorządowi Województwa Śląskiego przez Agencję Własności Skarbu Państwa.
PR Katowice
http://ww6.tvp.pl/2862,20070725529515.strona
Kris - Nie Lip 29, 2007 7:09 pm
Kozy uratują jurajski krajobraz
Stado około 150 kóz ma uratować krajobraz Jury Krakowsko-Częstochowskiej i jej cenną przyrodę. W przyszłym tygodniu w rezerwacie Góra Zborów ma się rozpocząć wypas stada kóz, celem projektu jest odbudowa tzw. muraw kserotermicznych na tym terenie.
(fot. arch.)
Jak podkreślają przyrodnicy, przyroda Jury jest unikalna. Dzięki wapiennemu podłożu na nasłonecznionych stokach rośnie tam wiele unikalnych, ciepłolubnych gatunków, niektóre na wyginięciu. Ponieważ jednak w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat zmienił się styl życia miejscowych mieszkańców, niegdyś wypasających na Jurze bydło, temu terenowi grozi zarośnięcie lasem.
"Koza to rodzaj naturalnej kosiarki. Może nam pomóc w zachowaniu bioróżnorodności Jury" - podkreśla koordynator projektu Marceli Ślusarczyk.
Stado kóz ma wyruszyć na Jurę we wtorek. Wypas będzie się odbywał pod kierunkiem Towarzystwa Miłośników Ziemi Zawierciańskiej przy współpracy Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Śląskiego, pod nadzorem merytorycznym kierownika Zakładu Biogeografii i Ochrony Przyrody Uniwersytetu Śląskiego prof. Andrzeja Czyloka.
Murawa kserotermiczna to nieleśne zbiorowisko roślinne o charakterze murawowym lub murawowo-ziołoroślowym. Murawy kserotermiczne rozpowszechnione są w południowej i południowo- wschodniej Europie, w obszarach o suchym i ciepłym lecie. W Europie Zachodniej i Środkowej, w tym w Polsce, murawy kserotermiczne rozwijają się na nasłonecznionych zboczach na suchym podłożu wapiennym.
(PAP)
http://ww6.tvp.pl/2862,20070728531130.strona
Kris - Wto Lip 31, 2007 6:54 pm
Stado kóz może uratować jurajską przyrodę
Magdalena Warchala
2007-07-31, ostatnia aktualizacja 2007-07-31 17:20
Stado 150 kóz ruszyło we wtorek rano w kierunku rezerwatu
Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Stado 150 kóz rozpoczęło we wtorek wypas w jurajskim Rezerwacie Góra Zborów. Zwierzęta mają pomóc w odbudowie unikatowych muraw naskalnych, a także przyciągnąć turystów.
Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Bez naturalnej kosiarki, jaką jest koza, nie zwyciężymy lasu - mówi Marceli Ślusarczyk, koordynator projektu
Pomysł zaangażowania kóz w ochronę przyrody pojawił się jako recepta na zmiany zachodzące w jurajskim krajobrazie.
- Dawniej na tych terenach pasło się mnóstwo kóz, jednak w latach 50. większość hodowców wyjechała do pracy na Śląsk, a łąki porósł las. Niektóre pastwiska były zresztą celowo zalesiane. Krajobraz na tym stracił, bo charakterystyczne skały zasłoniły drzewa - mówi Marceli Ślusarczyk, koordynator projektu.
Dwa lata temu zarządzający rezerwatem Zespół Parków Krajobrazowych Województwa Śląskiego próbował przywrócić w rejonie Góry Zborów murawy kserotermiczne - ciepłolubne rośliny, porastające dawniej suche gleby wapienne na południowych stokach tutejszych wzniesień. Wykarczowano 5 hektarów lasu, jednak młode graby i buki znów pojawiły się na łąkach.
- Bez naturalnej kosiarki, jaką jest koza, nie zwyciężymy lasu - rozkłada ręce Ślusarczyk.
Dlatego wspólnie z Towarzystwem Miłośników Ziemi Zawierciańskiej, wojewódzkim Zespołem Parków Krajobrazowych, Uniwersytetem Śląskim i miejscowymi przedsiębiorcami zdecydował się na eksperyment. Zwierzęta wypożyczyli Krystyna i Marian Garbaciakowie, hodowcy z Włodowic. Stado 150 kóz ruszyło we wtorek rano w kierunku rezerwatu. Pięciokilometrowa trasa biegła przez pola, lasy, a potem ulicami Podlesic. Kozy, w asyście psa pasterskiego Bacy, bryczki zaprzężonej w dwa konie i pracowników Parków Krajobrazowych, pokonały ją w dwie i pół godziny. Teraz przez najbliższy czas będą paść się wolno między skałami. Tylko noce spędzą w zbudowanej na miejscu zagrodzie.
- Nie wiemy, ile czasu potrwa wypas, bo trudno powiedzieć, ile czasu zajmie zwierzętom zjedzenie rosnących tu roślin - mówi Tomasz Labocha, główny specjalista Zespołu Parków Krajobrazowych.
Kozy mają apetyt - smakuje im ponad 700 gatunków roślin. Realizatorzy projektu nie boją się jednak, że żarłoczne zwierzęta zjedzą cenne okazy flory - te już przekwitły, więc kozy im nie zaszkodzą. Wyplenią za to przeszkadzające rzadkim gatunkom chwasty.
Poza ochroną jurajskiego krajobrazu kozy mają stać się jego częścią, lokalną atrakcją.
- Jura nie wypracowała jeszcze własnego produktu turystycznego. Chcemy, by stały się nim właśnie kozy - zdradza Ślusarczyk.
Niebawem w pobliżu pastwiska na Górze Zborów ma powstać bacówka, w której będzie można skosztować kozich serów i koźliny z grilla. Może kiedyś sery będą serwowane także w jurajskich jaskiniach, jak dzieje się we Francji. Pierwsza degustacja kozich przetworów, na razie pod gołym niebem, odbędzie się już w sobotę o godz. 11 na szczycie Góry Zborów.
Być może uda się sprowadzić na Jurę owce olkuskie - gatunek odtworzony przez naukowców z Akademii Rolniczej. Na świecie żyje tylko 200 takich owiec, ale 16 ma szansę trafić do gospodarstwa Garbaciaków, a sześć do Kostkowic, do Andrzeja Pałęgi. Hodowcy zgłosili się bowiem do prowadzonego przez Urząd Marszałkowski programu "Owca Plus" i mają obiecane dofinansowanie do zakupu zwierząt.
Na razie Zespół Parków Krajobrazowych poszukuje wolontariuszy chętnych do pomocy w wypasie kóz.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,4354450.html
Kris - Pią Sie 17, 2007 6:36 pm
Kozy zeszły z Góry Zborów – udany eksperyment
Zakończył się eksperymentalny wypas kóz na Górze Zborów w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Zwierzęta miały oczyścić tzw. murawy kserotermiczne z niepożądanej roślinności.
(fot. arch.)
150 kóz po tygodniowym wypasie powróciło do zagrody we Włodowicach.
Marcel ślusarczyk koordynator programu "Zagospodarowania Rezerwatu Góra Zborów" liczy, że od przyszłego roku podobny wypas kóz i owiec odbywać się będzie także w innych częściach Jury. Według Marcelego Ślusarczyka żywe kosiarki jakimi były kozy sprawdziły się w oczyszczaniu unikalnych terenów z niepożądanych drzewek, krzewów i traw wiechlinowatych.
Eksperyment nadzorowali naukowcy z Uniwersytetu Śląskiego oraz przyrodnicy z Zespołu Parków Krajobrazowych woj. śląskiego.
PR Katowice
http://ww6.tvp.pl/View?Cat=2862&id=541520
Kris - Czw Sie 23, 2007 4:44 pm
Skałki jak kamfora
Jurajskie skałki zagrożone! Coraz częściej zamiast na Jurze można je spotkać w ogródkach. Przyrodnicy bija na alarm.
W ogródkach skałki pojawiają się jak przysłowiowe grzyby po deszczu.
Taka "przyjemność" może jednak sporo kosztować. Nawet 2 lata więzienia.
Choć złapać złodzieja skałek niełatwo. Jedno postępowanie już umorzono z braku dowodów. Kolejne jest w trakcie.
Przyrodnicy bija na alarm.
Nielegalny proceder może doprowadzić do katastrofy. Razem ze skałkami znika bezcenna buczyna karpacka.
Ratunkiem dla tych skał może być współpraca Policji, leśników i GOPRu. To oni pilnują by nie zniknęły jurajskie ostańce.
Anna Krempaszanka
http://ww6.tvp.pl/2861,20070823546862.strona
Wit - Pią Sie 24, 2007 9:10 pm
15. rocznica pożaru w Rudach Raciborskich. Sarny poparzyły pęciny, więc je odstrzelono
Józef Krzyk2007-08-24, ostatnia aktualizacja 2007-08-24 19:50
15 lat temu spłonęło ponad 9 tys. ha lasu w okolicach Rud Raciborskich. - Mamy doświadczenie, nowoczesny sprzęt, wyciągnęliśmy wnioski, ale gdyby pożar wybuchł dziś, też byśmy mu ulegli - mówi nadleśniczy Zenon Pietras.
To był największy taki pożar w dziejach Polski. Ogień strawił obszar wielkości Zabrza czy Bytomia. Strażacy byli bezradni, bo z powodu wysokich upałów ściółka była sucha jak materac. Iskry strzelały wysoko w korony drzew, a płomienie przeskakiwały z drzewa na drzewo.
Już pierwszego dnia zginęło dwóch strażaków, załogi kilku innych wozów cudem się uratowały. Gdy po miesiącu zakończyło się dogaszanie, teren od Rud Raciborskich aż pod Kędzierzyn sprawiał upiorne wrażenie: czarna plama bez śladu życia, z nagimi pniami drzew. W następnych miesiącach leśnicy większość z tych pni musieli wyciąć.
Rudy, 15 lat później. Z Gabrielem Tworuszką, odpowiedzialnym w nadleśnictwie za ochronę przeciwpożarową, wchodzę na ponadtrzydziestometrową wieżę i oglądam teren byłego pożarzyska.
W pierwszej chwili trudno się domyślić, co działo się tu w 1992 roku. Zielone morze drzew przecinają krzyżujące się pod kątem prostym szutrowe i asfaltowe drogi. Dopiero gdy się przypatrzeć, że wszystkie drzewa są podobnej wysokości i stoją równo w rzędach niczym napoleońscy piechurzy, widać, że coś tu nie gra.
No i drogi - są lepsze od tych w okolicznych miejscowościach. Na poboczach pasy wykoszonej łąki, a dopiero za nimi brzoza, sosna i modrzew. Tej pierwszej jest najwięcej, ten ostatni osiąga już w niektórych miejscach dziesięć metrów. Gdzieniegdzie wyrastają ponad nie nieliczne dęby, które odrodziły się po kataklizmie. W ich konarach są ponoć drapieżne ptaki.
Gdy pędzimy autem równą jak autostrada drogą, Tworuszka radzi zwolnić, bo zza drzew może wyskoczyć sarna lub dzik. Jest ich już w lesie tyle, co przed pożarem. Późną jesienią myśliwi będą mieli używanie.
Ale wszystko, co widzę, to tylko pozory lasu. Brzoza przez leśników traktowana jest jak chwast, ale na razie pozwalają jej rosnąć, bo ma przygotować glebę pod bardziej szlachetne i wymagające gatunki. Gdyby nie brzoza i sosna, pożarzysko zarósłby trzcinnik, wysoka na dwa metry łatwopalna trawa, która zagłusza wszystkie inne rośliny.
W brzozowo-sosnowym zagajniku nie ma runa. Na jagody trzeba będzie czekać aż sto lat. Dużo mniej czasu minie, zanim leśnicy pozwolą wejść tu postronnym osobom. Żeby to było możliwe, młode drzewa muszą mieć co najmniej cztery metry. Powinno się to stać za pięć, może osiem lat.
Znowu byśmy przegrali
Józef Krzyk: Czy wyciągnęliśmy wnioski z pożaru w 1992 roku?
Zenon Pietras*: Tak. Pierwszy jest taki, że nieprzypadkowo doszło do niego na Śląsku, bo tu jest najsilniejsze oddziaływanie przemysłu. Nasze lasy otoczone są zakładami, a przez ich teren przebiegają cztery linie kolejowe. Od iskry z wagonu wybuchł pożar 26 sierpnia 1992 roku. Wiał silny, prostopadły do torów wiatr i choć pierwsi strażacy przyjechali już po 10-15 minutach, ognia nie udało się opanować.
Co zrobiono, żeby taka tragedia się już nie powtórzyła?
- Podzieliliśmy las stukilometrową siatką dróg, przy których zostawiliśmy pasy bez drzew. Po to, by w razie pożaru ogień można było gasić z bezpiecznej odległości, a płomienie nie przeskakiwały po koronach. Wybudowaliśmy lądowisko dla samolotów i zabezpieczyliśmy ujęcia wody. Ale gdyby dzisiaj wybuchł taki pożar jak przed 15 laty, skutek byłby taki sam: ten żywioł przerasta nasze możliwości techniczne.
Jak długo potrwa zabliźnianie?
- Muszą minąć pokolenia. W czasie pożaru nie tylko spaliły się drzewa, ale zagładzie uległo całe życie biologiczne w tym miejscu. Dobrze, że spieszyliśmy się z posadzeniem nowych drzew, bo gdyby nie one, ten teren pokryłyby trzcinnik i wrzosy, które mają mniejsze wymagania. Sprzyja nam poprawa środowiska naturalnego, dzięki spadkowi trującej emisji od południa pojawia się już runo leśne, ale od północy, skąd najbliżej do koksowni Zdzieszowice, jest dużo gorzej.
W czasie pożaru udało się Panu uratować zabytkowy kościółek pw. św. Magdaleny. Jak do tego doszło?
- O świcie drugiego dnia akcji dostałem rozkaz, by doprowadzić 12 zastępów na czoło pożaru. Po drodze okazało się, że ogień podszedł już 50 metrów pod mury świątyni. Dysponując tak wielkimi siłami, strażacy dali radę ją uratować. Do dziś się zastanawiam, czy to był przypadek, czy coś więcej...
Z tego pożaru wciąż mam przed oczami smutny obraz cierpiących saren i jeleni. Uciekły przed ogniem, ale następnego dnia zostały zapędzone na swoje miejsce przez inne jelenie, które strzegły swojego terytorium. Poparzyły pęciny, padały na kolana, tak bardzo cierpiały, że pod wieczór zapadła decyzja, że trzeba je odstrzelić. Dwieście sztuk. Nigdy tego nie zapomnę.
* Zenon Pietras jest nadleśniczym Nadleśnictwa Rudy
W ciągu kilku dni ogień strawił ponad 9 tys. ha lasów
Gabriel Tworuszka z nadzieją patrzy na odradzający się las
martin13 - Wto Wrz 04, 2007 7:41 pm
Gaja zachęca do adoptowania polskich rzek
mac 2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 21:11
Rzeka nie może być wysypiskiem śmieci, przywróćmy ją ludziom - argumentują ekolodzy.
W Urzędzie Gminy w Wilkowicach otwarto wczoraj wystawę "Zaadoptuj rzekę". To podsumowanie pierwszego etapu kampanii prowadzonej przez znane Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne Klub Gaja. Jego ekolodzy od dwóch lat namawiają szkoły, samorządy i instytucje z całej Polski, żeby adoptowały rzeki. - Kiedyś wszyscy odwrócili się do rzeki tyłem. Zredukowali ją do roli ścieku i wysypiska śmieci. Chcemy to zmienić i przywrócić rzekę dla społeczeństwa - tłumaczy Jacek Bożek, prezes Klubu Gaja.
Na terenie Polski ekolodzy z Gai zorganizowali cztery modelowe przedsięwzięcia, aby dać przykład, jak można zaadoptować rzekę. Ich działania objęły Przemszę na granicy Śląska i Zagłębia, Parsętę na północy kraju, Wolbórkę w środkowej Polsce oraz Wilkówkę w Wilkowicach, gdzie Gaja ma swoją siedzibę. Wystawa prezentuje przykłady dobrych praktyk, którymi można objąć rzeki. - Można je sprzątać, badać wodę i monitorować jej jakość, fotografować i malować, nazywać ciekawe fragmenty, organizować wycieczki i szukać źródeł, przeprowadzać happeningi, jak np. wysyłanie życzeń dla rzeki. To wszystko ma inspirować do dbania o rzekę i jakość wody - tłumaczy Bożek.
Do akcji adoptowania rzek przyłączyło się już 3,5 tys. szkół i instytucji z całej Polski. Dzięki temu udało się adoptować 229 rzek. Przykładowo Wilkówkę w Wilkowicach sprzątały m.in. starszaki z Przedszkola Publicznego w Bystrej. - Były bardzo przejęte i zadowolone, że dzięki nim rzeka będzie czystsza. Potem uczestniczyły w konkursie ekologicznym. Na pewno coś z tego zostanie im w głowach - mówi Dorota Imielska, dyrektorka przedszkola. W akcji uczestniczył też urząd gminy, który zorganizował worki i transport śmieci. - Na pewno będziemy to powtarzać - zapowiada Sławomir Filapek z urzędu.
Projekt "Zaadoptuj rzekę" dofinansowali: Narodowy i Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska. Akcja jest kontynuowana, a kolejni chętni do adopcji mogą się zgłaszać do Klubu Gaja.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,4460449.html
Kris - Pon Paź 29, 2007 8:43 pm
Leśnicy zniszczyli "katowicką Rospudę"
Tomasz Malkowski
2007-10-29, ostatnia aktualizacja 2007-10-29 20:21
Jeszcze kilka dni temu w panewnickim lesie meandrował strumień. Niewielką dolinkę porastały rzadkie i chronione mchy. Przyrodnicy mówią, że to unikat, którego nie powstydziłaby się Puszcza Białowieska. Teraz strumień przekształcono w prosty rów melioracyjny. Dzieła zniszczenia dokonali w majestacie prawa sami leśnicy
Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Dr Jerzy Parusel na zniszczonym torfowisku
Las panewnicki w pobliżu uniwersyteckich akademików jest często odwiedzany. W czwartek na rowerze przejeżdżał tędy Grzegorz Chwoła z Ligoty. - W środku lasu stanąłem oniemiały. Zobaczyłem koparkę i wycięte drzewa w najpiękniejszym miejscu, przy malowniczej dolince, którą pokochałem jeszcze w dzieciństwie - mówi.
Chwoła niezwłocznie zawiadomił Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska. Szef placówki, dr Jerzy Parusel, dokonał wizji lokalnej. - Byłem wstrząśnięty, bo zniszczono dolinę strumyka, który naturalnie meandrował. Odsłoniły się złoża torfowe, jakich nie powstydziłaby się nawet Puszcza Białowieska - mówi Parusel.
Niestety kilometr doliny strumienia został już zniszczony - to prawie jedna trzecia całej długości. Zdewastowano najcenniejszą, bo najszerszą część u ujścia do Ślepiotki. Wycięto drzewa, koparka pogłębiła strumień i przekształciła go w prosty rów melioracyjny.
- Torfy, które powstawały 10 tysięcy lat, teraz szybko ulegną osuszeniu, bo szybciej odpływa stąd woda. Znikną też bezpowrotnie torfowce, chronione przez nasze i unijne prawo mchy - dodaje przyrodnik. Pozbawiona drzew dolina z rowem zamiast strumyka przestanie być przyjaznym miejscem dla unikatowych gatunków roślin.
Dr Parusel jeszcze w piątek interweniował w Nadleśnictwie Katowice. Roboty wstrzymano w sobotę. - Te prace związane są z regulacją zlewni Odry. Projekt rowu melioracyjnego powstał kilka lat temu. Nie wiedzieliśmy, że są tam torfowce - mówi Grzegorz Skurczak, inżynier nadzoru w katowickim nadleśnictwie. Przyznaje, że inwentaryzacja cennych przyrodniczo fragmentów lasów rozpoczęła się dopiero w tym roku w ramach unijnego programu Natura 2000. - Ten rów nie ma osuszać tego miejsca, ale zatrzymać wodę. Powstaną na nim zastawki, rodzaj tam - dodaje Surczak.
Prace w katowickim lesie są częścią olbrzymiego programu rządowego Odra 2006, który powstał po tragicznej powodzi z 1997 roku. Prace są w jednej trzeciej finansowane przez Unię Europejską.
Przyrodnicy uważają, że roboty są niepotrzebne. - Natura stworzyła tu idealne zabezpieczenie przed powodzią, bo woda meandrując, zatrzymywana jest w lesie, w torfie i mchach. Torfowiec w 100 proc. trzyma wodę, to doskonały filtr. Po co tworzyć protezę natury? To wyrzucanie pieniędzy w błoto - uważa Parusel. Niepokoi go też fakt, że zastawki działają tylko w teorii. - W praktyce nikt o nie dba i po kilku latach są zrywane, nie zatrzymują wody, co powoduje osuszenie terenu. Tak znikły torfowiska w całej Europie. W Katowicach, mieście tak mocno przekształconym przez człowieka, ostatnie naturalne miejsca powinny być oczkiem w głowie władz - przekonuje Parusel.
W najbliższych dniach spotka się z kierownictwem nadleśnictwa, by zastanowić się nad naprawą doliny. - Zmienimy projekt. Nie będziemy dalej w niego brnąć - obiecuje Skurczak z nadleśnictwa. - Niestety, to kapitalne miejsce nie będzie już nigdy takie samo. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby nie postawa pana Chwoły. Dolinka mogła całkowicie zniknąć - mówi Parusel.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,4624197.html
Kris - Pon Paź 29, 2007 8:44 pm
Komentuje Leszek Trząski, inżynier środowiska
not. tm
2007-10-29, ostatnia aktualizacja 2007-10-29 20:22
- Znałem ten ciek, bo kiedyś badałem dopływy Ślepiotki. To był jeden z ostatnich w Katowicach naturalnych strumieni z całym bogatym ekosystemem. Występował tu nawet omieg górski - roślina bardzo rzadko spotykana poza górami, objęta ochroną gatunkową, o kwiatach przypominających olbrzymie chryzantemy.
Budowa w tym miejscu rowu melioracyjnego to kompletna pomyłka. Nie widzę żadnego uzasadnienia, by tworzyć tutaj ochronę retencyjną przed powodziami. Bezpowrotnie zniszczona zostanie różnorodność przyrodnicza tego miejsca.
Mamy tutaj do czynienia z częstym u nas konfliktem. Z jednej strony leśnicy zastosowali się do programu Odra 2006, a z drugiej to miejsce powinno być wpisane jako użytek ekologiczny do sieci Natura 2000. Niestety, wygrała twarda melioracja, która na zachodzie Europy jest już uznana za szkodliwą. Tam wybetonowane rzeki przemienia się znów w meandrujące, uwolnione potoki.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://www.gazetawyborcza.pl/1,85656,4624199.html
Emenefix - Pon Paź 29, 2007 11:04 pm
Co za "ciuliki". No po prostu brak słów. Leśnicy??!! Krowy doić!
Kris - Nie Lis 04, 2007 6:23 pm
Katowiccy leśnicy biją się w piersi
Tomasz Malkowski
2007-11-02, ostatnia aktualizacja 2007-11-02 20:01
Buldożery zniszczyły dolinkę w panewnickim lesie. Ale po naszym artykule także leśnicy przyznali się do drastycznej modernizacji strumyka. Opracowują program naprawy jego brzegów
Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Dr Jerzy Parusel na zniszczonym torfowisku
Przed kilkoma dniami pisaliśmy o dewastacji unikalnej dolinki strumyka w panewnickim lesie. Wśród drzew i wilgotnego podłoża powstały idealne warunki dla rzadkich mchów - torfowców. Niestety, większość z nich padła ofiarą samych leśników. Ci w ramach programu Odra 2006 pogłębili i wyprostowali kilkaset metrów strumyka. Wycięto wiele drzew i zaburzono równowagę wodną całej okolicy. Pogłębiony strumyk przyspieszył odpływ wody, co zagroziło wysuszeniu podłoża torfowego i w efekcie dalszemu ginięciu chronionych mchów.
Prace wstrzymano dopiero po interwencji Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska. Wizja terenowa przyrodników ustaliła, że melioracja częściowo naruszyła siedliska chronionych torfowców na lewym brzegu strumyka na odcinku około 200 metrów. Szczęśliwie siedliska na prawym brzegu nie uległy zniszczeniu.
Po naszym artykule Nadleśnictwo Katowice zorganizowało spotkanie, na którym wraz z przyrodnikami rozważało sposoby rekultywacji dolinki. - Sami nie wiedzieliśmy, co tam mamy, bo inwentaryzacja terenu zawierała lukę. Jednak odstępujemy od realizacji zadań na najcenniejszym, prawie kilometrowym odcinku cieku - zapewnia Mirosław Niebrzydowski, zastępca nadleśniczego w Nadleśnictwie Katowice.
Na odcinku już zmeliorowanym leśnicy obiecują stworzyć takie warunki, by sprzyjały odtworzeniu siedlisk. Pojawią się stopnie wodne z materiałów naturalnych oraz przepusty, które spiętrzą wodę. Leśnicy będą pilnować, by na wykarczowanych fragmentach lasu nie pojawiły się gatunki inwazyjne, czyli pokrzywy, krzaki. Dla torfowców wykonają specjalne zagłębienia. Obiecali też, że na teren nie wjedzie żaden sprzęt mechaniczny, aby nie uszkodzić cennej flory.
- Muszę pochwalić leśników. Mimo tego, że dopuścili się takiej dewastacji, to jednak szybko zareagowali. Mam nadzieję, że ten medialny rozgłos spowoduje, że na przyszłość będą roztropniejsi, zanim zabiorą się do podobnych prac - mówi dr Jerzy Parusel, dyrektor Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska.
Niebrzydowski uważa, że ustalony zakres prac przyczyni się do ochrony wartości przyrodniczych cieku. - Wierzę, że dzięki nim w miejscu przeprowadzonych prac melioracyjnych przywrócimy to, co straciliśmy. Chciałbym podziękować mieszkańcom dzielnicy Ligota za wrażliwość i obywatelską troskę o środowisko. To oni pierwsi zwrócili uwagę na wartość tej dolinki - mówi Niebrzydowski.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,4637195.html
Wit - Śro Lis 07, 2007 9:50 pm
Tak unikatowej flory i fauny jak na polskiej jurze, nie ma na całym świecie
05.11.2007
Stworzenie Jurajskiego Parku Narodowego planowano już w połowie lat 90. Jednak dopiero teraz wicewojewoda śląski Artur Warzocha powołał zespół, który pracuje nad projektem parku.
Głowią się nad nim przedstawiciele samorządu województwa śląskiego, samorządów lokalnych, Lasów Państwowych, przyrodnicy i urzędnicy administracji państwowej.
Dr Andrzej Tyc z sosnowieckiego Wydziału Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego zajął się opracowaniem ekspertyzą wartości przyrody dla planowanego parku.
- Nie tylko na tle całej Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej, ale i całej polskiej przyrody, obszar ten wyróżnia się krajobrazem skał wapiennych dotkniętych przed kilkuset tysiącami lat piętnem lodowca - tłumaczy doktor Tyc. - W efekcie mamy tu specyficzne formy skalne przemodelowane przez nasuwający się lodowiec. Zupełnie inaczej wyglądają one w okolicach Olsztyna niż w środkowej części Jury czy na jej południu.
W sumie na terenie planowego parku występuje ok. 800 gatunków flory, w tym 50 niezwykle cennych. Po stronie fauny są na przykład 3 gatunki nietoperzy, 28 gatunków kręgowców szczególnie rzadkich, objętych ścisłą ochroną, i 29 gatunków bezkręgowców. Jest tam też 17 siedlisk przyrodniczych (m. in. muraw naskalnych, nizinnych torfowisk, źródlisk wapiennych, kwaśnych buczyn).
Jurajski Park Narodowy byłby dwudziestym czwartych takim obszarem chronionym w kraju. Ma obejmować północną część Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Dzieliłby się na dwa obszary: złotopotocką (o pow. 3,5 tys. ha) oraz część olsztyńską (o pow. blisko 1,1 tys. hektarów).
W skład parku wchodziłby m.in. zabytkowy dworek Krasińskich w Złotym Potoku i rezerwat "Parkowe" z ruinami zamku w Olsztynie koło Częstochowy i rezerwat "Sokole Góry". Jak zwykle jednak nie wszystkich pomysł cieszy. Najwięcej wątpliwości budzi lokalizacja parku narodowego. Ryszard Mach, starosta zawierciański, miał nadzieję, że jurajskie obszary chronione obejmą też jego powiat. Teraz nie kryje rozczarowania.
- Jeżeli spotkanie w sprawie planowanego Jurajskiego Parku Narodowego odbyło się bez naszego udziału, to oznacza, że powiat zawierciański nie jest uwzględniony w tych planach - mówi Ryszard Mach. - Nawet gdybyśmy tam zostali zaproszeni tylko w roli obserwatora, to również byłoby ważne.
Zastrzeżenia do parku narodowego ma też Adam Markowski, wójt gminy Janów, która zajmie największą część nowego parku.
- Na przykład nie wyobrażam sobie, że zespół pałacowo-parkowy w Złotym Potoku znajdzie się w granicy parku narodowego. Przecież są tam również mieszkania, tzw. bloki nauczycielskie, i Zespół Szkół - mówi Adam Markowski. %07- Nie jesteśmy przeciwko parkowi narodowemu, idea jego powołania nam się podoba, jednak przysłowiowy diabeł tkwi w szczegółach. Po prostu musimy być przekonani, że plusy powołania takiego parku przeważą nad minusami.
Sebastian Reńca - POLSKA Dziennik Zachodni
Wit - Pią Sty 11, 2008 9:18 pm
Katowiccy ekolodzy walczą o liczydło
Iwona Sobczyk2008-01-11, ostatnia aktualizacja 2008-01-11 20:58
Organizacje sprzeciwiające się planom wyznaczenia drogi przez rezerwat w Katowicach Ochojcu, spotkały się na debacie publicznej na Uniwersytecie Śląskim. Prezydent mimo zaproszenia nie przyszedł.
Drodze przez rezerwat sprzeciwiają się ekolodzy i naukowcy z Uniwersytetu Śląskiego oraz Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska. Ich zdaniem zaburzy ona stosunki wodne w rezerwacie i doprowadzi do zniszczenia rosnącego tu od 10 tys. lat liczydła górskiego.
Miejscy urzędnicy mają swoje argumenty: trzeba odciążyć ulicę Kościuszki, łącząc centrum Katowic z dzielnicami południowymi nową drogą. Ekolodzy chcieli ich przekonać, organizując na Uniwersytecie Śląskim debatę o "śląskiej Rospudzie". Zaproszono m.in. prezydenta. Nie przybył.
- Miasto odrzuca wszystkie argumenty przeciwników drogi, nie chce z nami rozmawiać - mówi Radosław Ślusarczyk z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. - Decyzje nie zostały jeszcze podjęte. Na razie mamy propozycje i konieczność połączenia rozbudowujących się dzielnic południowych z centrum, której nikt nie zaprzeczy - odpowiada Waldemar Bojarun, rzecznik magistratu.
Jednak zdaniem dr. Jerzego Parusela, dyrektora Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska i założyciela rezerwatu Ochojec, droga nie rozwiąże komunikacyjnych problemów miasta. - Już prędzej stanie się szlakiem tranzytowym, bo jest blisko głównych tras. Chcemy poznać choć dwa warianty alternatywne i nie mówmy tylko o drogach, ale np. o lepszym funkcjonowaniu komunikacji miejskiej - mówi.
Kris - Pią Sty 11, 2008 9:49 pm
Ekolodzy chcieli ich przekonać, organizując na Uniwersytecie Śląskim debatę o "śląskiej Rospudzie". Zaproszono m.in. prezydenta. Nie przybył.
Kris - Czw Kwi 03, 2008 5:43 pm
Ścinają tysiące drzew przez boom inwestycyjny
Jacek Madeja
2008-04-03, ostatnia aktualizacja 2008-04-03 17:38
- W mieście trwa masowa wycinka drzew - alarmują mieszkańcy Gliwic, i mają rację. Tylko w zeszłym roku magistrat wydał zezwolenie na wyrąb 12 tys. drzew!
fot. Andrzej Pieczyrak
Setki drzew wycięto przy ul. Pszczyńskiej
Mieszkańcy od dwóch lat oskarżają urzędników, że pozwalają na wyrąb starego drzewostanu. Wycinki śledzą Katarzyna Lisowska i Andrzej Pieczyrak, małżeństwo gliwickich biologów. Starają się być wszędzie tam, gdzie drwale. Liczą wycięte drzewa, fotografują i pilnują, czy w zamian zostały posadzone nowe. - Z moich obliczeń wynika, że tylko w zeszłym roku urzędnicy zgodzili się na wycinkę prawie 7400 drzew! To przecież tyle, co sporych rozmiarów las - mówi Pieczyrak
Okazuje się, że się pomylił. Liczba wyciętych drzew jest jeszcze większa! W minionym roku w mieście zezwolono na wycinkę aż 12 tys. drzew. To szokująca liczba, kiedy porównać ją z danymi z poprzednich lat: w 2006 r. wycięto 5 tys. drzew, a w 2005 r. - 2,7 tys. - Żadna decyzja nie jest podejmowana zza biurka. Za każdym razem nasz pracownik, który jest leśnikiem, bada wszystko na miejscu. Ostatnio mamy tak dużo wniosków, że musieliśmy do tej pracy skierować drugą osobę - informuje Halina Antosz, zastępczyni naczelnika wydziału środowiska.
Dlaczego w Gliwicach tak masowo zwiększyła się liczba wycinanych drzew? Urzędnicy tłumaczą, że miasto przeżywa boom inwestycyjny. Nowe drogi i budowy potrzebują przestrzeni. Na dodatek część drzew jest starych i chorych. Zostały zasadzone na początku minionego stulecia i teraz przyszedł czas na "wymianę pokoleniową". - W zamian za to prowadzimy nasadzenia. Rok temu zasadziliśmy 28 tys. nowych drzew. Mieszkańcy rzeczywiście mogą mieć wrażenie, że ich nie widać, bo większość z nich rośnie w lesie komunalnym przy ul. Chorzowskiej. Niestety, w ciągach pieszych w śródmieściu, drzew będzie coraz mniej. Często nie da się ich posadzić w tym samym miejscu, bo ulice są za wąskie, albo korzenie byłyby groźne dla podziemnych instalacji - tłumaczy Antosz.
Nie inaczej jest w innych miastach aglomeracji śląskiej. Drzewa idą pod topór z tych samych powodów. - Nie prowadzimy statystyk ilościowych, ale w minionym roku wycięliśmy około 10 tys. drzew - mówi Roman Kupka z katowickiego magistratu. Podobnie w Sosnowcu. - Mamy bardzo dużo inwestycji, a przez to wycinek też jest więcej - tłumaczy Anna Dębiec z sosnowieckiego wydziału ochrony środowiska.
Dr Jerzy B. Parusel, dyrektor Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska, alarmuje, że centra miast z roku na rok pustynnieją. - Ten proces trwa od kilkunastu lat. Zachowujemy się jak barbarzyńcy i zapominamy, że to wcale nie my jesteśmy potrzebni drzewom. W miastach są one nieocenionym dostarczycielami tlenu i naturalnym filtrem ochronnym wyłapującym zanieczyszczenia - mówi naukowiec. Jeśli drzew zabraknie, będzie z nami źle.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,5085571.html
Wit - Wto Kwi 08, 2008 6:36 pm
Beskidzkim lasom na ratunek
fe2008-04-08, ostatnia aktualizacja 2008-04-08 17:48
- To już klęska - przyznają leśnicy. Beskidzkie lasy są w katastrofalnym stanie. Jak je ratować? Sadząc różne gatunki drzew zamiast samych świerków.
Bielska Fundacja Ekologiczna Arka rozpoczyna w czwartek ogólnopolską kampanię "Ratujmy beskidzkie lasy". Akcja prowadzona będzie wspólnie z Lasami Państwowymi. - Kampania ma wesprzeć leśników w przebudowie lasów świerkowych w Beskidach. W miejsce monokultur świerkowych musimy sadzić lasy wielogatunkowe - tłumaczy Wojciech Owczarz z Arki.
Podczas inauguracji kampanii ekolodzy i leśnicy zasadzą symbolicznego buka, który ma zastąpić w beskidzkich lasach schorowane świerki. To właśnie licznie rosnące w Beskidach świerki są jedną z przyczyn katastrofy. Kilkaset lat temu Beskidy porastała puszcza z jodłami i bukami. Świerk był w mniejszości. Zaczęli go w górach sadzić w XIX wieku Habsburgowie - szybko rośnie, daje duże ilości drewna. Nasiona kupowano od zbieraczy z całej Europy. Tak w Beskidy trafiły świerki z Alp czy Transylwanii, sadzono je gdzie popadnie. Sztucznie posadzone świerki nie najlepiej sobie radzą. Osłabione, są atakowane przez kornika drukarza. Trzeba przez to wycinać hektary zaatakowanych lasów. Przyrodnicy nie mają wątpliwości: trzeba spróbować przywrócić pierwotny skład beskidzkich lasów. Taki właśnie "modelowy" las zostanie zasadzony podczas kampanii Arki. - Będzie to jesienią, chcemy, żeby drzewa posadzili w nim artyści, lokalni liderzy, dziennikarze, uczniowie - mówi Owczarz.
Kampania "Ratujmy beskidzkie lasy" to także m.in. zaplanowane liczne warsztaty oraz wystawy edukacyjne. Pomóc w ratowaniu lasów może każdy. - Zachęcamy do organizowania wystaw, licytacji, zbiórek surowców wtórnych, z których pieniądze pozwolą na sadzenie drzew w Beskidach - zapraszają do współpracy ekolodzy.
Wit - Wto Kwi 08, 2008 9:58 pm
Park narodowy nie taki jak chcą wójtowie
Eliza Kwiatkowska2008-04-08, ostatnia aktualizacja 2008-04-08 20:37
Jeszcze nigdy prace nad utworzeniem Jurajskiego Parku Narodowego nie były tak zaawansowane. Przyrodnicy przeanalizowali teren i stwierdzili, że jest co chronić. Teraz na temat pomysłu ma się wypowiedzieć społeczeństwo
- Specjalny zespół do ustanowienia Jurajskiego Parku Narodowego zakończył już pierwszy i drugi etap prac - mówi Marek Broda, dyrektor Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Śląskiego. - Przyrodnicy przeanalizowali teren przyszłego parku i zgromadzili dokumentację, która jednoznacznie wskazuje, że mamy obszar o niezwykłych walorach przyrodniczych. Zapoznaliśmy się także ze stanem prawnym terenów, na których park ma powstać. Teraz czas zastanowić się nad tym, w jaki sposób powstanie parku wpłynie na mieszkańców i jak ten pomysł jest odbierany przez społeczeństwo. Na trzecim i ostatnim etapie pracami zespołu będzie kierował Adam Markowski, wójt Janowa.
Zespół został powołany rok temu przez ówczesnego wojewodę śląskiego. W jego skład weszli przedstawiciele samorządów, leśnicy, naukowcy, przyrodnicy i urzędnicy administracji państwowej.
Projekt utworzenia Jurajskiego Parku Narodowego powstał w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Stworzyli go naukowcy Uniwersytetu Łódzkiego, wśród nich związany z naszym regionem prof. Janusz Hereźniak. Ekolodzy lansujący pomysł argumentowali, że tylko powstanie takiej instytucji może zapobiec dalszej dewastacji unikatowej przyrody. Sprzeciwili się prywatni właściciele i samorządy lokalne. Skarżyli się, że nie będą mogli swobodnie dysponować własnymi terenami w granicach parku. Grunty prywatne stanowiłyby blisko 17 proc. jego powierzchni, pozostała część - to własność państwa.
Pomysł upadł, ale zespół powołany przed rokiem przez wojewodę oparł się w dużej mierze na zgromadzonych kilkanaście lat wcześniej materiałach.
- Przy wyznaczaniu granic przyszłego parku nie odbiegliśmy właściwie od propozycji profesora Hereźniaka - mówi dyrektor Broda. - Park znajdowałby się przede wszystkim na terenie gmin Janów i Olsztyn, a w niewielkim stopniu - tylko otuliną - wkraczałby do gmin Żarki i Niegowa.
Konkretnie park objąłby obszar złotopotocki o powierzchni 3,5 tys. ha, m.in. z zabytkowym dworkiem Krasińskich, oraz olsztyński o powierzchni blisko 1,1 tys. hektarów m.in. z ruinami zamku. Z przygotowanej przez przyrodników analizy wynika, że na tym terenie kilka cennych obiektów przyrodniczych nie jest dziś objętych żadną formą ochrony. Chodzi o Jaskinię Wierną, Jaskinię na Dupce, Kamieniołom Warszawski w Siedlcu, czy Górę Zamkową. Ale są tu również rezerwaty przyrody: Sokole Góry, Ostrężnik, Parkowe i Bukowa Kępa. Przyrodnicy nie mają wątpliwości co do celowości utworzenia na tym terenie Jurajskiego Parku Narodowego. Potwierdzili niezwykłe walory przyrodnicze terenu. Występuje tu wiele cennych gatunków flory i fauny. Wśród nich wiele endemitów, czyli roślin i zwierząt, które poza Jurą nie występują nigdzie na świecie. Tym właśnie zdaniem przyrodników wyróżniałby się Jurajski Park Narodowy od innych.
- Granice parku mogą być przyczyną konfliktu - ocenia Adam Markowski, wójt Janowa. - Moim zdaniem powinny być lekko skorygowane. Nie wyobrażam sobie, by w granicach parku znalazł się zespół pałacowy w Złotym Potoku, gdzie są bloki mieszkalne i szkoła. Podejrzewam, że w olsztyńskiej części kością niezgody może być zamkowe wzgórze, które należy do wspólnoty gruntowej.
Janowski wójt, który ma przeanalizować teren przyszłego parku pod kątem społecznym, ma nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu dojdzie do spotkania zespołu: - Sytuacja skomplikowała się o tyle, że jest nowy wicewojewoda, który musi się zapoznać z pracami zespołu. Jestem coraz większym zwolennikiem utworzenia parku, ale życzyłbym sobie partnera do rozmowy o konkretach techniczno-administracyjnych, bo przyrodnicze mamy już za sobą. Chciałbym wiedzieć na przykład, gdzie będzie siedziba parku, ile stworzy się etatów, jakie zaplecze finansowe będzie miała ta instytucja. Dopiero na etapie konkretów będę mógł spotkać się z mieszkańcami i powiedzieć im o plusach i minusach pomysłu.
Zdaniem wójta Markowskiego utworzenie Jurajskiego Parku Narodowego jest realne pod warunkiem, że wojewoda wykaże zapał. To on wnioskuje do rządu o utworzenie parku narodowego. Na razie wojewoda czeka na zakończenie prac zespołu przygotowującego projekt.
miglanc - Śro Kwi 09, 2008 9:39 pm
Krakowska bomba ekologiczna trafiła w Śląsk
Dawid Hajok, Przemysław Jedlecki
Szkodliwe odpady z dawnych krakowskich Zakładów Chemicznych "Bonarka" trafiały na dzikie składowiska na Śląsku.
Odpady zawierające fluorek wapnia miały zostać zneutralizowane w zakładzie w Rydułtowach, a następnie wywiezione do wyrobisk w Wodzisławiu Śląskim. Okazało się jednak, że trafiły na nielegalne składowiska. Co najmniej kilkanaście tysięcy ton zakopano w nieczynnym kamieniołomie w Bzowie w pobliżu Ogrodzieńca. Wywożono je także na nielegalne składowiska m.in. w Zawierciu i Bytomiu. Policja ocenia, że trafiły na co najmniej siedem wysypisk w naszym regionie.
Atakuje drogi oddechowe
Fluorek wapnia w niewielkich ilościach występuje w paście do zębów i wzmacnia szkliwo. Źle składowany zamienia się w proszek, który unosi się w powietrzu i jest bardzo niebezpieczny dla zdrowia i życia, szczególnie dzieci. - Poprzez drogi oddechowe dostaje się do organizmu. Może wówczas powodować zaburzenia metabolizmu oraz nadmierną łamliwość kości. Tak było już wcześniej, na krótko przed zamknięciem elektrowni w Skawinie (Małopolska) - mówi prof. Andrzej Paulo z Wydziału Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Prof. Paulo ostrzega, że odpady mogą skazić wody gruntowe. Tymczasem w odległości zaledwie kilkuset metrów od dzikiego składowiska w Zawierciu znajdują się źródła, z których swój początek bierze m.in. Czarna Przemsza, a nieco dalej także Warta.
Jadą na całe tony
O podejrzanej wywózce policję zawiadomili mieszkańcy Zawiercia. W ciągu kilku godzin policjanci naliczyli aż siedem 25-tonowych ciężarówek wypełnionych po brzegi niebezpiecznymi dla środowiska substancjami, które wprost z wywrotek lądowały w bzowskim kamieniołomie. Zasypywano je tam warstwą ziemi i ugniatano buldożerami.
Maciej Pawłowski, rzecznik starostwa zawierciańskiego, mówi, że teren należy do firmy Eko Harpoon Technologie Ekologiczne. Firma ma siedzibę w Cząstkowie Mazowieckim. Zajmuje się m.in. odzyskiwaniem rtęci z jarzeniówek.
- Mieli prowadzić rekultywację tego terenu. We wniosku nie było żadnych uchybień, więc został wydany - mówi Pawłowski.
Zanim jednak policja przyłapała ciężarówki, mieszkańcy okolicy zaalarmowali urzędników, że przywożone są tu jakieś beczki. - Pobrano z nich próbki. Okazało się, że to materiały ropopochodne. Sprawa trafiła do prokuratury. Potem zaczęły przyjeżdżać na składowisko ciężarówki z następnymi odpadami - dodaje Pawłowski.
Odpady trafiły też do Bytomia, na poprzemysłowe tereny, w pobliżu centrum handlowego M1. Zdaniem policji proceder mógł trwać nawet kilka miesięcy. Na Śląsk poprodukcyjne odpady przywożono z terenu po dawnych Zakładach Chemicznych "Bonarka" w Krakowie. Po ich wyburzeniu węgierska spółka TriGranit rozpoczęła tam bowiem budowę wielofunkcyjnego centrum handlowego Bonarka City Center. Przedstawiciele spółki nie chcą komentować sprawy. Rekultywacja terenu pod tę inwestycję trwa już ponad 2,5 roku.
Ktoś chciał zaoszczędzić?
Policja szacuje, że w tym czasie z potężnych betonowych osadników, w których składowano szkodliwe substancje, wywieziono około 120 tys. ton fluorku wapnia. Drugie tyle wciąż czeka na utylizację.
Policjanci z KWP w Katowicach ustalili, że zgodnie z zezwoleniem, jakie wydało starostwo w Zawierciu, na teren kamieniołomu mogły trafiać jedynie gruz lub inne materiały nadające się do rekultywacji tego terenu. Jak więc doszło do tego, że trafiały tam szkodliwe dla środowiska substancje?
- Najwyraźniej firma odpowiedzialna za wywóz fluorku wapnia chciała zaoszczędzić. Utylizacja tego odpadu jest niezwykle kosztowna. Najprawdopodobniej dlatego zaczął on trafiać na dzikie wysypiska - mówi jeden ze śląskich policjantów prowadzących postępowanie. Sprawą ma się także zająć prokuratura.
Rzecznik zawierciańskiego starostwa zapowiada, że firma Eko Harpoon straci pewnie zezwolenie na rekultywację tego miejsca.
Mirosław Kostrzewa, prezes Eko Harpoon, potwierdza, że do Bzowa trafiły odpady z Bonarki. Przywozi je firma Zielony Śląsk. Zapewnia jednak, że nie jest to czysty fluorek wapnia, ale kompozyt z kilkuprocentową zawartością szkodliwej substancji. - Kompozyt nie zagraża środowisku, jest absolutnie bezpieczny. Z kolei beczki, które tu były, podrzucono nam w nocy i już je usunęliśmy - dodaje. Jego zdaniem groźby urzędników z Zawiercia nie mają żadnych podstaw prawnych.
Marek Szadurski, wiceprezes Zielonego Śląska, potwierdza: - Na składowisko przywozimy kompozyt, który służy do rekultywacji terenów. Cały dowcip polega na tym, że kompozyt nie jest odpadem. Inspektorzy ochrony środowiska upierają się, że to odpad. Policja też opowiada bzdury o szkodliwości tych rzeczy i straszy ludzi. Przygotowujemy pismo, w którym będziemy prosili policję, żeby zdementowała te informacje.
Tymczasem komisarz Janusz Jończyk ze śląskiej policji o znalezionych odpadach mówi jednoznacznie: - Pobrane przez policjantów próbki fluorku znalezionego na wysypisku w Bzowie potwierdziły, że jest on szkodliwy dla ludzi. Obawiamy się, że mogło dojść do skażenia wód gruntowych.
Anna Wrześniak, wojewódzki inspektor ochrony środowiska, dodaje, że w Bzowie nie znaleziono kompozytu. - To iły, które zawierają aż 65 proc. fluorku wapnia. Eko Harpoon nie ma zgody na składowanie takich odpadów w tym miejscu. Starosta już wydał polecenie ich usunięcia - mówi Wrześniak.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
Wyślij Wydrukuj Podyskutuj na forum
--------
Coz kolejny kamyczek do antykrakowskiej lawiny.
Kris - Pią Kwi 25, 2008 9:58 am
Piotrowice: Dęby pod gruzami
dziś
Stan tych właśnie drzew niepokoi mieszkańców dzielnicy.
Jak można zasypywać zabytkowe dęby gruzem, betonem, i to na wysokość co najmniej dwóch metrów? Tak się dzieje już od zeszłego roku. Przecież te drzewa nie dostaną wody i po dwóch latach uschną. A każde jedno drzewo trzeba chronić - przekonuje mieszkaniec Piotrowic, który poprosił nas o interwencję w tej sprawie.
Dęby rosną w Piotrowicach, między ul. Jankego i Wojska Polskiego, na terenie prywatnym, niepokoi mieszkańców dzielnicy. Dęby już częściowo uschły, są chore. - Wiem, o tym, że ludzie mają do mnie pretensje o gruz, ale ja staram się te drzewa uratować - tłumaczy Mariusz Bąk, właściciel zakładu kamieniarskiego, przy którym rosną dęby. Przypomina, że drzewa usychały zanim zajął teren, a składowanie gruzu ma spowodować wzmocnienie gruntu. Potem ma zamiar go wyrównać. - Wynająłem już specjalistyczną firmę, która zajmie się wycinką tych dębów, których nie można już uratować i które są po prostu niebezpieczne. Pozostałe postaramy się wzmocnić - mówi. - W planach mam stworzenie małego parku. Wielokrotnie odwiedzała mnie już straż miejska, jednak nigdy nie udowodniono mi bezprawnego działania. Na swoim terenie mogę robić to, co uznam za słuszne - mówi.
Roman Kupka, kierownik referatu ochrony środowiska Urzędu Miasta ma jednak inne zdanie na ten temat - wycięcie niektórych drzew, w tym dębów, wymaga uzyskania pozwolenia. Ale przyznaje, że nigdy nie słyszał o jakiejkolwiek oficjalnej skardze wobec Mariusza Bąka. - W przeciwnym wypadku, z pewnością ten pan musiałby liczyć się z możliwością przeprowadzenia przez nas kontroli - zapewnia. - Jeżeli ktoś bez uzyskania pozwolenia wytnie drzewa, musi liczyć się z wysoką grzywną.
Radosław Aksamit (bib) - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/845794.html
Kris - Śro Maj 14, 2008 8:12 pm
Domy obok rezerwatu
Rezerwat buków, cisza i spokój, a obok wyrasta osiedle domków. Wszystko ma miejsce w Bytomiu tuż obok rezerwatu Segiet.
Protestują mieszkańcy z którymi nikt budowy nie konsultował. Walczą o to by jak mówią nie musieli jechać w góry by odetchnąć świeżym powietrzem.
(fot. arch.)
Budowa na granicy rezerwatu. Tutaj natura przegrywa z człowiekiem.
Od dzieciństwa tuż obok wejścia do rezerwatu mieszka Eugeniusz Kirszniok. Dziś mówi las umiera w oczach.
Ludzie boją się że teren rezerwatu i otuliny leśnej która go chroni zostaną zdegradowane. Bo od kilku miesięcy tuż obok rezerwatu powstaje osiedle domków jednorodzinnych.
W otulinie rezerwatu objętej europejskim programem Natura 2000 z drzewami walczą nie szkodniki a ludzie.- alarmują ekolodzy.
Magistrat zapewnia że prawo stoi po jego stronie.
Protestem mieszkańców kieruje radny Bytomia Henryk Bonk. Pod listem do prezydenta miasta zebrał ponad trzysta podpisów.
Aktualności TVP Katowice
http://ww6.tvp.pl/6605,20080514715093.strona
Wit - Śro Maj 21, 2008 7:03 pm
Jeżyna przegrywa z miastem
dziś
Leśnicy alarmują: jeśli w okolicach Lasu Dąbrowa w Gliwicach szybko nie powstanie rezerwat, zniknie wyjątkowo cenna roślina, jaka tu rośnie: jeżyna gliwicka. Tymczasem rezerwat nie powstanie, bo nie ma miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla tej części miasta. Jego uchwalenie może zabrać nawet dwa lata, ale żadne prace jeszcze nie ruszyły.
Jeżyna, którą 99 lat temu odkrył botanik Franciszek Spribille ma czarne owoce i fioletowe kwiaty. Gdy przyrodnik zobaczył krzew sądził, że niespotykany kolor kwiatów to anomalia wynikająca z przemysłowych zanieczyszczeń. Zbadał i opisał roślinę. Dzięki temu dla naukowców jeżyna gliwicka (Rubus glivicensis), choć rośnie od Ukrainy po Holandię, stała się czymś w rodzaju metra z Sevres.
Nadleśnictwo Rudziniec od 1993 r. stara się o to, by w miejscu występowania tej idealnej dla swego gatunku rośliny stworzyć rezerwat. Pół kilometra dalej leży bowiem Specjalna Strefa Ekonomiczna i powstają domy. Teren rezerwatu trzeba otoczyć tzw. otuliną, czyli buforem oddzielającym go od cywilizacji. I tu przyroda przegrywa z urzędnikami.
- W 1996 roku przesłaliśmy do Ministerstwa Środowiska dokumenty - mówi Jolanta Prażuch, wojewódzki konserwator przyrody. - Projekt utknął, zmieniły się przepisy i o powstaniu rezerwatu mógł decydować wojewoda. W ministerstwie zaginął jednak najistotniejszy dokument dotyczący ewidencji gruntów. Bez niego nie można stworzyć otuliny. W grudniu ubiegłego roku poprosiliśmy miasto o zaopiniowanie projektu. Nie dostaliśmy odpowiedzi.
Zdaniem dr Waldemara Szendera, batologa, czyli badacza jeżyn z Uniwersytetu Śląskiego, Las Dąbrowa to dla naukowców tzw. stanowisko klasyczne - pobrane stąd próbki trafiły jako wzorcowe do zielników na uniwersytecie berlińskim i wrocławskim. - Jeśli nie będzie chroniony, świat nauki poniesie stratę - mówi dr Szendera.
Na Śląsku są 62 rezerwaty. Nie wolno w nich budować domów, wycinać drzew, a spacerować można tylko wytyczonymi ścieżkami. Górny Śląsk to dla badaczy jeżyn Mekka, bo rośnie ich tu około 50. gatunków. Fenomenem jest ziemia raciborska - dwa pochodzące stąd gatunki zostały opisane po raz pierwszy. To nie tylko rekord polski, ale i europejski.
Joanna Heler - POLSKA Dziennik Zachodni
Wit - Sob Cze 07, 2008 9:04 am
Sucha Góra - Labirynt pod ochroną
wczoraj
Mamy drugi w mieście zespół przyrodniczo-krajobrazowy. To Suchogórski Labirynt Skalny. Bytomska Rada Miejska powołała go do życia podczas zeszłotygodniowej sesji.
Labirynt leży na granicy Bytomia i Tarnowskich Gór. Jest atrakcyjny pod względem przyrodniczym, więc miasto postanowiło go ochronić. Przy okazji będzie można go wykorzystywać do promocji miasta i przyciągania amatorów rekreacji na świeżym powietrzu.
Suchogórski Labiryn Skalny zajmuje teren prawie 20 hektarów. Leży niedaleko ulic Wodczaka, Prywatnej i Obrońców Westerplatte. Tworzą go ścieżki i wąwozy, które powstały w wyniku eksploatacji górniczej. Jest też oczko wodne i wiele cennych gatunków roślin. To właśnie ze względu na te walory przyrodnicze miasto postanowiło objąć teren ochroną. 1/3 labiryntu należy do Tarnowskich Gór. Gmina objęła go ochroną już w 2006 roku. Tam zespół przyrodniczo-krajobrazowy nazwano "Doły Piekarskie". Ale to w Bytomiu leży większa część labiryntu i to u nas jest wysoka na 330 metrów Góra Cipiórg. - Zespół przyrodniczo-krajobrazowy to jedna z form ochrony przyrody. Taką możliwość daje ustawa o ochronie przyrody. Ochrona gwarantuje, że objęty nią teren nie będzie przekształcany przez człowieka - mówi Andrzej Panek, naczelnik Wydziału Ekologii Urzędu Miejskiego w Bytomiu. To oznacza, że nie grożą mu inwestycje, które mogą zagrozić przyrodzie. Przypomnijmy, że w Bytomiu już jest jeden zespół przyrodniczo-krajobrazowy. To Żabie Doły. Ale do życia powołał go wojewoda. Jest też rezerwat buków Segiet. Utworzono go na podstawie decyzji ministra. Powołanie Suchogórskiego Labiryntu Skalnego gmina przeprowadziła sama. Decyzja została skonsultowana z przyrodnikami.
- Objęcie terenu ochroną umożliwi nam wspólnie z Tarnowskimi Górami pozyskanie pieniędzy z funduszu ochrony środowiska na wytyczenie ścieżki dydaktycznej i stworzenie opracowania o tym terenie - mówi Panek. Ścieżką dydaktyczną będą wędrowali na początku głównie uczniowie. - Liczymy na to, że informacje o labiryncie rozprowadzą w swoich środowiskach, a to przyciągnie kolejne osoby - mówi Panek. Obie gminy mają zamiar zająć się również promocją labiryntu tak, by przyciągnąć turystów. - W promocji pomoże na początku właśnie opracowanie, które powstanie - mówi Panek. Na napisanie broszury potrzeba 40 tys. zł. 85 procent tej kwoty ma pokryć fundusz ochrony środowiska. Turyści na brak atrakcji nie będą narzekali. - Można tu spacerować bardzo ciekawą trasą. Ścieżki biegną wąwozami - mówi Panek.
Tworzeniu zespołów przyrodniczo-krajobrazowych przyklaskują przyrodnicy i ekolodzy. - Trzeba tak robić. W dzisiejszych czasach obserwujemy gwałtowny rozwój cywilizacyjny. Ludzie tak poszukują miejsc pod inwestycje, że jeżeli nie będziemy chronili przyrody, za 20 lat zorientujemy się, że już jej nie ma - mówi Jacek Bożek, prezes Stowarzyszenia Ekologiczno-Kulturalnego Klub Gaja z Wilkowic. Zdaniem Rolanda Dobosza, szefa Działu Przyrody Muzeum Górnośląskiego Suchą Górę trzeba chronić, bo to doskonały przykład na to, w jaki sposób przyroda ponownie adoptuje na własne potrzeby teren przetworzony wcześniej przez człowieka. - Takich terenów zachowało się bardzo niewiele, bo wszędzie tam, gdzie coś wydobywano, teren został uprzątnięty. W Suchej Górze wszystko zostało zachowane - mówi Dobosz.
Mieszkańcy Suchej Góry i tarnogórskich Bobrownik uroki labiryntu odkryli już dawno. - Ludzie przyjeżdżają tu na rowerach, spacerują - mówi Emil Bierawski z Bobrownik. - Tu jest naprawdę bardzo ładnie. W lesie są labirynty, oczko wodne. Można tu wypocząć, bo jest cisza i spokój - ocenia Józef Kuna. W poniedziałek obaj panowie pracowali na polu pod suchogórsko-tarnogórskim lasem.
Raj dla przyrodników
W Łagiewnikach jest zespół przyrodniczo-krajobrazowy Żabie Doły. Powstał w 1997 roku. Zajmuje ponad 226 hektarów. Leży między Bytomiem a Chorzowem. Żabie Doły tworzy kompleks zbiorników wodnych, które powstały w wyniku eksploatacji górniczej. To cenny teren ze względu na charakter wodno-błotny. Dlatego zagnieździły się tutaj gatunki wodno-błotnych ptaków. To siedlisko tak rzadkiego ptactwa, jak bączek i bąk, mewa śmieszka, kurka wodna. Można spotkać łabędzie, a także bataliony. I to właśnie ze względu na bogactwo ptaków Żabie Doły zostały objęte ochroną. Zbiorniki wodne mają też duże znaczenie dla płazów. W aglomeracjach płazy są szczególnie zagrożone, a tu mają swoją enklawę. Nie brakuje i roślin. Można tu zobaczyć rozległe szuwarowiska, które na Górnym Śląsku należą do rzadkości. Żabie Doły służą także naukowcom, jako teren badawczy. Przyrodnicy cały czas kontrolują żyjące tu gatunki zwierząt. Liczą, ile ich jest.
Rezerwat w Suchej Górze
Na jednym z wyższych wzniesień Wyżyny Śląskiej, na Srebrnej Górze, jest rezerwat przyrody Segiet. Powstał w 1953 roku, ale przyrodnicy zabiegali o niego już od 1908 roku. Obejmuje obszar ponad 24 hektarów. Rezerwat chroni między innymi 150-letnie buki. Ale nie tylko one są w Segiecie. Rosną tam także jawory, świerki, sosny, brzozy, a także rzadko spotykane rośliny górskie. Spacerując po Segiecie trudno nie zauważyć zapadlisk i lejów. To pozostałości po górnictwie. Wydobywano tu srebro i ołów. Niedaleko Segietu jest kamieniołom Blachówka, który został objęty ochroną w 1995 roku. Kamieniołom to stare wyrobisko dolomitu. Powstało na przełomie XIX i XX wieku. W kamieniołomie są otwory wlotowe do chodników tarnogórskich sztolni. Tych chodników jest ponad 100 km. I to właśnie w nich znalazły sobie miejsce do zimowania nietoperze. To jedno z największych takich stanowisk w Polsce. Szacuje się, że zimą są tu dziesiątki tysięcy tych zwierząt.
Agnieszka Klich - POLSKA Dziennik Zachodni
..................
Ciekawe. Nie słyszałem o tym labiryncie wcześniej
miglanc - Sob Cze 07, 2008 10:52 am
Cichnący szum beskidzkich świerków
Dzisiejsza katastrofa rozpoczęła się w XIX wieku, chociaż wtedy oczywiście nikt jeszcze tego nie przewidywał. Stosując się do wzorców niemieckiego leśnictwa, nie bacząc na lokalne warunki siedliskowe, wprowadzono na beskidzkie zbocza, w miejsce naturalnych lasów mieszanych, monokultury świerkowe. Była to reakcja na – jakbyśmy obecnie powiedzieli – wymagania rynku, bo rozwijające się szybko górnictwo węgla kamiennego potrzebowało dużo mocnego drewna. Dawna, naturalna puszcza karpacka z przewagą jodły i buka oraz domieszką jawora i modrzewia została już zresztą do tego czasu mocno przetrzebiona i zmieniona. Sadzono więc masę świerków, pochodzących z różnych stron Europy, co ujawniają prowadzone teraz dokładne badania ich DNA.
Przez całe lata wszystko było dobrze, a wyniosłe, strzeliste drzewa budziły podziw. Do legendy przeszła historia, gdy szwedzki profesor Enar Andersson przed jednym ze szczególnie pięknych świerków w Istebnej zdjął czapkę i padł w podziwie na kolana. Drzewo nazwano jego imieniem, ale w ubiegłym roku świerk zginął. Nie on jeden.
Początek końca
Pierwsze oznaki poważnych kłopotów, jakie czekają leśników, pojawiły się na początku lat 60. ubiegłego wieku, a ich przyczyną były wyziewy z wielkich ośrodków przemysłowych na południu. Toksyny osłabiały świerkowe lasy nie tylko z powietrza, ale i od dołu, wpływając na zmianę pH gleb. Zakwaszone nawet do pH 3 podłoże to m.in. mniejsza dostępność magnezu niezbędnego do tworzenia chlorofilu. A świerki, które mają płytki system korzeniowy zatrucie gleb odczuwają szczególnie boleśnie.
Do boju ruszyły też opieńki, te chętnie zbierane przez nas grzyby. Są śmiertelnym zagrożeniem dla korzeni świerków, ponieważ za pomocą wpuszczanych do środka sznurów grzybni, o nazwie ryzomorfy, niszczą je, uniemożliwiając pobieranie wody i utrzymywanie drzewa w podłożu. Nawet niespecjalista, widząc przewrócony w całości świerk z bryłą korzeniową na wierzchu, zorientuje się, że coś z nim było nie tak – średnica wyrwanych z ziemi, rozprzestrzeniających się płytko korzeni jest zaskakująco niewielka, a gdy ich dotkniemy, kruszą się w palcach, są martwe.
Choroba opieńkowa jest głównym, chociaż niejedynym powodem masowego zamierania świerczyn. Prawdziwą plagą są teraz owady niszczące drewno. Bo nastała
pogoda dla korników.
Gwoździem do trumny stały się zmiany klimatu, które bardzo przyspieszyły niekorzystne procesy – mówi dr Kazimierz Szabla, dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach. - Świerk jako gatunek borealny lubi wilgoć i chłód, tymczasem ostatnio, a zwłaszcza w ubiegłym roku, było zupełnie inaczej: gorąco i sucho, co dodatkowo osłabiło drzewostany. Natychmiast wykorzystały to korniki, które przypuściły zmasowany atak na lasy. Leśnicy rozstawili ponad 11 300 pułapek feromonowych przede wszystkim na korniki drukarze, ale także na rytowniki i drwalniki, czyniące spore szkody. Jak bardzo było to potrzebne, pokazał ubiegły miesiąc. W maju, gdy korniki wyroiły się masowo, z jednej pułapki wyciągano ponad 14 tysięcy chrząszczy tygodniowo, natomiast wystarczy tylko kilka owadów pod korą, by w kilkanaście tygodni zabić najpiękniejsze drzewo. Co więcej – korniki, które w przeciwieństwie do gospodarzy, lubią ciepło, przyspieszyły i zintensyfikowały cykl rozwojowy.
window.open('/_cms/photo.aspx?p=http://www.polskieradio.pl/_files/20070221113328/2007061307532814_500.jpg','Photo','width=500,height=335,top='+top(335)+',left='+left(500)+''); return false;Rudziejące świerki na stokach Beskidów. Fot. M. Chojecki. Kliknij, aby powiększyć.
To trochę tak, jak gwałtowna powódź, przed którą można się bronić tylko stawiając tamy, zapory, bo inaczej zniszczenia będą ogromne – porównuje prof. Jerzy Starzyk, entomolog z Akademii Rolniczej w Krakowie. Wraz z prof. Andrzejem Kolkiem i dr Wojciechem Grodzkim z Instytutu Badawczego Leśnictwa, opracował na prośbę RDLP program najpilniejszych zadań do wykonania. – Przygotowaliśmy obszerny zbiór zaleceń i wytycznych dla nadleśnictw, napisaliśmy co i w jakiej kolejności należy robić i wkrótce pojedziemy ponownie rozejrzeć się w sytuacji, między innymi obejrzymy te lasy z góry, z helikopterów.
Dymy nad wzgórzami
To na pewno zobaczą za tydzień eksperci w Beskidzie Śląskim i Żywieckim, ponieważ jedną z „tam”, chyba najważniejszą, jest wycinanie zaatakowanych świerków i szybkie ich okorowywanie. Leżą więc na ziemi długie, gładkie pnie, a z licznych ognisk, w których płonie kora z kornikami, snują się dymy.
I takie właśnie obrazy wśród osób „niewtajemniczonych”, zarówno wśród turystów jak i miejscowych, budzą ogromne wątpliwości i emocje. No bo jak to, mówią, takie piękne drzewa idą pod topór, co ci leśnicy wyprawiają? Zwłaszcza, że leśnicy w miarę możliwości starają się nie czekać, aż świerk uschnie i gdy zauważą, że już ma „lokatorów”, tną, zanim stojące drzewo stanie się zagrożeniem dla innych, zdrowych jeszcze świerków.
Podobnym zagrożeniem są zresztą w najbardziej newralgicznych nadleśnictwach Wisła, Jeleśnia, Ujsoły, Ustroń czy Węgierska Górka także prywatne lasy, gdzie nie zawsze można wkroczyć z niezbędnymi pracami ochronnymi. A przecież przyroda nie uznaje granic i korniki lub opieńki nie rozróżniają własności. Oprócz leśników do właścicieli lasów apelują więc o wsparcie ich poczynań nawet duchowni kościołów katolickiego oraz ewangelicko-augsburskiego. Trochę pomogło i w lasach prywatnych również stoją rozpięte na słupkach charakterystyczne czarne płachty pułapek feromonowych.
Masowe wycinanie świerków, traktowane w kategoriach odpowiedzi na rodzaj katastrofy ekologicznej w tym trudnym, górskim regionie, jest gigantycznym - pochłaniającym mnóstwo sił i środków - ale niejedynym przedsięwzięciem w beskidzkich lasach. Bo od lat trwa tu
window.open('/_cms/photo.aspx?p=http://www.polskieradio.pl/_files/20070221113328/2007061307534687_500.jpg','Photo','width=500,height=283,top='+top(283)+',left='+left(500)+''); return false;Jeden ze sprawcow katastrofy: kornik drukarz. Fot. M. Chojecki. Kliknij, aby powiększyć.
wielka przebudowa.
Leśnicy nie czekali bowiem dotąd z założonymi rękami. W ramach planowej gospodarki leśnej od dawna świerki były stopniowo zastępowane innymi, bardziej naturalnymi dla Beskidów gatunkami. Już ponad 1/3 drzewostanów zostało przebudowanych i skład lasów, obecnie mieszanych, pozwala wierzyć, że będą one mocniejsze i bardziej odporne na różne niebezpieczeństwa, jakich w zmienianej przez człowieka przyrodzie nie brakuje.
Świerki stanowią średnio na terenie Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych Katowice 10,4% drzewostanów, natomiast w opisywanych nadleśnictwach aż ponad 80%. To wiele tłumaczy. Także to, ze styczniowy huragan „Kirył” miał co powalać, trafiając na masy osłabionych drzew i dostarczając leśnikom dodatkowej pracy z uprzątaniem drewna.
Dzięki Karpackiemu Regionalnemu Bankowi Genów i licznym szkółkom na puste miejsca po starych drzewostanach trafiają najlepsze, najlepiej dostosowane do miejscowych warunków sadzonki jodeł i buków. Mają więcej szans na przetrwanie niż imponujące kiedyś, ale obce świerki. Na to jednak, byśmy cieszyli się ich szumem trzeba jeszcze długo poczekać. Praca leśnika jest szczególna, bo dopiero następne pokolenia mogą ją w pełni ocenić i docenić – mówi dyrektor Kazimierz Szabla. – My już nie zobaczymy efektów, ale mam nadzieję, że nie popełniamy teraz błędów i te lasy naprawdę będą w przyszłości zdrowe i piękne.
Bo lasy w Beskidach być muszą – niezbędne dla środowiska, dla ochrony zboczy przed erozją, dla zapewnienia właściwych stosunków wodnych, dla mnóstwa żywych organizmów, które w nich żyją i, oczywiście, dla nas. Ale trwa tam teraz ciężka walka o ich przetrwanie. Warto o tym wiedzieć, zanim ruszymy na szlak.
Elżbieta Strucka
Kris - Pon Cze 16, 2008 8:35 pm
Domy pod lasem? To śmierć dla rezerwatu
Jacek Madeja
2008-06-16, ostatnia aktualizacja 2008-06-16 14:16
Suchogórzanie nie chcą, by tuż za miedzą rezerwatu Segiet wyrosło osiedle apartamentowców. - To koniec lasu i dzikiej zwierzyny - mówią.
Stary bukowy las rozciąga się na granicy Bytomia i Tarnowskich Gór. O jego niebywałych urokach przekonywali ponad sto lat temu urzędnicy i leśnicy hrabiego Donnersmarcka. Już wtedy przyrodnicy bali się, że zdewastuje go przemysł, i postulowali, by utworzyć w tym miejscu rezerwat. Ochroną rezerwatową las został objęty dopiero po wojnie. Równie cenny przyrodniczo obszar kryje się kilkadziesiąt metrów pod lasem. Rozciągają się tu podziemia, które są największym na Górnym Śląsku stanowiskiem zimowania nietoperzy. Ich lęgowiska są objęte programem europejskim Natura 2000.
Ostatnio mieszkańcy z niepokojem patrzą, jak cywilizacja podchodzi coraz bliżej lasu. Firmy deweloperskie uznały, że to wymarzony teren pod budowę luksusowych domów i apartamentowców. - Najpierw pojawiły się buldożery i zaczęły plantować teren. Raz-dwa wyrosły pierwsze domy i chyba nikt nie pomyślał, że przecież obok jest rezerwat - mówi Walter Spałek, który mieszka niedaleko lasu segieckiego.
Eugeniusz Kirschniok pamięta, jak kilkadziesiąt lat temu w lesie roiło się od saren, dzików, zajęcy i bażantów. - Z roku na rok jest ich coraz mniej. Jak pod lasem powstaną osiedla, zwierzęta w ogóle znikną, a potem - żegnaj, rezerwacie - martwi się.
Mieszkańcy zebrali już ponad 300 podpisów pod protestem do prezydenta Bytomia. Chcą, by miasto jeszcze raz przyjrzało się wydanym pozwoleniom na budowę. - Pod topór poszły drzewa, które są naturalną otuliną rezerwatu, tworzą jego strefę ochronną. Już rozpoczęto budowę jednego osiedla, a w planach są dwa kolejne. Powinniśmy poczekać na uchwalenie miejscowego planu zagospodarowania dla tego obszaru. W tej chwili go nie ma i decyzje są wydawane przez urzędników po cichu - przekonuje Henryk Bonk, bytomski radny.
- O tym, że w tym miejscu powstaną osiedla domków, było wiadomo od trzech lat. Wtedy jakoś nikt nie protestował. Poza tym inwestor ma wszystkie potrzebne decyzje i ekspertyzy. Nie wynika z nich, że sąsiedztwo nowych osiedli zaszkodzi rezerwatowi - odpiera zarzuty Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzeczniczka bytomskiego magistratu.
Jacek Bożek, ekolog i szef Stowarzyszenia Ekologiczno-Kulturalnego "Klub Gaja", przekonuje, że stosowne pozwolenia to nie wszystko. - Takie sąsiedztwo na pewno szybko odbije się na kondycji rezerwatu i fauny, która w nim mieszka. A przecież tak unikatowy las to nasze wspólne dobro i powinniśmy go bronić za wszelką cenę - mówi Bożek.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,3501 ... rwatu.htmlzanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl romanbijak.xlx.pl
Strona 1 z 2 • Wyszukano 93 wypowiedzi • 1, 2
Kris - Nie Kwi 15, 2007 7:53 pm
W Katowicach jak na wakacjach w górach
Magdalena Warchala
2007-04-15, ostatnia aktualizacja 2007-04-15 20:18
Rezerwat Ochojec to prawdziwy przyrodniczy skarb w samym sercu Śląska. Odkąd władze Katowic wymyśliły, że poprowadzą tędy drogę, jego przyszłość stoi jednak pod znakiem zapytania
Fot. Przemek Jendroska / AG
Wycieczka do rezerwatu w Ochojcu nie ustępuje atrakcjami wypadowi w góry
W obronie rezerwatu wystąpili ekolodzy i mieszkańcy. Wczoraj, z okazji 25-lecia objęcia obszaru ochroną, wybrali się na wspólną wycieczkę. Przyłączyć mógł się każdy, kto chciał się przekonać, jaką perełkę ma utracić region.
Wraz z kilkudziesięcioosobową ekipą wyruszyliśmy i my. Po przekroczeniu granicy lasu, znajdującego się w największym mieście regionu przemysłowego, poczuliśmy się jak na wakacjach w górach. Nic w tym jednak dziwnego, bowiem ekosystem rezerwatu ma górski charakter, a wiele z roślin tu występujących rzadko rośnie na nizinach. W Ochojcu znalazły sprzyjające warunki: niską temperaturę i dużą wilgotność. Dzięki specyficznemu mikroklimatowi to właśnie tutaj, nie w Sudetach czy Tatrach, rozwinęła się najliczniejsza na niżu Europy populacja chronionego gatunku - liczydła górskiego. Niestety, nie mogliśmy go zobaczyć, bo w kwietniu śpi jeszcze smacznie pod ziemią.
Jerzy Parusel z Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska, ojciec chrzestny rezerwatu, pokazał nam jednak inne ciekawe gatunki i opowiedział o żyjących tu zwierzętach: dzikach, sarnach, jastrzębiach. Zaapelował o społeczną mobilizację w obronie tych skarbów. - Przyroda nie ma głosu, więc to my, ludzie, powinniśmy być jej rzecznikami - mówił.
Niestety, urzędnicy planujący budowę czteropasmowej szosy, łączącej ulice Szarych Szeregów i 73. Pułku Piechoty, nie chcą słuchać apeli obrońców rezerwatu. Przez lata nie zatroszczyli się też o jego odpowiednie oznakowanie czy oczyszczanie ze śmieci.
Gdyby nie mieszkający w sąsiedztwie ludzie, pewnie wyglądałby on jak wysypisko.
- Kiedy tylko idę na spacer, a zdarza mi się to często, zbieram butelki, puszki, worki. Tak samo moje sąsiadki. Troszczymy się o rezerwat, a tu chcą go zniszczyć, budując jakąś drogę - wzdycha Maria Trzewik.
Jako że nie ma prawdziwych urodzin bez prezentów, uczestników wycieczki poproszono o deklarację, co podarują jubilatowi-rezerwatowi na jego 25-lecie. Pomysły były różne - od wykonania zdjęć do przygotowywanej monografii po ofertę pomocy przy sadzeniu drzewek. Na koniec wznieśliśmy toast sokiem domowej roboty.
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,4061610.html
salutuj - Nie Kwi 15, 2007 8:40 pm
www.pajacyk.pl - Wejdź i nakarm głodne dziecko
Kris - Pią Cze 08, 2007 9:20 pm
Arki Bożka: Żabie Doły
dziś
To raj dla przyrodników i miłośników wypoczynku na świeżym powietrzu – mówi Roland Dobosz.
Ptaki, szuwary, drzewa i oczywiście mnóstwo wody. To zespół przyrodniczo-krajobrazowy Żabie Doły, wyjątkowe miejsce. Taka zielona oaza między Bytomiem a Chorzowem. - To wyjątkowe miejsce dlatego, że leży w środku aglomeracji, w środowisku, w którym jest tak mało zieleni i tak mało wody, na terenach pogórniczych, poprzemysłowych - mówi Roland Dobosz z Działu Przyrody Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu.
Zespół przyrodniczo-krajobrazowy Żabie Doły powstał w 1997 roku. Zajmuje ponad 226 hektarów. - To niezwykle cenny teren ze względu na charakter wodno-błotny. Zagnieździły się tu gatunki ptaków wodno-błotnych. To siedlisko tak rzadkich ptaków, jak bączek i bąk, mewa śmieszka, różnych kaczek, jest kurka wodna, można spotkać łabędzie. Widziałem tutaj nawet gromady batalionów, które są bardzo barwnymi ptakami. I właśnie ze względu na bogactwo ptactwa wodno-błotnego Żabie Doły są terenem chronionym - informuje Dobosz. Na tym nie koniec przyrodniczych atrakcji. - Zbiorniki wodne mają bardzo duże znaczenie dla płazów. W aglomeracjach płazy są szczególnie zagrożone, a tu mają swoją ostoję i enklawę - stwierdza Dobosz. Żabie Doły to także raj dla roślin. - Można tu zobaczyć szerokie szuwarowiska, które na Górnym Śląsku należą do rzadkości - informuje Dobosz. I dodaje. - Żabie Doły to doskonałe miejsce do spacerów, biegów, jazdy na rowerze, łowienia ryb, przebywania w ciszy i spokoju, przyglądania się przyrodzie. W opiekę na Żabimi Dołami zaangażowały się szkoły. Kiedyś nawet polska młodzież wspólnie z niemiecką sprzątały ten teren. Młodzież pokazała, że ludziom nie wolno ot tak sobie śmiecić, gdzie im się chce.
Żabimi Dołami interesują się naukowcy. - Ten chroniony teren, jest terenem badawczym. Cały czas prowadzi się tu monitoring. Sprawdza się gatunki, ile ich jest. To teren wyjątkowy, więc jest i duże prawdopodobieństwo znalezienia gatunków szczególnie cennych - informuje Dobosz. - Zbiorniki wodne powstały w wyniku eksploatacji górniczej. To różne zapadliska pogórnicze. Dzisiaj nie ma tu już przemysłu, nie ma też infrastruktury, kolej już nie jeździ. To wszystko służy przyrodzie i trzeba to zachować - mówi Dobosz.
Rekreacja na Żabich Dołach? Tak, ale taka, która nie będzie ingerowała w środowisko naturalne. - Żabie Doły to miejsce obdarzone niezwykłym urokiem. Siłą tego miejsca jest jego dzikość. Wprowadzenie inwestycji zburzy ten charakter. Warto pomyśleć o ścieżkach rowerowych, a więc o takim wypoczynku i rekreacji, które nie zagrożą przyrodzie i nie zburzą porządku Żabich Dołów - mówi Damian Gaweł, dyrektor Ośrodka Sportu i Rekreacji w Bytomiu. Gaweł już jako nastolatek pływał po Żabich Dołach na kanadyjkach. - Żabie Doły to stare osadniki górnicze. Dno zbiorników wodnych trzeba by więc dokładnie zbadać, zrekultywować, bo jest tam grunt niewiadomego pochodzenia, muł, w którym nie wiadomo, co jest. To pociąga za sobą ogromne koszty. I podkreślam jeszcze raz, że duża inwestycja, utworzenie ośrodka rekreacyjnego, kąpieliska, zniszczyłoby charakter tego miejsca - twierdzi Gaweł. - Warto natomiast zainwestować w zbiornik wodny w Karbiu, w tak zwaną Brandkę. Powstał, gdy w wyniku działalności górniczej zapadła się łąka i cały czas się powiększa. Dno nie jest niebezpieczne. Do zbiornika spływają czyste wody z okolicznych lasów. Ale z czasem i ten zbiornik może zostać zanieczyszczony, a oczyszczenie go może kosztować więcej niż racjonalne zagospodarowanie i udostępnienie do rekreacji. Nie można więc dopuścić do degradacji tego, co jest czyste i jeżeli szukamy terenu rekreacyjnego z czystą wodą, to warto wziąć pod uwagę Brandkę i stworzyć dla niej program ochronny - podsumowuje dyrektor OSiR-u.
Powiedział nam
Adam Wilk,
zastępca komendanta Państwowej Straży Pożarnej
Strażacy w zbiornikach na Żabich Dołach mają ćwiczenia z nurkowania. To trudny teren do nurkowania, a to ze względu na mocne zanieczyszczenie wody. Szczególnie zanieczyszczony jest zbiornik, który leży najbliżej osiedla Arki Bożka. Nurkowanie tam jest bardzo niebezpieczne, bo na dnie leży mnóstwo śmieci. Zamulone są też dna co w bardzo dużym stopniu ogranicza widoczność. Zgadzam się z tym, Żabie Doły są pięknym miejscem, które zostałoby zniszczone, gdyby powstał tam ośrodek rekreacyjny. Moim zdaniem warto zagospodarować właśnie zbiornik przy Arki Bożka, ponieważ mieszkańcy osiedla, mimo zakazu i mandatów, i tak się tam kąpią, a tym samym narażają się na niebezpieczeństwo.
Agnieszka Klich - Dziennik Zachodni
http://bytom.naszemiasto.pl/wydarzenia/737404.html
Wit - Sob Cze 09, 2007 1:26 am
idealne miejsce na szlaki rowerowe
Kris - Pon Lip 16, 2007 3:47 pm
Rezerwat w Ochojcu: Liczydło owocuje
mag
2007-07-15, ostatnia aktualizacja 2007-07-16 08:20
Chcesz zobaczyć, co zniszczy szosa biegnąca przez rezerwat na południu Katowic? Teraz jest najlepszy moment, bo liczydło właśnie wydało pierwsze owoce
Fot.Marta Błażejowska/ AG
Liczydło górskie
Fot. Marcin Tomalka / AG
Jerzy B. Parusel zapowiada, że będzie walczył o zachowanie unikatowego charakteru rezerwatu
Na Śląsku jest 13 rezerwatów, trzy w granicach miast, z czego aż dwa w Katowicach, ale tylko ten w Ochojcu jest florystyczny. Teraz obchodzi 25. urodziny. Powstał na prawie 27 ha północno-zachodniego skraju lasów murckowskich. Rośnie w nim kilkadziesiąt rzadkich gatunków roślin: konwalia majowa, kruszyna pospolita, ciemiężyca zielona, kalina koralowa, bobrek trójlistny, kokoryczka okółkowa, siedmiopalecznik błotny, tojeść bukietowa. Ale rezerwat powstał przede wszystkim dla ochrony liczydła górskiego.
Ta tajemnicza roślina rzadko występuje na nizinach. Jej środowiskiem są Karpaty i Sudety. W 1973 roku liczydło odkrył w Ochojcu Jerzy B. Parusel, obecnie dyrektor Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska. Do dziś naliczył ponad 500 okazów. To najliczniejsza populacja na niżu Europy.
Zielonolistna łodyga ledwo wyrasta ponad trawę i jeżyny. Pojawia się na wiosnę, latem owocuje - białe kwiatki zamieniają się wtedy w czerwone kule - a przed jesienią gnije i zanika. Teraz jest więc najlepszy moment, żeby poznać liczydło. Właśnie wydało pierwsze owoce. Parusel, jedyny badacz liczydła w Polsce, oprowadza po rezerwacie wycieczki. Ostatnia odbyła się w sobotę, najbliższą zaplanowano na 11 sierpnia.
Wycieczki do rezerwatu to nie tylko świętowanie jubileuszu. Od kilku lat unikatowym roślinom grozi wyginięcie. Miasto zaplanowało drogę przez rezerwat. "Gazeta" śledzi sprawę od 2001 roku. Budowa zmieni górski mikroklimat w Ochojcu i liczydło zginie, bo nie da się go przesadzić.
W tej chwili trwają prace nad studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego wybranych obszarów Katowic. Projekty wykładane są w magistracie. Na razie nie dotyczą rezerwatu Ochojec, ale przyjdzie na niego kolej. Celem studium jest usprawnienie komunikacji, a droga przez rezerwat ma rozładować połączenie południa miasta z centrum.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,4316284.html
Emenefix - Pią Lip 20, 2007 10:26 pm
Zabrze. Stawy Makoszowskie. ładne uroczysko. Niestety umiera, wysycha i torfowieje...
Kris - Czw Lip 26, 2007 8:55 am
Śląski Ogród Botaniczny
Zarząd województwa śląskiego przekaże około 80 hektarów gruntów rolnych dla Śląskiego Ogrodu Botanicznego. Ewa Gębicka - Matusz z Urzędu Marszałkowskiego w Katowicach podkreśla, że grunty zostaną przekazane najprawdopodobniej jesienią...
(fot. arch.)
Zdaniem Kazimierza Dula z Wydziału Ochrony Środowiska w Urzędzie Marszałkowskim, Śląski Ogród Botaniczny pozwoli zachować najbardziej unikatowe gatunki roślin...
Tereny na utworzenie ogrodu botanicznego zostały nieodpłatnie przekazane Samorządowi Województwa Śląskiego przez Agencję Własności Skarbu Państwa.
PR Katowice
http://ww6.tvp.pl/2862,20070725529515.strona
Kris - Nie Lip 29, 2007 7:09 pm
Kozy uratują jurajski krajobraz
Stado około 150 kóz ma uratować krajobraz Jury Krakowsko-Częstochowskiej i jej cenną przyrodę. W przyszłym tygodniu w rezerwacie Góra Zborów ma się rozpocząć wypas stada kóz, celem projektu jest odbudowa tzw. muraw kserotermicznych na tym terenie.
(fot. arch.)
Jak podkreślają przyrodnicy, przyroda Jury jest unikalna. Dzięki wapiennemu podłożu na nasłonecznionych stokach rośnie tam wiele unikalnych, ciepłolubnych gatunków, niektóre na wyginięciu. Ponieważ jednak w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat zmienił się styl życia miejscowych mieszkańców, niegdyś wypasających na Jurze bydło, temu terenowi grozi zarośnięcie lasem.
"Koza to rodzaj naturalnej kosiarki. Może nam pomóc w zachowaniu bioróżnorodności Jury" - podkreśla koordynator projektu Marceli Ślusarczyk.
Stado kóz ma wyruszyć na Jurę we wtorek. Wypas będzie się odbywał pod kierunkiem Towarzystwa Miłośników Ziemi Zawierciańskiej przy współpracy Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Śląskiego, pod nadzorem merytorycznym kierownika Zakładu Biogeografii i Ochrony Przyrody Uniwersytetu Śląskiego prof. Andrzeja Czyloka.
Murawa kserotermiczna to nieleśne zbiorowisko roślinne o charakterze murawowym lub murawowo-ziołoroślowym. Murawy kserotermiczne rozpowszechnione są w południowej i południowo- wschodniej Europie, w obszarach o suchym i ciepłym lecie. W Europie Zachodniej i Środkowej, w tym w Polsce, murawy kserotermiczne rozwijają się na nasłonecznionych zboczach na suchym podłożu wapiennym.
(PAP)
http://ww6.tvp.pl/2862,20070728531130.strona
Kris - Wto Lip 31, 2007 6:54 pm
Stado kóz może uratować jurajską przyrodę
Magdalena Warchala
2007-07-31, ostatnia aktualizacja 2007-07-31 17:20
Stado 150 kóz ruszyło we wtorek rano w kierunku rezerwatu
Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Stado 150 kóz rozpoczęło we wtorek wypas w jurajskim Rezerwacie Góra Zborów. Zwierzęta mają pomóc w odbudowie unikatowych muraw naskalnych, a także przyciągnąć turystów.
Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Bez naturalnej kosiarki, jaką jest koza, nie zwyciężymy lasu - mówi Marceli Ślusarczyk, koordynator projektu
Pomysł zaangażowania kóz w ochronę przyrody pojawił się jako recepta na zmiany zachodzące w jurajskim krajobrazie.
- Dawniej na tych terenach pasło się mnóstwo kóz, jednak w latach 50. większość hodowców wyjechała do pracy na Śląsk, a łąki porósł las. Niektóre pastwiska były zresztą celowo zalesiane. Krajobraz na tym stracił, bo charakterystyczne skały zasłoniły drzewa - mówi Marceli Ślusarczyk, koordynator projektu.
Dwa lata temu zarządzający rezerwatem Zespół Parków Krajobrazowych Województwa Śląskiego próbował przywrócić w rejonie Góry Zborów murawy kserotermiczne - ciepłolubne rośliny, porastające dawniej suche gleby wapienne na południowych stokach tutejszych wzniesień. Wykarczowano 5 hektarów lasu, jednak młode graby i buki znów pojawiły się na łąkach.
- Bez naturalnej kosiarki, jaką jest koza, nie zwyciężymy lasu - rozkłada ręce Ślusarczyk.
Dlatego wspólnie z Towarzystwem Miłośników Ziemi Zawierciańskiej, wojewódzkim Zespołem Parków Krajobrazowych, Uniwersytetem Śląskim i miejscowymi przedsiębiorcami zdecydował się na eksperyment. Zwierzęta wypożyczyli Krystyna i Marian Garbaciakowie, hodowcy z Włodowic. Stado 150 kóz ruszyło we wtorek rano w kierunku rezerwatu. Pięciokilometrowa trasa biegła przez pola, lasy, a potem ulicami Podlesic. Kozy, w asyście psa pasterskiego Bacy, bryczki zaprzężonej w dwa konie i pracowników Parków Krajobrazowych, pokonały ją w dwie i pół godziny. Teraz przez najbliższy czas będą paść się wolno między skałami. Tylko noce spędzą w zbudowanej na miejscu zagrodzie.
- Nie wiemy, ile czasu potrwa wypas, bo trudno powiedzieć, ile czasu zajmie zwierzętom zjedzenie rosnących tu roślin - mówi Tomasz Labocha, główny specjalista Zespołu Parków Krajobrazowych.
Kozy mają apetyt - smakuje im ponad 700 gatunków roślin. Realizatorzy projektu nie boją się jednak, że żarłoczne zwierzęta zjedzą cenne okazy flory - te już przekwitły, więc kozy im nie zaszkodzą. Wyplenią za to przeszkadzające rzadkim gatunkom chwasty.
Poza ochroną jurajskiego krajobrazu kozy mają stać się jego częścią, lokalną atrakcją.
- Jura nie wypracowała jeszcze własnego produktu turystycznego. Chcemy, by stały się nim właśnie kozy - zdradza Ślusarczyk.
Niebawem w pobliżu pastwiska na Górze Zborów ma powstać bacówka, w której będzie można skosztować kozich serów i koźliny z grilla. Może kiedyś sery będą serwowane także w jurajskich jaskiniach, jak dzieje się we Francji. Pierwsza degustacja kozich przetworów, na razie pod gołym niebem, odbędzie się już w sobotę o godz. 11 na szczycie Góry Zborów.
Być może uda się sprowadzić na Jurę owce olkuskie - gatunek odtworzony przez naukowców z Akademii Rolniczej. Na świecie żyje tylko 200 takich owiec, ale 16 ma szansę trafić do gospodarstwa Garbaciaków, a sześć do Kostkowic, do Andrzeja Pałęgi. Hodowcy zgłosili się bowiem do prowadzonego przez Urząd Marszałkowski programu "Owca Plus" i mają obiecane dofinansowanie do zakupu zwierząt.
Na razie Zespół Parków Krajobrazowych poszukuje wolontariuszy chętnych do pomocy w wypasie kóz.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,4354450.html
Kris - Pią Sie 17, 2007 6:36 pm
Kozy zeszły z Góry Zborów – udany eksperyment
Zakończył się eksperymentalny wypas kóz na Górze Zborów w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Zwierzęta miały oczyścić tzw. murawy kserotermiczne z niepożądanej roślinności.
(fot. arch.)
150 kóz po tygodniowym wypasie powróciło do zagrody we Włodowicach.
Marcel ślusarczyk koordynator programu "Zagospodarowania Rezerwatu Góra Zborów" liczy, że od przyszłego roku podobny wypas kóz i owiec odbywać się będzie także w innych częściach Jury. Według Marcelego Ślusarczyka żywe kosiarki jakimi były kozy sprawdziły się w oczyszczaniu unikalnych terenów z niepożądanych drzewek, krzewów i traw wiechlinowatych.
Eksperyment nadzorowali naukowcy z Uniwersytetu Śląskiego oraz przyrodnicy z Zespołu Parków Krajobrazowych woj. śląskiego.
PR Katowice
http://ww6.tvp.pl/View?Cat=2862&id=541520
Kris - Czw Sie 23, 2007 4:44 pm
Skałki jak kamfora
Jurajskie skałki zagrożone! Coraz częściej zamiast na Jurze można je spotkać w ogródkach. Przyrodnicy bija na alarm.
W ogródkach skałki pojawiają się jak przysłowiowe grzyby po deszczu.
Taka "przyjemność" może jednak sporo kosztować. Nawet 2 lata więzienia.
Choć złapać złodzieja skałek niełatwo. Jedno postępowanie już umorzono z braku dowodów. Kolejne jest w trakcie.
Przyrodnicy bija na alarm.
Nielegalny proceder może doprowadzić do katastrofy. Razem ze skałkami znika bezcenna buczyna karpacka.
Ratunkiem dla tych skał może być współpraca Policji, leśników i GOPRu. To oni pilnują by nie zniknęły jurajskie ostańce.
Anna Krempaszanka
http://ww6.tvp.pl/2861,20070823546862.strona
Wit - Pią Sie 24, 2007 9:10 pm
15. rocznica pożaru w Rudach Raciborskich. Sarny poparzyły pęciny, więc je odstrzelono
Józef Krzyk2007-08-24, ostatnia aktualizacja 2007-08-24 19:50
15 lat temu spłonęło ponad 9 tys. ha lasu w okolicach Rud Raciborskich. - Mamy doświadczenie, nowoczesny sprzęt, wyciągnęliśmy wnioski, ale gdyby pożar wybuchł dziś, też byśmy mu ulegli - mówi nadleśniczy Zenon Pietras.
To był największy taki pożar w dziejach Polski. Ogień strawił obszar wielkości Zabrza czy Bytomia. Strażacy byli bezradni, bo z powodu wysokich upałów ściółka była sucha jak materac. Iskry strzelały wysoko w korony drzew, a płomienie przeskakiwały z drzewa na drzewo.
Już pierwszego dnia zginęło dwóch strażaków, załogi kilku innych wozów cudem się uratowały. Gdy po miesiącu zakończyło się dogaszanie, teren od Rud Raciborskich aż pod Kędzierzyn sprawiał upiorne wrażenie: czarna plama bez śladu życia, z nagimi pniami drzew. W następnych miesiącach leśnicy większość z tych pni musieli wyciąć.
Rudy, 15 lat później. Z Gabrielem Tworuszką, odpowiedzialnym w nadleśnictwie za ochronę przeciwpożarową, wchodzę na ponadtrzydziestometrową wieżę i oglądam teren byłego pożarzyska.
W pierwszej chwili trudno się domyślić, co działo się tu w 1992 roku. Zielone morze drzew przecinają krzyżujące się pod kątem prostym szutrowe i asfaltowe drogi. Dopiero gdy się przypatrzeć, że wszystkie drzewa są podobnej wysokości i stoją równo w rzędach niczym napoleońscy piechurzy, widać, że coś tu nie gra.
No i drogi - są lepsze od tych w okolicznych miejscowościach. Na poboczach pasy wykoszonej łąki, a dopiero za nimi brzoza, sosna i modrzew. Tej pierwszej jest najwięcej, ten ostatni osiąga już w niektórych miejscach dziesięć metrów. Gdzieniegdzie wyrastają ponad nie nieliczne dęby, które odrodziły się po kataklizmie. W ich konarach są ponoć drapieżne ptaki.
Gdy pędzimy autem równą jak autostrada drogą, Tworuszka radzi zwolnić, bo zza drzew może wyskoczyć sarna lub dzik. Jest ich już w lesie tyle, co przed pożarem. Późną jesienią myśliwi będą mieli używanie.
Ale wszystko, co widzę, to tylko pozory lasu. Brzoza przez leśników traktowana jest jak chwast, ale na razie pozwalają jej rosnąć, bo ma przygotować glebę pod bardziej szlachetne i wymagające gatunki. Gdyby nie brzoza i sosna, pożarzysko zarósłby trzcinnik, wysoka na dwa metry łatwopalna trawa, która zagłusza wszystkie inne rośliny.
W brzozowo-sosnowym zagajniku nie ma runa. Na jagody trzeba będzie czekać aż sto lat. Dużo mniej czasu minie, zanim leśnicy pozwolą wejść tu postronnym osobom. Żeby to było możliwe, młode drzewa muszą mieć co najmniej cztery metry. Powinno się to stać za pięć, może osiem lat.
Znowu byśmy przegrali
Józef Krzyk: Czy wyciągnęliśmy wnioski z pożaru w 1992 roku?
Zenon Pietras*: Tak. Pierwszy jest taki, że nieprzypadkowo doszło do niego na Śląsku, bo tu jest najsilniejsze oddziaływanie przemysłu. Nasze lasy otoczone są zakładami, a przez ich teren przebiegają cztery linie kolejowe. Od iskry z wagonu wybuchł pożar 26 sierpnia 1992 roku. Wiał silny, prostopadły do torów wiatr i choć pierwsi strażacy przyjechali już po 10-15 minutach, ognia nie udało się opanować.
Co zrobiono, żeby taka tragedia się już nie powtórzyła?
- Podzieliliśmy las stukilometrową siatką dróg, przy których zostawiliśmy pasy bez drzew. Po to, by w razie pożaru ogień można było gasić z bezpiecznej odległości, a płomienie nie przeskakiwały po koronach. Wybudowaliśmy lądowisko dla samolotów i zabezpieczyliśmy ujęcia wody. Ale gdyby dzisiaj wybuchł taki pożar jak przed 15 laty, skutek byłby taki sam: ten żywioł przerasta nasze możliwości techniczne.
Jak długo potrwa zabliźnianie?
- Muszą minąć pokolenia. W czasie pożaru nie tylko spaliły się drzewa, ale zagładzie uległo całe życie biologiczne w tym miejscu. Dobrze, że spieszyliśmy się z posadzeniem nowych drzew, bo gdyby nie one, ten teren pokryłyby trzcinnik i wrzosy, które mają mniejsze wymagania. Sprzyja nam poprawa środowiska naturalnego, dzięki spadkowi trującej emisji od południa pojawia się już runo leśne, ale od północy, skąd najbliżej do koksowni Zdzieszowice, jest dużo gorzej.
W czasie pożaru udało się Panu uratować zabytkowy kościółek pw. św. Magdaleny. Jak do tego doszło?
- O świcie drugiego dnia akcji dostałem rozkaz, by doprowadzić 12 zastępów na czoło pożaru. Po drodze okazało się, że ogień podszedł już 50 metrów pod mury świątyni. Dysponując tak wielkimi siłami, strażacy dali radę ją uratować. Do dziś się zastanawiam, czy to był przypadek, czy coś więcej...
Z tego pożaru wciąż mam przed oczami smutny obraz cierpiących saren i jeleni. Uciekły przed ogniem, ale następnego dnia zostały zapędzone na swoje miejsce przez inne jelenie, które strzegły swojego terytorium. Poparzyły pęciny, padały na kolana, tak bardzo cierpiały, że pod wieczór zapadła decyzja, że trzeba je odstrzelić. Dwieście sztuk. Nigdy tego nie zapomnę.
* Zenon Pietras jest nadleśniczym Nadleśnictwa Rudy
W ciągu kilku dni ogień strawił ponad 9 tys. ha lasów
Gabriel Tworuszka z nadzieją patrzy na odradzający się las
martin13 - Wto Wrz 04, 2007 7:41 pm
Gaja zachęca do adoptowania polskich rzek
mac 2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 21:11
Rzeka nie może być wysypiskiem śmieci, przywróćmy ją ludziom - argumentują ekolodzy.
W Urzędzie Gminy w Wilkowicach otwarto wczoraj wystawę "Zaadoptuj rzekę". To podsumowanie pierwszego etapu kampanii prowadzonej przez znane Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne Klub Gaja. Jego ekolodzy od dwóch lat namawiają szkoły, samorządy i instytucje z całej Polski, żeby adoptowały rzeki. - Kiedyś wszyscy odwrócili się do rzeki tyłem. Zredukowali ją do roli ścieku i wysypiska śmieci. Chcemy to zmienić i przywrócić rzekę dla społeczeństwa - tłumaczy Jacek Bożek, prezes Klubu Gaja.
Na terenie Polski ekolodzy z Gai zorganizowali cztery modelowe przedsięwzięcia, aby dać przykład, jak można zaadoptować rzekę. Ich działania objęły Przemszę na granicy Śląska i Zagłębia, Parsętę na północy kraju, Wolbórkę w środkowej Polsce oraz Wilkówkę w Wilkowicach, gdzie Gaja ma swoją siedzibę. Wystawa prezentuje przykłady dobrych praktyk, którymi można objąć rzeki. - Można je sprzątać, badać wodę i monitorować jej jakość, fotografować i malować, nazywać ciekawe fragmenty, organizować wycieczki i szukać źródeł, przeprowadzać happeningi, jak np. wysyłanie życzeń dla rzeki. To wszystko ma inspirować do dbania o rzekę i jakość wody - tłumaczy Bożek.
Do akcji adoptowania rzek przyłączyło się już 3,5 tys. szkół i instytucji z całej Polski. Dzięki temu udało się adoptować 229 rzek. Przykładowo Wilkówkę w Wilkowicach sprzątały m.in. starszaki z Przedszkola Publicznego w Bystrej. - Były bardzo przejęte i zadowolone, że dzięki nim rzeka będzie czystsza. Potem uczestniczyły w konkursie ekologicznym. Na pewno coś z tego zostanie im w głowach - mówi Dorota Imielska, dyrektorka przedszkola. W akcji uczestniczył też urząd gminy, który zorganizował worki i transport śmieci. - Na pewno będziemy to powtarzać - zapowiada Sławomir Filapek z urzędu.
Projekt "Zaadoptuj rzekę" dofinansowali: Narodowy i Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska. Akcja jest kontynuowana, a kolejni chętni do adopcji mogą się zgłaszać do Klubu Gaja.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,4460449.html
Kris - Pon Paź 29, 2007 8:43 pm
Leśnicy zniszczyli "katowicką Rospudę"
Tomasz Malkowski
2007-10-29, ostatnia aktualizacja 2007-10-29 20:21
Jeszcze kilka dni temu w panewnickim lesie meandrował strumień. Niewielką dolinkę porastały rzadkie i chronione mchy. Przyrodnicy mówią, że to unikat, którego nie powstydziłaby się Puszcza Białowieska. Teraz strumień przekształcono w prosty rów melioracyjny. Dzieła zniszczenia dokonali w majestacie prawa sami leśnicy
Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Dr Jerzy Parusel na zniszczonym torfowisku
Las panewnicki w pobliżu uniwersyteckich akademików jest często odwiedzany. W czwartek na rowerze przejeżdżał tędy Grzegorz Chwoła z Ligoty. - W środku lasu stanąłem oniemiały. Zobaczyłem koparkę i wycięte drzewa w najpiękniejszym miejscu, przy malowniczej dolince, którą pokochałem jeszcze w dzieciństwie - mówi.
Chwoła niezwłocznie zawiadomił Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska. Szef placówki, dr Jerzy Parusel, dokonał wizji lokalnej. - Byłem wstrząśnięty, bo zniszczono dolinę strumyka, który naturalnie meandrował. Odsłoniły się złoża torfowe, jakich nie powstydziłaby się nawet Puszcza Białowieska - mówi Parusel.
Niestety kilometr doliny strumienia został już zniszczony - to prawie jedna trzecia całej długości. Zdewastowano najcenniejszą, bo najszerszą część u ujścia do Ślepiotki. Wycięto drzewa, koparka pogłębiła strumień i przekształciła go w prosty rów melioracyjny.
- Torfy, które powstawały 10 tysięcy lat, teraz szybko ulegną osuszeniu, bo szybciej odpływa stąd woda. Znikną też bezpowrotnie torfowce, chronione przez nasze i unijne prawo mchy - dodaje przyrodnik. Pozbawiona drzew dolina z rowem zamiast strumyka przestanie być przyjaznym miejscem dla unikatowych gatunków roślin.
Dr Parusel jeszcze w piątek interweniował w Nadleśnictwie Katowice. Roboty wstrzymano w sobotę. - Te prace związane są z regulacją zlewni Odry. Projekt rowu melioracyjnego powstał kilka lat temu. Nie wiedzieliśmy, że są tam torfowce - mówi Grzegorz Skurczak, inżynier nadzoru w katowickim nadleśnictwie. Przyznaje, że inwentaryzacja cennych przyrodniczo fragmentów lasów rozpoczęła się dopiero w tym roku w ramach unijnego programu Natura 2000. - Ten rów nie ma osuszać tego miejsca, ale zatrzymać wodę. Powstaną na nim zastawki, rodzaj tam - dodaje Surczak.
Prace w katowickim lesie są częścią olbrzymiego programu rządowego Odra 2006, który powstał po tragicznej powodzi z 1997 roku. Prace są w jednej trzeciej finansowane przez Unię Europejską.
Przyrodnicy uważają, że roboty są niepotrzebne. - Natura stworzyła tu idealne zabezpieczenie przed powodzią, bo woda meandrując, zatrzymywana jest w lesie, w torfie i mchach. Torfowiec w 100 proc. trzyma wodę, to doskonały filtr. Po co tworzyć protezę natury? To wyrzucanie pieniędzy w błoto - uważa Parusel. Niepokoi go też fakt, że zastawki działają tylko w teorii. - W praktyce nikt o nie dba i po kilku latach są zrywane, nie zatrzymują wody, co powoduje osuszenie terenu. Tak znikły torfowiska w całej Europie. W Katowicach, mieście tak mocno przekształconym przez człowieka, ostatnie naturalne miejsca powinny być oczkiem w głowie władz - przekonuje Parusel.
W najbliższych dniach spotka się z kierownictwem nadleśnictwa, by zastanowić się nad naprawą doliny. - Zmienimy projekt. Nie będziemy dalej w niego brnąć - obiecuje Skurczak z nadleśnictwa. - Niestety, to kapitalne miejsce nie będzie już nigdy takie samo. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby nie postawa pana Chwoły. Dolinka mogła całkowicie zniknąć - mówi Parusel.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,4624197.html
Kris - Pon Paź 29, 2007 8:44 pm
Komentuje Leszek Trząski, inżynier środowiska
not. tm
2007-10-29, ostatnia aktualizacja 2007-10-29 20:22
- Znałem ten ciek, bo kiedyś badałem dopływy Ślepiotki. To był jeden z ostatnich w Katowicach naturalnych strumieni z całym bogatym ekosystemem. Występował tu nawet omieg górski - roślina bardzo rzadko spotykana poza górami, objęta ochroną gatunkową, o kwiatach przypominających olbrzymie chryzantemy.
Budowa w tym miejscu rowu melioracyjnego to kompletna pomyłka. Nie widzę żadnego uzasadnienia, by tworzyć tutaj ochronę retencyjną przed powodziami. Bezpowrotnie zniszczona zostanie różnorodność przyrodnicza tego miejsca.
Mamy tutaj do czynienia z częstym u nas konfliktem. Z jednej strony leśnicy zastosowali się do programu Odra 2006, a z drugiej to miejsce powinno być wpisane jako użytek ekologiczny do sieci Natura 2000. Niestety, wygrała twarda melioracja, która na zachodzie Europy jest już uznana za szkodliwą. Tam wybetonowane rzeki przemienia się znów w meandrujące, uwolnione potoki.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://www.gazetawyborcza.pl/1,85656,4624199.html
Emenefix - Pon Paź 29, 2007 11:04 pm
Co za "ciuliki". No po prostu brak słów. Leśnicy??!! Krowy doić!
Kris - Nie Lis 04, 2007 6:23 pm
Katowiccy leśnicy biją się w piersi
Tomasz Malkowski
2007-11-02, ostatnia aktualizacja 2007-11-02 20:01
Buldożery zniszczyły dolinkę w panewnickim lesie. Ale po naszym artykule także leśnicy przyznali się do drastycznej modernizacji strumyka. Opracowują program naprawy jego brzegów
Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Dr Jerzy Parusel na zniszczonym torfowisku
Przed kilkoma dniami pisaliśmy o dewastacji unikalnej dolinki strumyka w panewnickim lesie. Wśród drzew i wilgotnego podłoża powstały idealne warunki dla rzadkich mchów - torfowców. Niestety, większość z nich padła ofiarą samych leśników. Ci w ramach programu Odra 2006 pogłębili i wyprostowali kilkaset metrów strumyka. Wycięto wiele drzew i zaburzono równowagę wodną całej okolicy. Pogłębiony strumyk przyspieszył odpływ wody, co zagroziło wysuszeniu podłoża torfowego i w efekcie dalszemu ginięciu chronionych mchów.
Prace wstrzymano dopiero po interwencji Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska. Wizja terenowa przyrodników ustaliła, że melioracja częściowo naruszyła siedliska chronionych torfowców na lewym brzegu strumyka na odcinku około 200 metrów. Szczęśliwie siedliska na prawym brzegu nie uległy zniszczeniu.
Po naszym artykule Nadleśnictwo Katowice zorganizowało spotkanie, na którym wraz z przyrodnikami rozważało sposoby rekultywacji dolinki. - Sami nie wiedzieliśmy, co tam mamy, bo inwentaryzacja terenu zawierała lukę. Jednak odstępujemy od realizacji zadań na najcenniejszym, prawie kilometrowym odcinku cieku - zapewnia Mirosław Niebrzydowski, zastępca nadleśniczego w Nadleśnictwie Katowice.
Na odcinku już zmeliorowanym leśnicy obiecują stworzyć takie warunki, by sprzyjały odtworzeniu siedlisk. Pojawią się stopnie wodne z materiałów naturalnych oraz przepusty, które spiętrzą wodę. Leśnicy będą pilnować, by na wykarczowanych fragmentach lasu nie pojawiły się gatunki inwazyjne, czyli pokrzywy, krzaki. Dla torfowców wykonają specjalne zagłębienia. Obiecali też, że na teren nie wjedzie żaden sprzęt mechaniczny, aby nie uszkodzić cennej flory.
- Muszę pochwalić leśników. Mimo tego, że dopuścili się takiej dewastacji, to jednak szybko zareagowali. Mam nadzieję, że ten medialny rozgłos spowoduje, że na przyszłość będą roztropniejsi, zanim zabiorą się do podobnych prac - mówi dr Jerzy Parusel, dyrektor Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska.
Niebrzydowski uważa, że ustalony zakres prac przyczyni się do ochrony wartości przyrodniczych cieku. - Wierzę, że dzięki nim w miejscu przeprowadzonych prac melioracyjnych przywrócimy to, co straciliśmy. Chciałbym podziękować mieszkańcom dzielnicy Ligota za wrażliwość i obywatelską troskę o środowisko. To oni pierwsi zwrócili uwagę na wartość tej dolinki - mówi Niebrzydowski.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,4637195.html
Wit - Śro Lis 07, 2007 9:50 pm
Tak unikatowej flory i fauny jak na polskiej jurze, nie ma na całym świecie
05.11.2007
Stworzenie Jurajskiego Parku Narodowego planowano już w połowie lat 90. Jednak dopiero teraz wicewojewoda śląski Artur Warzocha powołał zespół, który pracuje nad projektem parku.
Głowią się nad nim przedstawiciele samorządu województwa śląskiego, samorządów lokalnych, Lasów Państwowych, przyrodnicy i urzędnicy administracji państwowej.
Dr Andrzej Tyc z sosnowieckiego Wydziału Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego zajął się opracowaniem ekspertyzą wartości przyrody dla planowanego parku.
- Nie tylko na tle całej Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej, ale i całej polskiej przyrody, obszar ten wyróżnia się krajobrazem skał wapiennych dotkniętych przed kilkuset tysiącami lat piętnem lodowca - tłumaczy doktor Tyc. - W efekcie mamy tu specyficzne formy skalne przemodelowane przez nasuwający się lodowiec. Zupełnie inaczej wyglądają one w okolicach Olsztyna niż w środkowej części Jury czy na jej południu.
W sumie na terenie planowego parku występuje ok. 800 gatunków flory, w tym 50 niezwykle cennych. Po stronie fauny są na przykład 3 gatunki nietoperzy, 28 gatunków kręgowców szczególnie rzadkich, objętych ścisłą ochroną, i 29 gatunków bezkręgowców. Jest tam też 17 siedlisk przyrodniczych (m. in. muraw naskalnych, nizinnych torfowisk, źródlisk wapiennych, kwaśnych buczyn).
Jurajski Park Narodowy byłby dwudziestym czwartych takim obszarem chronionym w kraju. Ma obejmować północną część Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Dzieliłby się na dwa obszary: złotopotocką (o pow. 3,5 tys. ha) oraz część olsztyńską (o pow. blisko 1,1 tys. hektarów).
W skład parku wchodziłby m.in. zabytkowy dworek Krasińskich w Złotym Potoku i rezerwat "Parkowe" z ruinami zamku w Olsztynie koło Częstochowy i rezerwat "Sokole Góry". Jak zwykle jednak nie wszystkich pomysł cieszy. Najwięcej wątpliwości budzi lokalizacja parku narodowego. Ryszard Mach, starosta zawierciański, miał nadzieję, że jurajskie obszary chronione obejmą też jego powiat. Teraz nie kryje rozczarowania.
- Jeżeli spotkanie w sprawie planowanego Jurajskiego Parku Narodowego odbyło się bez naszego udziału, to oznacza, że powiat zawierciański nie jest uwzględniony w tych planach - mówi Ryszard Mach. - Nawet gdybyśmy tam zostali zaproszeni tylko w roli obserwatora, to również byłoby ważne.
Zastrzeżenia do parku narodowego ma też Adam Markowski, wójt gminy Janów, która zajmie największą część nowego parku.
- Na przykład nie wyobrażam sobie, że zespół pałacowo-parkowy w Złotym Potoku znajdzie się w granicy parku narodowego. Przecież są tam również mieszkania, tzw. bloki nauczycielskie, i Zespół Szkół - mówi Adam Markowski. %07- Nie jesteśmy przeciwko parkowi narodowemu, idea jego powołania nam się podoba, jednak przysłowiowy diabeł tkwi w szczegółach. Po prostu musimy być przekonani, że plusy powołania takiego parku przeważą nad minusami.
Sebastian Reńca - POLSKA Dziennik Zachodni
Wit - Pią Sty 11, 2008 9:18 pm
Katowiccy ekolodzy walczą o liczydło
Iwona Sobczyk2008-01-11, ostatnia aktualizacja 2008-01-11 20:58
Organizacje sprzeciwiające się planom wyznaczenia drogi przez rezerwat w Katowicach Ochojcu, spotkały się na debacie publicznej na Uniwersytecie Śląskim. Prezydent mimo zaproszenia nie przyszedł.
Drodze przez rezerwat sprzeciwiają się ekolodzy i naukowcy z Uniwersytetu Śląskiego oraz Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska. Ich zdaniem zaburzy ona stosunki wodne w rezerwacie i doprowadzi do zniszczenia rosnącego tu od 10 tys. lat liczydła górskiego.
Miejscy urzędnicy mają swoje argumenty: trzeba odciążyć ulicę Kościuszki, łącząc centrum Katowic z dzielnicami południowymi nową drogą. Ekolodzy chcieli ich przekonać, organizując na Uniwersytecie Śląskim debatę o "śląskiej Rospudzie". Zaproszono m.in. prezydenta. Nie przybył.
- Miasto odrzuca wszystkie argumenty przeciwników drogi, nie chce z nami rozmawiać - mówi Radosław Ślusarczyk z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. - Decyzje nie zostały jeszcze podjęte. Na razie mamy propozycje i konieczność połączenia rozbudowujących się dzielnic południowych z centrum, której nikt nie zaprzeczy - odpowiada Waldemar Bojarun, rzecznik magistratu.
Jednak zdaniem dr. Jerzego Parusela, dyrektora Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska i założyciela rezerwatu Ochojec, droga nie rozwiąże komunikacyjnych problemów miasta. - Już prędzej stanie się szlakiem tranzytowym, bo jest blisko głównych tras. Chcemy poznać choć dwa warianty alternatywne i nie mówmy tylko o drogach, ale np. o lepszym funkcjonowaniu komunikacji miejskiej - mówi.
Kris - Pią Sty 11, 2008 9:49 pm
Ekolodzy chcieli ich przekonać, organizując na Uniwersytecie Śląskim debatę o "śląskiej Rospudzie". Zaproszono m.in. prezydenta. Nie przybył.
Kris - Czw Kwi 03, 2008 5:43 pm
Ścinają tysiące drzew przez boom inwestycyjny
Jacek Madeja
2008-04-03, ostatnia aktualizacja 2008-04-03 17:38
- W mieście trwa masowa wycinka drzew - alarmują mieszkańcy Gliwic, i mają rację. Tylko w zeszłym roku magistrat wydał zezwolenie na wyrąb 12 tys. drzew!
fot. Andrzej Pieczyrak
Setki drzew wycięto przy ul. Pszczyńskiej
Mieszkańcy od dwóch lat oskarżają urzędników, że pozwalają na wyrąb starego drzewostanu. Wycinki śledzą Katarzyna Lisowska i Andrzej Pieczyrak, małżeństwo gliwickich biologów. Starają się być wszędzie tam, gdzie drwale. Liczą wycięte drzewa, fotografują i pilnują, czy w zamian zostały posadzone nowe. - Z moich obliczeń wynika, że tylko w zeszłym roku urzędnicy zgodzili się na wycinkę prawie 7400 drzew! To przecież tyle, co sporych rozmiarów las - mówi Pieczyrak
Okazuje się, że się pomylił. Liczba wyciętych drzew jest jeszcze większa! W minionym roku w mieście zezwolono na wycinkę aż 12 tys. drzew. To szokująca liczba, kiedy porównać ją z danymi z poprzednich lat: w 2006 r. wycięto 5 tys. drzew, a w 2005 r. - 2,7 tys. - Żadna decyzja nie jest podejmowana zza biurka. Za każdym razem nasz pracownik, który jest leśnikiem, bada wszystko na miejscu. Ostatnio mamy tak dużo wniosków, że musieliśmy do tej pracy skierować drugą osobę - informuje Halina Antosz, zastępczyni naczelnika wydziału środowiska.
Dlaczego w Gliwicach tak masowo zwiększyła się liczba wycinanych drzew? Urzędnicy tłumaczą, że miasto przeżywa boom inwestycyjny. Nowe drogi i budowy potrzebują przestrzeni. Na dodatek część drzew jest starych i chorych. Zostały zasadzone na początku minionego stulecia i teraz przyszedł czas na "wymianę pokoleniową". - W zamian za to prowadzimy nasadzenia. Rok temu zasadziliśmy 28 tys. nowych drzew. Mieszkańcy rzeczywiście mogą mieć wrażenie, że ich nie widać, bo większość z nich rośnie w lesie komunalnym przy ul. Chorzowskiej. Niestety, w ciągach pieszych w śródmieściu, drzew będzie coraz mniej. Często nie da się ich posadzić w tym samym miejscu, bo ulice są za wąskie, albo korzenie byłyby groźne dla podziemnych instalacji - tłumaczy Antosz.
Nie inaczej jest w innych miastach aglomeracji śląskiej. Drzewa idą pod topór z tych samych powodów. - Nie prowadzimy statystyk ilościowych, ale w minionym roku wycięliśmy około 10 tys. drzew - mówi Roman Kupka z katowickiego magistratu. Podobnie w Sosnowcu. - Mamy bardzo dużo inwestycji, a przez to wycinek też jest więcej - tłumaczy Anna Dębiec z sosnowieckiego wydziału ochrony środowiska.
Dr Jerzy B. Parusel, dyrektor Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska, alarmuje, że centra miast z roku na rok pustynnieją. - Ten proces trwa od kilkunastu lat. Zachowujemy się jak barbarzyńcy i zapominamy, że to wcale nie my jesteśmy potrzebni drzewom. W miastach są one nieocenionym dostarczycielami tlenu i naturalnym filtrem ochronnym wyłapującym zanieczyszczenia - mówi naukowiec. Jeśli drzew zabraknie, będzie z nami źle.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35019,5085571.html
Wit - Wto Kwi 08, 2008 6:36 pm
Beskidzkim lasom na ratunek
fe2008-04-08, ostatnia aktualizacja 2008-04-08 17:48
- To już klęska - przyznają leśnicy. Beskidzkie lasy są w katastrofalnym stanie. Jak je ratować? Sadząc różne gatunki drzew zamiast samych świerków.
Bielska Fundacja Ekologiczna Arka rozpoczyna w czwartek ogólnopolską kampanię "Ratujmy beskidzkie lasy". Akcja prowadzona będzie wspólnie z Lasami Państwowymi. - Kampania ma wesprzeć leśników w przebudowie lasów świerkowych w Beskidach. W miejsce monokultur świerkowych musimy sadzić lasy wielogatunkowe - tłumaczy Wojciech Owczarz z Arki.
Podczas inauguracji kampanii ekolodzy i leśnicy zasadzą symbolicznego buka, który ma zastąpić w beskidzkich lasach schorowane świerki. To właśnie licznie rosnące w Beskidach świerki są jedną z przyczyn katastrofy. Kilkaset lat temu Beskidy porastała puszcza z jodłami i bukami. Świerk był w mniejszości. Zaczęli go w górach sadzić w XIX wieku Habsburgowie - szybko rośnie, daje duże ilości drewna. Nasiona kupowano od zbieraczy z całej Europy. Tak w Beskidy trafiły świerki z Alp czy Transylwanii, sadzono je gdzie popadnie. Sztucznie posadzone świerki nie najlepiej sobie radzą. Osłabione, są atakowane przez kornika drukarza. Trzeba przez to wycinać hektary zaatakowanych lasów. Przyrodnicy nie mają wątpliwości: trzeba spróbować przywrócić pierwotny skład beskidzkich lasów. Taki właśnie "modelowy" las zostanie zasadzony podczas kampanii Arki. - Będzie to jesienią, chcemy, żeby drzewa posadzili w nim artyści, lokalni liderzy, dziennikarze, uczniowie - mówi Owczarz.
Kampania "Ratujmy beskidzkie lasy" to także m.in. zaplanowane liczne warsztaty oraz wystawy edukacyjne. Pomóc w ratowaniu lasów może każdy. - Zachęcamy do organizowania wystaw, licytacji, zbiórek surowców wtórnych, z których pieniądze pozwolą na sadzenie drzew w Beskidach - zapraszają do współpracy ekolodzy.
Wit - Wto Kwi 08, 2008 9:58 pm
Park narodowy nie taki jak chcą wójtowie
Eliza Kwiatkowska2008-04-08, ostatnia aktualizacja 2008-04-08 20:37
Jeszcze nigdy prace nad utworzeniem Jurajskiego Parku Narodowego nie były tak zaawansowane. Przyrodnicy przeanalizowali teren i stwierdzili, że jest co chronić. Teraz na temat pomysłu ma się wypowiedzieć społeczeństwo
- Specjalny zespół do ustanowienia Jurajskiego Parku Narodowego zakończył już pierwszy i drugi etap prac - mówi Marek Broda, dyrektor Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Śląskiego. - Przyrodnicy przeanalizowali teren przyszłego parku i zgromadzili dokumentację, która jednoznacznie wskazuje, że mamy obszar o niezwykłych walorach przyrodniczych. Zapoznaliśmy się także ze stanem prawnym terenów, na których park ma powstać. Teraz czas zastanowić się nad tym, w jaki sposób powstanie parku wpłynie na mieszkańców i jak ten pomysł jest odbierany przez społeczeństwo. Na trzecim i ostatnim etapie pracami zespołu będzie kierował Adam Markowski, wójt Janowa.
Zespół został powołany rok temu przez ówczesnego wojewodę śląskiego. W jego skład weszli przedstawiciele samorządów, leśnicy, naukowcy, przyrodnicy i urzędnicy administracji państwowej.
Projekt utworzenia Jurajskiego Parku Narodowego powstał w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Stworzyli go naukowcy Uniwersytetu Łódzkiego, wśród nich związany z naszym regionem prof. Janusz Hereźniak. Ekolodzy lansujący pomysł argumentowali, że tylko powstanie takiej instytucji może zapobiec dalszej dewastacji unikatowej przyrody. Sprzeciwili się prywatni właściciele i samorządy lokalne. Skarżyli się, że nie będą mogli swobodnie dysponować własnymi terenami w granicach parku. Grunty prywatne stanowiłyby blisko 17 proc. jego powierzchni, pozostała część - to własność państwa.
Pomysł upadł, ale zespół powołany przed rokiem przez wojewodę oparł się w dużej mierze na zgromadzonych kilkanaście lat wcześniej materiałach.
- Przy wyznaczaniu granic przyszłego parku nie odbiegliśmy właściwie od propozycji profesora Hereźniaka - mówi dyrektor Broda. - Park znajdowałby się przede wszystkim na terenie gmin Janów i Olsztyn, a w niewielkim stopniu - tylko otuliną - wkraczałby do gmin Żarki i Niegowa.
Konkretnie park objąłby obszar złotopotocki o powierzchni 3,5 tys. ha, m.in. z zabytkowym dworkiem Krasińskich, oraz olsztyński o powierzchni blisko 1,1 tys. hektarów m.in. z ruinami zamku. Z przygotowanej przez przyrodników analizy wynika, że na tym terenie kilka cennych obiektów przyrodniczych nie jest dziś objętych żadną formą ochrony. Chodzi o Jaskinię Wierną, Jaskinię na Dupce, Kamieniołom Warszawski w Siedlcu, czy Górę Zamkową. Ale są tu również rezerwaty przyrody: Sokole Góry, Ostrężnik, Parkowe i Bukowa Kępa. Przyrodnicy nie mają wątpliwości co do celowości utworzenia na tym terenie Jurajskiego Parku Narodowego. Potwierdzili niezwykłe walory przyrodnicze terenu. Występuje tu wiele cennych gatunków flory i fauny. Wśród nich wiele endemitów, czyli roślin i zwierząt, które poza Jurą nie występują nigdzie na świecie. Tym właśnie zdaniem przyrodników wyróżniałby się Jurajski Park Narodowy od innych.
- Granice parku mogą być przyczyną konfliktu - ocenia Adam Markowski, wójt Janowa. - Moim zdaniem powinny być lekko skorygowane. Nie wyobrażam sobie, by w granicach parku znalazł się zespół pałacowy w Złotym Potoku, gdzie są bloki mieszkalne i szkoła. Podejrzewam, że w olsztyńskiej części kością niezgody może być zamkowe wzgórze, które należy do wspólnoty gruntowej.
Janowski wójt, który ma przeanalizować teren przyszłego parku pod kątem społecznym, ma nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu dojdzie do spotkania zespołu: - Sytuacja skomplikowała się o tyle, że jest nowy wicewojewoda, który musi się zapoznać z pracami zespołu. Jestem coraz większym zwolennikiem utworzenia parku, ale życzyłbym sobie partnera do rozmowy o konkretach techniczno-administracyjnych, bo przyrodnicze mamy już za sobą. Chciałbym wiedzieć na przykład, gdzie będzie siedziba parku, ile stworzy się etatów, jakie zaplecze finansowe będzie miała ta instytucja. Dopiero na etapie konkretów będę mógł spotkać się z mieszkańcami i powiedzieć im o plusach i minusach pomysłu.
Zdaniem wójta Markowskiego utworzenie Jurajskiego Parku Narodowego jest realne pod warunkiem, że wojewoda wykaże zapał. To on wnioskuje do rządu o utworzenie parku narodowego. Na razie wojewoda czeka na zakończenie prac zespołu przygotowującego projekt.
miglanc - Śro Kwi 09, 2008 9:39 pm
Krakowska bomba ekologiczna trafiła w Śląsk
Dawid Hajok, Przemysław Jedlecki
Szkodliwe odpady z dawnych krakowskich Zakładów Chemicznych "Bonarka" trafiały na dzikie składowiska na Śląsku.
Odpady zawierające fluorek wapnia miały zostać zneutralizowane w zakładzie w Rydułtowach, a następnie wywiezione do wyrobisk w Wodzisławiu Śląskim. Okazało się jednak, że trafiły na nielegalne składowiska. Co najmniej kilkanaście tysięcy ton zakopano w nieczynnym kamieniołomie w Bzowie w pobliżu Ogrodzieńca. Wywożono je także na nielegalne składowiska m.in. w Zawierciu i Bytomiu. Policja ocenia, że trafiły na co najmniej siedem wysypisk w naszym regionie.
Atakuje drogi oddechowe
Fluorek wapnia w niewielkich ilościach występuje w paście do zębów i wzmacnia szkliwo. Źle składowany zamienia się w proszek, który unosi się w powietrzu i jest bardzo niebezpieczny dla zdrowia i życia, szczególnie dzieci. - Poprzez drogi oddechowe dostaje się do organizmu. Może wówczas powodować zaburzenia metabolizmu oraz nadmierną łamliwość kości. Tak było już wcześniej, na krótko przed zamknięciem elektrowni w Skawinie (Małopolska) - mówi prof. Andrzej Paulo z Wydziału Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Prof. Paulo ostrzega, że odpady mogą skazić wody gruntowe. Tymczasem w odległości zaledwie kilkuset metrów od dzikiego składowiska w Zawierciu znajdują się źródła, z których swój początek bierze m.in. Czarna Przemsza, a nieco dalej także Warta.
Jadą na całe tony
O podejrzanej wywózce policję zawiadomili mieszkańcy Zawiercia. W ciągu kilku godzin policjanci naliczyli aż siedem 25-tonowych ciężarówek wypełnionych po brzegi niebezpiecznymi dla środowiska substancjami, które wprost z wywrotek lądowały w bzowskim kamieniołomie. Zasypywano je tam warstwą ziemi i ugniatano buldożerami.
Maciej Pawłowski, rzecznik starostwa zawierciańskiego, mówi, że teren należy do firmy Eko Harpoon Technologie Ekologiczne. Firma ma siedzibę w Cząstkowie Mazowieckim. Zajmuje się m.in. odzyskiwaniem rtęci z jarzeniówek.
- Mieli prowadzić rekultywację tego terenu. We wniosku nie było żadnych uchybień, więc został wydany - mówi Pawłowski.
Zanim jednak policja przyłapała ciężarówki, mieszkańcy okolicy zaalarmowali urzędników, że przywożone są tu jakieś beczki. - Pobrano z nich próbki. Okazało się, że to materiały ropopochodne. Sprawa trafiła do prokuratury. Potem zaczęły przyjeżdżać na składowisko ciężarówki z następnymi odpadami - dodaje Pawłowski.
Odpady trafiły też do Bytomia, na poprzemysłowe tereny, w pobliżu centrum handlowego M1. Zdaniem policji proceder mógł trwać nawet kilka miesięcy. Na Śląsk poprodukcyjne odpady przywożono z terenu po dawnych Zakładach Chemicznych "Bonarka" w Krakowie. Po ich wyburzeniu węgierska spółka TriGranit rozpoczęła tam bowiem budowę wielofunkcyjnego centrum handlowego Bonarka City Center. Przedstawiciele spółki nie chcą komentować sprawy. Rekultywacja terenu pod tę inwestycję trwa już ponad 2,5 roku.
Ktoś chciał zaoszczędzić?
Policja szacuje, że w tym czasie z potężnych betonowych osadników, w których składowano szkodliwe substancje, wywieziono około 120 tys. ton fluorku wapnia. Drugie tyle wciąż czeka na utylizację.
Policjanci z KWP w Katowicach ustalili, że zgodnie z zezwoleniem, jakie wydało starostwo w Zawierciu, na teren kamieniołomu mogły trafiać jedynie gruz lub inne materiały nadające się do rekultywacji tego terenu. Jak więc doszło do tego, że trafiały tam szkodliwe dla środowiska substancje?
- Najwyraźniej firma odpowiedzialna za wywóz fluorku wapnia chciała zaoszczędzić. Utylizacja tego odpadu jest niezwykle kosztowna. Najprawdopodobniej dlatego zaczął on trafiać na dzikie wysypiska - mówi jeden ze śląskich policjantów prowadzących postępowanie. Sprawą ma się także zająć prokuratura.
Rzecznik zawierciańskiego starostwa zapowiada, że firma Eko Harpoon straci pewnie zezwolenie na rekultywację tego miejsca.
Mirosław Kostrzewa, prezes Eko Harpoon, potwierdza, że do Bzowa trafiły odpady z Bonarki. Przywozi je firma Zielony Śląsk. Zapewnia jednak, że nie jest to czysty fluorek wapnia, ale kompozyt z kilkuprocentową zawartością szkodliwej substancji. - Kompozyt nie zagraża środowisku, jest absolutnie bezpieczny. Z kolei beczki, które tu były, podrzucono nam w nocy i już je usunęliśmy - dodaje. Jego zdaniem groźby urzędników z Zawiercia nie mają żadnych podstaw prawnych.
Marek Szadurski, wiceprezes Zielonego Śląska, potwierdza: - Na składowisko przywozimy kompozyt, który służy do rekultywacji terenów. Cały dowcip polega na tym, że kompozyt nie jest odpadem. Inspektorzy ochrony środowiska upierają się, że to odpad. Policja też opowiada bzdury o szkodliwości tych rzeczy i straszy ludzi. Przygotowujemy pismo, w którym będziemy prosili policję, żeby zdementowała te informacje.
Tymczasem komisarz Janusz Jończyk ze śląskiej policji o znalezionych odpadach mówi jednoznacznie: - Pobrane przez policjantów próbki fluorku znalezionego na wysypisku w Bzowie potwierdziły, że jest on szkodliwy dla ludzi. Obawiamy się, że mogło dojść do skażenia wód gruntowych.
Anna Wrześniak, wojewódzki inspektor ochrony środowiska, dodaje, że w Bzowie nie znaleziono kompozytu. - To iły, które zawierają aż 65 proc. fluorku wapnia. Eko Harpoon nie ma zgody na składowanie takich odpadów w tym miejscu. Starosta już wydał polecenie ich usunięcia - mówi Wrześniak.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
Wyślij Wydrukuj Podyskutuj na forum
--------
Coz kolejny kamyczek do antykrakowskiej lawiny.
Kris - Pią Kwi 25, 2008 9:58 am
Piotrowice: Dęby pod gruzami
dziś
Stan tych właśnie drzew niepokoi mieszkańców dzielnicy.
Jak można zasypywać zabytkowe dęby gruzem, betonem, i to na wysokość co najmniej dwóch metrów? Tak się dzieje już od zeszłego roku. Przecież te drzewa nie dostaną wody i po dwóch latach uschną. A każde jedno drzewo trzeba chronić - przekonuje mieszkaniec Piotrowic, który poprosił nas o interwencję w tej sprawie.
Dęby rosną w Piotrowicach, między ul. Jankego i Wojska Polskiego, na terenie prywatnym, niepokoi mieszkańców dzielnicy. Dęby już częściowo uschły, są chore. - Wiem, o tym, że ludzie mają do mnie pretensje o gruz, ale ja staram się te drzewa uratować - tłumaczy Mariusz Bąk, właściciel zakładu kamieniarskiego, przy którym rosną dęby. Przypomina, że drzewa usychały zanim zajął teren, a składowanie gruzu ma spowodować wzmocnienie gruntu. Potem ma zamiar go wyrównać. - Wynająłem już specjalistyczną firmę, która zajmie się wycinką tych dębów, których nie można już uratować i które są po prostu niebezpieczne. Pozostałe postaramy się wzmocnić - mówi. - W planach mam stworzenie małego parku. Wielokrotnie odwiedzała mnie już straż miejska, jednak nigdy nie udowodniono mi bezprawnego działania. Na swoim terenie mogę robić to, co uznam za słuszne - mówi.
Roman Kupka, kierownik referatu ochrony środowiska Urzędu Miasta ma jednak inne zdanie na ten temat - wycięcie niektórych drzew, w tym dębów, wymaga uzyskania pozwolenia. Ale przyznaje, że nigdy nie słyszał o jakiejkolwiek oficjalnej skardze wobec Mariusza Bąka. - W przeciwnym wypadku, z pewnością ten pan musiałby liczyć się z możliwością przeprowadzenia przez nas kontroli - zapewnia. - Jeżeli ktoś bez uzyskania pozwolenia wytnie drzewa, musi liczyć się z wysoką grzywną.
Radosław Aksamit (bib) - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/845794.html
Kris - Śro Maj 14, 2008 8:12 pm
Domy obok rezerwatu
Rezerwat buków, cisza i spokój, a obok wyrasta osiedle domków. Wszystko ma miejsce w Bytomiu tuż obok rezerwatu Segiet.
Protestują mieszkańcy z którymi nikt budowy nie konsultował. Walczą o to by jak mówią nie musieli jechać w góry by odetchnąć świeżym powietrzem.
(fot. arch.)
Budowa na granicy rezerwatu. Tutaj natura przegrywa z człowiekiem.
Od dzieciństwa tuż obok wejścia do rezerwatu mieszka Eugeniusz Kirszniok. Dziś mówi las umiera w oczach.
Ludzie boją się że teren rezerwatu i otuliny leśnej która go chroni zostaną zdegradowane. Bo od kilku miesięcy tuż obok rezerwatu powstaje osiedle domków jednorodzinnych.
W otulinie rezerwatu objętej europejskim programem Natura 2000 z drzewami walczą nie szkodniki a ludzie.- alarmują ekolodzy.
Magistrat zapewnia że prawo stoi po jego stronie.
Protestem mieszkańców kieruje radny Bytomia Henryk Bonk. Pod listem do prezydenta miasta zebrał ponad trzysta podpisów.
Aktualności TVP Katowice
http://ww6.tvp.pl/6605,20080514715093.strona
Wit - Śro Maj 21, 2008 7:03 pm
Jeżyna przegrywa z miastem
dziś
Leśnicy alarmują: jeśli w okolicach Lasu Dąbrowa w Gliwicach szybko nie powstanie rezerwat, zniknie wyjątkowo cenna roślina, jaka tu rośnie: jeżyna gliwicka. Tymczasem rezerwat nie powstanie, bo nie ma miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla tej części miasta. Jego uchwalenie może zabrać nawet dwa lata, ale żadne prace jeszcze nie ruszyły.
Jeżyna, którą 99 lat temu odkrył botanik Franciszek Spribille ma czarne owoce i fioletowe kwiaty. Gdy przyrodnik zobaczył krzew sądził, że niespotykany kolor kwiatów to anomalia wynikająca z przemysłowych zanieczyszczeń. Zbadał i opisał roślinę. Dzięki temu dla naukowców jeżyna gliwicka (Rubus glivicensis), choć rośnie od Ukrainy po Holandię, stała się czymś w rodzaju metra z Sevres.
Nadleśnictwo Rudziniec od 1993 r. stara się o to, by w miejscu występowania tej idealnej dla swego gatunku rośliny stworzyć rezerwat. Pół kilometra dalej leży bowiem Specjalna Strefa Ekonomiczna i powstają domy. Teren rezerwatu trzeba otoczyć tzw. otuliną, czyli buforem oddzielającym go od cywilizacji. I tu przyroda przegrywa z urzędnikami.
- W 1996 roku przesłaliśmy do Ministerstwa Środowiska dokumenty - mówi Jolanta Prażuch, wojewódzki konserwator przyrody. - Projekt utknął, zmieniły się przepisy i o powstaniu rezerwatu mógł decydować wojewoda. W ministerstwie zaginął jednak najistotniejszy dokument dotyczący ewidencji gruntów. Bez niego nie można stworzyć otuliny. W grudniu ubiegłego roku poprosiliśmy miasto o zaopiniowanie projektu. Nie dostaliśmy odpowiedzi.
Zdaniem dr Waldemara Szendera, batologa, czyli badacza jeżyn z Uniwersytetu Śląskiego, Las Dąbrowa to dla naukowców tzw. stanowisko klasyczne - pobrane stąd próbki trafiły jako wzorcowe do zielników na uniwersytecie berlińskim i wrocławskim. - Jeśli nie będzie chroniony, świat nauki poniesie stratę - mówi dr Szendera.
Na Śląsku są 62 rezerwaty. Nie wolno w nich budować domów, wycinać drzew, a spacerować można tylko wytyczonymi ścieżkami. Górny Śląsk to dla badaczy jeżyn Mekka, bo rośnie ich tu około 50. gatunków. Fenomenem jest ziemia raciborska - dwa pochodzące stąd gatunki zostały opisane po raz pierwszy. To nie tylko rekord polski, ale i europejski.
Joanna Heler - POLSKA Dziennik Zachodni
Wit - Sob Cze 07, 2008 9:04 am
Sucha Góra - Labirynt pod ochroną
wczoraj
Mamy drugi w mieście zespół przyrodniczo-krajobrazowy. To Suchogórski Labirynt Skalny. Bytomska Rada Miejska powołała go do życia podczas zeszłotygodniowej sesji.
Labirynt leży na granicy Bytomia i Tarnowskich Gór. Jest atrakcyjny pod względem przyrodniczym, więc miasto postanowiło go ochronić. Przy okazji będzie można go wykorzystywać do promocji miasta i przyciągania amatorów rekreacji na świeżym powietrzu.
Suchogórski Labiryn Skalny zajmuje teren prawie 20 hektarów. Leży niedaleko ulic Wodczaka, Prywatnej i Obrońców Westerplatte. Tworzą go ścieżki i wąwozy, które powstały w wyniku eksploatacji górniczej. Jest też oczko wodne i wiele cennych gatunków roślin. To właśnie ze względu na te walory przyrodnicze miasto postanowiło objąć teren ochroną. 1/3 labiryntu należy do Tarnowskich Gór. Gmina objęła go ochroną już w 2006 roku. Tam zespół przyrodniczo-krajobrazowy nazwano "Doły Piekarskie". Ale to w Bytomiu leży większa część labiryntu i to u nas jest wysoka na 330 metrów Góra Cipiórg. - Zespół przyrodniczo-krajobrazowy to jedna z form ochrony przyrody. Taką możliwość daje ustawa o ochronie przyrody. Ochrona gwarantuje, że objęty nią teren nie będzie przekształcany przez człowieka - mówi Andrzej Panek, naczelnik Wydziału Ekologii Urzędu Miejskiego w Bytomiu. To oznacza, że nie grożą mu inwestycje, które mogą zagrozić przyrodzie. Przypomnijmy, że w Bytomiu już jest jeden zespół przyrodniczo-krajobrazowy. To Żabie Doły. Ale do życia powołał go wojewoda. Jest też rezerwat buków Segiet. Utworzono go na podstawie decyzji ministra. Powołanie Suchogórskiego Labiryntu Skalnego gmina przeprowadziła sama. Decyzja została skonsultowana z przyrodnikami.
- Objęcie terenu ochroną umożliwi nam wspólnie z Tarnowskimi Górami pozyskanie pieniędzy z funduszu ochrony środowiska na wytyczenie ścieżki dydaktycznej i stworzenie opracowania o tym terenie - mówi Panek. Ścieżką dydaktyczną będą wędrowali na początku głównie uczniowie. - Liczymy na to, że informacje o labiryncie rozprowadzą w swoich środowiskach, a to przyciągnie kolejne osoby - mówi Panek. Obie gminy mają zamiar zająć się również promocją labiryntu tak, by przyciągnąć turystów. - W promocji pomoże na początku właśnie opracowanie, które powstanie - mówi Panek. Na napisanie broszury potrzeba 40 tys. zł. 85 procent tej kwoty ma pokryć fundusz ochrony środowiska. Turyści na brak atrakcji nie będą narzekali. - Można tu spacerować bardzo ciekawą trasą. Ścieżki biegną wąwozami - mówi Panek.
Tworzeniu zespołów przyrodniczo-krajobrazowych przyklaskują przyrodnicy i ekolodzy. - Trzeba tak robić. W dzisiejszych czasach obserwujemy gwałtowny rozwój cywilizacyjny. Ludzie tak poszukują miejsc pod inwestycje, że jeżeli nie będziemy chronili przyrody, za 20 lat zorientujemy się, że już jej nie ma - mówi Jacek Bożek, prezes Stowarzyszenia Ekologiczno-Kulturalnego Klub Gaja z Wilkowic. Zdaniem Rolanda Dobosza, szefa Działu Przyrody Muzeum Górnośląskiego Suchą Górę trzeba chronić, bo to doskonały przykład na to, w jaki sposób przyroda ponownie adoptuje na własne potrzeby teren przetworzony wcześniej przez człowieka. - Takich terenów zachowało się bardzo niewiele, bo wszędzie tam, gdzie coś wydobywano, teren został uprzątnięty. W Suchej Górze wszystko zostało zachowane - mówi Dobosz.
Mieszkańcy Suchej Góry i tarnogórskich Bobrownik uroki labiryntu odkryli już dawno. - Ludzie przyjeżdżają tu na rowerach, spacerują - mówi Emil Bierawski z Bobrownik. - Tu jest naprawdę bardzo ładnie. W lesie są labirynty, oczko wodne. Można tu wypocząć, bo jest cisza i spokój - ocenia Józef Kuna. W poniedziałek obaj panowie pracowali na polu pod suchogórsko-tarnogórskim lasem.
Raj dla przyrodników
W Łagiewnikach jest zespół przyrodniczo-krajobrazowy Żabie Doły. Powstał w 1997 roku. Zajmuje ponad 226 hektarów. Leży między Bytomiem a Chorzowem. Żabie Doły tworzy kompleks zbiorników wodnych, które powstały w wyniku eksploatacji górniczej. To cenny teren ze względu na charakter wodno-błotny. Dlatego zagnieździły się tutaj gatunki wodno-błotnych ptaków. To siedlisko tak rzadkiego ptactwa, jak bączek i bąk, mewa śmieszka, kurka wodna. Można spotkać łabędzie, a także bataliony. I to właśnie ze względu na bogactwo ptaków Żabie Doły zostały objęte ochroną. Zbiorniki wodne mają też duże znaczenie dla płazów. W aglomeracjach płazy są szczególnie zagrożone, a tu mają swoją enklawę. Nie brakuje i roślin. Można tu zobaczyć rozległe szuwarowiska, które na Górnym Śląsku należą do rzadkości. Żabie Doły służą także naukowcom, jako teren badawczy. Przyrodnicy cały czas kontrolują żyjące tu gatunki zwierząt. Liczą, ile ich jest.
Rezerwat w Suchej Górze
Na jednym z wyższych wzniesień Wyżyny Śląskiej, na Srebrnej Górze, jest rezerwat przyrody Segiet. Powstał w 1953 roku, ale przyrodnicy zabiegali o niego już od 1908 roku. Obejmuje obszar ponad 24 hektarów. Rezerwat chroni między innymi 150-letnie buki. Ale nie tylko one są w Segiecie. Rosną tam także jawory, świerki, sosny, brzozy, a także rzadko spotykane rośliny górskie. Spacerując po Segiecie trudno nie zauważyć zapadlisk i lejów. To pozostałości po górnictwie. Wydobywano tu srebro i ołów. Niedaleko Segietu jest kamieniołom Blachówka, który został objęty ochroną w 1995 roku. Kamieniołom to stare wyrobisko dolomitu. Powstało na przełomie XIX i XX wieku. W kamieniołomie są otwory wlotowe do chodników tarnogórskich sztolni. Tych chodników jest ponad 100 km. I to właśnie w nich znalazły sobie miejsce do zimowania nietoperze. To jedno z największych takich stanowisk w Polsce. Szacuje się, że zimą są tu dziesiątki tysięcy tych zwierząt.
Agnieszka Klich - POLSKA Dziennik Zachodni
..................
Ciekawe. Nie słyszałem o tym labiryncie wcześniej
miglanc - Sob Cze 07, 2008 10:52 am
Cichnący szum beskidzkich świerków
Dzisiejsza katastrofa rozpoczęła się w XIX wieku, chociaż wtedy oczywiście nikt jeszcze tego nie przewidywał. Stosując się do wzorców niemieckiego leśnictwa, nie bacząc na lokalne warunki siedliskowe, wprowadzono na beskidzkie zbocza, w miejsce naturalnych lasów mieszanych, monokultury świerkowe. Była to reakcja na – jakbyśmy obecnie powiedzieli – wymagania rynku, bo rozwijające się szybko górnictwo węgla kamiennego potrzebowało dużo mocnego drewna. Dawna, naturalna puszcza karpacka z przewagą jodły i buka oraz domieszką jawora i modrzewia została już zresztą do tego czasu mocno przetrzebiona i zmieniona. Sadzono więc masę świerków, pochodzących z różnych stron Europy, co ujawniają prowadzone teraz dokładne badania ich DNA.
Przez całe lata wszystko było dobrze, a wyniosłe, strzeliste drzewa budziły podziw. Do legendy przeszła historia, gdy szwedzki profesor Enar Andersson przed jednym ze szczególnie pięknych świerków w Istebnej zdjął czapkę i padł w podziwie na kolana. Drzewo nazwano jego imieniem, ale w ubiegłym roku świerk zginął. Nie on jeden.
Początek końca
Pierwsze oznaki poważnych kłopotów, jakie czekają leśników, pojawiły się na początku lat 60. ubiegłego wieku, a ich przyczyną były wyziewy z wielkich ośrodków przemysłowych na południu. Toksyny osłabiały świerkowe lasy nie tylko z powietrza, ale i od dołu, wpływając na zmianę pH gleb. Zakwaszone nawet do pH 3 podłoże to m.in. mniejsza dostępność magnezu niezbędnego do tworzenia chlorofilu. A świerki, które mają płytki system korzeniowy zatrucie gleb odczuwają szczególnie boleśnie.
Do boju ruszyły też opieńki, te chętnie zbierane przez nas grzyby. Są śmiertelnym zagrożeniem dla korzeni świerków, ponieważ za pomocą wpuszczanych do środka sznurów grzybni, o nazwie ryzomorfy, niszczą je, uniemożliwiając pobieranie wody i utrzymywanie drzewa w podłożu. Nawet niespecjalista, widząc przewrócony w całości świerk z bryłą korzeniową na wierzchu, zorientuje się, że coś z nim było nie tak – średnica wyrwanych z ziemi, rozprzestrzeniających się płytko korzeni jest zaskakująco niewielka, a gdy ich dotkniemy, kruszą się w palcach, są martwe.
Choroba opieńkowa jest głównym, chociaż niejedynym powodem masowego zamierania świerczyn. Prawdziwą plagą są teraz owady niszczące drewno. Bo nastała
pogoda dla korników.
Gwoździem do trumny stały się zmiany klimatu, które bardzo przyspieszyły niekorzystne procesy – mówi dr Kazimierz Szabla, dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach. - Świerk jako gatunek borealny lubi wilgoć i chłód, tymczasem ostatnio, a zwłaszcza w ubiegłym roku, było zupełnie inaczej: gorąco i sucho, co dodatkowo osłabiło drzewostany. Natychmiast wykorzystały to korniki, które przypuściły zmasowany atak na lasy. Leśnicy rozstawili ponad 11 300 pułapek feromonowych przede wszystkim na korniki drukarze, ale także na rytowniki i drwalniki, czyniące spore szkody. Jak bardzo było to potrzebne, pokazał ubiegły miesiąc. W maju, gdy korniki wyroiły się masowo, z jednej pułapki wyciągano ponad 14 tysięcy chrząszczy tygodniowo, natomiast wystarczy tylko kilka owadów pod korą, by w kilkanaście tygodni zabić najpiękniejsze drzewo. Co więcej – korniki, które w przeciwieństwie do gospodarzy, lubią ciepło, przyspieszyły i zintensyfikowały cykl rozwojowy.
window.open('/_cms/photo.aspx?p=http://www.polskieradio.pl/_files/20070221113328/2007061307532814_500.jpg','Photo','width=500,height=335,top='+top(335)+',left='+left(500)+''); return false;Rudziejące świerki na stokach Beskidów. Fot. M. Chojecki. Kliknij, aby powiększyć.
To trochę tak, jak gwałtowna powódź, przed którą można się bronić tylko stawiając tamy, zapory, bo inaczej zniszczenia będą ogromne – porównuje prof. Jerzy Starzyk, entomolog z Akademii Rolniczej w Krakowie. Wraz z prof. Andrzejem Kolkiem i dr Wojciechem Grodzkim z Instytutu Badawczego Leśnictwa, opracował na prośbę RDLP program najpilniejszych zadań do wykonania. – Przygotowaliśmy obszerny zbiór zaleceń i wytycznych dla nadleśnictw, napisaliśmy co i w jakiej kolejności należy robić i wkrótce pojedziemy ponownie rozejrzeć się w sytuacji, między innymi obejrzymy te lasy z góry, z helikopterów.
Dymy nad wzgórzami
To na pewno zobaczą za tydzień eksperci w Beskidzie Śląskim i Żywieckim, ponieważ jedną z „tam”, chyba najważniejszą, jest wycinanie zaatakowanych świerków i szybkie ich okorowywanie. Leżą więc na ziemi długie, gładkie pnie, a z licznych ognisk, w których płonie kora z kornikami, snują się dymy.
I takie właśnie obrazy wśród osób „niewtajemniczonych”, zarówno wśród turystów jak i miejscowych, budzą ogromne wątpliwości i emocje. No bo jak to, mówią, takie piękne drzewa idą pod topór, co ci leśnicy wyprawiają? Zwłaszcza, że leśnicy w miarę możliwości starają się nie czekać, aż świerk uschnie i gdy zauważą, że już ma „lokatorów”, tną, zanim stojące drzewo stanie się zagrożeniem dla innych, zdrowych jeszcze świerków.
Podobnym zagrożeniem są zresztą w najbardziej newralgicznych nadleśnictwach Wisła, Jeleśnia, Ujsoły, Ustroń czy Węgierska Górka także prywatne lasy, gdzie nie zawsze można wkroczyć z niezbędnymi pracami ochronnymi. A przecież przyroda nie uznaje granic i korniki lub opieńki nie rozróżniają własności. Oprócz leśników do właścicieli lasów apelują więc o wsparcie ich poczynań nawet duchowni kościołów katolickiego oraz ewangelicko-augsburskiego. Trochę pomogło i w lasach prywatnych również stoją rozpięte na słupkach charakterystyczne czarne płachty pułapek feromonowych.
Masowe wycinanie świerków, traktowane w kategoriach odpowiedzi na rodzaj katastrofy ekologicznej w tym trudnym, górskim regionie, jest gigantycznym - pochłaniającym mnóstwo sił i środków - ale niejedynym przedsięwzięciem w beskidzkich lasach. Bo od lat trwa tu
window.open('/_cms/photo.aspx?p=http://www.polskieradio.pl/_files/20070221113328/2007061307534687_500.jpg','Photo','width=500,height=283,top='+top(283)+',left='+left(500)+''); return false;Jeden ze sprawcow katastrofy: kornik drukarz. Fot. M. Chojecki. Kliknij, aby powiększyć.
wielka przebudowa.
Leśnicy nie czekali bowiem dotąd z założonymi rękami. W ramach planowej gospodarki leśnej od dawna świerki były stopniowo zastępowane innymi, bardziej naturalnymi dla Beskidów gatunkami. Już ponad 1/3 drzewostanów zostało przebudowanych i skład lasów, obecnie mieszanych, pozwala wierzyć, że będą one mocniejsze i bardziej odporne na różne niebezpieczeństwa, jakich w zmienianej przez człowieka przyrodzie nie brakuje.
Świerki stanowią średnio na terenie Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych Katowice 10,4% drzewostanów, natomiast w opisywanych nadleśnictwach aż ponad 80%. To wiele tłumaczy. Także to, ze styczniowy huragan „Kirył” miał co powalać, trafiając na masy osłabionych drzew i dostarczając leśnikom dodatkowej pracy z uprzątaniem drewna.
Dzięki Karpackiemu Regionalnemu Bankowi Genów i licznym szkółkom na puste miejsca po starych drzewostanach trafiają najlepsze, najlepiej dostosowane do miejscowych warunków sadzonki jodeł i buków. Mają więcej szans na przetrwanie niż imponujące kiedyś, ale obce świerki. Na to jednak, byśmy cieszyli się ich szumem trzeba jeszcze długo poczekać. Praca leśnika jest szczególna, bo dopiero następne pokolenia mogą ją w pełni ocenić i docenić – mówi dyrektor Kazimierz Szabla. – My już nie zobaczymy efektów, ale mam nadzieję, że nie popełniamy teraz błędów i te lasy naprawdę będą w przyszłości zdrowe i piękne.
Bo lasy w Beskidach być muszą – niezbędne dla środowiska, dla ochrony zboczy przed erozją, dla zapewnienia właściwych stosunków wodnych, dla mnóstwa żywych organizmów, które w nich żyją i, oczywiście, dla nas. Ale trwa tam teraz ciężka walka o ich przetrwanie. Warto o tym wiedzieć, zanim ruszymy na szlak.
Elżbieta Strucka
Kris - Pon Cze 16, 2008 8:35 pm
Domy pod lasem? To śmierć dla rezerwatu
Jacek Madeja
2008-06-16, ostatnia aktualizacja 2008-06-16 14:16
Suchogórzanie nie chcą, by tuż za miedzą rezerwatu Segiet wyrosło osiedle apartamentowców. - To koniec lasu i dzikiej zwierzyny - mówią.
Stary bukowy las rozciąga się na granicy Bytomia i Tarnowskich Gór. O jego niebywałych urokach przekonywali ponad sto lat temu urzędnicy i leśnicy hrabiego Donnersmarcka. Już wtedy przyrodnicy bali się, że zdewastuje go przemysł, i postulowali, by utworzyć w tym miejscu rezerwat. Ochroną rezerwatową las został objęty dopiero po wojnie. Równie cenny przyrodniczo obszar kryje się kilkadziesiąt metrów pod lasem. Rozciągają się tu podziemia, które są największym na Górnym Śląsku stanowiskiem zimowania nietoperzy. Ich lęgowiska są objęte programem europejskim Natura 2000.
Ostatnio mieszkańcy z niepokojem patrzą, jak cywilizacja podchodzi coraz bliżej lasu. Firmy deweloperskie uznały, że to wymarzony teren pod budowę luksusowych domów i apartamentowców. - Najpierw pojawiły się buldożery i zaczęły plantować teren. Raz-dwa wyrosły pierwsze domy i chyba nikt nie pomyślał, że przecież obok jest rezerwat - mówi Walter Spałek, który mieszka niedaleko lasu segieckiego.
Eugeniusz Kirschniok pamięta, jak kilkadziesiąt lat temu w lesie roiło się od saren, dzików, zajęcy i bażantów. - Z roku na rok jest ich coraz mniej. Jak pod lasem powstaną osiedla, zwierzęta w ogóle znikną, a potem - żegnaj, rezerwacie - martwi się.
Mieszkańcy zebrali już ponad 300 podpisów pod protestem do prezydenta Bytomia. Chcą, by miasto jeszcze raz przyjrzało się wydanym pozwoleniom na budowę. - Pod topór poszły drzewa, które są naturalną otuliną rezerwatu, tworzą jego strefę ochronną. Już rozpoczęto budowę jednego osiedla, a w planach są dwa kolejne. Powinniśmy poczekać na uchwalenie miejscowego planu zagospodarowania dla tego obszaru. W tej chwili go nie ma i decyzje są wydawane przez urzędników po cichu - przekonuje Henryk Bonk, bytomski radny.
- O tym, że w tym miejscu powstaną osiedla domków, było wiadomo od trzech lat. Wtedy jakoś nikt nie protestował. Poza tym inwestor ma wszystkie potrzebne decyzje i ekspertyzy. Nie wynika z nich, że sąsiedztwo nowych osiedli zaszkodzi rezerwatowi - odpiera zarzuty Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzeczniczka bytomskiego magistratu.
Jacek Bożek, ekolog i szef Stowarzyszenia Ekologiczno-Kulturalnego "Klub Gaja", przekonuje, że stosowne pozwolenia to nie wszystko. - Takie sąsiedztwo na pewno szybko odbije się na kondycji rezerwatu i fauny, która w nim mieszka. A przecież tak unikatowy las to nasze wspólne dobro i powinniśmy go bronić za wszelką cenę - mówi Bożek.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,3501 ... rwatu.html
Strona 1 z 2 • Wyszukano 93 wypowiedzi • 1, 2