ďťż
[Księstwo Karnstein] Polityka i obyczaje



Klivien - Wt lis 23, 2010 11:55 am
Nie długo nie zauważała podążającej za nią pogoni. Jej koń zwolnił do kłusa po przekroczeniu granic Karnsteinu. Nie miała powodu by się spieszyć i nabrała ochoty podziwiać naturalne bogactwa tego kraju. Z czasem zwolniła Mergota do stępa i odetchnęła wieczornym powietrzem rozglądając się po okolicy. Zaczynała czuć się głodna. Rozsądnie było by pożywić się przed wjazdem do miasta. Pasące się niedaleko stadko kóz nie wydało jej się apetyczne. "Gdzie są kozy, muszą być też pasterze." pomyślała zsiadając z wierzchowca. W tym momencie usłyszała tętent kopyt i obejrzała się na ścigających ją osobników. Stała spokojnie, trzymając konia za wodze i czekała aż się zbliżą.
Mimo kilkudniowej podróży bez odpoczynku, nie wyglądała na zmęczoną, a jedynie trochę brudną. Jej bagaż stanowiło kilka niewielkich juków i z pozoru nie była uzbrojona. Sztylet miała ukryty w cholewie buta. Poza tym w torbie jak zawsze dwa granaty dymne. Przywitała jeźdźców uprzejmym uśmiechem, który mógł uchodzić za ciepły, gdyby patrzący nie spojrzeli jej głębiej w oczy.




Medard von Karnstein - Wt lis 23, 2010 8:36 pm
Stadko kóz liczyło kilkanaście osobników w różnym wieku, a prowadził je sędziwy jak na swój gatunek dominujący cap. Kozioł wyróżniał się posturą i ciemnobrunatnym umaszczeniem sierści. Kręte rogi samca stanowiły potężny oręż przeciw każdemu, kto ośmieliłby się mieś wraże zamiary wobec niego samego jak i podległych mu zwierząt.
Nagle coś zaniepokoiło capa, który wydał z siebie donośny bek, sygnalizując tym samym stadu nadciągające niebezpieczeństwo. W stadzie zrobiło się głośno, zwierzęta pod wodzą doświadczonego samca ruszyły do ucieczki, wiodły niemal całkowicie dziki tryb życia i stroniły od wszelkich odgłosów cywilizacji, które mogłyby stać się ich zgubą.
Zmysły kozła nie zawiodły go i tym razem - oto gościńcem galopował oddział graniczny Karnsteińczyków, na czele którego stanął rosły jak na długoucha osobnik o mahoniowej karnacji. Towarzyszyło mu czterech wojów zbrojnych w długie, refleksyjne łuki, rodzaj oszczepu tudzież krótkiej włóczni oraz zakrzywione miecze lekko rozszerzające się ku zwieńczeniu ostrza. Przyodziani byli w jednolity strój przypominający barwą torfowe błoto, a świetnie dający ukrycie się w tutejszych lasach wysokiej trawie stepów. Niczym wilk zajadły oddział jego dopadł i osaczył ofiarę na wyjątkowo wychudzonym wierzchowcu. Można by było rzec - niemal eterycznym. Podkomendni cofnęli się z lekka, natomiast dowódca wychynął ku przybyszce, by po kurtuazyjnym powitaniu, co u wojaków jest raczej rzeczą niezwykłą, przejść do sedna sprawy:
- A któż to tak niczym lis do kurnika przedziera się przez granicę? Ciemności jak w mamucim zadzie, a wiadomo powszechnie, że wróg nie śpi i porę taką sobie wybiera na niecne praktyki. Przed kilkoma dniami ścięliśmy publiczne jednego takiego, ale to już inna historia. Co  was sprowadza do naszego pięknego kraju, czyżby interesy?
- rzucił elf, niezwłocznie oczekując odpowiedzi. Pozostali żołnierze ustawili się w coś na kształt okręgu, porównywalnego do tego, jakim to piżmowoły chronią swe potomstwo przed wilkami czy niedźwiedziem.
Tymczasem do całego tego zbiegowiska zbliżał się pomału jeździec na wielbłądzie. W oddali majaczyło niemrawo wschodzące słońce, aczkolwiek do pełnego dnia to temu zjawisku było jeszcze bardzo daleko.



Klivien - Śr lis 24, 2010 9:07 am
Zbliżający się świt dość istotnie niepokoił Klivien. Na otwartym polu ciężko było uchronić się przed promieniami słońca. Co prawda miała ze sobą obszerny płaszcz z kapturem, ale nawet tego rodzaju osłona mogła dopuścić do drobnych, miejscowych poparzeń. Potrzebowała dostać się jak najszybciej do miasta, więc nie zamierzała bawić się w długie przemowy.
- Przybywam z Artunonu, a moje imię brzmi Klivien. Imię mego ojca nic wam nie powie, bo był prostym trytońskim chłopem. Należę do osób, które majątku dorobiły się ciężką pracą własnych rąk. Jestem krawcową. W Karnsteinie mam nadzieję znaleźć dostawców płótna i skór. Innymi słowy przybywać, by zostawić u was trochę złota. Pora nocy na podróż jest równie dobra jak pora dnia. Nie mam nic do ukrycia. Przeszukajcie mój bagaż, jeśli macie ochotę, ale proszę nie zatrzymywać mnie długo. Chciałabym dotrzeć do miasta przed świtem.
Kółko jeźdźców zasłaniało jej widok na drogę, dlatego nie dostrzegła Medarda do chwili, gdy stanął przy nich.



Medard von Karnstein - Śr lis 24, 2010 11:39 pm
Dowódca odesłał żołdaków do swoich rutynowych zajęć, krótkim acz wiele mogącym skinieniem czegoś, co z deka przypominało zdobiony motywami roślinnymi buzdygan oficerski. Podkomendni niemal natychmiast ruszyli stępa, albowiem zauważyli również coś interesującego w oddali. Nie był to jednak jeździec na wielbłądzie, a grupka przemytników bimbru z sąsiedniego kraju.  Przynajmniej tyle mogli usłyszeć świadkowie rozmowy. Tymczasem dostojnik dopędził swego baktriana do miejsca, gdzie od niemałego czasu trwała dyskusja między Klivien a dowódcą oddziału granicznego. Pogranicznik rzekł:
- Bardzo mi miło, że nasz kraj przyciąga artystów i wszelakiego rodzaju mistrzów rękodzieła. Rzadko też zdarza się, by potomek prostego chłopa wybił się dalej poza swój stan. Co prawda tu i ówdzie słyszy się o tym czy innym kułaku, który niekiedy trzyma w garści całe sioło, ale taki awans to raczej zasługa pracy i obecnych czasów. Skoro musisz dotrzeć do miasta przed świtem, kieruj się tym gościńcem po prawej - większość drogi biegnie przez las, a tuż za nim znajduje się Vaerren, jedno z miast handlowych Karnsteinu. Życzę powodzenia.
Następnie zmusił wierzchowca, by ów zerwał się do biegu. Koń zrobił to niechętnie, dopiero porządny kuksaniec w bok wymusił na zwierzęciu wymaganą karność. Jeździec popędził do swych obowiązków, natomiast dosiadający wielbłąda jegomość przywitał Klivien charakterystycznym dla szlachty theryjskiej gestem. Dostojnik zdjął kapelusz, zatoczył nim łuk tak, iż nakrycie głowy znajdowało się na wysokości siodła, po czym założył go z powrotem.
- Witamy w Karnsteinie.  Mam nadzieję, że  jeszcze nie raz odwiedzisz to miejsce. Jak minęła podróż i kim był ten niewychowany typ, który wylazł z kanałów jak jakiś szczur? - spytał, ostatnią kwestię poruszył bardziej z ciekawości, aniżeli innych pobudek, miał bowiem parę podejrzeń co do tajemniczego kanalarza.




Klivien - Pt lis 26, 2010 7:48 am
Obrzuciła go zdystansowanym spojrzeniem. Mniej otwartym i zdecydowanie mniej przychylnym niż poprzednio. Dosiadła Mergota, zwlekając chwilę z odpowiedzią.
- Chyba podążamy w tym samym kierunku. Będę wdzięczna jeśli się pan zgodzi rozmawiać po drodze, bo nie chciałabym spotkać się ze słońcem.
Nie czekając specjalnie na zgodę ruszyła wolno stępa w kierunku wskazanym jej przez elfiego dowódcę.
- Bardzo niemiło mnie pan zaskoczył. Obdarzyłam pana zaufaniem. Zdecydowałam się pokazać kawałek takiego Arturonu, jakiego nie widział nikt z obecnych na sali balowej. Znalazł się pan w miejscu o którym większość arturońskich możnych nawet nie ma pojęcia. Zrobiłam to przez wzgląd na nasze podobieństwo i jak sądziłam pańską wysoką kulturę oraz roztropność. Nie jest mądrze oczekiwać respektowania własnego obyczaju znajdując się na obcej ziemi. Jestem pewna, że przyjdzie panu za ten błąd drogo zapłacić, gdyż osobą którą pan zaatakował jest jednym z trzech najważniejszych ludzi w porcie. Nie dość, że to hultaj i niecnota, to jeszcze znajdował się w swoim "królestwie". Spodziewać się po nim grzeczności, to tak jak spodziewać się pełnego gracji dygnięcia po prosięciu. A jednak to prosie wiele może i jak mówiłam, niebawem się pan o tym przekona.
Mówiła spokojnie, ale chłodno z rzadka tylko zerkając na niego.



Medard von Karnstein - Pt lis 26, 2010 9:57 pm
Medard spokojnie wysłuchał tego, co Klivien miała do powiedzenia, a gdy skończyła wypowiedź, rzucił:
- Po pierwsze - o tego typu, hekhemm, osobistościach półświatka powinnaś mnie była poinformować wcześniej. Gość nosi się jak proszalny dziad, wyskakuje do mnie z tekstami ,za które byle elf  niechybnie sprałby go po facjacie, a ty oczekujesz nie wiadomo czego. Mówisz o kulturze, której ponoć oczekiwałaś ode mnie, co zatem mam sądzić o łazędze, który tuż po wyjściu z kanałów znieważył moje dobre imię? Tu nie chodzi o jakieś zagraniczne obyczaje, protokoły czy kurtuazyjne kici-kici, ale o honor. To jest życie, nie bajka dla malutkich dzieci, gdybyś nie zareagowała bezsensowną moim zdaniem interwencją, twój kanalarz raczej nie wyszedłby z tego żywy.  Może i w Arturonie mieni się panem na włościach, lecz tu władzy nijakiej nie ma. Nie zmieniłem jednak nastawienia do pozostałych członków organizacji, nie uznaję bowiem odpowiedzialności zbiorowej. Przyznaję, zareagowałem nieco raptownie, jak na okoliczności. Wymiana słownych ochłapów zapewne by wystarczyła, a co do prosięcia - lepiej by było dla niego, by trzymał ozór za zębami, a nie wyzywał każdego, kogo popadnie. Tym ostatnim raczej sobie sojuszników nie przysporzy.
Rozejrzał się wokół. Zapierający dech w piersiach widok stepu z rzadka porośniętego lasem dał się odczuć wszystkimi zmysłami. Majaczące słońce niemrawo zaznaczało swą obecność na nieboskłonie, a powietrze zrobiło się cieplejsze niż w nocy. Pierwsze tarpany, suhaki i wielbłądy zmierzały powoli na obrane pastwiska, w głębi wataha wilków uważnie przyglądała się jednemu ze stad koni. Los któregoś wydawał się przesądzony. Ciszę ową przecięło donośne trąbienie potężnego zwierzęcia przypominającego słonia.
- Władca tych stepów daje o sobie znać, może lepiej zejść mu z drogi. Przed świtem będziemy już w mieście. - oznajmił Medard, jednocześnie szturchając wielbłąda, by zwierz wykrzesał z siebie jeszcze trochę sił.



Klivien - So lis 27, 2010 8:09 pm
Odwróciła wzrok gdy mówił. Minę miała posępną, oczy lekko melancholijne, czoło zmarszczone. Wysłuchała odpowiedzi i rzekła cicho po dłuższej chwili nadal nie patrząc na niego.
- Nie miałam kiedy wcześniej. Dlaczego kultury oczekiwałam od ciebie, a od niego jej nie? Oczekiwać to nie to samo co wymagać. Oczekiwać to nic innego jak spodziewać się... Honor? W kanałach Arturonu pojmuje się go inaczej. Nie obchodzi mnie, co stałoby się w Karnsteinie, gdyby odezwał się tak do ciebie, bo to się nie stało w Karnsteinie. A gdybyś go zabił, zapewne starałabym się zabić ciebie. I na koniec... kanalarze mają w rzyci przysparzanie sobie sojuszników, bo ich nie potrzebują.
Jej głos był zimny i wypruty z emocji. Kiedy on przyspieszył, zaraz się z nim zrównała dostosowując tempo.
- Czy nasza umowa dotycząca Thuuna nadal obowiązuje? - zagadnęła po chwili żywszym tonem.



Medard von Karnstein - So lis 27, 2010 10:22 pm
Wąpierz podrapał się po nosie, nie mogąc dociec, co tak naprawdę zamierzała jego towarzyszka. Sądząc po wyrazie jej twarzy i sposobie wypowiedzi, wcale nie było jej do śmiechu. Wręcz przeciwnie - bardziej identyfikowała się z tymi portowymi łachudrami, których ktoś powinien skrócić o łby aniżeli z rasą, do której należała od niedawna. To było zrozumiałe, neofitom trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Medard odpowiedział:
- Trochę się mylisz - otóż tego typu zwyczaje występują powszechnie w większości ziem theryjskich i przygranicznych rubieżach. Karnstein to ledwie mały pikuś i wcale nie najdziwniejszy, jeżeli chodzi o kulturę. Ciekaw jestem tylko dlaczego władca Arturonu nie wie, co dzieje się w porcie jego stołecznego miasta? Czyżby ktoś lub coś celowo utrzymywał to poza zasięgiem jego wiadomości? Mniejsza z tym, nie mój cyrk, nie moje małpy. Nie martw się niepotrzebnie, dostaniesz swego dawnego wroga, Karnsteinowi on tylko zawadza. Nie jest to cenny więzień, porozmawiasz z nim, gdy tylko dotrzemy na miejsce, a to już niedługo nastąpi. Gdybyś próbowała go pomścić, musiałbym się posunąć do ostateczności.
Słońce nieśmiało wyglądało zza horyzontu, powodując w ptakach zwiększoną chęć do życia i fikuśnych treli. Śpiew zagłuszał nawet donośne trąbienie mamutów dobiegające z pobliskiego stepu. Medard milczał, pozostając w skupieniu przez dłuższy czas. Wydawać by się mogło, iż uciął sobie drzemkę, jednak wprawne oko dostrzegłoby w mig, że nasłuchuje tego, czego przeciętny śmiertelnik nie mógłby usłyszeć. Gdy zbliżali się do bram Vaerren, książę oznajmił:
- Witaj w kupieckim raju, to tu odbywa się największy targ w Therii. Znajdziesz na nim wszystko, czego potrzebuje twa pracownia, a może nawet o wiele więcej. Uważaj na ciemnoskóre elfy - potrafią zedrzeć z klienta ostatniego miedziaka.
Nie byli to jedyni podróżni zmierzający tego poranka do kupieckiej metropolii, od wieków zarządzanej przez Karnstein. Pod solidnymi murami obronnymi, nieopodal mostu zwodzonego tłoczyło się setki, jeśli nie tysiące barwnych osobników kilkorga ras. Wszędzie wokół rozbrzmiewał kupiecki żargon w wielu narzeczach, językach i dialektach. Wprawne ucho mogło bez trudu wymuskać zeń dar-eldaaerin, którym posługiwały się ciemnoskóre długouchy, paręnaście ludzkich narzeczy, khazalid, a nawet kindred. Prawdziwy tygiel ras, wyznań i kultur.



Klivien - N lis 28, 2010 8:56 pm
Czuła się zmęczona. Psychicznie zmęczona. Całą tą słowną przepychanką i jego irytującym towarzystwem. Miała przed nim respekt po tym co pokazał w piwnicy, ale za to coraz mniej sympatii. "Więc to tak wygląda stary wampir. Sucha analiza. Zatwardziałość w poglądach. Mdła oficjalność. Zero osobistego podejścia i zimno. Drętwe zimno w stosunku do drugiej osoby..."
Rozejrzała się po targu i nigdzie nie zawiesiła oczu na dłużej. Zsiadła z wierzchowca, założyła na ramię torby odpięte od siodła i poklepała przyjaciela po łopatce. Koń odszedł kilkanaście kroków po czym się rozpłyną jakby we mgle.

- Na razie interesuje mnie jakiś zajazd. Chcę się poczuć bezpieczna od promieni słonecznych.
Nie czekając specjalnie na wskazanie drogi ruszyła przed siebie. Zatrzymała się jednak po chwili i popatrzyła na niego. Skłoniła głowę.
- Dziękuję za gościnę panie - ostatni wyraz zaakcentowała trochę przesadnie - zapewniam, że jej nie nadużyję.
Kiedy się ponownie odwróciła od niego, ściągnęła brwi.
"Też jestem zimna..." uświadomiła sobie z przykrością. Chyba było za późno na to, żeby to naprawić.
Wmieszała się w tłum zmierzający w stronę rynku.



Medard von Karnstein - Pn lis 29, 2010 12:40 am
Medard do tej pory był przyzwyczajony do zupełnie innego stylu życia - taki typ podróżnika-hedonisty, osobnika chwytającego noc, a czasami także dzień za gardło i wypijającego zeń wszystko, co dany czas może przynieść. Nie zamartwiał się głupotami, bo to dobre zajęcie dla filozofów i zidiociałych eremitów, którzy wybrali taki los ze względu na rodzaj religijno-zabobonnych uniesień. Takie przypadki były księciu na Karnsteinie całkowicie obce. Uważał je za pozbawione nawet krztyny sensu niepotrzebne marnotrawienie jakże cennego życia. Do dzisiaj - zrozumiał bowiem, że bycie badaczem-utracjuszem czasem nie wystarczy, by dogłębniej poznać pewne rzeczy, zjawiska czy wreszcie osoby. Postaci o tak złożonej psychice, jak chociażby Klivien. Wzmianka o zajeździe przywróciła Medarda jawie, co niezwłocznie wykorzystał na odpowiedź:
- Polecam oberżę o dość intrygującej nazwie "Jądro wołu". Znajdziesz tam wszystko, czego potrzebuje strudzony wędrowiec: od schronienia przed pogodą poprzez wykwintne jadło i trunki, aż do rozrywek na wyższym poziomie. Najlepsze czeka zaś w podpiwniczeniach, ale by się tam dostać potrzebujesz czegoś więcej niż li tylko samego wniknięcia do środka. To, co się tam mieści przeznaczone jest wyłącznie dla wybranych osobistości księstwa. Nie dostanie się tam bele łazęga z ulicy.
Ledwie skończył wypowiedź, a towarzysząca mu dziewczyna zniknęła w tłumie, by zaraz potem wyskoczyć z przesadną kurtuazją. Tego Medard nie mógł znieść. Rzucił więc:
- Zostań, a pokażę ci Karnstein, którego żaden cudzoziemiec nigdy przedtem nie raczył oglądać. Życie w Vaerren zaczyna się po zmroku, by trwać nieprzerwanie do następnej nocy i wkoło macieju. To miasto nie sypia prawie wcale, zawsze coś się dzieje, a są to nie byle jakie atrakcje. Nie powinnaś tego przegapić.
Czuł, nie wiedzieć czemu, że zależało mu na Klivien. Przynajmniej tyle mógł zrobić po tym, co pokazał w piwnicach pracowni. Może jeszcze nie było za późno... Czekał na odpowiedź.



Klivien - Pn lis 29, 2010 8:20 pm
Ponownie się odwróciła i spojrzała na wampierza całkiem inaczej. W jej szarawych oczach pojawiła się iskierka ciepła. Miały pytający wyraz, lekko podejrzliwy nawet. Nie spodziewała się, że to powie. W końcu był władcą całego księstwa, a ona tylko krawcową. Do tego był magiem. No właśnie on jest magiem. Ta myśl powodowała, że odczuwała zaniepokojenie na myśl, że mógłby jej dotknąć. Magia zawsze wywoływała w niej wręcz organiczny lęk.
- Dziękuję - odpowiedziała milszym głosem, tracąc pewność siebie - pozwól, że najpierw odniosę rzeczy do tego "woła" i trochę się przebiorę a potem z przyjemnością skorzystam z okazji by poznać rozrywkową stronę tego miasta.
Pewna bariera oficjalnego chłodu topniała, a za nią ukazywała się przed nim kobieta pełna obaw, tęsknot i zranień.
- Czemu to robisz? - zapytała po chwili zwlekając z oddaleniem się.
Mogła tylko próbować odgadnąć jego motywy. Mógł chcieć jej pomoc i ja poznać, ale równie dobrze mógł tylko chcieć zdobyć jej zaufanie, żeby wykorzystać jej wiadomości. Mógł też skłamać i to także brała pod uwagę.



Medard von Karnstein - Wt lis 30, 2010 12:53 am
Starczyło suchych kalkulacji, ciągłych analiz i hiper-realistycznego podejścia do życia, co nie zawsze się sprawdzało. Medard w końcu zrozumiał tę prawidłowość, którą ludzie zwykli kierować się od stuleci, chociaż nie zawsze im to wychodziło. Nie spodziewał się też, że Klivien z chęcią porzuci dawny ton przesycony zbytnimi kurtuazjami i pseudo-szlacheckim protokołem pasującym do niej niczym pięść do nosa. Rad wielce z metamorfozy, choćby i chwilowej nie zawahał się odpowiedzieć:
- To ja dziękuję. Właśnie uświadomiłem sobie, że suche kalkulacje nie zawsze prowadzą do trafnych wniosków o otoczeniu. Poza tym być w Vaerren i nie chwycić życia za przysłowiowy pysk to jak złapać feniksa i nie skorzystać z drzemiących weń pokładów energii. Szynk, o którym mówiłem jest całkiem niedaleko, tuż za tym wygiętym w łuk domiszczem jakiegoś elfiego łyczka. Nawiasem mówiąc tutejsze elfy znane są z budowania tego typu dziwacznych, lecz stabilnych i ergonomicznych konstrukcji.
Podszedł do niej i zabrał tobołki, które nie zniknęły wraz z eterycznym wierzchowcem. Ciemnobrunatny wielbłąd stał nieopodal wyraźnie zainteresowany zabawą kilkorga elfiąt, które postanowiły dać nauczkę pewnemu kotu. Obserwował nieudolne czasem zmagania długouchów, by zwierzaka osaczyć, a następnie przywiązać mu do ogona sznur z ponanizanymi nań metalowymi obręczami. Kicior miał szczęście - w ostatniej chwili wdrapał się na gzyms, którego żadne z dzieci nie było w stanie dosięgnąć. Uszedł z życiem.
Tymczasem Medard znowu musiał się tłumaczyć.
- Czemu to robię? Czy ty nie widzisz, że życie sączy się nam między palcami? Z każdej chwili można wycisnąć wszystko, co tylko się da, lecz równie dobrze można ją przeputać na obijanie się z boku na bok w zapyziałym wyrku. Należy korzystać z każdego momentu życia, gdyż żaden z nich nie wróci, choćbyśmy  tego bardzo chcieli. Poza tym żaden z neofitów, których poddałem Rytuałowi, nie miał w sobie takich pokładów nieznanej mi energii. Ty masz to nieopisane coś, co pozwoli ci iść przez życie mimo wszelkich przeciwności. Pozwolisz, że przekażę ci to, czego niestety twój mistrz nie wiedział lub nie zdążył wyjaśnić. Mamy dużo do zrobienia...
Mówiąc te słowa skierował się w stronę owego krzywego domku, za rogiem którego znajdował się osławiony szynk "Jądro wołu", prowadzony przez rodzinę vaen Vaerrentied.



Klivien - Wt lis 30, 2010 7:28 am
Patrzyła na niego z lekkim zdumieniem. Co do jednego nie zmienił się ani na jotę. Wciąż był pewny siebie i lekko nonszalancki. Właściwie te cechy mogla całkiem znieść.
Uśmiechnęła się gdy ją minął i mogła podziwiać jego szerokie plecy, na które zarzucił jej tobołki. "O proszę i jego tytuł nie dał mu zapomnieć o manierach względem damy. Jak miło." Zdecydowanie wolała go znać jako butnego arystokratę miłującego uciechy życia, niż jako sztywną figurę życia politycznego Karnsteinu.
Chciał być jej przewodnikiem. Powinna go za to całować z wdzięczności po rękach. Taka osobistość, o takiej mocy, a poświęca uwagę młodej konwertytce. Ano właśnie zapachniało tu zainteresowaniem natury męsko-damskiej, a to znowu spowodowało, że Klivien wstrzymywała się z okazywaniem wdzięczności.
"Jeśli mu się zdaje, że jego ścieżki wiedzy, po których zamierza mnie prowadzić, zaprowadza mnie do jego łoża, to bardzo się myli. I oby na to nie liczył, bo w takim wypadku zmarnujemy tylko czas oboje."
Ruszyła za nim i przymała się tuż za jego ramieniem aż dotarli na miejsce. Nie skomentowała jego wypowiedzi. Wolała by słowa które padły powisiały między nimi w ciszy przez jakiś czas.

Gdy znaleźli się w szynku, poprosiła go, by zaczekał na nią w głównej sali. Wzięła swój bagaż i opłaciła z góry pokój, po czym poszła się ulokować w nowej kwaterze. Zdjęła z siebie strój podróżny i włożyła sukienkę. Włosy rozczesała i zostawiła rozpuszczone. Jedyną jej ozdobą był wisiorek na szyi. Sukienka była długa do kostek i skromna. Miała długie, lekko rozszerzane rękawy i wiązany stan. Popatrzyła na siebie w lustrze krytycznym, trzeźwym spojrzeniem. "Elegancka, kobieca i godna... Pamiętaj. To książę Karnsteinu. Albo zobaczy w tobie wampira, albo kolejną życiową uciechę."
Gdyby tylko wiedziała jak powinien zachowywać się rasowy wampir... Pozostało jej być po prostu sobą i to właśnie miała zamiar uczynić.

Zeszła na dół i ku swojemu niezadowoleniu odkryła, że czuję stremowanie. Może nawet zakłopotanie. Mimo to nie należała do płochych dzierlatek odwracających oczy. Spojrzała na niego wprost z uniesionym podbródkiem.
- Jeśli można. Opowiem panu o tym co wiem o swojej nabytej naturze. O ty kogo znałam i jak postrzegałam stan w którym żyje i społeczność takich jak pan. Następnie będzie mnie pan mógł poprawić, zgoda?



Medard von Karnstein - Wt lis 30, 2010 10:25 pm
W czasie owego marszu czy raczej marszobiegu przez ulice i zaułki śródmieścia Vaerren nie zamienili ze sobą ani jednego słówka. Może to była wina ich wcześniejszych animozji, magicznego popisu w piwnicy, irytującego wielbłąda wsadzającego swój włochaty pysk to tu, to tam... Długo można by było wymieniać wszystkie przyczyniające się do tego okoliczności. W końcu byli na miejscu, w osławionej oberży "Jądro wołu". Zaiste wielkie poczucie humoru miał antenat rodu i pierwszy właściciel tego przybytku. Niestety nie każdy z gości pojmuje sarkastyczny oksymoron, a szkoda.
Medard czekał na towarzyszkę dość długo, w końcu znudziło mu się ślęczenie bezczynnie w jednym miejscu. Podszedł do stojącego nieopodal właściciela i odebrał zamówione uprzednio klucze do apartamentu znajdującego się na piętrze. Pokoje godne władców i największych z burżujów odwiedzających Karnstein, no może z wyjątkiem Anperii, gdzie na tego typu luksusy stać niejednego przedstawiciela klasy urzędniczej czy średnio zamożnego szlachcica. Książę szybkimi ruchami upchnął bagaże w zajmowanych pokojach, po czym poszedł do swego wierzchowca, by się nim zająć.
Gdy wrócił, jego oczy ujrzały niesamowity, nawet jak na Vaerren i panujący tu przepych, widok. Klivien wyszła z pokojów całkowicie odmieniona. Miała na sobie prosty, aczkolwiek misternie wykonany strój, od którego biło nieopisane piękno. Medard aż uniósł brwi z wrażenia. Widział już niejedną kreację wypindrzonych dam na tym czy innym balu, bankiecie czy konwencie, jednak coś tak niezwykłego i trywialnego zarazem trochę go zaskoczyło. Nie tylko to, znów nabrała tego mierzącego zwyczaju zwracania się doń per "pan".
~Znów to samo, przecież tak mówią ludzcy niewolnicy w posiadłościach ciemnoskórych elfów do swych właścicieli, ech.
- Skończ z tym pananiem, Klivien. Co do reszty - zamieniam się w słuch. - odpowiedział z lekka zdziwiony.
Medard pozostawał w skupieniu, bacznie obserwując to, co działo się w gospodzie. Czekało go wiele opowieści...



Klivien - Cz gru 02, 2010 4:12 pm
Na górze wypiła krew z fiolki i czuła niesmak i niedosyt. Nadal patrzyła pytająco na towarzysza. - Czy to jest napewno wlasciwe miejsce do swobodnej rozmowy? Wolalabym pomowić w cztery oczy. Dyskretnie rozejrzała się po sali. Z pewnością nie każdy z obecnych był wampirem. Nie potrafiłaby swobodnie mówić o swoim wampiryzmie w publicznym miejscu. Od początku ukrywała się z tym przed ludźmi i nie wyobrażała sobie tego inaczej.



Gardenia - Pt gru 03, 2010 10:13 am
Dzień chylił się ku zachodowi, kiedy Gardenia zasiadła przy jednym ze stojących nieopodal baru stolików. Miała jeszcze odwiedzić kilka miejsc w mieście ,ale uznała, że to może poczekać do rana. Mijała godzina za godziną a  bard z którym się tu umówiła na naukę gry wciąż się nie zjawiał. Zamierzała właśnie dopić resztę grzańca i opuścić pomieszczenie, kiedy przez główne wejścia oberży weszła para niezwykłych stworzeń.
Na pierwszy rzut oka można było ich wziąć za zwykłych ludzi, może trochę sztywnych lub zmarzniętych. Przy bliższym przyjrzeniu dało się zaobserwować pewne różnice. Nienaturalnie blada skóra oraz wyostrzone rysy twarzy mężczyzny zdecydowanie zwracały uwagę. Jednak to co wprawiło Maie w osłupienie to przesiąknięta intensywnym zapachem krwi aura nieznajomych.
- Wampiry! - z wrażenia kobieta zachłysnęła się napojem i zaczęła głośno kasłać.



Medard von Karnstein - Pt gru 03, 2010 11:29 pm
Medard wciągnął nosem pokaźną porcję powietrza przesiąkniętego woniami rozmaitych potraw, napitków oraz przedmiotów z reguły kojarzących się z zajazdem. Nic nadzwyczajnego, lecz co to...  płomienna, ognista aura wydzielająca woń czegoś nie z tego świata podrażniła wrażliwe nozdrza krwiopijcy. Do tego ten głos przenikający przez zagłuszający go kaszel: "Wampiry!"... Tego było już stanowczo za wiele. Medard dyskretnie spojrzał w stronę, skąd dochodziły obydwa bodźce. Przy jednym ze stołów siedziała młoda dziewczyna - ani chybi właścicielka dziwnej aury.
~Już ja ci pokażę pogardliwy ton... nasunęło się na myśl magowi, który jął mamrotać coś pod nosem:
- Erivimes erivimes sanguines! Ae-kinaeta-mae! Kinaeta aescium! Mortius!, nieustannie wpatrując się w dziwnego, nawet jak na Karnstein, gościa. Momentalnie naczynie zaczęło zmieniać kolor z miedzianego poprzez szarobrązowy , aż do czarnego jak noc. Trunek natomiast przybrał karminową barwę, a z bliskiej odległości można było wyczuć charakterystyczny zapach krwi. Wyglądało to raczej na naigrawanie się żartownisia niż cokolwiek groźniejszego w skutkach.
Z transu wyrwało go dopiero pytania i zarazem propozycja Klivien, gdy tylko doszedł do siebie, odrzekł:
- Masz rację, porozmawiajmy w ustronnym miejscu, ktoś nas obserwuje i nie zamierzam puścić mu tego płazem... Patrz i ucz się.



Klivien - So gru 04, 2010 6:30 pm
Obejrzała się lekko przez ramię w stronę Gardenii. Nie wyczuwala w niej nic niezwykłego, poza magią. Klivien nie rozrózniała jej rodzajów. Wszystkich unikała w równym stopniu. Słowa Medarda nie spodobały jej się. Wolała unikać konfrontacji niż prowokować konflikty. Stało się dla niej jasne, że i tym razem nie uda im się odbyć poufnej rozmowy. Spuściła wzrok, a potem odwróciła go w przeciwnym kierunku.
- Nie zamierzam brać w tym udziału. Wyłoże ci moje sprawozdanie listownie - powiedziała cichym, powaźnym i zarazem delikatnym tonem po czym obróciła się i odeszła w stronę schodow na piętro.
W swoim pokoju usiadła przy stoliku, rozłożyła pergamin i zamoczyla pióro w kałamarzu. Siedziała lekko pochylona nad listem. Jedną stopę miała wysuniętą do przodu, drugą cofniętą pod krzesło. Włosy z jednej strony zagarnęła za ucho. Słowa które kreśliła układały się w równiutkie, pochyłe linijki starannego pisma.

Drogi Książę, | Pragnę Ci wyłożyć skromną wiedzę, którą mi przekazano o wampierzej naturze oraz przybliżyć to jak wygląda moje doświadczenie jako adeptki.
Wampirów w Arturonie jest, a raczej było kilkoro. Tylko jeden z nich posiada moc dającą mu możliwość dokonywania przemiany. Jest ojcem wszystkich i w ścisły sposób wszyscy pozostają rodziną. Nie było mowy, by któreś z nas wystąpiło przeciw drugiemu, nawet w błachej sprawie. Każdy żył jak mu się podobało, ale jedna podziemna willa była naszym współnym domem i azylem. Nie mieliśmy przed sobą tajemnic, a wzajemna pomoc była naturalna i oczywista jak wśród rodzeństwa. Z czasem jednak zaczęło nas ubywać. Mieliśmy wrogów nie tylko wśród Łowców. Połowa z nas przed przemianą pochodziła z portu i wywodziła się ze środowiska złodziei i skrytobójców. Wampiry Arturonu zawarły sojusz z łotrami z doków, a więc były wmieszane w ich sprawki, chociaż niechetnie w bezpośredniej akcji. Najcześciej byliśmy cieniami przed którymi niczego nie dało się ukryć i ptaszki przychodziły do naszego azylu po informacje. Nigdy dotąd nie poznałam wampierza spoza "Rodziny". Jedyną osobą która odrobinę wtajemniczyła mnie w szczegóły mojej przemiany był Flaeviano. Dowiedziałam się od niego, żeby nie dopuszczać do skrajnego głodu, by nie tracić nad sobą panowania. Powiedział, że mogę pić ze zwierząt i pokazał gdzie nabyć fiolki w których krew nie krzepnie. Wspomniał o darze hipnozy, ale ostrzegł, że wymaga ćwiczeń by się powiodła. Pokazał jak wbijać kły bezboleśnie i jak zamykać nakłucie. Resztę zaobserwowałam sama. Wyostrzone zmysły, chłód serca, dystans do przeszłości. To mi wystarcza by żyć tak, jak żyję i nie pragnąć więcej. I oto cała moja wiedza. Jeśli zechcesz być moim nauczycielem, przyjmę Twe nauki z wdzięcznością, lecz nie obiecam posłuszeństwa. Decyzja leży w Twoich rękach.
Pozdrowienia śle Klivien

Zamknęła list składając go na cztery i wsunęła do koperty. Zapieczętowała lak odciskiem naszyjnika i zeszła do sali na dole. Podała list barmanowi razem ze srebrną monetą i wróciła na górę.



Roshio - So gru 04, 2010 8:34 pm
- Nic ci się nie stało ? - miłym tonem zapytał kobiety która zachłysnęła się trunkiem.

    Obok stołu stał średnio wysoki mężczyzna ubrany w skórzane ubranie, zadziwiające było to, że każda miara jego ciała była zasłonięta, a twarz była ukryta w nienaturalnej ciemności kaptura.
    Jego spostrzegawczość pozwoliła mu na szybkie dostrzeżenie zmieniającego się kufla wraz z grzańcem w nim zawartym. Gdy przybrał on już postać czarnego naczynia z krwią w środku, uśmiechnął się w myślach. Ukazała się przed nim bowiem szansa zepsucia komuś zapewne świetnej zabawy. Lekka koncentracja na celu wystarczyła , aby wrócił on do swojej pierwotnej postaci.

    W tym samym momencie zauważył jak kilka stolików dalej jakaś kobieta wyglądającą na czymś oburzoną, odeszła od stolika i skierowała swoje kroki w stronę schodów prowadzących na piętro, zostawiając tym samym swojego towarzysza samego.

    "Czyżby małżeńska kłótnia "- zaśmiał się duchu



Medard von Karnstein - N gru 05, 2010 5:26 pm
Wszystko przebiegało tak, jak sobie Medard zaplanował aż do czasu pojawienia się maga w pobliżu stolika dziwnej osobniczki. Niemal natychmiast krwawy puchar powrócił do dawnej miedzianej barwy połyskując radośnie, a karminowe wnętrze przeistoczyło się znowu w przedniej jakości grzaniec.
- Vith! - wrzasnął nekromanta, uderzając pięścią w stół. Widząc, że ów praktykujący magię człek dosiadł się do obiektu żartów, a Klivien wróciła do swych komnat w zajeździe, książę postanowił dociec powodów bytności tak odmiennych nawet jak na Karnstein istot akurat w tym przybytku. Zgrabnymi, acz szybkimi ruchami szedł lawirując dokoła stolików, ostatni z nich przeskoczył dość odległym susem. Tego typu skoku nie mógł wykonać żaden człowiek, nawet wspomagany jakimiś magicznymi fortelami - czynność wyglądała bardzo naturalnie, a ruchy wydawały się płynne. W okamgnieniu znalazł się przy stoliku zajmowanym przez dziewczynę o dziwnej aurze. Ów psujący zabawę czarownik także tam był. Na dotychczas zajmowanym przez Medarda stoliku leżało dziwne zawiniątko - pewnie barman zostawił coś, jak to zwykle raczył robić. Rzecz wyglądała jak koperta lub stosik papierów. Wąpierz skupił swój wzrok na przedmiocie, który zaczął unosić się w powietrzu, by po chwili lotu wylądować mu w ręku. Medard otworzył liścik, uprzednio przełamując pieczęć, którą poznał od razu - był to odcisk medalionu Klivien. Szybko przeczytał treść wiadomości, pomyślał:
- Więc tak wygląda twoja historia. Dobrze, ciekawie jest być  mentorem...
Niedługo potem  wysłał przekaz telepatyczny o mniej więcej takiej treści:
Kod: Zaznacz cały~~ Pozdrowienia przyjmuję z nie mniejszą radością, a z roli mentora nie zrezygnowałem. Szczerze mówiąc nie miałem takiego zamiaru. Do zobaczenia niebawem,
Medard.~~
Uporawszy się ze sprawami najwyższej wagi, książę stanął przy Gardenii i śmiertelniku, nonszalancko opierając się o stolik. Rzucił:
- Witamy w Karnsteinie - kraju, który nigdy nie śpi. Co was sprowadza do Vaerren, czyżby największy w regionie wielki rynek, na którym to setki kupców zachwalają swe towary? - zagaił rozmowę, oczekując reakcji biesiadników.



Klivien - Pn gru 06, 2010 4:56 pm
Wzdrygnęła się odbierając telepatyczny przekaz. Magia Medarda wpływała na nią źle tak jak każda inna. "Będę musiała go poprosić, żeby więcej tego nie robił" myślała szykując się do wyjścia na Targ. Po chwili zeszła na dół ubrana w tą samą długą sukienkę, ale dodatkowo na rękach miała materiałowe rękawiczki za łokcie, na ramiona narzucony szal a w dłoni trzymała parasolkę. Starannie rozczesane, rozpuszczone włosy chroniły przed słońcem jej szyję. Rzuciła po sali przelotnym spojrzeniem, z ciekawości sprawdzając co robi Książę. Nadal rozmawiał z nieznaną Klivien kobietą. Ani myślała o niego zabiegać. Potrafiła znaleźć sobie zajęcie. Udała się na targowisko i przeglądała towary interesujące ją pod kątem krawiectwa. Notowała sobie ceny w pamięci lawirując ostrożnie wśród gawiedzi i osłaniając się przed słońcem. Szło jej doskonale, do pewnego momentu. Nagle poczuła jak piecze ją skóra na szyi i dekolcie. Ból był przeszywający i aż krzyknęła odskakując odruchowo od źródła promieni. Okazał się nim wypolerowany talerz podniesiony przez jakąś przekupkę. Odbił snop słonecznego światła, który prześlizgnął się Klivien po odsłoniętym obojczyku. Szybko zakryła się szalem zaciskając zęby. Straciła ochotę na zwiedzanie targu. Wróciła do pokoju. Rozebrała się i rzuciła na łożko. Przymknęła oczy czując jak oparzelina sciąga się nieprzyjemnie, ale opiera się regeneracji.



Gardenia - Pn gru 06, 2010 8:12 pm
Magiczne zawirowania wokół jej trunku sprawiły, ze straciła ochotę na jego dokończenie. Przez chwilę wyglądał i pachniał zupełnie jak krew. Pierwszą osoba, która przyszła jej na myśl w związku z tym pokazem był któryś z wampirów. Jucha w kuflu... to by pasowało. Zaskoczyło ją, że zwrócili na nią uwagę skoro o odkryciu ich prawdziwej natury nie pisnęła ani słowem... A może pisnęła?
Jakkolwiek by nie było reakcja wampira była wymowna.
Właściwie to czego się bała? Przecież jej organizm różnił się w sposób znaczny od ludzkiego czy elfiego i nie mógł stanowić ewentualnej pożywki dla nieznajomych. A może zaślepiły ją głupie stereotypy? W końcu w tej grupie, tak jak w każdej innej, poszczególne jednostki bardzo różniły się między sobą – od zagadnień dotyczących światopoglądu po sposób odżywiania się.
Z tego co wiedziała największy popłoch siały wśród ludności opowieści o podłych i bezwzględnych wampirach, rzucających się na wszystkich i wszystko na czym tylko zawiesili oko. Czasami dla pożywienia, w większości jednak dla zabicia czasu, którego mieli w nadmiarze. "Wampir dziki, wampir zły, bo ma bardzo ostre kły. Kiedy spotkasz w lesie..." i tak dalej, i tak dalej. Ataki na ludzi były też częstym tematem wielu znanych pieśni i przyśpiewek. Takie historie wzbudzały największe emocje, a co za tym idzie były najbardziej popularne.  
Z drugiej strony istniały też mniej rozpowszechnione relacje o nieumarłych. Na przykład o wspólnocie przemienionych elfów, która za punkt honoru wzięła sobie poprawę reputacji oraz opiekę nad swoimi młodymi pobratymcami. Podobno każdy nowy nieumarły dostawał tam opiekuna, który dbał o to, by jego podopieczny nie zdziczał i pożywiał się w sposób bezpieczny dla żywiciela. Ponadto miedzy elfickimi wampirami istniało coś na kształt telepatycznej więzi, więc starszyzna mogła wyczuć, kiedy któryś z nowo-powstałych przestawał kontrolować głód.
- Jedna grupa i takie dwie skrajne postawy… Ciekawe jaką zasadą kieruje się tych dwoje? – zastanawiała się Maie.
Po chwili odrzuciła te myśli i uśmiechnęła się krótko, acz przyjaźnie do maga, który wspaniałomyślnie zaoferował poprawę smaku jej krwawego grzańca.
- Dzięki ale chyba spasuję – odsunęła kufel na bok - Dzisiaj i tak już za dużo wypiłam.
Dostrzegła, że jeden z wampirów zbliżał się do jej stolika. Kiedy dotarł na miejsce i przemówił ton jego głosu nie zdradzał gniewu. Raczej coś na kształt ciekawości.
- Witaj – kiwnęła mu głową na powitanie – właściwie to miałam się tu z kimś spotkać ale cóż...– wzruszyła ramionami – Nie wyszło.



Roshio - Pn gru 06, 2010 8:41 pm
- Witam - odpowiedział na przywitanie mężczyzny który to podszedł po nim do stolika
    - Tak na prawdę zgadł Pan cel mojej podróży - ciągnął z miłym tonem

    Mag przez chwilę zastanawiał się czy nie ma czasem do czynienia z jednym z kupców, który to chciałby naprędce coś sprzedać, a to coś zazwyczaj okazywało się bublem. Lecz po szybkim zlustrowaniu doszedł do wniosku, że  jest to wielce nieprawdopodobne. Jednak nie opuszczała jego głowy myśl co ten mężczyzna mógł oczekiwać.

    - Słyszałem, że rynek jest tutaj całkiem pokaźny. Lecz z tego co zdążyłem zauważyć, to towarami wcale nie wyróżnia się na tle innych. Ba, mało tego widziałem nawet ciekawsze okazy w znacznie mniejszych i mniej znaczących miastach.

    Roshio postanowił trochę podroczyć się z tym nowo przybyłym mężczyzną. Jeśli nie był kupcem, to zapewne musiał być miejscowym. Może uda mu się dowiedzieć czegoś interesującego na temat tego miasta.



Medard von Karnstein - Pn gru 06, 2010 11:58 pm
Książę nadzwyczaj szybko znalazł przysłowiowy wspólny język z nowo przybyłymi - parającym się magią śmiertelnikiem i dziwną dziewczyną, która nie należała do żadnej ze znanych Medardowi ras. Na pewno też nie była to rasa spotykana w Karnsteinie, a w księstwie nawet paradujące radośnie po mieście centaury się zdarzały. Jednak niczego ze spotykanych w ojczyźnie inteligentnych istot owa osobniczka nie przypominała, natomiast czarownik wyglądał na turystę, który przybył raczej w celach rozrywkowo-handlowych, aniżeli związanych z profesją czy pasją. Medard upił łyk z kielicha, który przytaszczył ze sobą, a po chwili odpowiedział:
- No cóż, najwidoczniej człek ów miał ważniejsze sprawy na głowie. Choć śmiem twierdzić. iż niewiele świat zna takowych, które mężczyzna przedkłada nad spotkanie z piękną niewiastą. Zbyt długo przebywałem wśród gminu, zatem i maniery musiałem chcąc nie chcąc do tego dostosować. Wybaczcie, podróże czynią swoje. Jestem Medard von Karnstein - wykonał charakterystyczny dla wyższych sfer gest kapeluszem, odchrząknął, po czym kontynuował- widzę też, że jesteś waść obyty w świecie, jak na maga przystało. Przyznaję, ostatnio Vaerren zeszło na psy pod względem handlu dobrami doczesnymi, ale nie nimi samymi żyje śmier..., khhe, człowiek. Podczas wypadów do Kryształowego Królestwa Elfów udało mi się natrafić na kunsztowniej wykonane przedmioty, zwłaszcza militaria i ozdobne naczynia. Elfowie mają dar tworzenia prawdziwych arcydzieł, musicie chyba przyznać.
- A Ciebie, młoda damo, co sprowadza do Karnsteinu? Widzę, że nie za bardzo interesują cię wystawiane na targu towary. Czyżby nocne życie miasta? - spytał, oczekując na odpowiedź.
Kątem oka zerkał, co też porabia Klivien. Dostrzegł, że dziewczyna wychodzi poszperać wśród jarmarcznych towarów, a nuż widelec znajdzie coś dla siebie. Słońce było już wysoko na nieboskłonie, a to oznaczało niebezpieczeństwo dla większości wampirów...



Roshio - Wt gru 07, 2010 10:12 am
- To prawda, że elfy mają skłonność do ozdabiania wszystkich swoich towarów. Jednak uważam, że wiąże się to zazwyczaj z wielkim zadufaniem w swojej rasie i chęci wywyższenia się nad inne. Nie raz byłem już świadkiem, jak ich kunsztownie wykonane bronie łamały się od pierwszego lepszego uderzenia, no ale to nie czas ani miejsce na takie dyskusje.

    Mag od razu zauważył zbieżność w tytule Medard'a jak i nazwie prowincji. Wątpił w zbieg okoliczności, gdyż zazwyczaj takowe się nie zdarzały. Po prawdzie mógł się podszywać pod kogoś bardziej znaczącego, lecz otwartość z jaką się przedstawiał świadczyła albo o prawdzie płynącej z jego ust, albo o wielkiej potędze dzięki której nikt nie chciał skorygować tego oszczerstwa.

    - Ależ gdzie są moje maniery - ciągnął dalej - zwą mnie Roshio

    Mag zauważył, że w momencie gdy jego rozmówca dostrzegł wychodzącą z karczmy kobietę na jego twarzy pojawił się objaw troski. Lecz był on na tyle krótki, że można by było go pomylić z czymś innym. Nie mniej jednak, była piękna słoneczna pogoda, a to dodało kolejnych argumentów za tym, kim mógł być ten zapewne szlachetnie urodzony. Po pierwsze zamiana trunku w krew. Oczywiście mógł być to zwykły psikus, lecz dlaczego został wybrany właśnie ten płyn. Istniało wiele bardziej odrażających substancji niż właśnie ta. Druga informacja doszła już od samego mężczyzny. Życie nocne. Zapytał się o to kobiety siedzącej aktualnie przy stole. Jakież to mogło istnieć życie nocne. W miastach zazwyczaj istniała godzina policyjna wiążąca się z częstszymi lub rzadszymi patrolami, przez co naprawdę małe grupki mogły się swobodnie poruszać, a sądząc po tym, że kobieta raczej nie pochodziła z tych okolic to było to bardzo dziwne pytanie. Ostatecznie ten słoneczny dzień. Roshio postanowił trzymać swoje przypuszczenia jak na razie tylko w swojej głowie. Było by niezręcznie doprowadzić do konfrontacji, w której jego teza okazała by się niesłuszna. Z drugiej strony był bardzo ciekawy, jak sprawy się potoczą jeżeli jego przypuszczenia były by prawdziwe.

    - Nie chciał bym być nieuprzejmy, lecz czy mógłby mi Pan polecić jakieś ciekawe do zwiedzenia przybytki ?? Był bym bardzo wdzięczny, tym bardziej, że jestem w mieście od krótkiego czasu a nie chciał bym tracić zbyt wiele czasu.



Gardenia - Wt gru 07, 2010 12:00 pm
Wzmianka Roshia o zadufaniu w sobie elfów oraz wadliwości ich rękodzieła wprawiły Maie w spore osłupienie. A ponieważ miała wśród prawadnych kilkoro dobrych znajomych, ta uwaga ubodła ją osobiście. Oczywiście elfy doskonale zdawały sobie sprawę ze swojej wartości oraz wyjątkowych umiejętności rzemieślniczych ale cóż w tym dziwnego? O elfim profesjonalizmie, przywiązaniu do detali i perfekcyjnego wykonania wiedzieli wszyscy. Kiedy decydujesz się na zakup ekwipunku i chcesz, żeby służył ci długo i niezawodnie idziesz do elfiego zbrojmistrza. Oczywiście zakładając, że byłoby cię na to stać. Elfy nie potrzebowały stosować oszustw i czczych przechwałek, żeby zarabiać na swoich wyrobach. Jakość ich towarów broniła się sama.
- Wybacz Panie Roshio ale chyba padłeś ofiara oszusta. Elfy zbyt cenią sobie reputację swoich wyrobów, żeby wypuścić na rynek bubel podobny do tego, o którym opowiadasz. Zbyt dużo sparingów odbyłam z elfami magami, żeby uwierzyć, że dobrowolnie i świadomie mogliby coś zaniedbać lub wykonać niedbale. Już prędzej uwierzyłbym, że to co oglądałeś było wyrobem ludzkim, nieudolnie imitującym elfi. Oczywiście na pierwszy rzut oka wiele podróbek nie sposób odróżnić od oryginału ale na szczęście… - kobieta uśmiechnęła się złośliwie i spojrzała wprost w osłonięta kapturem twarz maga  â€“ …prawdziwe wytwory elfów maja ładniejsze ozdóbki - ostatnie słowa wypowiedziała szeptem. Następnie odwróciła się z powrotem w stronę wampira.
- No ale nie czas na takie dyskusje. Jestem Gardenia. Wracam z wypraw do Alarani…eh... – chciała dodać "przeciw nieumarłym" ale w porę ugryzła się w język – ...do obrony miast przed atakami wyjętych spod prawa nekromantów. Niestety, nasz statek został uszkodzony i trzeba było wyprawę odłożyć. W drodze powrotnej wstąpiłam tutaj na odpoczynek i przy okazji poznałam pewnego barda. Mieliśmy się tu dziś spotkać, żeby przekazał mi podstawy gry na tym instrumencie. – wyjęła z sakwy miedzianą harmonijkę i położyła na stole – Jest to dla mnie bardzo ważne.



Medard von Karnstein - Wt gru 07, 2010 9:10 pm
Na wieść o rzekomym zakupie wykonanych niby to przez elfy bubli rozpadających się po pierwszym użyciu Medard o mały włos nie pękł ze śmiechu. Co jak co, ale przecież refleksyjne łuki kompozytowe czy lekkie jednoręczne miecze spod rąk Pradawnych zbrojmistrzów należą od dawien dawna do światowej elity - każdy szanujący się wojownik, a już na pewno szlachcic dążył do posiadania takiego majstersztyku sztuki militarnej i zdobniczej zarazem. Chyba że ów wspomniany przez maga nieszczęśnik nabył liche towary od lubującego się w różnego rodzaju dowcipach mrocznego elfa o naturze zgrywusa i cynicznym uśmieszku szydercy. Powstrzymując śmiech odpowiedział Roshiowi:
- Chyba znajomi Waszeci mieli wątpliwą przyjemność nabycia szajsu od illiryjskiego sklepikarza. Musicie bowiem wiedzieć, że ciemnoskórzy pobratymcy osławionych Pradawnych uwielbiają tego typu psikusy, strojenie żartów ze wszystkiego i wszystkich wokół, a także walkę przy użyciu wymyślnych egzotycznych czasem broni. Jeśli nie nabyli tego syfu od śmier...dzącego ludzkiego skunksa, który chciał się dorobić cudzym kosztem, to ani chybi któryś z mrocznych elfów musiał maczać palce w tym procederze. Nie wierzę, by szlachetni Elfowie mieli zrobić coś takiego - przecież to perfekcjoniści! To wręcz nieprawdopodobne.
Szept Gardenii nie był dla wąpierza czymś niemożliwym do zauważenia i odczytania - szybko wtrącił więc swoje trzy miedziaki:
- Tak, zdobnictwo elfie jest nie do pomylenia z niczym, a na pewno nie z dziełem rąk śmiertelnika. Bubel taki, udający wyrób Pradawnego -Elfa czy smoka-  ma służyć chyba tylko jednemu - chybkiemu nabiciu trzosa oszustowi, nieprawdaż? Mogłabyś mi zdradzić, jakiej to rasy byli owi nekromanci, ponoć zagrażający alarańskiemu istnieniu? Ciekaw jestem również, kto uszkodził wasz statek i jak poważne są to zniszczenia. Jeśli mogę pomóc, chętnie przyczynię się do ujęcia tych nicponi - sama musisz przyznać, że w każdej rasie znajdziemy autorytety i skurwysynów. Jedni i drudzy żyją obok nas, niestety tym ostatnim jakoś lepiej się powodzi. Czy musimy na to pozwalać? Mam też nadzieję, że bard, na którego czekasz zrobi z harmonijki właściwy użytek i nauczy cię grać na tym cudownym instrumencie. Wiadomo, co się z nim stało?
Medard zwrócił uwagę na pytanie i jednocześnie prośbę maga o wskazanie co ciekawszych obiektów godnych polecenia turyście zwiedzającemu Vaerren. Wreszcie mógł się wykazać. Niemal od razu zaoferował swą pomoc:
- Nie tylko mógłbym, ale także chętnie Was oprowadzę. Bele hreczkosiej nie wszędzie zostanie wpuszczony. Możemy wyruszyć od razu, ale uprzedzam - wyprawa może zająć nawet dobę - powinniście zobaczyć wszystko, a część z atrakcji niestety otwarta jest po zachodzie słońca. Widział kto kiedy, by taki dajmy na to lupanar czy jaskinia hazardu działały w biały dzień? W Karnsteinie nie ma czegoś takiego jak godzina policyjna - tu każdy nosi broń i w razie potrzeby przepędzi napastnika gdzie pieprz rośnie. Nigdy nie wiadomo, co czai się za najbliższym węgłem... - rzucił, a gdy zakończył wywód, upił trochę wina z kielicha i czekał na odpowiedź towarzyszy.



Roshio - Wt gru 07, 2010 10:13 pm
"I znowu te elfoluby"

    Roshio nie mógł zrozumieć tego, że prawie każdy kogo spotkał miał niebotycznie dobre zdanie o tej przeklętej rasie. Nie miało znaczenia kim była dana osoba, wojownikiem, złodziejem, magiem, czarnoksiężnikiem, chłopem, szlachcicem. Każdy z nich wywyższał elfy. No ale czego mógł się spodziewać. W końcu była to starożytna rasa, a ludzie zostali wychowani tak a nie inaczej. Z pokolenia na pokolenie przekazywano sobie wieści o doskonałości i perfekcji tych szpiczastouszych. Jednak Roshio cieszył się z tego, że nie nastąpiły jeszcze czasy w których byli by oni czczeni na równi z bogami. Lecz jednak to nie był ani czas, ani miejsce na tego typu dyskusje. Co najważniejsze brakowało mu aktualnych dowodów,

    - Z chęcią przyjmę Pana propozycję. Jestem pewien, że gdybym nie skorzystał z tej okazji, to już zawsze bym tego żałował.



Klivien - Śr gru 08, 2010 11:11 am
Jakiś czas leżała spoglądając w sufit. Czuła się jak w klatce. W Arturonie za dnia mogła poruszać się swobodnie kanałami. Tutaj zdana była na czekanie w szynku do zmierzchu. Do tego skóra na obojczyku wciąż ją dotkliwie paliła. Wstała po namyśle i ponownie nałożyła szal. Tym razem okręciła go wokół szyi, żeby zasłonił poparzenie. Zeszła do głównej  sali i usiadła przy barze zamawiając krew. Postanowiła spróbować w tym celu nazwy drinka stosowaną w Arturonie. Barman wybałuszył na nią oczy, ale po chwili stał przed nią trunek, który zamówiła.

Pociągnęła drobny łyk i teraz na nią przyszła kolej by się zaskoczyć. Krew niewątpliwie była ludzka. Pomyślała, że woli nie wiedzieć skąd ją biorą. Miała słuch nastawiony na odbiór głosów von Karnsteina i jego rozmówców. Akurat dosłyszała propozycję jaką im złożył i na jej ustach pojawił się cierpki uśmieszek, jakby popijała sok z cytryny. Dokończyła krwawego drinka i podeszła do stolika przy którym nieznajomi rozmawiali z wampirem. Zatrzymała się nieco za nim bez słowa i złożyła dłonie na przegubach łokci



Gardenia - Śr gru 08, 2010 4:33 pm
Maie wróciła pamięcią do wydarzeń z wyprawy do Alarani.
- Rekrutująca nas elfka opowiadała, że główne zagrożenie stanowią tam Liche oraz ich armia szkieletów. Co do naszego statku to w trakcie rejsu wpadł on na jakieś duże, morskie stworzenie. Uciekając w popłochu musiało jakoś zahaczyć o kadłub bo roztrzaskało tam kilka desek. Raczej nie był to zaplanowany atak. – powoli przeczesała ręką włosy – Co do barda to nie ma o czy mówić. Z pewnością znajdę jeszcze niejednego nauczyciela muzyki, któremu spodoba się moje złoto.
W tym czasie obok Medarda pojawiła się wampirzyca, która towarzyszyła mu jakiś czas temu. Na razie tylko stała obok, przysłuchując się rozmowie i nie zabierając głosu.    
- W porządku. Spotkajmy się więc tu znowu po zachodzie słońca – Gardenia uśmiechnęła się z entuzjazmem – Chętnie zobaczę co ciekawego ma do zaoferowania to miejsce.



Medard von Karnstein - Śr gru 08, 2010 8:37 pm
Na wieść o możliwym udziale tak zwanego morskiego potwora w unieruchomieniu statku na jakiś czas Medard jeszcze bardziej wdał się w dyskusję. Ongiś pasjonowały go relikty dawnych er mieszkające sobie w oceanach nie niepokojone przez nikogo. Jeden z nich zderzył się z okrętem, którego załoga wyruszyła w sukurs ziomkom atakowanym przez żądne władzy i niewolników liche. Odpowiedział niebawem:
- Zdaje mi się, że kiedyś opis podobnej katastrofy obił mi się o uszy. Ba, widziałem nawet wyrwę, którą spowodowało zderzenie z "potworem", "lewiatanem", a jak się później okazało odległym kuzynem waranów - mozazaurem. Skurczybyk potrafi osiągać nawet i siedemnaście metrów długości, lecz tamten mierzył co najwyżej jakieś dziesięć. W toni oceanicznej spotyka się także ryby podobnych rozmiarów, jednakże w większości przypadków to łagodne stworzenia, żywiące się tym, co odfiltrują z wody lub wodorostami. Statek mógł też zderzyć się z kaszalotem bądź kałamarnicą, ale te zwierzęta rzadko wynurzają się na taką głębokość. Być może nieznany nam gatunek przyczynił się do uszkodzenia twojego statku, mam nadzieję, że miasta, którym wyruszaliście z odsieczą, nie ucierpiały na tym za bardzo. Liche nie należą do stworzeń przyjaźnie nastawionych do świata, Karnstein kilkanaście lat temu miał problem z jednym takim, na szczęście dla nas udało się go odesłać na tamten świat.
Medard w myślach planował pomału trasę "wycieczki", by przybysze - magus Roshio i przedstawicielka dziwnej rasy o imieniu Gardenia choć pobieżnie poznali uroki przepięknego Vaerren. Nad miastem górowała wieża, o której powstaniu niejeden bard spisywał klechdy i podania. Wiele z nich z powodzeniem należałoby włożyć między bajki, lecz prawdziwa historia jest równie pasjonująca i niepowtarzalna. Wąpierz przypominał sobie, jak dziadek opowiadał mu ją podczas wizyt w mieście, a brzmiała ona mniej więcej tak:
Wieża owa była ongiś zwykłą basztą, którą miejscowi magowie śmierci obrali za siedzibę gildii. Przez około trzy czwarte wieku wokół panował względny spokój. Do czasu, gdy nad miastem można było zaobserwować taniec godowy karłowatych rdzawych smoków. Nazwa "karłowaty w odniesieniu do tak olbrzymiego gada oznacza zwierza mniej więcej rozmiarów dorodnego samca mamuta. Dwaj rywale starli się w powietrzu tuż nad gildyjnym budynkiem, by po krótkiej wymianie ciosów to paszczą, to łapskami i smaganiem biczowatym ogonem młodszy gad ustąpił. Oba samce były jednak na tyle blisko wieży, że w żaden sposób nie mogły uniknąć zderzenia z wytworem cywilizacji. Wykonały co prawda unik, lecz każdy zmiótł cielskiem kawał obejmujący dwa-trzy pomieszczenia na środkowych piętrach. Budynek nie zawalił się, ale nie powrócił do dawnej fizjonomii - magom spodobał się bowiem falliczny kształt ich siedziby. Jeden z wizytujących ówcześnie gości krzyknął z wrażenia: Patrzcie ludzie, jaki kutacz sterczy na rynku!" i tak już zostało - odtąd miejscowi zwali basztę kutaczem czarownika.
- Twoje złoto, Gardenio, szybko znajdzie amatora posiadającego odpowiednie umiejętności. Niech zatem będzie - jesteśmy umówieni.
Następnie Medard zwrócił się do maga, który nadzwyczaj chętnie przystał na jego propozycję:
- Nie będziesz niczego żałował, mości magusie. Jest tu kilka rzeczy, które każdy parający się czarami powinien zobaczyć. Na przykład siedziba gildii magów śmierci. Coś zaniepokoiło go, jakby ktoś obserwował ich z daleka. Nie mylił się tym razem - wciągnął powietrze nosem i niemal od razu wyczuł obecność Klivien w pobliżu. Odwrócił się do niej i spytał:
- Przyłączysz się? W mieście jest parę rzeczy, które powinny Cię zainteresować.



Gardenia - Pt gru 10, 2010 9:10 am
Po zakończeniu rozmowy Gardenia opuściła oberżę i ruszyła w dół ulicą. Prosto na rynek gdzie mogła podziwiać wystawione na sprzedaż towary, pochodzące z różnych zakątków świata. Po kilku godzinach wróciła bogatsza o niezwykle miękki, jedwabny szal oraz buteleczkę jasnożółtego likieru. Maie spojrzała w niebo. Słońce wciąż świeciło na niebie a więc do spotkania pozostało jeszcze trochę czasu. Następnie udała się do parku, gdzie można było zwykle spotkać trenujących swoje umiejętności muzyków i bardów. Kolejne 2 godziny spędziła na słuchaniu i obserwacji gry dwójki zmiennokształtnych oraz człowieka. Co prawda żaden z nich nie używał harmonijki, ani nawet czegoś co by ją przypominało, ale i bez tego muzyka jaką tworzyli warta była uwagi. Słuchając jej Gardenia czuła się coraz bardziej spokojna i odprężona. Nagle naszła ją ochota, żeby wzbić się w powietrze i przeciąć skrzydłami chmury.
Tak też uczyniła.
Kiedy słońce skryło się za horyzontem wylądowała przed drzwiami oberży w swojej standardowej, ludzkiej formie, po czym wkroczyła do środka.



Roshio - Pt gru 10, 2010 12:03 pm
"Magusie? Magusie? Co to w ogóle miało oznaczać. Że jestem jakimś kuglarzem czy błaznem dworskim?"

    Roshio nie był pewien, czy to określenie miało go wyprowadzić z równowagi, obrazić, czy też wypowiadająca go osoba była po prostu ignorantem dla tej sztuki. Prawdą było, że pokazał tylko jak zamienia kubek z cieczą, lecz co mógł zrobić. Zrównać z ziemią całą karczmę, a pogrzebanych pod nią ożywić jako szkielety. Ale po co miał by to robić. Gdy już trochę ochłoną, cieszył się z tego, że nikt nie był w stanie zobaczyć jego grymasu podczas tego określenia jego profesji. Nie był on w końcu jakimś barbarzyńcą który wpadł by w dziki szał i ciął i rąbał wszystko w zasięgu wzroku.

    Niemniej jednak mag potrzebował trochę odpoczynku.

    - No to w takim razie zostało ustalone - powiedział spokojnie - po zachodzie słońca spotkamy się przed karczmą, aby zwiedzić uroki tego miasta.

    Mag skłonił się lekko, po czym udał się do wynajmowanego przez siebie pokoju. Po zamknięciu pokoju ciuchy opadły swobodnie na podłogę.

    Gdy zbliżała się ustalona pora, ciuchy dotąd spokojnie leżące na podłodze zaczęły się wypełniać. Gdy już przybrały wcześniejszą formę, przedstawiającą po prostu ubranego w nie człowieka zaczęły zbierać się do wyjścia. Roshio miał szczęście nauczyć się takich mocy, za co był bardzo wdzięczny swoim przodkom. Nie przejmując się bardzo wystrojem pokoju, w którym to przecież nic nie zmienił ruszył schodami w dół kierując się w stronę wyjścia z karczmy. W końcu jak to określił szlachcic drugiej takiej szansy na pewno by nie uzyskał.



Klivien - Pt gru 10, 2010 10:59 pm
Klivien w milczeniu odprowadziła wzrokiem kobietę i mężczyznę. Dopiero kiedy mag zniknął z pola widzenia odezwała się półgłosem, stojąc wyprostowana w tej samej pozie. - Zadbałeś o towarzystwo - stwierdziła dość oczywisty fakt i zrobiła pauzę by zastanowić się jakich użyć słów, by nie odebrał ich jako wyraz zazdrości - Obawiam się, że niewiele się nauczę podczas tej wyprawy. Zapewne sporo o Karnsteinie i niemało o tobie, ale nie przypuszczasz chyba, że będziemy przy nich poruszać temat krwi?



Medard von Karnstein - So gru 11, 2010 12:05 am
Medard pożegnał oboje podróżników, a gdy ci udali się w miasto, rzekł do Klivien, która zdążyła go już spytać o kilka rzeczy:
- Mylisz się, moja droga - ta wyprawa to dopiero początek. Poznasz Karnstein, jego zwyczaje, główne rasy żyjące w Vaerren i co najważniejsze - to, czym się stałaś. Naturalnie o rozważaniach na temat eliksiru życia krążącego w ciałach zarówno naszych, jak i śmiertelników nie może być mowy. Przyjdzie na to czas innym razem. Chyba nie chcesz ich wystraszyć? Mag raczej nie ucieknie w sina dal, gdy ujrzy długie kły rozmówcy, natomiast ta dziwna dziewczyna... kto wie? Poza tym masz pewien drobny atut - artefakt maskujący pewne cechy fizjonomii wampirów, więc nie przejmuj się ich towarzystwem. Potraktuj ten wypad jako swego rodzaju wstęp do dalszych lekcji i odpoczynek po męczącej podróży. Wiem, że nie przepadasz za magami, ale czy od razu musimy oceniać kogokolwiek po samymi li tylko fachu?
Mrowie myśli kłębiło się w głowie Medarda. Sądząc po zachowaniu Klivien w rodzinnym Arturonie oraz tego, że przetrwała w środowisku pełnym ludzi - potencjalnych ofiar, które mogą szybko stać się groźnymi drapieżcami, stwierdził, iż wyprawa powinna przebiegać dośś spokojnie. Chyba że zdarzy się nieprzewidziany wypadek... Dodał po chwili:
- Proszę, to dla mnie bardzo ważne.
...
Pod wieczór znów pojawił się w zajeździe, gdzie czekali już towarzysze. Zagaił nie śpiesząc się ani trochę:
- Witajcie ponownie. Jak minął dzień w pełnym harmidru Vaerren? Zobaczyliście coś ciekawego?
Był zainteresowany prawdziwymi powodami, które przyczyniły się do przyjazdu obojga do odległego Vaerren. Poza tym wyczuwał dziwną aurę bijącą od dziewczyny, co nie wskazywało na żadną  ze znanych mu choćby ze słyszenia ras. Może ujawni się podczas wyprawy - to byłoby wydarzenie dość spektakularne, nawet jak na swoisty tygiel społeczności Vaerren.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • romanbijak.xlx.pl
  • Copyright (c) 2009 | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.